wtorek, 18 grudnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 18 grudnia 2012



Ty zrób.

No to usiadłem do tego komputera, co tam stał. Ale na pewno? - pytam wrzaskiem kierowanym parę metrów dalej. No tak. odwrzaskuje z sąsiedniego pomieszczenia, gdzie niezmiennie ostrzyła swój chrupiący miecz bagietkowy. No ale ja nigdy nie... Ona: Ja wcześniej też nie!
No i na tym stanęło. Tłumaczyła, że się spieszy, że zaraz koniec świata, że Gessler, że Sylwester, że kolejki w mięsnych, więc co było robić? Ostatecznie nie było tak źle, w końcu Maniek też z nią nie poszedł, ale do tego został odesłany do jej domu, żeby go posprzątać na święta.

Jak już powiedziałem, nigdy nie robiłem wpisów na bloga. O, podpowiedziała mi właśnie, żebym czasem nie walnął tu rozprawy naukowej o właściwościach i cechach szczególnych produktów spożywczych modyfikowanych operacyjnie... Szkoda, właśnie od tego miałem zamiar zacząć. Bez obaw - dorzuciłbym obrazki i opisał dokładnie wzory chemiczne, tak że te osiemset stron minęłoby nie wiadomo kiedy, no ale skoro nie ma tu miejsca na takie ekscytacje, to się zajmiemy nudniejszymi rzeczami...
Tylko jakimi.
Lepiej by sobie z tym poradził trójoki Jędruś. W końcu jego talenty i potencjały na podłożu internetowo-blogowo-youtubowym stale się rozwijają, ale jego akurat musiała zabrać ze sobą, że fajnie przerażająco wygląda jak jest taki zielony i duży. Wysunąłem wtedy hipotezę, że też przerażająco wyglądam, bo się akurat dzisiaj nie wyspałem, ale ona natychmiast ucięła dyskusje, że nie jestem zielony i duży. Do tego mówi, że i tak ze mnie żaden pożytek na misjach, bo zamiast jakoś pomagać, to chowałem się do swojego pudełeczka 10x10x3. No tak, może i racja, moja użyteczność znacznie wtedy spada, ale jak rzucałem się do doraźnej obróbki ziemniaków, to też jej się nie podobało.

Poszukałem trochę. Google twierdzi, że to jest śmieszne:


I to.

No.
Tak sobie myślę, że gdyby Google mogło zajrzeć do jej mieszkania i znaleźć nas, to z pewnością natychmiastowo porzuciłoby wszystkie inne linki. Albo na przykład zadzwonić do Mańka - on twierdzi, że pomimo iż widział złoczyńców, cudaków, szaleńców i licencjatów z połowy Wszechświata i z większości jako tako zamieszkanych czasów, to takich jeszcze nie. Jędruś z kolei jak zwykle podchodził do nowego tematu metodologicznie, tj. próbował nadać naszemu zespołowi jakąś nazwę. Zdecydował się na Zespół D albo drużyna D - ponieważ D jest czwarte w alfabecie, z nas jest czwórka, jest pierwszą literą od słowa dobre i w ogóle on lubi D. Na to ona, że chyba nie Zespół D, tylko Zespół do D. Przez co Jędruś prawdopodobnie zaczął lubić D trochę mniej, bo już się nie kłócił.
Ja w takim razie zaproponowałem jakiś skrót od naszych imion. Akurat była samogłoska, więc albo JAZM, albo ZJAM, albo coś takiego... Na to ona, że to ona jest mózgiem szefem tej bandy i nie życzy sobie, żeby jej litera nie była na początku. A na mój protest, że jak sobie wyobraża wymówienie takiego AJZM, odpowiedziała, że jak się komuś nie podoba, to niech nie wymawia.

O, wiem, co w takim razie znalazłoby Google:

Dla formalności: ten zielony to Jędruś, Maniek obok niego, dalej ona, a ja całkiem z lewej. I właśnie - czyż nie mówiłem, że wyglądam strasznie? Widzicie to kwadratowe ucho?


Naprawdę nie mogę im opowiedzieć o przetwarzaniu smakowym warzyw? Rozdział o boćwince jest naprawdę fantastyczny! spróbowałem jeszcze raz.
Mówi, że nie.

W ogóle ona ostatnio dziwnie się zachowuje. O ile jeszcze niedawno siedziała przed swoim komputerem głównie w celach wertowania Internetu (rzecz jasna w poszukiwaniu zła i niesprawiedliwości, które, jak sama często powiada, nawet na JoeMonsterze się przed nią nie ukryje), o tyle teraz jej kabelek z telefonem bardzo rzadko jest podłączony, a ona na okrągło coś pisze, jednak najwyraźniej nie to, co bym chciał, bo jak podchodzę, odgania mnie od komputera, że to jeszcze nie działa.
Przypomniałem sobie, kiedy po raz pierwszy tak utrudniała nam kontakt z ekranem i przypomniałem sobie, że było to wtedy, kiedy wypatrzyliśmy jakiegoś dziwnego maila. Tak, coś o marmoladzie, coś o A z przypisem i... Przy najbliższej okazji włamałem jej się na maila... Znaczy: ja się nie umiem włamywać na maila tak z prawdziwego zdarzenie. Poczekałem więc aż najpierw włączy komputer, włączy pocztę, zaloguje się, wtedy gdzieś sobie pójdzie i wtedy włamałem się trochę mniej. Było... Było dużo rzeczy, których nie mogłem zrozumieć. Pełno linków, prośby o nauczenie się czegoś... O, i C z dwoma plusami. Najpierw A*, teraz C++. To jakiś szyfr..?
Więcej nie zdążyłem zrobić/zobaczyć/zrozumieć, ponieważ dostałem w głowę mieczem bagietkowym.

Mam stąd ogląd na drzwi, które właśnie się otworzyły - Jędruś już czeka na nią na zewnątrz, w kombinezonie kosmicznym. Ona już gotowa, podobnie ubrana. Coś jej się najwyraźniej przypomniało, spogląda na mnie:
Tylko ani słowa o tymcyrku ostatnio! grozi i tym, co w jej głosie było słychać bynajmniej nie była troska o umiejętnie oddane napięcie.
Chwilę przeciąg się powiększył. Wyszła.
O tym jak Maniek znalazł coś niewymownie ciekawego w Tesco? Nie pisać? Hmm...

Zaczęło się od tego, że ten teleport, który tak ją uchachał w drodze przez mniej uczeszczane korytarze sklepu, to wcale nie był cel naszego spaceru, a stojące tam od zawsze hipertunelowo przyspieszone czasowymiarowe przejście do ubikacji w celu cięcia kosztów umieszczonej kilka mieścin dalej. Powinna się spodziewać, że już nie takie się rzeczy w sklepach pojawiały, jednak się najwyraźniej nie spodziewała i miała bardzo ściętą minę, kiedy tłumaczył jej to Agent 666 Heniek i odciągał od świecącego światła.
Nie wątpliwie zepsuło jej to humor na resztę dnia.
My szliśmy do wcale nie tak ładnie wyglądającego tajnego dużego okrętu kosmicznego NDO (Naprawdę Dużego Okrętu). Zanim spytałem się, czemu ten potwór taki duży, skoro ma być tajny, już byliśmy w środku i startowaliśmy. Heniek tłumaczył, że nie ma czasu. Co mnie wcale nie dziwiło, skoro cackaliśmy się z pomocą mu od początku jesieni. Zresztą, ten reklamowy przekaz-wskazówka Makłowicza nie jest wcale taka jasna - szukać ziemniaków marki Tesco. No to znaleźliśmy i co?
Dopiero gent Heniek wyjaśnił nam, że z ziemniakami Tesco wiąże się niezwykła legenda, z której wynika mniej więcej to, że ziemniaki marki Tesco wcale nie są w Tesco i nawet niezupełnie są ziemniakami i że odpowiedź na to wszystko kryje się po drugiej stronie Księżyca. Kiedy ona usłyszała to ostatnie, to już zupełnie sie załamała i zaczęła marudzić, że ona na Księżycu była już setki razy w misjach, dla rozrywki, przejazdem i czekając na pociąg, więc jej się wcale nie chce tam lecieć. Musieliśmy coś zgrabnie wykombinować i na szczęście udało się - wspólnymi siłami wkręciliśmy ją, że statek poprowadzi nas poprzez alternatywną rzeczywistość do alternatywnego Księżyca, a Ziemię, którą on okrąża, zamieszkiwana jest przez wielonogie spaghetti i myślące wieże Eiffla. Tak więc nie zdziwcie się, jeśli nasze wersje opowieści w tym i kontynuującym go wpisie będą się symbolicznie różniły.
Ta, alternatywna rzeczywistość. To chyba jakby jednak weszła do tego teleportu w Tesco i wróciła nie tymi drzwiami.

Cichą sielankę przerwał paskudny wstrząs (Jędrusiowi wylała się herbata z kubeczka) i dobiegł nas wrzask jednego z pilotów, bo ich kabina była wcale nie tak daleko od nas. Po bliższych oględzinach okazało się, że za stery dopuszczono niedoświadczonego chłopaka, który zaliczał obowiązkowy staż po dwóch lat studiów w UTANEIM (Uniwersytecie Tajnych Agentów, reszta rozwinięcia tajna) i na odczytach Księżyc pomylił mu się z Marsem (daltonista?). Heniek był wściekły - nie dość, że straciliśmy 15 minut czasu (wszystkie protokoły trzeba będzie wypełniać od nowa! :( ), to jeszcze będziemy musieli przelecieć nad tajną (taaa...) bazą Magdy Gessler i jej sługi zdążą się przygotować na nasz przylot. Chyba nie za dobrze... pomyślałem sobie, a Heniek, żeby dodać nam otuchy, dorzucił, że to analogowograficzne twory, które żywią się energią elektromagnetyczną i bez problemu wyłapią takie fale w próżni kosmosu. Ona słysząc to wyleciała na zewnątrz (jako że, jak się teraz dowiedziałem, próżnia i inne takie jej nie szkodzą) chcąc je zobaczyć. W przeciwnieństwie do akcji z teleportem Agent Heniek nie zdążył jej powstrzymać (on: Nic nie zobaczysz, bo jest ciemno! ona: Spokojnie, mam laserowy wzrok! itd.). Wróciła dopiero sama po kwadransie z oczami wielkimi jak, nomen omen, spodki, mówiąc, że nigdy czegoś tak paskudnego nie widziała i nie ma zamiaru wychodzić. Co z kolei utrudniło nam wysiadanie już po lądowaniu - widzieliście kiedyś zapierającego się w drzwiach superbohatera?

Tymczasem, jak spodziewał się Heniek, kreatury zaczęły się zbliżać. Widok był rzeczywiście zdumiewający - lekko ciemniejsze od pozostałej ciemności kontury szły na nas nierównym szykiem skrząc się iskrami jakimiś dziwnych wyładowań... Nie są odporne tylko na to podał Mańkowi coś podobnego do magnesu obwiniętego różnego rodzaju kabelkami. Zbliżali się, a i wyładowania były coraz głośniejsze, w powietrzu (było tam jakieś?) unosił się zapach przeciążonych prądem przewodów. Jeśli kogoś dotkną, to nic z niego nie zostanie! wyjaśnił Heniek jakbyśmy nie wiedzieli. W dodatku, niemal jak w Matrixie, trzeba było chronić statek - Heniek i ja wyłączyliśmy wszystkie urządzenia, pola siłowe (i tak bezużyteczne w tym przypadku), monitory i, przede wszystkim światło. Teraz to już nic nie było widać...
Zbiliśmy się w ciasny tłumek - nasza trójka, Heniek i dwóch pilotów, w tym ten sierota, mając śmieszną nadzieję, że może tamci przestaną nas widzieć, że może przestaną nacierać, czy coś... No nie, zgadliście, nie podziałało. Iskry błyskały coraz głośniej i głośniej, jak grzmoty nadciągającej nieuchronnie burzy! (Nie wiedziałem, że ze mnie aż taki poeta...) Nie mogliśmy tak stać nieruchomo przy statku, być może tak je naprowadzałyśmy, więc przeszliśmy cicho paręnaście metrów w prawo (nasze, nie ich). Niedługo jednak dało się prowadzić taką strategię ataku, ponieważ tłum błysków zaczął się poszerzać, rozdzielać i, oczywiście, załazić nam drogę...
Czarne kontury były już tuż, tuż. Rozejrzałem się ostatni raz, czy na pewno nie znalazłby się jeszcze wolny skrawek do ucieczki, ale nie... Serce skoczyło mi do gardła, kiedy jakaś czarna ręka machnęła mi przed nosem, a Maniek krzyknął. Najpierw krzyknął tak bez sensu, Ała! czy jakoś tak, a potem Mój magnes! i to już było bardzo niefajne. Rozległ się głos Agenta Heńka Jak! Przecież! Na co Maniek zrozpaczony A normalnie! Zabrał mi! Na to ja wysunąłem konkluzję Wiedziałem! Wszyscy zginiemy!, która nie została przyjęta optymistycznie, jednak w tej samej chwili... Nie wiem, co się stało, nie widziałem, ale armie duchów zaczęły odsuwać się od nas, rozpraszać, już nie błyskały tak raźno, jakby coś je przestraszyło. Wtedy zobaczyłem, że coś fruwa na niebie przysłaniając gwiazdy. A jednak wyszła spomiędzy tych drzwi! ucieszył się Heniek. Wyglądało na to, że miał rację - fruwała i raz po raz kolejnymi okrążeniami przeganiała kreatury zmuszając je do odwrotu. Uff...
Co byście beze mnie zrobili? zapytała lądując dumnie.
Pewnie zamknęlibyśmy drzwi! warknął na nią. Domyślam się, bo nadal nic nie widziałem, że musiała mieć dość głupią minę. Drzwi były otwarte, a tamci byli od nas na wyciągnięcie ręki - nie mogli tam nie wejść. Ojejku... sorry... nie pomyślałam o tym szeptała po drodze, kiedy zabraliśmy się za próbę podejścia do naszego ("naszego"?) NDO. Przez chwilę miałem zamiar ją pocieszyć, że gdyby nie ona, to zaparłby się tam ktoś inny (na przykład ja), ale musieliśmy być cicho. Ona wysunęła się do przodu, żeby jakby co zamachać znowu pożyczonym od Heńka urządzeniem...

Otwiera drzwi... Moje serce robi sobie susy pod brodę co jakiś czas, zapewne po to, żeby zapewnić mi rozrywkę. Albo też dla siebie, tak dla sportu. No więc otwiera drzwi i... było cicho. Cicho i ciemno. Wtedy to dopiero serce zaczęło skakać! Po prostu trójskok o tyczce! (Coś przeszedł mi poetyzm...) Cicho i ciemno, więc weszła do środka, za nią pozostała piątka, a ja... no ja zrobiłem to, czego mi się wcześniej nie udało zrobić, bo framuga była zajęta. Innymi słowy, jak to mówią w filmach: chroniłem tyły. Heniek tymczasem odważył się zapalić światło i... i to nie był najlepszy pomysł. Zapalił i zobaczyliśmy wtedy tuzin jak nie więcej szarych, półprzezroczystych kreatur, które dotąd spokojnie sobie sączyły z akumulatora, a teraz nagle ktoś ich od tego oderwał, więc odwróciły się gwałtownie sypiąc iskrami, uznając, że należy go pozbawić życia albo coś takiego. No to my, jak to w takich sytuacjach najrozsądniejsze i najbardziej efektywne, wrzasnęliśmy w niebogłosy, najgłośniej bodajże ona - w końcu superbohaterskie moce i tak dalej. Zanim jeszcze zdążyłem przestać się wydzierać, już jeden z duchów przefrunął z porozrywanych kabelków prosto na nią i zaczął uderzać o podłogę oraz robić inne rzeczy, które najwyraźniej superbohaterów się nie imają. Gorzej, że nagle inny postanowił rzucić się na mnie! Wyszczerzył przezroczyste zęby, skoczył i... coś w niego trafiło i wybuchł!
Patrzyłem nieprzytomny powtarzając sobie Wybuchł! Wybuchł! Nikt nie będzie rzucał mnie o ścianę! i widząc jak inne paskudy latają zdezorientowane po pokładzie próbując się z niego wynieść, aż wreszcie spojrzałem, skąd padł strzał...
Obok mnie stał gość obładowany najprzeróżniejszym sprzętem wojennym niczym sam Rambo (no, jedynie różnica w tym, że on miał koszulkę). To, z czego padł strzał było duże, miało trzy lufy, długi magazynek i... takie kolorowe coś u góry, co fajnie mrugało i pewnie robiło jakieś fajne rzeczy z pociskiem.
Paskal... szepnęła, a jej szczęka wydawała się sięgać do podłogi.


stąd

Miło pana widzieć przywitał się z nim Heniek tak spokojnie, że aż poczułem zazdrość.
Dobzie, że was znalazłem powiedział "Rambo" z okropnym akcentem. Te Cienie zrobiłyby, że zostałby z was sam prosiek. Idziecie ze mną teraz do bazy.
No to, jak tylko usunięto mnie z przejścia, poszliśmy. Ona cały czas się na niego gapiła i nie była w stanie potrafiła odpowiedzieć na żadno z moich pytań. Jaki Pascal, u licha? powtarzałem sobie w myślach, próbując coś przypomnieć. Mnie się Pascal tylko z trójkątami kojarzy...


stąd
Pascal. Po prostu się ugotuj.

Tak, teraz już wiem, jak tylko dotarliśmy do bazy, otrzymałem wszelakie wyjaśnienia na temat jego kulinarnych zdolności i ulubionych dań, no a przede wszystkim - aktualnych wytycznych. Gessler. Przede wszystkim instrukcje, jak zniszczyć tę zołzę. Znaczy: imitację tej zołzy. Znaczy: wcale nie zołzy.
No i to by było chyba na tyle jeśli chodzi o ostatnie wydarzenia. Stanęło na tym, że jesteśmy tu. No, raczej: że ja jestem tu, a AstroGirl już jest w trakcie kolejnej próby walki z nieznanym...


A, wiem o czym jeszcze miałem wspomnieć! Mańkowi udało się, pomijając całą resztę zdobytego przez niego info, namierzyć jednego ze Świętych Mikołajów, które ocaliły Mytha i Sektencję przed paskudnymi kosmicznymi Kretami Piratami!



Do posłuchania (tak sobie życzyła, żeby coś było) dam wam Modern Talking, bo się strasznie wydzierała z tą piosenką, zanim się dowiedziała, że ściany schronu nie są dźwiękoszczelne:



2 komentarze:

  1. Ten Mikołaj jest świetny! Chcę z nim film! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie, zabiję Zbigniewa - przecież on miał o tym wszystkim nie pisać! :/ Sama miałam się tym zająć, żeby ująć wszystko bardziej superbohatersko, bardziej widowiskowo, bardziej... A w ogóle to wszystko było inaczej!

    OdpowiedzUsuń