Przenieśmy się z akcja od razu na targi , człowieków jakoś mniej, stoisko nam się rozleciało, tzn banner spadł komuś na głowę ale to się nie liczy bo mnie nie było to nie mogłem uratować go, tzn wszystko jest dobrze tzn chyba żyje, z resztą nie ważne bo podobno stary był/jest . Ogólnie to załatwiłem numery jakichś dziewczyn dwóm kolegom. A gdy sobie załatwiałem do Agaty to wleciał kolega i powiedział że kolejne sobie załatwiam i że tamte powinny mi starczyć i się rozmyśliła :) ale to nic . Po długich pertraktacjach dostałem od takiej jednej Pani taki fajny kubek, od kogoś tam innego smycze, sporo długopisów i czegoś jeszcze ale nie wiem gdzie to wsadziłem :)
Opowiem o procesie zdobywania numerów dla kolegów. Musiałem rozdać masę ulotek obcej szkoły wszystkim dookoła w jak najkrótszym czasie :) ulotek było 400, poradziłem sobie w minutę ... nie, nie użyłem super mocy - pomogli mi bezdomni :D przynajmniej będą mieli ciepło :) Dołączyliśmy się też do jakichś dziewczyn co niosły transparent i one coś tam krzyczały "uwolnić farbę" a my rozdawaliśmy ulotki naszej szkoły, a potem wepchnąłem im się w zdjęcie z ulotkami mojej szkoły :) Jak wracałem do domu bezdomny mnie zaczepił i wyzywał że czapki nie noszę .
Piosenka dnia :
dobranoc ;)
niedziela, 5 lutego 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 5 lutego 2012
Najpierw od samego rana (tj. 11:00) sprzątam tacie warsztat, zmywam parę garnków, ratuję budynek przed zawaleniem (później okazało się, że miał być na wyburzenie, ale, yyym, nie ważne), odbywam kolejny odcinek korepetycji z córką znajomej mojej mamy (Więc jak policzyć różnicę pomiędzy tymi cenami?, Odjąć 10000 od 8468?, No dobrze, ale wtedy ci wyjdzie liczba ujemna., To dodać..?), jem obiad, znowu zmywam i jak już dochodzę do ostrożnego wniosku, że chyba nikt już przez jakiś czas nie będzie nic ode mnie chciał, to wtedy zauważam, że siostra znowu zajęła sobie "na chwilę" komputer.
No dajcie spokój! Nie mogłoby się to jakoś inaczej złożyć, że ona się za to weźmie wcześniej niż wtedy, kiedy ja już mam wolne..? Już drugi dzień to samo. Ja wiem, siostra się musi uczyć, a ja chwilowo nie, ale nie mogłaby robić tego jakoś... inaczej? Grzecznie potaknąć na demolkę jej chłopaka-sieroty, który zepsuł kilka komputerów, a kolejnego, który niedawno ściągnął (wtedy, co wojowałam z klawiaturą) nie potrafi podłączyć modemu, a u mnie przesiadywać cały dzień z dowolnie długimi przerwami, w których nawet w stan wstrzymywania go nie przełącza?
No i tak siedzę sobie obok, tu książkę poczytam, tu kota zagrzeję... Może jak kiedyś nie dysponowałam komputeryzacją, to robiłam więcej na papierkach, które teraz z lekka są zaniebdane, ale przy siostrze i tak nic nie zrobię (a z pokoju wygonić jej w ogóle nie mogę, bo będzie z nim spać, jak ja XD), więc w zasadzie tylko czekam. W głowie snują mi się plany, że lada chwila, lada dzień rzucę się na To dziwne uczucie, na formatowanie bloga, na którego niedawno (29 stycznia) zgodził się niespodziewanie Capitano Senseschi () albo na parę kolejnych fragmentów dla niego, a tymczasem tylko czekam i czekam...
Z tego wniosek, że jedynym sposobem na zrobienie czegoś będzie regularne powtarzanie akcji ze środy, kiedy wściekałam sie na blogowe div'y (hmm, może jutro szerzej o tym napiszę...) ni mniej ni więcej, tylko do 4:00 rano - skoro jestem na tyle niepokonana, żeby do tego przeżyć niespodziewaną pobudkę o 8:00 tego samego dnia, to dam radę i teraz. Zwłaszcza że Księżyc w pełni i w ludziach budzą się wilkołaki i programiści...
Nie będę więc już dłużej dywagować, tylko od razu przechodzę do rzeczy.
Jeszcze tylko coś od siostry, która oczywiście nie jest superbohaterką:
I piosenka:
I spadam.
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 4 lutego 2012
Było dla mnie niedawno niezłym szokiem, że mój kolega z uczelni, Bodzio the Flashman, leży od paru dni w szpitalu. Oczywiście, że jest superbohaterem - ja się ze zwykłymi ludźmi przecież nie zadaję (nie licząc rodziny). Mózgowcem, który rządzi we Flashu, aplikacjach webowych i mobilnych (w których wymiata bardziej niż Nimbus 2000!), bawi się najnowocześniejszym sprzętem i kul się nie ima. Tylko że jakoś guzkom w górnych częściach jego kręgosłupa, o których ogólnie opowiedział mi Super Informatyk, nie robi to różnicy i bez pomocy sprawnej ręki chirurga dalej nie pojedziemy :(
Dzisiaj właśnie trafiło mi się go odwiedzić w towarzystwie Super Informatyka i jak zwykle nie popisałam się męstwem w starciu ze sterylnymi szpitalnymi realiami. W szpitalach byłam dotychczas tylko dwa czy trzy razy w życiu i to bynajmniej nie jako rezydent. Co prawda ten akurat jego przykład nie był szczytownym osiągnięciem w tej dziedzinie i niektóre elementy znacznie odstawały od doskonałości (przykładowo szatni wcale nie było w szatni), jednak ja i tak dostawałam drgawek na widok kroplówek i wędrujących gdzieniegdzie lekarzy. Bodzio pomimo spędzenia tutaj aż kilku dni (badania, badania, badania...) i kilku plamek na rękach (jak wyżej) trzymał się na szczęście lepiej niż ja, nie wspominając o tym, że bardzo pozytywnie zadziała na niego obecność moja i kolegi (a do tego jego mamy, która w efektownym stylu złamała szpitalne zakazy i stała przy nim jednocześnie ze mną :] ). Dowiedzieliśmy się wtedy między innymi, że operacja nie jest rutynowa, a wręcz bardzo wyjątkowa i delikatna, i odbędzie się w środę. Jejku, superbohaterstwo superbohaterstwem, ale ja się boję.
Bodzio, trzymaj się! Życzę ci jak najlepszego przejścia przez to wszystko i smacznych śliwek. Jeszcze nie raz uratujesz świat! :D
Czy media pożegnały się wreszcie z banalnym i nieobcym nikomu "problemem" ACTA? Nawet siostra, która nie jest superbohaterką i obce jej jest interesowanie się szerszą wiedzą na temat gorących problemów społecznych wiedziała, że w pierwowzorze nie chodziło o Internet (przynajmnie nie bezpośrednio), a najbardziej o przetrzepanie skóry... producentom "nielegalnej" odzieży, znaczy: takiej która bezprawnie podszywa się pod wartościowe marki i w tenże sposób nagminnie czyści im kieszenie. No ale po co myśleć - lepiej powtarzać to, co raz ryzykownie ktoś zasugerował i robić sobie samemu fantazyjne sensacje.
A nie, przepraszam - są również nieliczni, którzy interesują się sprawą od podszewki jak ci pobierający XD
Co do mojego ukochanego Chomika... Chwilowo zmartwiło mnie jego zachowanie przy próbie pobrania pliku o rozmiarze powyżej 1 MB bez logowania - serwis zaproponował możliwość uiszczenia opłaty przez SMS lub też jakieś YetiPay. Tymczasem niegdyś, jeśli mnie pamięć nie myli, mówili przede wszystkim o zakładaniu nowego konta. Czyli że co - teraz wyhodowanie własnego Chomika nie wystarczy, skoro o tym nie mówią? Powolutku dostrajają się, że teraz do wszystkiego trzeba będzie mieszać pieniądze?
Heh, bez paniki XD Wychodzi na to, że najwidoczniej dawno nie próbowałam nic ściągać bez logowania. Kiedy już to zrobiłam nikt nie śmiał wspominać mi o płatnych SMSach.
Nawiasem mówiąc Wrzuta koncertowo mnie załatwiła, że musiałam zwrócić się do wiecznie przymulającego Chomika (choć w sumie, w porównaniu z Wrzutą...), bo rano pozwoliła mi znaleźć plik, a kiedy po południu odświeżyłam stronę z nim, bo wcześniej nie miałam czasu, ukazało mi się coś takiego.
Trzeba było widzieć moją minę
I z miejsca wszystkie Sciagaj.org i inne takie, oparte bezmyślnie na plikach Wrzuty i nie posiadając żadnych własnych baz zapasownych, również rozkładają ręce z opóźnieniem ręce pokazując początkowo, że plik JEST.
No to skończyło się na (jak na razie) zawsze niezawodnym Chomiku jakiegoś Tomka i wspomnianym dopiero co komunikacie - bo jak zawsze mi się nie chciało męczyć mojego pseudointernetu dodatkowym przeładowaniem strony.
Czy zalogowałam się po przeczytaniu komunikatu? A gdzieeeee tam. Włączyłam Play, poczekałam pobożnie aż się ściągnie (i przy okazji odsłucha ) i skopiowałam z plików tymczasowych przeglądarki, jak zawsze robię z Wrzutą
A wieczorem - same miłe rzeczy! Pierwszą z nich było odegranie przez kabaret Neonówka scenki z postaciami wybranymi własnoręcznie przez publiczność. No więc: automatycznie Palikot, zaraz potem Gołota, a na koniec... MacGyver!
Gołota: Ty, MacGyver, a kto to?
MacGyver: To? To Palikot. [sięga po jedno z przytaszczonych urządzeń] Będę naprawiać.
Palikot: [otwiera paszczę i pokazuje palcem] O, tu mam szóstkę... I jeszcze tutaj...
Gołota: [niczym dres w parku] Naprostować ci???
Doprawdy, może to wcale nie było aż tak improwizowane, jak to zapewniali (czy wiecie, że magicy jak Copperfield zawsze udają z publicznością?), ale ja mam to w nosie XD
A jako drugie... DESMOND! Desmond wrócił!!! Nie no, ja wiem, ja wiem, że nikt normalny nie wie, kto to jest... Chodzi o pana, który w pewnej okołowakacyjnej reklamie walał się po kanapie z jakąś panią i, przed żoną, która go zastała, tłumaczył się, że tej miłej pani wypadł telefon i stara się pomóc. Nie wiem, jak ten aktor to uczarował swoją niepozorną osobą, ale ja też wtedy zawsze turlałam się po kanapie - ze śmiechu XD No takie bystre nawiązanie do tradycji brytyjskiej komedii...
Potem aktor, którego odtąd nazywałam per Desmond, jak to wrzasnęła do niego żona, użyczał swej twarzy, w ramach tej sieci, także pewnemu kosmonaucie i więźniowi (wtedy nieśpiesznie dostrzegłam, że gość mówi do mnie i tak narodził się pomysł z telefonomodemem). Ale z tymi rolami nie było mu do twarzy - tu był zbyt dziwnie ubrany (nawet dla mnie!), tam za brudny... Aż tu nagle - bęc! Na ekranie skrada się coś udające CSI, w czego finale ukazuje się nam nie kto inny a Desmond zrobiony na Horatio!
Nie ma Kaszpirowskiego (tu marudziłam chociażby), ale jest Desmond! Hurrrrey!
Dobrze, teraz drobiazg, który mi się przypadkiem zanucił niewiadomo skąd:
Subskrybuj:
Posty (Atom)