No to tak jakoś dziwnie minął mi ten dzień bo od samego rana kuzynka niedawno urodziła i dziś przyniosła to małe coś. Chcieli mi dać to coś na ręce ale bałem się że zepsuje, kuzynka zapytała mnie czy popilnuje tego przez chwilę bo chciała odpocząć i pogadać trochę z rodziną w kuchni. Więc zostałem sam z Tym w Centrum Dowodzenia, było chyba rozładowane bo miało zamknięte oczy, leżało i się prawie nie ruszało (tak jak moje zdalnie sterowane gadżety - gdy jest słaba bateria to nie jeżdżą, a jak się ruszają to minimalnie). Więc siedziałem sobie i robiłem to co zwykle gdy nagle to małe coś się włączyło ! zaczęło wydawać z sobie takie dziwne dźwięki, jak syrena alarmowa. Zawołałem kuzynkę, przyszła i przestawiła to hałaśliwe Coś w tryb wyciszony. Próbowałem temu małemu czemuś wytłumaczyć czym są gwiazdy, planety i galaktyki a on tylko się tak dziwnie patrzył i ślinił czyli chyba mu się podobało. Już zacząłem opowiadać o czarnych dziurach ale kuzynka musiała nakarmić To coś i przerwała wykład.
"Wyjście na lody"
Patrolując miasto przypadkowo wpadłem na dawną koleżankę, okazało się że ona też jest superbohaterką! od niedawna ale jest, nazywa się Ksena Wojowniczka. Po krótkim spacerku wpadliśmy na pomysł żeby iść na lody (tak wiem, zima), pytanie za 10000 punktów : gdzie są najlepsze lody ?
-na Księżycu ! na Księżycu jest fabryka lodów, wiadomo że świeżo zrobione są najlepsze. No to nie czekaliśmy ani chwili popędziliśmy na miejscowy kosmodrom zwanym "Przystanek tramwajowy" i wsiedliśmy do promu kosmicznego typu TRAMWAJ.
Lot trwał kilka minut, szybko znaleźliśmy się na księżycu, z lądowiska dotarliśmy do fabryki w niecałe 30 sekund (bo oczywiście im szybciej lody dostaną się do ładowni statków tym szybciej trafią na Ziemię). Nad wielkimi drzwiami do wielkiej fabryki był wielki szyld z wielkim napisem "ARKTOS & Jakub Company"- coś mi to przypominało ale nie mogłem sobie przypomnieć co to było (zawsze tak mam, dziś3 minuty sobie przypominałem kto napisał jedną z moich ulubionych książek czyli "Małego Księcia" [dla nie wiedzących/nie pamiętających "Małego Księcia" napisał Antoine De Saint-Exupery]). Ale to nic, dostaliśmy się do środka, wielkie maszyny produkowały lody, znaleźliśmy pomieszczenie z napisem "kreatornia smaków lodów", po wejściu zobaczyliśmy całą masę pokręteł i dźwigni.
Zapytałem Ksenę Wojowniczkę na jaki smak ma ochotę a ona odparła że ma ochotę na lody pistacjowo-orzechowo-cytrynowe, no to zabrałem się za przełączanie dźwigni i przekręcaniu pokręteł ze smakami. Gdy już ustawiłem odpowiednią kombinację, wdusiłem przycisk START, ale lody strasznie długo się robiły, więc pociągnąłem za dźwignię prędkości robienia lodów, przełączyłem z "bardzo wolno" na "O cholera !" - niestety przypadkowo dźwignia się złamała (nie dlatego że ja tak silnie pociągnąłem ale dlatego że od mrozu). Wszystkie maszyny zaczęły pracować z pełną wydajnością 1 000 000 000 000 000 t lodów na sekundę. Włączył się alarm, magazyny nie wytrzymały tej ilości lodów,w kilka minut cała powierzchnia księżyca była pokryta lodami o smaku pistacjowo-orzechowo-cytrynowum (zdjęcie powyżej przedstawia powierzchnię pokrytą lodami(te ciemniejsze punkty to są właśnie te bardziej pistacjowe elementy.
Maszyny nie dało się zatrzymać normalnie, musieliśmy wyciągnąć wtyczkę. Poza tym że cały Księżyc jest teraz pistacjowo-orzechowo-cytrynowy pojawił się kolejny problem: Księżyc ma słabą grawitację i prawie nie ma atmosfery więc lody zaczynały się topić od słońca i zaczęły kapać na Ziemię. Więc Ziemi groziła pistacjowo-orzechowo-cytrynowa epoka lodowcowa ! Wraz z Kseną Wojowniczką chwyciliśmy za łyżeczki i zaczęliśmy jeść te lody, jedliśmy i jedliśmy i jedliśmy, gdy już sytuacja została prawie opanowana na lądowisku wylądował prywatny prom firmy "ARKTOS & Jakub Company". Wtedy z niego wyskoczył ogromny zdenerwowany bałwan wraz z równie zdenerwowanym pingwinem (znów pingwiny !), podbiegli w naszą stronę i zaczęli strzelać z lodowych pistoletów.
Starałem się załagodzić sytuację i mówiłem że było zwarcie, że jesteśmy Superbohaterami i że my tak tylko przelotem wpadliśmy i odladzamy Księżyc, ale chyba nie uwierzył i krzyknął "nie ważne czy jesteście superbohaterami czy nie! i tak was załatwię jak Tabalugę !" - przypomniało mi się ! to był Arktos, bałwan i okropny zbrodniarz. A pingwin to jego pomagier Jakub(Arktos ciągle żąda od Jakuba żeby ten zrobił mu loda). Wraz z Kseną Wojowniczką doszliśmy do wniosku że trzeba ich zlikwidować, lecz póki co najpierw trzeba było uciec ale potknąłem się o coś i upadłem. Konkretnie to potknąłem się o gaśnicę, tylko że to nie była zwykła gaśnica - byliśmy w fabryce lodów i tu zamiast gaśnic są miotacze ognia !
Na gaśnico-miotaczu ognia widniał napis "użyć w razie ataku wściekłego bałwana i jego pomagiera pingwina", no to włączyłem go i nagle z niego buchnął płomień i wszystko zaczęło topnieć. Ledwo stamtąd uciekliśmy, wszystko się zawaliło na Arktosa i Jakuba, gdy wracaliśmy do promu Ksena Wojowniczka usłyszała : "Jakubie zrób mi w końcu loda !" a po chwili "tak jaśniepanie". Wsiedliśmy do promu i wróciliśmy na Ziemię. Niestety nie mogę orzec czy Arktos i Jakub są całkowicie zlikwidowani, ale wiem że czasowo zneutralizowani na pewno.
Piosenka dnia :
dobranoc
czwartek, 23 lutego 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 22 lutego 2012
Zbieram sobie dzisiaj około 11:30 wiórki na warsztacie, w tle Kanał Pierwszy Polskiego Radia i wtem zauważam, że jakiś pan opowiada z jakimś wywiadującym go panem, że warto pisać pamiętniki, bo jak się wraca do niego po latach, to te nasze słowa przybierają na wartości, i często się też pisze będąc na jakiejś wycieczce albo przy uczestnictwie w wydarzeniu, które wyjątkowo na nas wpływa, bo w ten sposób zapisujemy nieuchwytne chwile naszych wrażeń, których nie wyłapiemy aparatem.
A potem pan prowadzący mówi coś w stylu Do dalszej rozmowy z Januszem Wiśniewskim wrócimy po [czymś tam], a ja tylko krztusząc się: Z TYM JANUSZEM WIŚNIEWSKIM
Noooo, z tym, jak powtórzyli po reklamach Właśnie ten od Samotności w Sieci i, napisanego po chyba piętnastoletniej przerwie, Z moim synem na fejsie. Z tym Januszem Wiśniewskim, którego bohaterowie wyznają sobie uczucie wyjaśniając sobie nawzajem całki, którzy rozpoznają miejsca, w których byli po braku literki Z w klawiaturze (i zastępowaniu jej, hmm, ósemką ) i z których jeden nazwał Boga największym programistą! Nie czytałam jeszcze tej jego najnowszej powieści, ale z tego, co mówi, to będzie typowym dla niego abstrakcyjnym miksem rozważań nad nauką, wiarą, miłością, wszechświatem i całą resztą.
Oprócz zdradzenia tych szczegółów poopowiadał jeszcze o znaczeniu blogów w dzisiejszym świecie - że niby pamiętniki, ale jednak nie pamiętniki, bo publiczne i są dowodem na to, że każdy ma jakąś własną opinię, którą chce podzielić się ze światem. I że niektóre lubi. Wiem, może nasz nie ma szans załapać się do elity tych niektórych, ale... może ktoś inny?
Poopowiadał, pożegnali się z nim, a potem, jak poinformował prowadzący po dobrych kilku minutach: wciąż przychodzą wiadomości z podziękowaniami. Nie z podziękowaniami dla radia za sam wywiad, ale dla pana Wiśniewskiego ze wspomnieniami, jak bardzo jego pierwsza książka odmieniła ich życie.
Aaaaaa może gdybym tak ładnie poprosiła, zrobiliby też wywiad z Jackiem Dukajem? Też chcę usłyszeć jego głos
Kiedyś już pisałam o zapachach i niemożliwości ich oddania w niby wszystko mogącej dobie Internetu, a teraz napiszę o dźwięku. No bo: siedzimy sobie w domu, przy stole i mama wspomina, że znalazła taką sporą kostkę koksu i wrzuciła do pieca. I zanim zdążyła dodać, że tym co ją trapi jest pytanie, czy kostka w ogóle się zapali, tata ułożył ciąg dalszy:
Patrzymy, a tu drzwi od kotłowni: PUU!
No i ja się właśnie zastanawiam nad tym z italikowanym PUU! No bo ja zapewniam - jak tata to powiedział i tak ręce ułożył lekko w kształt tego PUU!, to to brzmiało zupełnie inaczej niż to PUU!, które napisałam. To było takie niby PUU!, ale jednak nie PUU!, bo tam było w tym i f wtedy i o, takie PUU! bezgłośne i miękkie, a jednocześnie rozsadzające całą kotłownię.
I jak ja niby mam to napisać?
Telewizja masowo nagłaśnia ukryte talenty amerykańskiego prezydenta Baraka Obamy.
Jako kontrapunkt prezentuje polskich polityków spełniających się w folklorze, wojskowych, sportowych i śpiewaniu 100 lat, a dowodem miłości do dźwięków jest przytupywanie nóżką jednego z nich przy pieśni biesiadnej.
To jest wszystko na dzisiaj, co wydarzyło się do okolic godziny 15, a potem przyszła moja mała nieliczliwa podopieczna i dalszą część dnia wcięło. W zasadzie, do co istotniejszych rzeczy zrobionych potem mogę jeszcze zaliczyć recenzję krótkiego fanfikowego opowiadania Adrianny i opowiedzenie jej paru słów o utworze Vampirci. To pierwsze jest niepubliczne, a to drugie komentowałam już tutaj, więc napiszę tylko w skrótowym skrócie, że Adriannie poszło dużo lepiej. Zwłaszcza w psychologii i zwłaszcza dialogowej.
Zrobiłam też małą tyradę (hmm, co ciekawe, też dla Adrianny) na temat wyższości Pet Shop Boys. Znaczy się: nie wyższości nad innymi zespołami muzycznymi, które były tam poprzednio hołubione w temacie, ale nad czymkolwiek. Znaczy: ja nie mówiłam w zasadzie o tym, jak bardzo są wspaniali, błyskotliwi, pomysłowi i skromni - tylko zacytowałam parę ich piosenek:
Ostatnio za najlepszą ich piosenkę uważam Opportunities, ale jak byłam mała to lubiłam Go west i Suburbia. Niedługo po tym, jak tamte dwie mi się znudziły zgłupiałam jednak dla Rent i West end girls. Poza tym nie umiem się też skupić na I'm not scared, Tonight is forever, Was that what it was, King's cross, Did you see my coming... Z bardziej cudacznych to mają nawet takie odloty jak Can you forgive her? i Yesterday when I was mad, ale z radia znasz ich pewnie z Domino Dancing i Always on my mind (no i może tego nielubianego przeze mnie It's a sin). Ze spokojniejszych mogę polecić I want to wake up, Vulnerable, Miracle czy London, z szybszych może Shopping, Love ect, One more chance...
A ostatnio mam głupawkę na Building a wall
Nie zebrałam się za to za napisanie do Shadi Jasne, częściowo będę się usprawiedliwiać jej opisem, który nagle zmienił się na wojownicze wpierdala mnie twój infantylizm, no ale - jednak stchórzyłam. To niewiarygodne, co ze mną robi i jak przygniata świadomość upływu czasu i liczby momentów, w których mogłam napisać. Właśnie w tym kontekście porównywanie mnie do Doktora (który to w Wedding of River Song zebrał się, żeby zadzwonić do Brygadiera dopiero, kiedy było już za późno) naprawdę nie jest śmieszne.
W sumie ona może być rzeczywiście jak ten Brygadier, że czeka, ale jak co do czego zrobiła się dostępna... Uchwytem do rozmowy ma być temat konieczności/niekonieczności zamknięcia jej forum, który jednak jest już trochę nieaktualny. No ale w końcu muszę do niej napisać i to jak najszybciej - no jednak zależy mi, żeby spróbowała zapisać się do Żaka? Jest darmowy, pewnie mają mniejsze wymagania niż na pełnowymiarowych studiach, a jakaś edukacja jej się moim zdaniem należy.
Powiem to jeszcze raz - jeśli osoba, która na swoje osiemnaste urodziny kończyła trzyletni okres pisania ponad 300 stronicowej książki historycznej o kobiecie pnącej się po szczeblach kariery w SS nie dostała się na studia, to kto powinien się na nie dostawać?
Dobra, zacznę od wysłania czegoś jak jej teraz nie ma...
Kroniki Kurczęce część VIII:
Gorączka środowej nocy
Z okazji powyższej tyrady ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)