No co by tu dużo opowiadać ... wstałem o 14:00 obejrzałem film, o 17:00 pogadałem z Renią, później miałem super tajne wezwanie od niejakiego Morfełusza i Neło, podobno jakiś szalony Konstruktor skonstruował maszynę do konstruowania koszmarów. Jako że oni nie potrafili sobie poradzić z Konstruktorem to wezwali mnie najlepszego superbohatera w Polsce (Astrogirl to najlepsza superbohaterka), myślałem że zabiorą mnie na super zarombiaszczy okręt i tam podłączą masą kabli do super mega komputera ...
"Sen Konstruktora"
okazało się że zamiast przylecieć potężnym "Młotem Tora" podjechali różowiutkim garbusem z napisem "Młoteczek Torka", kazali mi usiąść na siedzeniu dla pasażera, wyciągnęli laptopa i kabel usb. Morfełusz wystawił dłonie, na jednej miał czerwoną tabletkę a w drugiej niebieską, powiedział że czerwona to znieczulenie miejscowe i będę pamiętał co się stało z wtyczką a jak wezmę niebieską to zapomnę co się stanie z wtyczką. Zdziwiony zapytałem "a co się stanie z wtyczką ?" odpowiedź Neło brzmiała "trzeba Ci ją wsadzić w dupę. Nie martw się jest sterylna, nie licząc tego że Tritinity z niego korzystała.", już miałem się wycofać ale obaj zrobili oczy jak kot ze shreka i zjadłem czerwoną. Natychmiast zasnąłem.
Obudziłem się i okazało się że na łące przed moim blokiem ktoś zbudował więzienie.
Więzienie miało bardzo grube mury, zasieki, i bardzo wysokie wieżyczki z uzbrojonymi strażnikami którzy mieli 3 oczu . Poczułem uderzenie w głowę i trafiłem do tego więzienia. Dowiedziałem się od współwięźniów (byli to inni superbohaterowie) że to więzienie ma dziwną funkcję... potrafili utrzymywać człowieka przy życiu przez wieczność (klatka czasowa), jako że zabrano mi cały sprzęt to nie mogłem wyjść z tego więzienia, ale i tak musiałem rozwiązać zagadkę... Najtrudniejszą zagadkę, jaka kiedykolwiek istniała. I tak mijały dni, tygodnie, miesiące, lata, stulecia...
Aż pewnego dnia gdy przechadzałem się po dziedzińcu i gładziłem moją brodę zobaczyłem w bramie Wodza i Łukasza SZ (moich dwóch dawnych wrogów których pokonałem i umieściłem w więzieniu - ale teraz to ja siedziałem w więzieniu a oni byli na wolności !). I wtedy mnie olśniło, wskoczyłem na budynek, później na następny i następny, odbiłem się od trampoliny (kto normalny zostawia trampolinę na dachu?) wchodziłem coraz wyżej i wyżej aż do najwyższej wieży. Strażnicy z 3 oczu strzelali do mnie, zranili mnie i spadłem. Na jeden z niższych budynków. Budynek ten był bardzo blisko muru, więc rozpędziłem się i skoczyłem !
Udało mi się ! tzn prawie, bo lądowanie było trochę ostre bo upadłem na jeża. Nie wiedziałem że ma tak ostre kolce. Ale podniosłem się i ujrzałem coś czego nigdy nie chciał bym zobaczyć ...
Zobaczyłem świat... świat, który był szary smutny i ponury. Nigdzie nie było ludzi zwierząt, roślin anie KFC, lecz na tym tragicznym całym świecie była tylko jedna kolorowa rzecz -Tęcza, która była nad moim blokiem, pobiegłem do domu. Mój dom był taki jak teraz nic się nie zmienił, tylko że był taki szary i smutny, wszystko było identycznie (tzn. tak mi się wydawało) oprócz koperty, która leżała w pokoju gościnnym, to że była przywalona stertą truskawek to inna historia. Otworzyłem ją i tam był list nie wiele z niego pamiętam, ale na końcu było cosw stylu "rozwiązałeś zagadkę! Pokonałeś mnie". Ale się nie budziłem.
Rozejrzałem się wokoło i usiadłem w fotelu , chwyciłem się za głowę i zastanawiałem się, co ja teraz zrobię. Nagle na liście pojawiło się "PS włóż mnie do tęczy baranie!” - Wcześniej tego nie zauważyłem, nie zauważyłem też że tęcza kończyła się na moim balkonie, otwarłem drzwi balkonowe, wyszedłem na balkon, dotknąłem listem do tęczy i on nagle zaczął się dematerializować. Pomyślałem, „co mi szkodzi... najwyżej urwie mi rękę albo inną ważniejszą część ciała " Włożyłem rękę do tęczy i czułem jak mnie wciąga ! ale się nie zdematerializowałem tylko zacząłem lecieć. Nagle usłyszałem głos, który powiedział "Rozwiązanie zagadki zajęło Ci 6000 lat - jesteś kiepski".
I nagle świat zaczął nabierać barw! Czas jakby się cofał a ja cały czas leciałem(dziwne, nawet z moim wysoce technologicznie zaawansowanym osobistym plecakiem odrzutowym wysokiej mocy latanie nie było takie fajne), w pewnym momencie poczułem, że to już ten moment i wyskoczyłem z tęczy, spadałem, ale tak powoli jak na spadochronie leciałem w stronę domu kolegi. Odepchnąłem się nogami od jego płotu i dalej szybowałem, widziałem kumpla jak stoi w ogródku z grabiami (ksywka "skoczek"[nie, nie chodzi o to że jest podobny do skoczka/linoskoczka/drewnoskoczka/dywanoskoczka/innego skaczącego czegoś]) uśmiechnąłem się do niego i pokiwałem a on mi pomachał i leciałem dalej. Wszytko było takie bardzo spokojne i nagle jebs ! upadłem i skręciłem kark! Obudziłem się z powrotem w różowym garbusie, z kablem usb w tyłku. A Morfełusz i Neło całowali się na tylnym siedzeniu. Więc wyszedłem i im nie przeszkadzałem.
Piosenka dnia :
dobranoc:)
poniedziałek, 12 marca 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 11 marca 2012
Kitina zameldowała mi dzisiaj, że widziała Desmonda. Tego, co obwieszcza, że komuś coś tam się znowu stało in BydgAszcz. Ja sobie pomyślałam najpierw, że jej celem było powiadomienie mnie (na wypadek, gdybym sama nie widziała), że ów pan właśnie wrócił do ramówki reklamowej, a więc tymczasowo nie ma zamiaru z niej schodzić. Tak dla mojego dobra psychicznego (?).
Dopiero po jakimś czasie zaskoczyłam, że głupia jestem, bo Kitina nie korzysta z telewizora, za to... mieszka w Bydgoszczy.
Kolejna informacja, tym razem od Super Informatyka - dzisiaj Dzień Przytulania. Przekazuję więc w jego imieniu wszystkim:
while (1) {
do ;
}
Poza tym ów kolega pochwalił się, że dzisiaj u niego na rynku w Goleniowie jakiś koleś w złotej zbroi bardzo tanio sprzedawał melony.
Kurce, ja miałam nadzieję, że on to do jakichś niecnych, nawet nie mieszczących się w moim pojęciu celów, te melony skombinował, a on je poleciał sprzedać na pierwszym lepszym bazarze. To jak on sobie wyobraża to swoje panowanie nad światem? Ma zamiar naruszyć równowagę ekonomiczną krajów cywilizowanych (?) przez manipulację cen owoców egzotycznych?
Ostatnio był w telewizji, bodajże na moim ulubionym i wiecznie zaskakującym Pulsie, Wiedźmin. Słynne polskie sapkowskie fantazy, więc, pomimo że nie szaleję za fantazy, ucieszyłam się, że będę mogła zobaczyć i ocenić. Jednakże mama, która nie jest superbohaterką, ostrzegła mnie, że lepiej nie. I to tak konkretnie z grubej rury, że zupełnie jak ta Stara baśń i że w ogóle dialogi niedobre i brak akcji jest, przyjęłam więc przed telewizorem nieufną pozycję "ostrożną". Nie tylko w stosunku do ów audycji jednakże, ale i do mamy, ponieważ wspominałam ostatnio o jej niefarcie do nazywania wszystkiego smętem.
Ale - niestety. Okazało się, że mama miała słuszność - jedno z najbardziej znanych czy może nawet zaryzykuję i powiem: największych polskich fantazy okazało się smętem. Stara baśń? Ba! Ekranizacja Samotności w sieci - oto odpowiednie porównanie (biedny Wiśniewski...). I to od pierwszej minuty. Tutaj ktoś spaceruje, tutaj szepce, tutaj ktoś na koniu odjeżdża... Tylko że jest w tym wszystkim coś, co zrozumieć ciężko - jak taka parodia terminu akcja może się obracać w tak cudownie dopracowanej scenerii, od której oczy mi błyszczały? Miałam wrażenie, że ktoś na światowym poziomie skonwertował literki na obraz - te stroje! Ta barwa, te guziczki, wzory! I fryzury! Że już o zamkach oraz ich wnętrzach niczym żywcem wyjętym ze średniowiecza i lasach, które aż rozsadzają składową zielonego w RGB telewizora, nie wspomnę. Tylko że na tle tego mamy ludzi, którzy sami nie wiedzą, co robią, którzy coś tam burczą, ale bez wyrazu i zaraz się rozjeżdżają... Ludzie! Przecież jakby tym tam aktorom dać do czytania choćby dialogi z Mody na sukces, to by się można było zakochać!
Jak na to patrzyłam, to od razu przypomniał mi się Władca Pierścienia (I, II i III) - to wręcz niesamowite. Ta sama szczegółowość, nastrój, jakość wszystkiego. Wydaje się, że jak już się dokona takiego cudu, to potem tylko machnąć coś do czytania i jazda. A tu nie... Bo pieniądze, czas i dokładność to jedno, a pojęcie o tym, co się robi, do czego się dąży i jakich środków należy użyć, żeby to osiągnąć, to co innego. Paradoksalnie odwzorowanie wizji, która jest w książce nie wymaga zbyt wielkiej wyobraźni, w każdym razie nie takiej, która potrzebna jest tam do tego, żeby umieć się nią posługiwać. Nie wiedzieć czemu, Amerykanie i cała reszta świata* jakimś sposobem ogarniają, że nie wystarczy, żeby film wyglądał, a naszym rodakom ta teoria jest zupełnie obca. Generalnie - im większy budżet, tym gorszy film, bo przecież jak już się wynajmie do zdjęć drogi apartament albo odstrzeli zamek, to fabuła sama się zrobi.
Wielu początkującym pisarzom czy niekiedy amatorom obrazu opowiadam, że wszystko co robią, ma znaczenie. Nie wystarczy opisać kolejno i szczegółowo, co się wydarzyło, ująć w kadrze jak najwięcej, żeby wizja płaczącego dziecka wzruszyła odbiorcę, a relacja z randki zaciekawiła. Zależnie od doboru słów, "jaśniejszych" i "ciemniejszych" określeń, rodzaju ujęcia czy długości zdań możemy każdą sytuację zinterpretować inaczej, wywołać śmiech, strach, kpinę, czy co tam jeszcze chcemy, zależnie, jaką wymowę uzyska nasz tekstu lub zdjęcie. Nie jest tak, że liczy się tylko to, co pokażemy dosłownie - trzeba nauczyć się wyłapywać, co takiego nasze dzieło mówi także "tylnymi drzwiami". Czy akcja aby na pewno biegnie szybko czy może z jakiegoś powodu sprawia wrażenie spokojnego skupienia? Czy ta fotografia/opis faktycznie oddaje wdzięk danej osoby lub może jedynie jakąś niezamierzoną pustą wyniosłość?
Można wzruszyć i zainteresować choćby i puszką melasy stojącą na stole, jeśli się wie, co i jak trzeba robić, żeby manipulować odczuciami czytelnika/widza. To jest niemal jak praca iluzjonisty, więc nie można tego olewać.
Ale dlaczego powinnam to tłumaczyć też scenarzystom, którzy biorą za to pieniądze?
W każdym razie te wszystkie marudzące przemyślenia od razu przyciągnęły mi na myśl opowiadanie Zamieniła mnie w kamień, którego nową lepszą wersję/interpretację postanowiłam stworzyć dla Niessamowitego Profesora. Ów Pan marzy, żeby pisać romanse dla kobiet, jednak pomimo posiadania pomysłów, setek doświadczeń życiowych, a także żony brakuje mu właśnie tego elementu interpretacyjnego. Nie wie, co pisać, żeby napisać, jak oddziaływuje na czytelnika to, co jest napisane. Każdą informację uważa za równie ważną, do tego często przy przyznawaniu priorytetów ponosi go miłość do gadżetów elektroniki...
Wysłałam mu jednak wreszcie swoją wersję - kilkustronicową opowieść o nietypowej propozycji, którą otrzymał pewien pan od pewnej pani, a która polegała na pozowaniu do antycznego posągu greckiego biegacza. Nagiego, jak to w Starożytnej Grecji.
Chyba ze cztery dni mi to zajęło. I po namyśle postanowiłam się podzielić z Wami oboma opowiadaniami.
Ja wiem, różnica przyprawia o zdecydowany uśmiech na twarzy, co nie znaczy, że wolno się śmiać. Jak ktoś chce się śmiać, niech najpierw napisze coś takiego sam To jest jedynie wersja porównawcza dla zainteresowanych, żadnego śmiania się z pana Profesora.
Hmm...
Kiedy tak ostatnio patrzę na ten obrazek, to myślę sobie, że mam coś z Ace z tym Niessamowitym Profesorem.
Ale po co mam się rozpraszać, niech będzie profesor XD
No. A teraz w nagrodę mam zamiar sobie obejrzeć The Visitation. Bo mnie Capitano Senseschi nakręcił na Piątego i mi się należy :)
____________________
*Warto dodać, że jeśli chodzi o sensowność Władcy Pierścienia, to odpowiada za nią gość, który nigdy wcześniej takiej góry pieniędzy na oczy nie widział. Wcześniej zajmował się tylko banalnymi horrorami kręconymi przy pomocy kilku kolegów i jednej kamery, co jak dla mnie wszystko wyjaśnia, bo straszenie zielonym jogurtem i wypiekanymi maskami to zupełnie inna skala problemu
Subskrybuj:
Posty (Atom)