Obudził
mnie krzyk i wybuch tak mocny, że ze stropu posypał się gruz. Zaraz po tym
drzwi otworzyły się z hukiem a do środka wbiegł zdenerwowany Barnaba.
- Chyba musimy już teraz zacząć przeprowadzkę… - powiedział tylko.
Wtedy dotarło do mnie, co się dzieje. Znaleźli nas. Niedobrze…
Szybko wstałam, chwyciłam tylko moją czerwoną chustę i przewiązałam w pośpiechu oko. Podeszłam do okna. Na dole jak mrówki gromadzili się żołnierze. Były ich dziesiątki. Otoczyli nas odcinając nam drogę ucieczki. Złapałam się za głowę. Nie wiedziałam, co robić.
- Liny… - Nie słyszałam nawet, kiedy stanął obok mnie. Spojrzałam w górę, z dachu rzeczywiście zwisały dwie grube jak ręce liny. Jak mogłam o nich zapomnieć.
Bez zastanowienia wdrapałam się na parapet i spróbowałam dosięgnąć jednej z nich. Okazało się, że to wcale nie będzie takie łatwe. Każda z nich kołysała się nieśmiało jakiś metr od krawędzi okna, a do ziemi było jakieś 10 pięter. Nie potrzebowałam jednak zachęty. Przykucnęłam lekko i skoczyłam najmocniej jak mogłam. Udało mi się złapać jednej liny. Zimne powietrze poranku smagło moją skórę aż przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałam jeszcze raz w dół i zamarłam. Serce podeszło mi do gardła. Co teraz?
- Red! Nie patrz w dół! Spróbuj się rozbujać i dosięgnąć najbliższego drzewa!
Nie szło mi to najlepiej, ale w końcu udało mi się. Drzewa wcale nie były tak daleko jak myślałam. Bez problemu przeskoczyłam na jedno z nich. Odwróciłam się żeby ponaglić Barnabę i zamarłam. W pokoju rozgorzała walka. Mój towarzysz stał sam okrążony dziesiątką żołnierzy.
- Uciekaj Red! Nie oglądaj się!
Zaczęłam przeskakiwać z gałęzi na gałąź zwinnie jak wiewiórka. Kiedy zauważyłam, że w pobliżu nie ma żołnierzy postanowiłam zejść na ziemię. Gdy tylko postawiłam bose stopy na ściółce, od razu pobiegłam przed siebie. Nie minęła chwila i usłyszałam za sobą kroki. Obejrzałam się przestraszona, ale nic nie widziałam. Nagle z ciemności wybiegł Barnaba. Zrównał ze mną krok.
- Nie oglądaj się. – Powiedział i złapał mnie za rękę.
Ciągnął mnie przez największe krzaki w lesie. W końcu udało nam się dobiec do naszego lądowiska. Dopadliśmy do jednego z małych kukurydzianych samolocików, kiedy z lasu wysypali się żołnierze.
- Szybko Red! Właź do środka!
Wgramoliłam się na swoje miejsce. Barnaba był już na swoim i próbował odpalić silnik. Zaskoczył za trzecim podejściem. Skierowaliśmy się na pas. Żołnierze Biegli za nami. Byliśmy dla nich za szybcy. Już po chwili lecieliśmy. Nad lasem unosiła się czerwona łuna. Moja wieża płonęła…
- Chyba musimy już teraz zacząć przeprowadzkę… - powiedział tylko.
Wtedy dotarło do mnie, co się dzieje. Znaleźli nas. Niedobrze…
Szybko wstałam, chwyciłam tylko moją czerwoną chustę i przewiązałam w pośpiechu oko. Podeszłam do okna. Na dole jak mrówki gromadzili się żołnierze. Były ich dziesiątki. Otoczyli nas odcinając nam drogę ucieczki. Złapałam się za głowę. Nie wiedziałam, co robić.
- Liny… - Nie słyszałam nawet, kiedy stanął obok mnie. Spojrzałam w górę, z dachu rzeczywiście zwisały dwie grube jak ręce liny. Jak mogłam o nich zapomnieć.
Bez zastanowienia wdrapałam się na parapet i spróbowałam dosięgnąć jednej z nich. Okazało się, że to wcale nie będzie takie łatwe. Każda z nich kołysała się nieśmiało jakiś metr od krawędzi okna, a do ziemi było jakieś 10 pięter. Nie potrzebowałam jednak zachęty. Przykucnęłam lekko i skoczyłam najmocniej jak mogłam. Udało mi się złapać jednej liny. Zimne powietrze poranku smagło moją skórę aż przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałam jeszcze raz w dół i zamarłam. Serce podeszło mi do gardła. Co teraz?
- Red! Nie patrz w dół! Spróbuj się rozbujać i dosięgnąć najbliższego drzewa!
Nie szło mi to najlepiej, ale w końcu udało mi się. Drzewa wcale nie były tak daleko jak myślałam. Bez problemu przeskoczyłam na jedno z nich. Odwróciłam się żeby ponaglić Barnabę i zamarłam. W pokoju rozgorzała walka. Mój towarzysz stał sam okrążony dziesiątką żołnierzy.
- Uciekaj Red! Nie oglądaj się!
Zaczęłam przeskakiwać z gałęzi na gałąź zwinnie jak wiewiórka. Kiedy zauważyłam, że w pobliżu nie ma żołnierzy postanowiłam zejść na ziemię. Gdy tylko postawiłam bose stopy na ściółce, od razu pobiegłam przed siebie. Nie minęła chwila i usłyszałam za sobą kroki. Obejrzałam się przestraszona, ale nic nie widziałam. Nagle z ciemności wybiegł Barnaba. Zrównał ze mną krok.
- Nie oglądaj się. – Powiedział i złapał mnie za rękę.
Ciągnął mnie przez największe krzaki w lesie. W końcu udało nam się dobiec do naszego lądowiska. Dopadliśmy do jednego z małych kukurydzianych samolocików, kiedy z lasu wysypali się żołnierze.
- Szybko Red! Właź do środka!
Wgramoliłam się na swoje miejsce. Barnaba był już na swoim i próbował odpalić silnik. Zaskoczył za trzecim podejściem. Skierowaliśmy się na pas. Żołnierze Biegli za nami. Byliśmy dla nich za szybcy. Już po chwili lecieliśmy. Nad lasem unosiła się czerwona łuna. Moja wieża płonęła…
Nie wiem,
kiedy zasnęłam, ale obudzić się w spadającym samolocie to nic przyjemnego.
Wszystko mrugało, pikało i piszczało. Ziemia była coraz bliżej. Zamknęłam oczy,
objęłam się rękoma i wbiłam paznokcie w barki. Głośniejsze od uderzenia w
ziemię były tylko przekleństwa Barnaby. Udało mu się jednak tak ustawić maszynę,
że tylko prześlizgnęła się po płaskich otoczakach małej rzeki i zatrzymała się
uderzając w jakiś stary spróchniały pień.
Kiedy miałam już całkowitą pewność, że jesteśmy na ziemi, szybko wybiegłam z resztek samolotu i zatrzymałam się kilka metrów dalej. Zimna woda obmywała moje stopy.
- Gdzieś Ty nas wywiózł? – Zapytałam, gdy Barnaba stanął obok mnie.
- Jesteśmy gdzieś w Polsce. – Powiedział i zaczął ściągać i rwać koszulę.
Podszedł do jednego z większych kamieni i gestem kazał mi na nim usiąść. Nie protestowałam. I tak byłam mocno zmęczona. Kiedy tylko usiadłam Barnaba nachylił się i przewiązał mi podarte kawałki koszuli na stopach.
- Na razie powinno wystarczyć. Niedaleko jest jakieś miasteczko. Musimy pójść z nurtem i dotrzemy tam za jakąś godzinę.
Kiedy miałam już całkowitą pewność, że jesteśmy na ziemi, szybko wybiegłam z resztek samolotu i zatrzymałam się kilka metrów dalej. Zimna woda obmywała moje stopy.
- Gdzieś Ty nas wywiózł? – Zapytałam, gdy Barnaba stanął obok mnie.
- Jesteśmy gdzieś w Polsce. – Powiedział i zaczął ściągać i rwać koszulę.
Podszedł do jednego z większych kamieni i gestem kazał mi na nim usiąść. Nie protestowałam. I tak byłam mocno zmęczona. Kiedy tylko usiadłam Barnaba nachylił się i przewiązał mi podarte kawałki koszuli na stopach.
- Na razie powinno wystarczyć. Niedaleko jest jakieś miasteczko. Musimy pójść z nurtem i dotrzemy tam za jakąś godzinę.
Droga
była koszmarna. Kamienie przerywały lekki materiał koszuli i kaleczyły
bezlitośnie moje stopy. W pewnym momencie Barnaba bez słowa podszedł i wziął
mnie na ręce. Myślę, że gdyby tego nie zrobił po jeszcze kilku krokach padłabym
jak kawka.
Kiedy
doszliśmy do miasta słońce świeciło już nad horyzontem. Miasto nie było w cale
malutkie. Szerokie drogi były zapełnione samochodami, na chodnikach ludzie
przeciskali się obok siebie spiesząc się, stare kamienice górowały nad tym
wszystkim patrząc z wysoka oczami wiekowych okien.
- Zaczekaj tutaj. Znajdę nam jakieś lokum. – Powiedział sadzając mnie na pierwszej ławce.
Nie czekałam długo. Kiedy wrócił zadzwonił mi przed nosem małym pękiem małych kluczy. Pomógł mi wstać i poprowadził wybrukowaną gładkim kamieniem ulicą.
Mieszkanie było malutkie. Znajdowało się na piętrze jednej z kamienic. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Stare, obskurne ściany, pokryte kredą i mnóstwo pajęczyn.
- Na razie powinno wystarczyć.
Po tych słowach rozległ się dźwięk podobny do tego, który towarzyszy rozsypaniu szklanych kuleczek. Spojrzałam za okno i zobaczyłam na zewnętrznym parapecie małą łasiczkę.
- Jeszcze dobrze się nie zadomowiliśmy a oni już wiedzą gdzie jesteśmy. – Powiedziałam dumna z moich małych szpiegów.
Mechanizm okna jęknął cicho, kiedy je otwierałam. Gronostaj wyprostował się szybko i zasalutował mi. Był to ów osobnik z kapeluszem z piórkiem. Szef całej reszty. Pogrzebał chwile w małej torbie przewieszonej przez ramię i podał mi złożoną kartkę. Wzięłam ją w pośpiechu i uścisnęłam mu łapkę na znak wdzięczności. Zwierzątko zasalutowało raz jeszcze i zeskoczyło z wysokiego parapetu by zniknąć w pobliskich chaszczach.
Otworzyłam kartkę i przeczytałam pierwszy raport. Były tam rysopisy i dokładne adresy siedzib kilku superbohaterów. Położyłam raport na stole i rzuciłam się na pobliskie łóżko.
- Co teraz? – Zapytał Barnaba.
-Teraz czas odpocząć. Resztą zajmiemy się jutro…
Chciałam się wam podlizać muzyką ale nie wiem co lubicie. Dlatego wklejam to co lubię ja. :)
- Zaczekaj tutaj. Znajdę nam jakieś lokum. – Powiedział sadzając mnie na pierwszej ławce.
Nie czekałam długo. Kiedy wrócił zadzwonił mi przed nosem małym pękiem małych kluczy. Pomógł mi wstać i poprowadził wybrukowaną gładkim kamieniem ulicą.
Mieszkanie było malutkie. Znajdowało się na piętrze jednej z kamienic. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Stare, obskurne ściany, pokryte kredą i mnóstwo pajęczyn.
- Na razie powinno wystarczyć.
Po tych słowach rozległ się dźwięk podobny do tego, który towarzyszy rozsypaniu szklanych kuleczek. Spojrzałam za okno i zobaczyłam na zewnętrznym parapecie małą łasiczkę.
- Jeszcze dobrze się nie zadomowiliśmy a oni już wiedzą gdzie jesteśmy. – Powiedziałam dumna z moich małych szpiegów.
Mechanizm okna jęknął cicho, kiedy je otwierałam. Gronostaj wyprostował się szybko i zasalutował mi. Był to ów osobnik z kapeluszem z piórkiem. Szef całej reszty. Pogrzebał chwile w małej torbie przewieszonej przez ramię i podał mi złożoną kartkę. Wzięłam ją w pośpiechu i uścisnęłam mu łapkę na znak wdzięczności. Zwierzątko zasalutowało raz jeszcze i zeskoczyło z wysokiego parapetu by zniknąć w pobliskich chaszczach.
Otworzyłam kartkę i przeczytałam pierwszy raport. Były tam rysopisy i dokładne adresy siedzib kilku superbohaterów. Położyłam raport na stole i rzuciłam się na pobliskie łóżko.
- Co teraz? – Zapytał Barnaba.
-Teraz czas odpocząć. Resztą zajmiemy się jutro…
Chciałam się wam podlizać muzyką ale nie wiem co lubicie. Dlatego wklejam to co lubię ja. :)