Siedziałam sobie w kraterycznym okopie z panem Pascalem i celowałam razem z nim z kulinarnego CKMu, na który składały się trzy wuzetki, sześć torcików węgierskich, pięć tart brzoskwiniowych i parę tuzinów malutkich bezów z włoską posypką mających zwiększyć pole rażenia. W stronę centrum Morza Spokoju, w którym sobie siedzieliśmy, i które zalewała granica światłocienia (nóżki nam wystawały), zmierzały energicznie mgliste hordy analogowych upiorów i najwyraźniej planowały zrobić nam coś, co by mi się nie spodobało. Aż boję się myśleć, czego oprócz dysponowania mikserem i manewrowania drzwiczkami piecyka uczą ludzi w tych szkołach kucharskich (dokładne dane na temat tego, gdzie pan Brodnicki zasięgał lekcji, owiane są tajemnicą), w każdym razie gość sprawiał wrażenie bardzo wprawionego w posługiwaniu się bronią ciastomiotną i w najwyższym, podziw budzącym we mnie, skupieniu mierzył z przymkniętym okiem do nadciągającej mgły. Dał mi jeszcze parę cichych wskazówek, na wypadek gdybym potem planowała przypuścić samodzielnie podobny szturm, jak na przykład Palcze tzimamy na spuście osztroźnie czy też Kremu nie miesiamy za długo, po czym...
BANG! BANG! usłyszałam, kiedy błysnął ogień, a kilka sztuk dobranych losowo wypieków wyleciało na spotkanie naszym wrogom. WoW! Widzieliście kiedyś ciasto z wiśniami rozpryskujące się na "twarzy" elektromagnetycznego upiora?
stąd stąd
Przykładowy upiór oraz okaz z gatunku tort węgierski tortus węgiersis (odpowiednio po lewej i po prawej).
Nie szkodzi - miało to miejsce, jak mogliście zgadnąć, po tej ciemnej stronie Księżyca, więc ja też nie widziałam.
Chyba że jednak Wy widzieliście, to mi opowiecie.
W każdym razie mieliśmy ich z głowy na jakiś czas. I bardzo dobrze.
Tak się składa, że z okazji wyjątkowości i potencjalnej nieobliczalności tygodni najbliższych, na które złożyło się parę tyleż niezależnych, co złowieszczych czynników, najmędrzejsi z
Jednym z centralniejszych tematów było oczywiście dzisiejszonocne wyłączanie analogowych nadajników radiowotelewizyjnych (tym razem w mieścinie najsłynniejszej superbohaterki, czyli że moim), będące kolejnym krokiem procesu mającego do 23 lipca objąć cały kraj. Procesu, który, jak wszyscy się ze mną zgodzili, przebiega o wiele zbyt szybko, sprawnie i porządnie, by uwierzyć, że faktycznie jest to zjawisko nadzorowane przez urząd naszego kochanego państwa polskiego. Co odważniejsi walili wprost, że najwyraźniej pomyliliśmy się ze spekulacjami, że analogowa imitacja Magdy Gessler nie chce do tego dopuścić, że to na pewno jej sprawka (elektroniczne mafie są z reguły lepiej zorganizowane niż polskie urzędy) i w ogóle Majowie na pewno mieli rację, tylko że omskło im się siedem miesięcy.
Na mównicę wskoczył wtedy Maniek i próbował nadać wymianie zdań nieco bardziej optymistyczny nastrój, widocznie jednak sprawiał wrażenie posiadania zbyt wielu cech wspólnych z doctorowym Sabalomem Glitzem, żeby gawiedź chciała się go słuchać, i dopiero, kiedy trójoki Jędruś tupnął bucikiem o posadzkę, zgromadzonym minął nastrój motywujący do apokaliptycznego ganiania w kółko po sali.
Drugi temat spotkał się z dużo rozważniejszym podejściem (a przynajmniej: udziałem większej liczby szarych komórek), jako że był to problem interpretacji dużo bardziej niejasnej niż pierwsza maślanomakłowiczowej reklamy:
Większość wezwanych naukowców i astronomów czuła prawdziwą konsternację - nikt nie znał planety, która miałaby cokolwiek wspólnego z masłem czy też rozmaślaniem, i o ile ostatnio podane były wprost odnośniki do konkretnych agentów (jak właśnie agenta 666 Heńka), to teraz nic się nie zgadzało.
Kiedy ekran przygasł ujrzałam w jednym z rogów sali przywalony książkami i żółtymi papierzyskami stolik. Siedział przy nim wychudzony zgarbiony pan o wypukłych okularach i niewypukłej czuprynie, który w hipnotycznym zamyśleniu wertował jedną z ksiąg, ważącą prawdopodobnie niewiele mniej niż on, i raz po raz skubał się po siwej brodzie. To właśnie do niego zwrócił się teraz któryś z szefów po pokazie:
- Widział pan pokaz, panie Kubrick. Z powodu braku oczywistych domysłów chcielibyśmy wysłuchać pańskiej opinii na temat przesłania zaprezentowanego materiału.
Zapytany uniósł się ni to nieprzytomnie, ni to ze zmęczeniem i spojrzał na wszystkich przez swe bryle, które mogłyby stanowić tu ekwiwalent dwóch szklanych kul:
- Masło oznacza niepewność - zaczął, ale niepewnie, wciąż rzucając co chwilę wzrok do ksiażki. Przerzucił parę stron i porównując z czymś leżącym na kupce po lewej. - Księga Pierwsza mówi jednak o wchodzeniu w nowe horyzonty, które... amm... mogą dać nam szansę na uśmiech losu i...
Tak więc rozumiecie. Z miejsca przywołały mi się kwieciste cytaty wyrzucane przez kalkulator Dirka Gently'ego, I Ching, a co za tym idzie: przypomniał mi się on sam. Tak więc zamiast słuchać dalszego ciągu tych... ymm... naukowo popartych konkluzji, zaczęłam sobie mimo woli myśleć, jak poradziłby sobie z tymi cudacznymi problemami mój holistyczny detektyw i jakie to nieuchwytne dla niewprawnego oka znalazłby związki w sieci samonapędzających się wydarzeń...
Bo dotychczas radził sobie całkiem dobrze.
Co ciekawe, swoje pięć minut dostały też nie tak dawne zwierzenia naszego niedoktorowego szalonego naukowca i informacje na temat jego studenckiego kolegi. Znaczy: nie chodzi o to, że nieważne - wręcz przeciwnie. Tyle że ja ich nie miałam zamiaru rozpowiadać na lewo i prawo (oj tam! blog się nie liczy!), a nie spodziewałam się, żeby sam Zbigniew miał ochotę rozdrapywać się jeszcze przed kimkolwiek, w szczególności przed kilkuosobowym zespołem śledczych. Najwyraźniej jednak przemyślał sprawę i zrozumiał, że sytuacja żywieniowa Wszechświata jest ważniejsza niż jego osobiste urazy.
Okazało się jednak, że już dwie pierwsze rewelacje były na tyle niefajne, żeby prawie że zgodnym głosem uznać aż taki rozmiar mściwości zaprzyjaźnionego elektronika za nieprawdopodobny i jak najszybciej zająć się dużo bardziej obiecującym zaginięciem szczęśliwej podkowy Jędrusia (który podobno zawsze ściskał ją w dłoni, kiedy wchodził na YouTube - to jest dopiero nieprawdopodobne!).
No. Tak więc w chwili obecnej jesteśmy na najlepszej drodze do urządzenia kolejnej narady.
Co tam jeszcze...
W całym tym bałaganie zapomniałam Wam napisać, jak skończyła się jakże tragiczna i emocjonująca historia z Królem Ziemniaczków Tesco, który miał mi pomóc z szukaniem kolegów z księżycowej załogi. Ha, myśleliście pewnie, że Was to ominie! No cóż, przyznam się, że ja też, jednakże jeden z naszych czytelników, niejaki John Petarda znany jako Cysterna (tudzież odwrotnie) zasypywał mnie mailami i SMSami** pełnymi dramatycznych domysłów na temat tego, cóż ah cóż mogło się stać z moimi towarzyszami. Wprowadziła go w nieznośny stan poddenerwowania informacja, jakoby mieli tam się wściekać i bardzo tupać - a tak się składa, że sir John ma zwyczaj właśnie tak mocno tupać, kiedy jest w wielkim niebezpieczeństwie, na przykład w jednym pomieszczeniu z przypalającą się karkówką, więc się obawiał o powodzenie misji, bo też telewizyjnej ogórkomiotki nie trawi (nomen omen).
Tak więc, szanowny Panie Janie (prawda, że przejrzałam Pana i naprawdę właśnie tak się Pan nazywa? ), sprawa rozwinęła się tak, że po osiemnastu godzinach poszukiwawczego spaceru i nawoływań okazało się, że to oni mnie musieli szukać, bo jakoś reszta załogi potrafiła wylądować we w miarę ogarnięty sposób, na jednej połowie globu, tylko mnie jedną wyrzuciło gdzieś poza widoczność.
Szlak wzajemnych poszukiwań.
Przyznacie, że od razu widać pełny profesjonalizm załogi NDO i perfekcyjną intuicję Króla Ziemniaczków? Nie, to wcale nie jest mój wkład. No, może troszeczkę... Ale w ogóle to wszystko to nie jest moja wina! Wróg skierował na nas ostrzał,
i obrzucał konfetti! To naprawdę nie mogło się dobrze skończyć!
Dobrze, żeśmy się jakoś odnaleźli. Teraz wszyscy cieszą się z obecności przedwiecznego władcy, który, jak już wspomniałam, również zasiadł w naszej naradzie.
A. Zapytałam go o Taelonów, ale tylko się naburmuszył, bo mu wiszą parę dukatów. Wersja SuperInformatyka też jest trudna do zweryfikowania, bo Król nie patrzył, jaki obiekt uderzył w ich planetkę, nie może więc w pełni potwierdzić, że nie był on pomidorem.
Za to, co udało mi się wyłapać dopiero teraz, a co przemykało w rozmowie już wcześniej, miał w to wszystko swój wkład niejaki Wielki Chipsowy Detektyw. Nic nie rozumiem.
Z rzeczy bardziej przyziemnych - heh, tej niedzieli końca dobiegły moje szkolenia koszalińskie :< Kto nie był nigdy na takim wycieczkowym szkoleniu, nie zrozumie, że z niego nie zapamiętuje się samych szkoleń (z których zostało mi parę jakichś certyfikatów nie wiem jakiej wartości), a towarzystwo: kolegów i prowadzących, z którymi robiło się w międzyczasie tyle pokręconych rzeczy i w ten sposób właziło nieco w ich życiorys, a z którymi teraz trudniej będzie się spotkać niż ze znajomymi z liceum. To mnie zawsze boli najbardziej :( Odchodziłam na przystanek, oglądałam się i tak mi się przypominały zajęcia z psycholożką (te z robieniem IQ były akurat wyjątkowo normalne, no ale w końcu też nie grupowe), nabijanie się z Pana Wróżbity (
Koszalin, ul. Gnieźnieńska, chowająca się w drzewach uczelnia z wielkim napisem Computer College. Zwracajcie uwagę.
Czytam sobie ostatnie posty Mytha - jest dziwnie. Albo na Ziemi jest w tej chwili jeszcze gorzej niż u mnie na Księżycu, albo karnawał coś się przeciąga...
Do SuperInformatyka: ostatnio, kiedy wędrowaliśmy sobie po Szczecinie, uparcie śledził nas pewnien żółto-fioletowy tramwaj piątka (widocznie reklamował coś żółto-fioletowego). Popatrzyliśmy na nań podejrzliwie (dwa razy, bo tyleż razy nas mijała), wreszcie udaliśmy się na Plac Kościuszki, bo tam nas przecież śledzić nie będzie.
Ty! Wczoraj idę sobie na Plac Kościuszki, a obok mnie żółto-fioletowy tramwaj dla niepoznaki przemianowany na dziewiątkę!
How... can... you... expect to be...
____________________
*Idąc za podejściem rządzących z dukajowych Czarnych oceanów: nie wiesz, co zrobić - zrób naradę.
**No co miesiąc pisał - jak nie maila, to SMSa.
Odnośnie tegoż przebiegającego za szybko i za sprawnie procesu deanalogizacji, to mi się ponownie kojarzy z postacią alkada Louisa Ramone, który to raz jeden wprawił mieszkańców Los Angeles w osłupienie, stając się dobrym, sprawiedliwym i uczciwym. Przy czym niestety okazało się, że to był jego brat bliźniak poszukiwany za zbrodnie różnorakie. Chcący go zabić i ukrywać się pod jego tożsamością...
OdpowiedzUsuńCo ty, czemu kojarzy ci się właśnie z tym? :o
UsuńBo jeśli coś jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe, to albo tak właśnie jest, albo gdzieś tkwi hak :)
UsuńBrzmisz jak ten góral, co zachwala swojego konia, że jak go zapyta, czy idzie czy nie idzie, to on... idzie albo nie idzie.
UsuńW końcu nie ma trzeciej opcji :D
Jak góral? A to piknie, słonecko się raduje, z Zakopanego zza chmurek wyglądo, hej!
UsuńTęskniłamzatobą,tęskniłamzatobą,tęskniłamzatobą,tęskniłamzatobą,tęskniłamzatobą! :D
OdpowiedzUsuńA ja za twoimi uchachanymi komciami ;D
UsuńKtóre są głupie. :P
UsuńNie tak jak moje wpisy XD
Usuń