wtorek, 31 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 31.01.12 Wtorek

Podejrzewam że albo ktoś nie zamknął lodówki albo jakiemuś szalonemu naukowcowi wymknęła się spod kontroli maszyna do zmiany pogody ... bo u mnie było -1000*C !!! kolejny ciężki dzień, nakręciłem kolejną nową wersję filmu, ułożyłem i nagrałem piosenkę, mam katar, kończę programować "skyneta" (kurde ciągle nie mogę sobie przypomnieć ska znam tą nazwę) w moich robotach, pobrudziłem sobie skarpetki buraczkami (bo zapomniałem że mój talerz nie jest tak fantastyczny jak Astrogirl i nie umie latać ani chociaż lewitować ... a że grawitacja robi swoje to buraczki spadły i mam teraz jedną białą skarpetkę a drugą czerwoną - jakież to patriotyczne :D ). Jak już obiecałem, relacja walki z bioterrorystami :

"Bio-niecne Bio-zamiary Bio-terrorystów Prosiaczka"

Około godziny 20:00 byłem zanieść coś do piwnicy tzn do WYSOKIEJ KLASY SCHRONU PRZECIWATOMOWEGO, idę sobie jak gdyby nigdy nic (bo nie spodziewałem się zagrożenia o tej porze), nagle z za drzwi wyskakuje dziwna nieruda kobieta i przykłada mi strzykawkę do szyi i mówi że jak jej nie pomogę to mnie zabije. To co miałem zrobić ? no obezwładniłem ją tzn. nie do końca, bo tak w sumie to ona obezwładniła mnie (wbiła mi strzykawkę w udo), powiedziała że mam 24h na zażycie antidotum, w przeciwnym wypadku umrę. A podobno tylko ona miała antidotum, no i jeszcze pomocy potrzebowała więc postanowiłem jej pomóc (nie ze względu na to że moglem umrzeć, tylko ze względu na fakt że tak rozpaczliwie potrzebuje pomocy). Zabrałem Panią Bioinżynier do Tajnej Siedziby i tam wytłumaczyła mi co się stało .

Otóż dwa dni temu udało jej się zsyntetyzować niezwykły koński gen (gen dający niezrównanie silne nogi), następnego dnia poinformowała o tym przełożonych, tego samego dnia tylko że wieczorem ktoś wybił szybę w jej samochodzie. Rankiem gdy przyszła wcześnie rano do pracy zobaczyła uchylone drzwi i ślady stóp. Weszła aby sprawdzić co się stało i złapała na gorącym uczynku bioterrorystów. Wykradali jej tajne próbki. Rzuciła się na jednego z arabów, niestety została boleśnie uderzona z kabury, na szczęście tuż przed uderzeniem zauważyła napis na ramieniu jednego z bioterrorystów, brzmiał on "Świnka". Gdy Pani Bioinżynier się ocknęła wszystkie zarzuty zostały skierowane na nią, wtedy uciekła i przyszła do mnie po pomoc.

"Świnka" to nazwa jednej z arabskich rodzin mafijnych rządzona przez Prosiaczka, od lat jego rodzina zajmuje się badaniami nad bronią biologiczną masowej zagłady. Jak też nazwa wskazuje przykrywką jest wielka sieć rzeźni. Wiemy też że niebawem spotykają się aby przedyskutować coroczny plan zagłady świata, obrady rodziny Prosiaczków miały miejsce w tą noc w którą Pani Bioinżynier zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc. Wziąłem sprzęt i ruszyliśmy na polowanie.
Zebranie mafiozów miało miejsce w jednym ze starych magazynów

Gdy przybyliśmy na miejsce było za późno, wykorzystali gen ! wszczepili go swoim świnią i ich świnie nie tylko poruszają się szybciej ale są też kuloodporne. Musieliśmy dostać się jakoś do środka ale niestety wszędzie roiło się Świńskich Jeźdźców. Jedyną drogą dostatnia się do budynku był dach, a jedyną drogą dostania się na dach są linie wysokiego napięcia ... Tak, podczas przechodzenia poraził mnie prąd ... przy 17 razie przestałem liczyć. Gdy razem z Panią bioinżynier byliśmy już na dachu budynku w którym miało miejsce zebranie mafii Prosiaczka zobaczyliśmy otwarte okno na dachu, zaglądnąłem przez nie i zobaczyłem że przy stole siedzi Prosiaczek i 11 innych Mafiozów, niestety ręka mi się omsknęła i wpadłem przez to okno, pech chciał że upadłem na prosto na stół przy którym sobie obradowali. Musieli się zdziwić ... nie za często zdarza się aby Superbohater spadał na stół podczas opracowywania planu zagłady świata. Wycelowali we mnie broń, już mieli strzelać lecz dach nie wytrzymał i spadł. Pomimo faktu że oberwałem ze sporego kawałka betonu zdążyłem capnąć fiolki z genem i złapać spadającą Panią Bioinżynier . Momentalnie na miejsce przyjechała policja i inne służby specjalne, Pani Bioinżynier odzyskała dobre imię a szajka bioterrorystów trafiła za kratki(no może nie cała bo Prosiaczka nie odnaleziono), tak czy siak sprawa zamknięta .

Piosenka dnia :


Dobranoc :)

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 30.01.12 Poniedziałek

głbym napisać że to był ciężki dzień - bo był
Mógłbym ponarzekać że kolega się nie wyrobił - bo się nie wyrobił
Mógłbym powiedzieć że zimno strasznie - a było
Mógłbym opowiedzieć że dostałem laptopa ze szkoły żeby coś zainstalować ale nie dali hasła i się nie da . Mógłbym też opowiedzieć o masie innych rzeczy ale niestety nie mam czasu . Nawiązałem kontakt z pewną bioinżynier, ciężko było nawiązać kontakt gdyż mieszka w dalekiej dżungli i nie ma tam zasięgu normalnego internetu. Musiałem użyć jednego z moich satelitów, razem z panią bioinżynier dziś wieczorem będziemy łapać bioterrorystów (relacja jutro). Pobrałem software do robotów, nazywa się "Skynet", taka śmieszna nazwa nie wiem skąd ją znam ale mi się dobrze kojarzy, wgrywanie potrwa z dwa dni . A tu obiecane zdjęcie robotów :










































































Piosenka dnia :


Dobranoc :)

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 30 stycznia 2012



Przedsięwzięłam decyzję, że skoro nigdzie w Internecie nie idzie znaleźć żadnej akcji (generalnie o Allegro mówię), gdzie gwoździem programu byłaby kaseta Pet Shop Boys, to ją sobie sama nagram. Podkreślam, że ma to być koniecznie kaseta, nie płyta, bo mnie się czasami chce czegoś słuchać bez torturowania laptopa, a poza tym... to nieśmiertelne szeleszczenie kółka...
Dzisiejsze działania sprowadziły się do krótkiego przeglądu możliwości pamięciowych posiadanych nośników. Mam ich całą szufladę, ale porównałam ze dwie, przy czym zadowoliłam się konkluzją, że jeden z nich ma większe, po czym odłożyłam sprawę na później i zapomniałam. Będę na bieżąco raportować.
Aha, i oczywiście, jakby ktoś posiadał, to ja chętnie, oferuję nawet 50zł, chyba że się ktoś dobrze targuje. Zgłaszać się w komentarzach, bo jako superbohaterka numer telefonu mam tajny.

Dzisiejszy wpis chciałam poświęcić pewnej osobie, która jakieś półtora roku temu gościła w programie Tak to leciało! (ale odcinek miał jeszcze dzisiaj i wczoraj powtórki, jak to na sezon ogórniczy przystało) i która wywołała we mnie dość nieprzeciętne odczucia, dokładniej: sprzeczne, jeśli porównać wrażenie, jakie wywoływała przez cały występ i które nagle zniweczyła w finale (tak, był finał :]) ukazując publiczności resztę swojej pozornie wcale nie tajemniczej osobowości.
Miała na imię Daria, krótkie włosy, wózek na zastąpienie niesprawnych niestety nóżek oraz szalenie szeroki uśmiech. Zwłaszcza tym ostatnim wywoływała natychmiast promienną sympatię całej bez wyjątków publiczności (i mojej też, co z dumą powiem) i wszyscy szczerze cieszyli się każdym jej kolejnym sukcesem. A sukcesów było bez liku, bo dziewczyna już na wstępie została przedstawiona jako znawczyni i miłośniczka wszystkich polskich piosenek i ich tekstów. Dosłownie! Na dowód tego pojawiła się migawka z jej pokoju, gdzie nad łóżkiem królował rząd opasłych segregatorów, do których trafiało wszystko, co usłyszała w radiu. W dalszych rundach gry Daria przyznała (na pytanie, co trzeba zrobić, żeby tak wygrywać), że trzeba się przygotować - ona po przejściu przez eliminacje zajęła się ciężką pracą nad swoją perfekcyjną znajomością tekstów.
I opłaciło się! Wszystko przez powszechnie znane wieżę radości, wieżę samotności, I wszystko się może zdarzyć i Baśkę przez Maszynka do świerkania i Mogę wszystko po jakieś Niebo do wynajęcia i mało znane wtedy Małe rzeczy, które udało jej się koncertowo wykombinować razem z przyjaciółką. Śpiewała nie tylko to, co trzeba, ale też dodatkowe kilka linijek dla przyjemności, na co Miecznikowski wybuchał orginalnymi minami i chwalił, że taka, jak to powiedział, encyklopedia muzyczna przydałaby się im w każdym programie.
Wreszcie - nadszedł ten tajemniczo niezwykły finał, którego tak niewielu jest w stanie dostąpić. Suma gwarantowana skoczyła do 25 tysięcy, a Miecznikowski zadał sakramentalne pytanie, czy gra czy nie gra. Oh, długo miała wątpliwości, ale każdy z obu stron ekranu myślał Idź! Chcemy cię posłuchać ten jeden raz więcej, bo jesteś niesamowita! Znasz każdy tekst, więc wygrasz, ale mniejsza z tym!, więc było aż głośno od tych myśli. Także Miecznikowski dopowiadał, że każdy jest pewien, że będzie znała odpowiedź i że powinna grać. Więc w końcu Daria ogłosiła, że robi to dla wszystkich niepełnosprawnych, którzy nie wierzą, że mogą coś osiągnąć i zaryzykowała.
No i tu zdarzyła się katastrofa - na ekranie pojawił się tytuł King Bruce Lee Karate Mistrz, na który ja dostałam pół roku temu głupawki, bo akurat go przed 19:00 słuchałam i jego resztki wciąż kicały mi po głowie, a Daria tymczasem... zrobiła minę zieloną jak trawa i stwierdziła, że nie zna, ba, że nawet nigdy nie słyszała. Miecznikowski więc, żeby pocieszyć zawołał jej suflerów i w eter poszła bezsprzecznie najbardziej betonowa ze wszystkich polskich pieśni.
No i właśnie tutaj wyszła na jaw bardzo smutna druga natura Darii - smutna, bez pewności siebie i dystansu. Kiedy zaczynała się druga zwrotka, a jej przyjaciele w najlepsze dukali zakręcony tekst piosenki, ona wtuliła się w pierś Miecznikowskiego i zaczęła płakać, co zapewne nie pomogło jej towarzyszom w dobrej zabawie. Nawet nie próbowała się bawić, a kiedy prowadzący mówił z uśmiechem i zgodnie z prawdą, że dla widzów, niepełnosprawnych i całej reszty i tak jest zwyciężczynią, to już nawet nie słuchała...
Eh, nie chodzi mi o to, że tam jakiś wstyd, że dorosła płakała, bo uważam, że tylko głupek może tak powiedzieć (a już napewno nie superbohater ) - płakać wolno każdemu. Nie rusza mnie też tłumaczenie, że przecież i tak i tak miała kupę forsy - kto by się nie zestresował, gdyby mu tak perfidnie nie uciekło drugie tyle? Mnie chodzi o to, że... nie taką osobowość nam pokazała. Pokazała nam uśmiechniętą dziewczynę, która nie zważa na takie legendarne przeciwności jak wózek i prze do przodu nie załamując się niczym i niczego nie bojąc. Któż z oglądających nie oczekiwał, że zaintrygowana tytułem Daria powie: Ooo... Nie znam tego. To się teraz będę musiała nauczyć, po czym będzie bawiła się najgłośniej i najdumniej ze wszystkich? W końcu cel, o którym mówiła tj. dodanie wiary i odwagi już osiągnęła, czyż nie? Tymczasem tym jednym krótkim załamaniem, tymi kilkoma łzami powiedziała mi, że te wszystkie piosenki, które wykuła na blachę, to było nie tyle, żeby wygrać, ale żeby nie przegrać. Żeby zamiast się bawić wiedzą, którą się przypadkiem powyłapywało, i zawsze jedynie pewnym prawdopodobieństwem, trzeba przede wszystkim wygrać. Że te wszystkie "zielone" w programie, to była jedyna droga, bo przy "czerwonym" nagle świat by się załamał i znowu stałaby się nikim. Zamiast radości strach i może nawet cyniczne nastawienie na wygraną, bo przecież ona nie może przegrać!
Trudno mi nie pomyśleć, że to właśnie przez tę jej niepełnosprawność zrobiło się coś takiego. Bo dzisiaj niepełnosprawność jest zupełnie czym innym niż sto lat temu, kiedy była "kalectwem". Dzisiaj wystarczy się rozejrzeć, żeby zobaczyć, że w dzisiejszych czasach każdy zostanie uznany za świnię, jeśli z powodu niekompletności (w zasadzie nie tylko fizycznej, ale i umysłowej) odmówi komuś miejsca w pracy, praw w urzędzie stanu cywilnego, jeśli zapomni o zbudowaniu podjazdu... Dookoła ludzi niepełnosprawnych wytworzył się specyficzny styl traktowania głaskaniem po główce. Nie zrozumcie mnie źle - nie chodzi bezpośrednio o to, że im się nie należy, że zwykli ludzie mają mniej czy coś. Sprawa jest zupełnie inna. Chodzi mi właśnie o umiejętność przegrywania. To nawet nie jest wina zamych zainteresowanych, że im się wszystko z ułatwieniem daje pod nos, bo nie mają tego czy tamtego, że zawsze im się da tę nagrodę pocieszenia - wystarczy, że tak jest. Że zawsze kiedy już, już mają przegrać, że kiedy mogliby zostać pozostawieni sami sobie i stanąć oko w oko ze swoimi problemami, to wtedy zawsze znajdzie się ktoś, kto się uśmiechnie i wyciągnie rękę, sąsiad wesprze dobrym słowem, jakaś dobra pani urzędnik załatwi uprości procedury.
Tymczasem czasami zdarza się, że taka osoba wyjdzie na chwilę do jakiegoś "normalnego" programu, w którym nigdzie nie ma żadnej gwiazdki, że osoba niepełnosprawna dostaje nagrodę mimo pomyłki i efektem tego zderzenia jest psychiczna katastrofa osoby, która przegrała pierwszy raz w życiu.
Kolejny przypadek, który ukazuje wyższość zwierząt na ludźmi. Mało kto zwraca uwagę na ich fantastyczne ograniczenie, które zdarzyło mi się ze dwa razy oglądać w telewizji, kiedy na przykład państwo Kowalscy chwalili się poszkodowanym przez samochód pupilkiem (w wersji pierwszej kotkiem, w drugiej pieskiem), który nie został przez nich porzucony czy uśpiony ( :( ), a który teraz hasa wesoło po trawie ze śmieszną doczepioną do siebie miniaturką wózka inwalidzkiego. Otóż taki kot zlokalizowany przez inne koty jest nadal tym samym kotem. Ma zapach, głowę, futro, pazurki (no, przynajmniej większość), więc żaden się nie będzie zastanawiał, czy się z nim bawić czy nie, czy przeganiać ze swojego terytorium czy nie. Tak samo takiemu uszkodzonemu kotu nigdy nie przyjdzie do głowy, że coś jest z nim nie tak, bo rozważania nad swoim jestestwem zwyczajnie nie mieszczą się w jego możliwościach.
A ludziom pozostaje głupio dziwić się, że ich zwierzaczek niczym się nie przejmuje, tylko kica z innymi jakby nigdy nic.

Kolejny poniedziałek, a ja nadal prowadzę obserwację 1TVP. Tak jak myślałam - teatru już nie uświadczymy. O 20:30 "zrealizowany rzetelnie na faktach film" Ostateczne rozwiązanie - czyli coraz bardziej się oddalamy, choć z godnym podziwy brakiem pośpiechu.

Wspomnianego wyżej King Bruce Lee już chyba kiedyś dawałam, więc jak ktoś ma ochotę posłuchać, niech sobie sam poszuka ;) a ja tymczasem swoim zwyczajem przedstawię coś, co mi się dzisiaj nadało:



EDIT:
A co tam, jak szaleć to szaleć: Paul McGann z Dalekiem XD


stąd

niedziela, 29 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 29.01.12 Niedziela

Wstałem bardzo wcześnie rano (10:00) ponieważ w mojej głowie spłodził się pomysł :
Zbuduj wielofunkcyjne jednostki autonomiczne o wysokim stopniu zaawansowania technologicznego z uwzględnieniem cech unikalnych dla każdej jednostki czyli jednym słowem, tzn dwoma : roboty pomocnicze !
No to wziąłem się do roboty, naznosiłem multum rzeczy do Centrum Dowodzenia i zacząłem budować, po szyję siedziałem w kablach, układach scalonych, kalafiorach, śrubach, blachach i innych elektronicznych tentegowieństw . Po 7 h wytężonej pracy zbudowałem 3 roboty :

1) pająk - najbardziej skomplikowany, potrafi wspinać się po ścianach ale jest dosyć powolny.
2) trzmiel - bardzo lekki i zwrotny, lata i ma daleki zasięg ale niestety ma małe możliwości transportu dużych obiektów
3) motor - bardzo duże przyspieszenie , ma duży uciąg ale jest bardzo głośny i z przyczepą ciężko mu skręcać

Niestety do uruchomienia ich potrzebowałem pioruna (tak zalecił znajomy z przedszkola Prof. Frankenstein [jeden z pierwszych moich wrogów{podobała mu się ta sama koleżanka}]), lecz niestety pogoda byłą całkiem ładna, czekałem przez 2 h czytając Lema ... i nic, ani chmurki na niebie. Więc stwierdziłem że nie ma sensu czekać i podepnę je do prądu. Więc podpiąłem je a potem nie miałem potem przez godzinę prądu ale najważniejsze że roboty działają, tzn są jak armia chińskich cesarzy, niby armia ale się nie rusza i nic nie robi ... czyli nie są jeszcze zaprogramowane ale to tym się jutro zajmę ...


piosenka dnia :


Dobranoc .

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 29 stycznia 2012



No i trzeba było się chwalić? Trzeba było? Trafił mi się długi język i zamiast po cichu cieszyć się, że mam swój własny Internet i spokój od kapryśnego modemu siostry (nie mniej kapryśnej), to ja się musiałam wszystkim pochwalić i powiedzieć. I teraz mama mi obwieszcza, że skoro ten internet telefonowy za 7 zł jest taki dobry (nadal podtrzymuję, że jest!), to po co płacić ileś tam dziesiąt za "normalny"? Nie no, to nie jest tylko moja zasługa, że rezygnujemy - jakoś w lutym kończy się nam na niego umowa (długie dwa lata), więc nie ma co przedłużać tych cyrków z siedzeniem godzinę nad jedną stroną, problemami ze znalezieniem czegokolwiek (tata spodziewał się, że Internet przykłada trochę większą wagę do handlu tokarkami) i wreszcie niemożnością skorzystania z jakiejkolwiek innej oferty internetu bezprzewodowego.
W dodatku nawet pozbycie się modemu nie musi mi robić problemem - w istocie więcej mi psuje nerwów siostra "zmuszona" do korzystania z mojego laptopa, bo jej "ukochany" jest na tyle ograniczony, że nie wpadnie na myśl, że komputery służą nie tylko do rozbierania.
No ale... Znacznie lepsza byłaby taka śmieszna konspiracja, po prostu. Nawet na początku miałam taki plan, ale co zrobić z tym, że kiedy już raz na kwartał coś mi się uda, to nad sobą nie panuję?

O 1:00 na Jedynce wyemitowali niejakiego Blaszanego bohatera, który zapewne będzie leciał co tydzień. Ujmując w przybliżeniu: jest to niby sci-fi niby fantazy, bo i ze średniowieczem i rycerzami i jednocześnie z podróżami w czasie i jakimiś zapętlonymi międzywymiarowymi wibbly-wobbly. Czuć w tym zdaniu złośliwość? No cóż, nie ma co ukrywać, że była to kolejna sytuacja, która postawiła mnie pod ścianą pytania Co takiego mają jedne seriale sci-fi, czego nie mają inne? No bo jest tak, że niektóre seriale polubię, że chętnie mi się je będzie oglądało, w niektórych się zakocham na zabój (w jednym dokładniej), a niektórym (dokładniej większości) nie dam cienia szansy? I to wszystko po... minucie oglądania, co mnie dziwi najbardziej! Żeby wysuwać tak daleko idące wnioski w czasie, który pozwala na najwyżej pobieżne zeskanowanie osobowości głównych postaci, a który nie daje żadnego pojęcia o fabule czy przesłaniu? No nie wiem, dojść nie mogłam, w każdym razie mój mózg po paru chwilach obserwacji ruchomych obrazków miał odruch jak najszybszego oddalenia się i nie było już mowy o dalszych analizach.
Z jednej strony przyczyną może być już samo połączenie motywów fantazy, które lekceważę, z motywami fantastyki naukowej, którą wielce szanuję i mogłabym z dużej litery pisać. Ponadto oczywistym dla mnie jest, że najłatwiej uwielbia mi się seriale (czy też filmy), w których główną rolę gra JEDEN mądrala, który wszystko wie i bywa, że jest dziwakiem do ośmieszenia - a tutaj już na wstępie widziałam, że kamera ujmuje parę (w tym interesujący przypadek jakiegoś geniusza z wyciętą połową mózgu O.o).
Ale to są wszystko liche argumenty, bo wyjątków od tych zasad jest zbyt wiele na to, żeby jedynie je potwierdzały. Szalenie podobały mi się puszczane niegdyś As wywiadu i Gdzie się podziała Carmen Sandiego?, gdzie również występował schemat waleczna kobieta + lekko tchurzliwy bystrzak. A co do mieszania fantastyki naukowej z nienaukową? Ba! SAMA kiedyś wymyślałam świat oparty jednocześnie na czarach i szalonych naukowcach z ich stereotypowymi maszynami! Gdyby ktoś zrobił coś kojarzące mi się pod pewnym względem z tamtym czymś, to chyba wystawiłabym mu pomnik w ogródku.
Olśniło mnie dopiero wtedy, kiedy jakaś czarownica/królowa zaczęła wpatrywać się w już nie pamiętam co i recytować, że jakieś tamtejsze może to legendarny zamarznięty ocean - takie to było sztywniackie i poważne, że aż kiczowate. I nagle mnie olśniło! Podczas całego tego minutowego "pierwszego spojrzenia" nie padło ani pojawił się ani jeden uśmiech ironi, jakaś zgryźliwość, że o zwykłym dowcipie czy głupawym komentarzu nie wspomnę. A więc już wiem! Poczucie humoru! Bez tego to tylko naprawdę dobre filmy mogę oglądać, bo przecież nie są naciągane.
A więc producenci, scenarzyści, aktorzy - albo szczerość i wiarygodność (która odpada przy Blaszanym bohaterze) albo poczucie humoru!

A wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że mama to oglądała. Siedziała sobie z elementarnym zainteresowaniem, komentowała sytuacje, a kiedy tata postanowił przenieść się do innego telewizora, to musiał jej najpierw powiedzieć, że już włączył, bo inaczej by się od tamtego nie mogła oderwać.
A Doctor Who to zaraz: Ojej! Jakie to cudaczne! Ale mają pomysły! i tradycyjne łapanie się za głowę. A tak - proszę! Największa bzdura, byleby NIE BYŁA Doctorem Who i mama ogląda! Trafia mnie coś!!!

A do nas niespodziewanie zima przyszła! Znaczy: tak dokładniej rezyduje już od paru dni, bo mrozi przeraźliwie, w dodatku jeden płatek śniegu z nieba nie spadł (taka naga zima :D), ale cóż dzisiaj fajnego odkryłam! Cały nasz stawik (no dobra: nie stawik, tylko przerośnięta kałuża) zamarzł do ostatniej kropelki wody i wygląda jak lodowisko!



Zapewniam, że to szkliste to nie jest woda czy jakieś inne niedoskonałości - powierzchnia jest sucha jak przysłowiowy pieprz i w niektórych miejscach jak lustro!
A tutaj zdjęcia tuż znad powierzchni - przez lód przezroczysty jak szło widać każdy listek!



A na koniec trochę nieporadny co prawda widok z boku na powierzchnię już ozdobioną śladami moich butów:



Bo trochę spędziłam czasu tam jeżdżąc sobie (niewiele umiejętniej co prawda niż na wrotkach, o ktorych kiedyś opowiadałam) w tę i z powrotem po niewidzialnym lodziku i podziwiając to, co jest pod spodem. Temperatura chyba z -10, ale mnie się od razu zrobiło ciepło :D

A do posłuchania - jedna z piosenek, przy których głupieję:



P.S. Myth sugerował dodać, że jego żona brała z nim ślub w sukni Lady Gagi, tylko że nie powiedział w której. Powiedział też, że jej nie cierpi (Gagi, a nie sukni), ale też nie wiadomo, czy to z powodu ślubu, czy czego.
O, a poza tym też oglądałam Ligę niezwykłych Dżentelmenów! Heh, jak ja lubię takie akcje, że każdy po cichu jest taki super, nawet ten Tomek Sawyer (LoL). Tak też by mógł wyglądać nasz wspólny komix Dzieci Czasu!

sobota, 28 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 28.01.12 Sobota

No więc ... nic nie pamiętam z dzisiejszego dnia, poza kilkoma faktami:
- wstałem o 12:00 i zjadłem obiado-śniadanie
- od 13:00 do 15:00 gadałem z koleżanką(tak ! ja na serio mam koleżanki tzn jedną czy dwie ...)
- od 15:00 do 20:00 nic nie pamiętam, poza wielką białą plamą taką jak poniżej :
- od 20:00 oglądałem "Ligę Niezwykłych Dżentelmenów" - co to w ogóle jest ? Liga - było ich kilku to ok, Niezwykłych - no tak niby byli niezwykli, ale dżentelmenów ? przecież tam była kobieta ! No ale poza tym ich supermoce .... no ale to nic, film nawet przyjemny, przyjął bym takiego Nautilusa z rudą wampirzycą :D :D :D :D :D

Właśnie dowiedziałem się czemu nic nie pamiętam ! Właśnie przyjechała ekipa Przypominaczy i już wiem :


"Węzeł zapomnień "

Otóż o 15:11 zadzwonił kumpel, pracuje jako Facet w Czerni i poprosił mnie o konsultacje w sprawie domniemanego kosmity. Podobno spotkaliśmy się w jego ulubionej restauracji "Błękitna Ostryga", gdy chciał pokazać jedno ze zdjęć obcego w bocznej kieszeni marynarki zauważyłem małe, srebrne urządzonko z kilkoma przyciskami. Gdy powiedziałem co o tym sądzę (że to nie żaden obcy tylko jakiś zdeformowany talib) wypiliśmy kilka drinków, w pewnym momencie kolega poszedł do ubikacji, ale zostawił marynarkę w której było urządzonko więc niepostrzeżenie wyciągnąłem urzadzonko z kieszeni i zacząłem oglądać, i były tam napisy "minuty", "godziny", "dni", "miesiące", "lata" i "OK" więc przycisnąłem kilkukrotnie "minuty" i nadusiłem "OK" i zobaczyłem błyśnięcie ...

nagle nie wiadomo skąd pojawiła się kelnerka i mnie szturchała, powiedziała że siedziałem zapatrzony w nicość i nie reagowałem na to co mówi do momentu aż nie powiedziała "niech pan się odezwie", w dodatku mój kolega zniknął. W ręce trzymałem jakieś dziwne urządzonko, kelnerka powiedziała że cały czas je trzymałem, ale nie miałem pojęcia skąd je mam i do czego służy. Wraz z kelnerką zacząłem je oglądać, i były tam napisy "minuty", "godziny", "dni", "miesiące", "lata" i "OK" więc przycisnąłem kilkukrotnie "minuty" i nadusiłem "OK" i zobaczyłem błyśnięcie ...

Nie wiem skąd ale przy mnie stały dwie kelnerki, tzn jedna coś mówiła a druga patrzyła na mnie zdezorientowanym wzrokiem i chyba tak samo jak ja nie wiedziała co się dzieje a w dodatku zniknął mój kolega. jedna z kelnerek mówi do drugiej że ma wrócić do pracy a nie robić sobie zdjęcia z klientami, stanowczo zaprotestowałem bo przecież nie robiliśmy sobie żadnych zdjęć! Bo ani ja ani kelnerka nie mieliśmy aparatu ale za to ręce trzymałem jakieś dziwne urzadzonko zapytałem je czy to ich, ale one tak jak ja nie wiedziały czym jest ta rzecz, jedna z kelnerek usiadła na miejscu mojego kumpla a druga stała, przyglądaliśmy się urządzonku. Widniały na nim napisy "minuty", "godziny", "dni", "miesiące", "lata" i "OK" więc przycisnąłem kilkukrotnie "minuty" i nadusiłem "OK" i zobaczyłem błyśnięcie ...

Siedzę sobie gadam z kumplem a tu nagle kumpel jest kelnerką ! a druga kelnerka stoi obok i z równym zdziwieniem co kelnerka która przed chwila była moim kumplem. Po drugiej stronie stolika stała trzecia kelnerka i mówiła coś o błyskach i że szef restauracji każe wracać im do pracy a nie się obijać. Zapytałem co się stało i gdzie jest mój kumpel ale żadna z nich nie potrafiła mi powiedzieć dlaczego go tu nie ma. Jedna z kelnerek zauważyła że w dłoni trzymam jakieś urzadzonko, kelnerki się zbliżyły i zaczęliśmy się mu przyglądać. Urządzonko miało napisy "minuty", "godziny", "dni", "miesiące", "lata" i "OK" więc przycisnąłem kilkukrotnie "minuty" i nadusiłem "OK" i zobaczyłem błyśnięcie ...

Nie wiem co się dzieje ! Jakiś facet szarpie kelnerki i drze się że mają wracać do pracy bo je pozwalniają, widząc to wstałem i przywaliłem z całej siły w twarz tego faceta, facet poleciał w stronę baru, przekoziołkował się i zniszczył ściankę na której było bardzo dużo drogich alkoholi. Ludzie zaczęli bić brawo, nagle zauważyłem że coś trzymam, było to dziwne urządzonko, zapytałem kelnerek skąd to mam ale nie umiały odpowiedzieć na to pytanie, na urządzonku były napisy "minuty", "godziny", "dni", "miesiące", "lata" i "OK" więc przycisnąłem kilkukrotnie "minuty" i nadusiłem "OK" i zobaczyłem błyśnięcie ...

Poczułem spoliczkowanie, kolega który siedział naprzeciwko mnie trzyma mnie za ramie i krzyczy "stary ogarnij się ! coś ty zrobił ? bawiłeś się zapominaczem ?", dookoła nas są kelnerki, boli mnie ręką, bar zdewastowany, za barem leżał jakiś pobity facet i ludzie w całej restauracji stali. co się dzieje ? przecież ja siedziałem spokojnie, nie mogłem dokonać takich zniszczeń. Zapytałem kumpla co się stało, a on kazał założyć mi okulary przeciwsłoneczne, wyciągnął z mojej ręki urządzonko które nazwał "Zapominacz"- nie miałem pojęcia że w ogóle je mam a tym bardziej skąd je wziąłem. Kolega ocucił pobitego faceta, kazał wszystkim spojrzeć w jego stronę, podusił coś na Zapominaczu, Zapominacz błysnął i wszyscy ludzie dookoła zrobili takie dziwne miny, ich oczy były zapatrzone w jakiś takiś niebyt. Kolega powiedział że klienci mają wrócić do posiłku, kelnerki do pracy i że mają pamiętać że szef nie został pobity tylko się potknął i upadł na bar.

Wyszliśmy z baru i kolega wytłumaczył że gdy był w ubikacji usłyszał krzyki i brzdęk tłuczonego szkła, wybiegł z ubikacji a cała restauracja była zniszczona, właściciel leżał pobity a ja siedziałem w otoczeniu kelnerek z Zapominaczem w ręku i wtedy zareagował i uratował sytuację.Gdy już mieliśmy się rozstać to jeszcze poprosiłem go abym mógł użyć raz jeszcze Zapominacza, Wszedłem do restauracji, założyłem okulary przeciwsłoneczne, błysnąłem złemu właścicielowi i kazałem oddać restauracje pracownikom, sprzedać majątek a potem rozdać go biednym i kazałem mu też zostać mnichem. Potem wyszedłem z uśmiechem z restauracji, i chciałem rzucić Zapominacz koledze ale zapomniałem że ma kiepski refleks ... kolega nie złapał, Zapominacz upadł na ziemię i wybuchł powodując ogromny błysk, z kumplem byliśmy jak pijani i naćpani, ciągle wszystkiego zapominaliśmy - 2,5 h wracałem do domu bo zapominałem gdzie jestem i jaka jest droga do Tajnej Siedziby a miałem bardzo blisko ... a potem się obudziłem i zacząłem już normalnie egzystować, za to mojego kolegę znaleziono w jednym z gejowskich klubów tenisowych w Berlinie .

Piosenka dnia :


Dobranoc :)

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 28 stycznia 2012



Nie jest tak, że dziewczynka-antymatematyczka, która do mnie przychodzi jest tępym ogrem, który niczym się nie interesuje. Podczas gdy ja prawię jej wykłady o wyższości dzielenia przez 10 i inne zerzaste liczby, ona później omawia przede mną szeroko osiągnięcia wokalne Rihanny, listę towarzyszek życia Justina Bibera (ojej, to przecież dziecko! XD ) oraz wiele innych mniej lub bardziej ciekawych wydarzeń rozpowszechnianych przez czasopisma opiniotwórcze Bravo oraz Dziewczyna.
Szczególnymi względami mojej małej podopiecznej cieszy się skandalistka Lady Gaga (którą swoją drogą i jak lubię odkąd obejrzałam teledysk Poker Face, a nawet podziwiam, od kiedy dowiedziałam się, że Neil Tennant wpuścił ją do siebie scenę). Usłyszałam potoki zdań o częstotliwości zmian jej fryzur, niesymetryczności zabójczo orginalnego odzienia, obejrzałam bodajże ze trzydzieści plakatów... No a potem poczułam się dłużna i po ostrożnym namyśle pokazałam małej przyjaciółce wyczyn programistów JavaZone:



Wbrew początkowym oczekiwaniom chłodu, marudzenia lub niezrozumienia małej fance performance podobał się bardzo bardzo
I bardzo dobrze, bo mnie niezmiennie, odkąd ten filmik pierwszy raz obejrzałam (na początku października'10), ten filmik rzuca na kolana.
Heh, ta natura programisty ;)

Wracając do tematu - Lady Gaga bynajmniej nie jest artystką, do której nie chciałoby się nawiązywać i zastanawiam się, ile jeszcze takowych nawiązań było. Na pewno jedna w jakimś filmie-parodii dla młodzieży, na pewno słyszałam "ją" dzisiaj w Arturze i zemście Maltazara (jakąś zaletę ten twór musiał jednak mieć :D), może też jeszcze w tej reklamie Tymbarku, co się jeszcze z rok temu pałętała na wizji... No cóż, nie jestem znawcą, w każdym razie mogę pochwalić się jeszcze tym żartem:



I w sumie... taka Lady Gaga podobała mi się najbardziej. Tak wyrazista i nowa, że nawet jeśli tylko jakiś chętny założył sobie białą perukę, to było wiadomo, za kogo się przebiera. Niestety, obawiam się, że stało się to, czego obawiałam się dosłownie od momentu, kiedy natknęłam się na Poker Face - że nam osoba Lady Gagi zblednie, zmęczy się i znormalnieje. No bo na początku, tj. przez pierwsze pół roku, każdą reakcją na jej nową piosenkę było Ale to głupie!, a za parę minut, ledwie ustała melodia, zaczynałam sama śpiewać, bo aż mnie podrzucało. Poker Face, potem Just Dance, Paparazzi, Bad Romance i Alejandro - każda z nich zdobywała mnie niezależnie od siebie i rytm każdej z nich wskakiwał mi automatycznie, kiedy nie słyszałam nic innego.
A teraz? Jakieś Born This Way i (całkiem dobre co prawda) Dance in the Dark, w którym zachowuje się jak Madonna...

Już miałam dodawać wpis, kiedy do pokoju weszła siostra i zaczęła opowiadać o pokrzepiających problemach, którymi zajmują się na studiach, tj. staweczniki, dwupalce, błonotchawki i gnatocośtam oraz wyjaśniać, że nie pchła jest pajęczakiem, tylko kleszcz, bo jest też roztoczem (roztoczą? Trzeba do Miodka zamailować). Teraz wiem, jak się czuła, kiedy opowiadałam o stronicowaniu i różnicach między pamięciami ROM I PROM...

A, i jeszcze coś, co mnie dzisiaj zwaliło z nóg (pomimo że jeszcze leżałam w łóżku):
jak kolejne ubuntu będzie tak userfriendly i responsywne jak obecne, to powinni je nazwać Ubuntu 12.04 Autistic Ameba.
z bash.org.pl

Mam nadzieję, że czytelnicy kojarzą z grubsza, co to jest Ubuntu, a przynajmniej nie przeszkadza im ewentualna niewiedza :) Mnie do szczęścia wystarczyła już sama kombinacja dwóch słów ostatnich słów. No wyobraźcie to sobie...





A na wypadek, gdyby komuś ten post wydał się jeszcze nie dość muzyczny - jedna z nowszych, choć i lepszych piosenek (Lady Gagi rzecz jasna):



piątek, 27 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 27.01.12 Piątek

Było mi ciężko się rano obudzić, w trakcie jazdy do szkoły było mi strasznie zimno i gardło mnie bolało, lekcje nie były za ciekawe, wszyscy rozmawiali o demonstracji i o tym że trzeba to powtórzyć. Dzień strasznie długo się ciągnął, jak pięciokilogramowa krówka mordoklejka albo boa dusiciel :)


"Wzburzona Mutancica"
Przedwczoraj na pierwszej lekcji specjalizacji chodziłem po klasie (jak to zwykle mam w zwyczaju), wszyscy słuchają muzyki a nauczycielka poszła odebrać telefon. I słyszę takie stukupuku w okno, podchodzę i nagle... cap ! mechaniczne łapy chwytają mnie za ramie i wyciągają mnie przez okno i wrzucają na dach, moim oczom ukazuje się dziwna istota, wyglądała jak połączenie człowieka z gigantycznym krabem tyle tylko że była wzbogacona o części mechaniczne. Z jej Terminatoro-krabio-emowatych przesadnie czerwonych ust padł dziki krzyk "Uhłuhahuhu łererebereiiiiiii ! gdzie jest KTFL ??!!??!!", ze zdziwieniem się w nią wpatrywałem bo nie wiedziałem kompletnie o co chodzi i nigdy wcześniej nie widziałem Terminatoro-krabo-emo. Powiedziałem jej że nic nie wiem o KTFL i nie była zadowolona, wyrwała antenę i zaczęła mnie nią bić !


Ledwo uciekałem przed ciosami, aż do momentu gdy przypadkowo wypadła jej z mechanicznego ramienia ta antena. Wtedy przystąpiłem do ataku, tzn najpierw chciałem się na nią rzucić ale w trakcie skoku otrzymałem potężne kopnięcie z mechanicznej nogi i prawie zsunąłem się z dachu ! wisiałem na jednej ręce, widziałem że idzie w moim kierunku a nie miałem planu działania. Terminatoro-krabo-emo podeszła nad krawędź nad którą wisiałem i znowu zaczęła krzyczeć "yytahhiiiiii hakuriiiiii anbajajaja ! powiedz bo zginiesz !" i wtedy nagle zauważyłem że pomiędzy nogami miała mały przycisk przycisk w kształcie litery "G" i był podpisany "wdusić aby wywołać eksplozję sa... ", nie doczytałem ostatniego słowa.

Ale się tym nie przejąłem, podciągnąłem się ostatkiem sił i wcisnalem przycisk między nogami Terminatoro-krabo-emo ... i wtedy zaczęła się tak przeraźliwie śmiać,skakać i cieszyć. A potem z jej mechanicznych części zaczęły lecieć iskry i uciekła, a moje ręce nie wytrzymały i się puściłem ... okazało się że 3 cm pode mną był parapet od okna przez które wyciągnęła mnie Termiantoro-Krabo-Emo. No to wszedłem do środka i zamknąłem okno, nikt nie zauważył mojej nieobecności bo wszyscy słuchali muzyki, i w momencie gdy zamykałem okno weszła nauczycielka i kazała mi wrócić na miejsce .

"Manifestacja przeciw ACTA"

Gdy z Jarem dotarliśmy pod galerie handlową nie mogliśmy znaleźć kolegów. Okazało się że są w przeciwległym wejściu, spotkaliśmy się z nimi i podszedł jakiś starszy facet i powiedział że mamy rację i że mamy walczyć bo to teraz nasza Polska i nie możemy pozwolić na drugą komunę. Przyznam że to było motywujące :) Później poszliśmy na plac na którym odbywało się całe przedsięwzięcie, zgubiliśmy połowę kolegów tzn w sumie było nas tylko 4 a ich 8 ale się liczy że to oni się zgubili a nie my. Staliśmy koło transparentu wyrażającego ogólne niezadowolenie obywateli tego kraju, na transparencie widniał napis "kur*a mać !" (ocenzurowałem). Potem rozpoczął się przemarsz (było nas około 10 000 a nie jak podają media 5000). Do momentu zaplanowanego wszystko było ok, a potem ludzie dalej chcieli maszerować więc maszerowaliśmy! chyba przeszliśmy z 30 km.

Podczas całego przemarszu przydarzyło się kilka ciekawych sytuacji, np w pewnym momencie podeszła do mnie jakaś dziewczyna (!) i zapytała "szukasz miłości na jedną noc ?" to było trochę dziwne gdyż akurat kilka chwil wcześniej ściągnąłem maskę i było widać moją twarz (!), odpowiedziałem jej "nie, ale tu kolega szuka" i pokazem na kumpla (dlaczego powiedziałem nie ? no bo tak jakoś ... bo była gruba, była emo i była głupia), ona się tak dziwnie na mnie popatrzyła i poszła szczekać (tak, miała niebywale ciekawą funkcje - umiała szczekać jak piesek). Innym niezwykłym przykładem niezwykle niezwykłej sytuacji był niezwykły moment w którym jedna dziewczyna robiła drugiej zdjęcie a ja podbiegłem i zrobiłem sobie z nią zdjęcie, a potem podszedłem (jako pierwszy) do kordonu policjantów z tarczami i pałkami i powiedziałem "dzień dobry ! czy mogę zrobić sobie z wami zdjęcie ?" nie usłyszałem sprzeciwu to przyjąłem pozę do zdjęcia i nagle rzuciła się na mnie ta dziewczyna co to przed chwilą sobie z nią zrobiłem zdjęcie. A potem przyleciał brat mojego kumpla i koleżanka tej dziewczyny a potem cała masa ludzi i zrobiliśmy takie grupowe zdjęcie i krzyczeliśmy "demonstracja pokojowa" :) a potem jakoś się rozstaliśmy i nie wziąłem numeru . Reszta ciekawych informacji jest zbyt mało ciekawa żeby o niej opowiedzieć.

Gdy demonstracja pokojowa zaczęła się przeradzać w pełną chamskich kiboli dewastację miasta to daliśmy sobie spokój i poszliśmy (bo nie miałem stroju Mytha, jedyne co miałem to torbę (listonosza - tak nazywają moją torbę koledzy), sok z kaktusa i zapiekankę. Około 22:30 byłem w domu. Ogólnie to dobre wrażenia mam z manifestacji, oby była powtórka bo nie można pozwolić rządowi na takie działania !szkoda tylko że są ci agresywni kibole, ktoś kiedyś niedawno powiedział : "kibole przyłączyli by isędo amtek z dziećmi byle tylko zrobić rozpierduchę"- moim zdaniem to racja .

Filmik z protestu :


Piosenka dnia :

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 27 stycznia 2012



Tak zaobserwowałam - Myth chyba nie uwierzył, dlaczego prezydent nie naprawił mu telefonu. No cóż, trzeba przyznać, że mało komu udało się dotychczas wlecieć przez okno do "Białego Domu" bez umówienia się, zanim prezydent zdążył posprzątać.

Co do protestu - zastanawia mnie, co by było, gdyby jednak Myth poleciał w masce Mytha. Z pewnością byłby trochę bardziej masłomaślany, ale może za to łatwiej byłoby mu spławić emo beczułkę.

A dzisiaj znów odrobina porannego radia.

Jak to trąbią we wszystkich stacjach, protesty przeciw ACTA wcale nie ustały, cała Polska lata z transparentami. Specjaliści są zadziwieni, ponieważ jak to mówią ACTA uderza w koncerny zarabiające majątek na nielegalnym rozpowszechnianiu utworów, a nie w zwykłego użytkownika, który wrzuci sobie filmik na YouTube czy link na FaceBooka. No tak! A oni myślą, że miliony internautów korzystają z czyich usług, kiedy ściągają film lub muzykę? Przecież gros ludzi nie będzie miało co robić w sieci (ani pewnie i na tym blogu XD), kiedy znikną te koncerny takie jak Wrzuta czy YouTube.
Tylko Chomika, tylko Chomika żal...

Ekhm. Bardzo ciekawy był wywiad Moniki Olejnik z niejakim Michałem Boni na Radio Zet około 8:20. Pan Michał, pomimo tego że po politycznemu pląta się we własnych słowach, powiedział nam sporo mądrych rzeczy, jak to, że ACTA, nad którą pierwsze prace rozpoczęły się już w 2006, nie była wcale obmyślana pod kątem Internetu, a zwykłej ochrony praw autorskich i pod tym względem się za bardzo nie rozwinęła (jak znam naszych polityków, to z pewnością ani pod tym, ani pod żadnym innym Xq). Jednakże pani Monika (całkiem jakgdyby mówiła w moim imieniu) ściągnęła go na ziemię i przypomniała, że największym problemem nie jest tu sama treść tego ACTA, która jest w zasadzie niegroźna, co sposób, w jaki została "wprowadzona", co było tak dziwne że aż podejrzane. Że tylne drzwi, że po cichu, bez opinii publicznej i organizacji pozarządowych... To że przedstawiono jak na komisji dotyczącej rolnictwa tak nie spodobało się Niemcom, że ją odrzucili (Ej! Ludzie! Niemieckie hostingi!!!), a dzięki dociekliwości czeskich "Zielonych" (a więc to oni!) problem dopiero został wyciągnięty na światło dzienne. Ponadto pan Michał wydaje się być wysoce zaaferowany sprawami młodzieży, bo zastanawiał się, czy nie wyjść tam do nich na przeciw i nie spróbować się dogadać (ojej, nie bardzo bym radziła :( ), a kiedy pani Monika zacytowała jedną z myśli przewodnich buntowników, tj. Boni na Madagaskar, po półtorej sekundy zaskoczenia wyraził podziw dla historycznej wiedzy ówczesnych młodych. Ba - przez chwilę rozważał nawet, czy może nawet faktycznie tam się nie udać. Bo u nich tak ładnie i ciepło, a u nas ciągle zima...

Pisałam kiedyś o problemach/obserwacjach/rozterkach, jakie przeżywają prowadzący Radio ESKA. Dzisiaj ciąg dalszy omawiania mądrych tytułów gazetowych. Po pierwsze: dla Minister edukacji, która wedle SuperEkspresu chowa głowę w piasek rada, żeby nie próbowała robić tego typu rzeczy na takim mrozie (jak wiadomo dla temperatury dążącej do zera absolutnego, piasek dąży do bycia betonem). Po drugie: Fakt ostrzega Uwaga na płatki, a prowadząca uzupełnia grobowo: owszem są zdrowe, ale... [chwila napięcia] nie odchudzają.
Wiadomo. Jak się je płatki, to trzeba dużo biegać, najlepiej jak te płatki w reklamie, które uprawiają kanibalizm.

Dyskusja rodziców (którzy nie są superbohaterami) o mechaniźmie dachu nad stadionem na 2012:
Tata: Ale ten dach im się dziwnie rozwija.
Mama: Ale jak to się w ogóle trzyma?
Tata: O, widzisz, tam promieniście takie druty są cienkie. One są przyczepione w całym obwodzie tego ich stadionu i po nich się przesuwa ta płachta.
Mama: No ale jak te druty się trzymają? One chyba ciężkie są? Tam chyba pośrodku tego stadionu musi chyba taka kolumna być, co to podtrzymuje.
Tata: Nie, nie: tam boisko mają.
Mama: A no tak.


Zmieniłam nastawienie do forum Whomanistyki, na którym zarejestrowałam się wczoraj. Osochozi? Oczywiście moje pierwsze forum i tamto równać się nie mogą, jednakże już po napisaniu drugiego (!) posta w pierwszym lepszym temacie, który mnie zainteresował (zawsze tak robię), profil mojej osoby został na wskroś ogarnięty, moja osobowość zanalizowana, a predyspozycje rozpoznane i zostałam przez kilkoro nowych koleżanek przekierowana natychmiast do tematu poświęconego zachwytom nad moim najulubieńszym Doctorem i odtwarzającym go Paulem McGannem. Dotychczas koleżanka Dagens musiała zajmować się tematem sama, ale jakoże doszłam ja, postanowiłam niezwocznie wspomóc ją w obywatelskim obowiązku.



I znowu postanowienia pójścia spać przed drugą w nocy wzięło w łeb (albo w łep - obie formy są poprawne ).

I na koniec coś nie tylko w nawiązaniu do ACTA, ale przede wszystkim dla pani Jarockiej, którą dzisiaj wszyscy żegnali - nic nie może wiecznie trwać :(



czwartek, 26 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 26.01.12 Czwartek

ACTA podpisane ... no ale cóż ... żyjemy dalej :)
Od samego rana dzień zapowiadał się niezwykle niezwykle, gdy dotarłem do szkoły poleciałem do biblioteki aby obgadać sprawy filmu a potem dwie godziny nicnierobienia potem wf na którym nie ćwiczyłem i potem znów dwie godziny nic nie robienia. Po lekcjach zgodnie z planem pożyczyłem od sprzątaczek wózek do przewożenia wiader i mopów i w ich miejsce zamocowałem statyw i kamerę. Szybko z Jarem nagraliśmy co mieliśmy i poszliśmy do galerii handlowej i nagle z za bloku wyskoczyła wiedźma ! taka czarna, brzydka i w kapeluszu - z łatwością ją obezwładniłem wraz z Jarem.

A potem pojechaliśmy do następnej pod którą umówiliśmy się aby iść manifestować naszą dezaprobatę dla ACTA, ogólna atmosfera przedsięwzięcia przypominała tą którą opisuje Super Informatyk, u nas jeszcze było "donald frajerze ! jesteśmy na kaponierze", "demonstracja pokojowa", "chodźcie z nami" i "a ten pociąg nie pojedzie". Opowiedział bym jak to zgubiliśmy polowe kolegów i jak ruszyliśmy w marsz po całym mieście (chyba z 30 km zrobiliśmy), opowiedział bym o beczułkowatej emo proponującej mi seks i o tym jak podszedłem do kordonu policjantów do którego ludzie bali się podchodzić i powiedziałem : "dzień dobry ! mogę sobie z panami zrobić zdjęcie ?" i jak potem podbiegła jakaś nieznajoma dziewczyna i sobie zdjęcia robiliśmy (tzn nie do końca nieznana o minutę wcześniej jak pozowała do zdjęcia to się wepchnąłem w kadr i tak się bananistycznie uśmiechnąłem) ale o tym opowiem jutro.

Pamiętam że miałem opowiedzieć o Terminatoro-krabo-emo ale jestem wykończony i chciałbym wcześniej położyć się spać :) Piosenka dnia :

Dobranoc .

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 26 stycznia 2012



No i po strajku, tfu: proteście. Super Informatyk był na tyle miły, że zrobił mi z całego wydarzenia relację ukazującą, co się w tamtym czasie w Szczecinie (oraz podobnie w całej Polsce) wyczyniało:

Z wszystkich ludzi, którzy wczoraj pracowali mieliśmy na protest chyba najbliżej. Co nie przeszkodziło nam się spóźnić.
Pierwsze, na co zwróciliśmy uwagę – dużo ludzi, duużo więcej, niż się spodziewaliśmy. Niektórzy w maskach, niektórzy z transparentami, jeden ze szczekaczką. Pierwsze spojrzenie – co tu robią symbole Polski Walczącej? To już lekkie przegięcie, nikt nas nie okupuje. Na rozgrzewkę odśpiewaliśmy, odryczeliśmy, albo odwrzeszczeliśmy kilka haseł, z czego najdziwniejsze było Kto nie skacze, ten za ACTA, hop, hop, hop!. Naprawdę czekałem, aż na scenę wskoczy Kazik! Poza tym pojawiło się kilka ambitnych tekstów jak:
Donald, łobuzie! Wsadzimy ci ACTA w buzię! (efekt naszej własnej samocenzury)
Donald, matole! Skąd będziesz ściągał pornole?!
Trolololo (niestety nie odśpiewane w całości)
Donald, frajerze, ja w twoje słowa nie wierzę!
Po tej rozgrzewce i kilku słowach o zasadach ruszyliśmy... Najpierw ulicą Zygmunta Starego, potem przez Plac Rodła. Po drodze mijały nas tramwaje – miny niektórych ludzi w środku – bezcenne :D Ktoś w międzyczasie rapował do kamery.
Wszystko zakończyło się na Placu Żołnierza. Tam wreszcie miałem okazję przyjrzeć się transparentom. Najczęściej powtarzało się hasło zablokowane przez ACTA, fajne były ACTA, SOPA, Tusk PIPA, Ctrl+C, Ctrl+v, Tusk Control. Nie podobało mi się, że ludzie wykrzykiwali bardziej Precz z cenzurą Internetu!, a hasło Żadnych faktów za plecami! (czyli o chamskim sposobie wprowadzenia tego czegoś) pojawiło się tylko raz. Sam krzyczałem potem parę razy żadnych faktów za plecami, ale nikt nie podchwycił [pewnie dlatego, że się nie rymowało...]
Gdzieś indziej na transparencie był NYAN Cat zamknięty w więzieniu... Ale nie wiem, co robiły flagi/transparenty poszczególnych grup, grupek i ugrupowań (nie chcę wymieniać z nazwy) – toż to manifestacja w sprawie ACTA, nie haseł tych grup!
Skakaliśmy jeszcze z 10 razy (naskakałem się, jak na koncercie XD), same okrzyki też przybrały na sile (i na soczystości). Pod koniec były też zbierane podpisy przeciw ACTA, ale nie dopchałem się niestety. Co prawda nie wiem, gdzie to dalej szło, ale ja musiałem raczej opowiedzieć się za zdążeniem na ostatni pociąg. Wreszcie pod samym Pomnikiem Solidarności zapłonęły znicze.

A potem upojna noc - tylko ja i OpenGL...


Dzisiaj jest ten legendarny już 26. stycznia, trzeba więc podsumować mecz - niestety, przegraliśmy :(

I co teraz będzie? W firmie Super Informatyka dyskutowali, na ile prawdopodobne jest, że Sejm to jeszcze odrzuci. Bo może. Ale jeżeli PO ma większość bezwględną, to już po ptokoch...

Dobrze, że Tim Berners-Lee tego wszystkiego nie dożył - ani sensu tego, o czym mówią ACTA i SOFA, ani desperacji protestujących...

A teraz trochę pirackich melodii:



Myth , Dziennik Superbohatera 25.01.12 Środa

Telefon działa ! Premier naprawił ! tzn już nie działa :( ale działał od wczorajszego wieczoru do dzisiaj do 15:00. Jak widzę z wpisu Astrogirl widzę że aktywny dzień miała. A mi tymczasem dzień minął dosyć szybko, sprawdzian u Barona Zennonna który poszedł mi całkiem nieźle (czyli 2- może będzie), apotem miałem nieprzyjemne starcie z Terminatoro-krabo-emo (zdjęcie tego monstrum i opis historii będzie jutro). A na angielskim patrzyłem jak pracuje koparka. Ściągnąłem całą Wikipedię, co prawda po angielsku ale to nie problem, problemem jest fakt że to wersja na iphone'a, a nie dysponuje iphone'm.

Wróciłem do domu, nawiązałem kontakt z Purinsesu a potem włamałem się temu opryszkowi na koto na photobucket, miał tam kilka rysunków i zdjęcia jakiejś dziewczyny ! pewnie ją przetrzymuje ! trzeba ją odbić ! ale nie teraz, w weekend. Potem wycinałem i składałem maskę Guya Fawkesa/V z filmu "V jak Vendetta", bo jutro idę na protest - będę w cywilu więc lepiej tamtą maskę niż hełm Mytha, hełm Mytha jest zbyt rozpoznawalny. No i wracając do tej maski, wyszła badziewnie, ledwo się trzyma kupy, kleju wszędzie napaćkane i ma pełno prześwitów, zupełnie jak Polskie samoloty walczące w bitwie o Anglię.

Piosenka dnia :

!!! Atrogirl tą samą piosenkę dała ! dziwny zbieg okoliczności.
Dobranoc :)

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 25 stycznia 2012



Nieciekawie. Od samego rana nie bardzo bało się wytrzymać w domu (czyt. w moim pokoju w okolicach okna), bo nasz Rudy* i pies sąsiada wpadły w rezonans tj. szczekały jednocześnie na siebie nawzajem i rekurencyjnie się napędzały, bo kiedy jeden szczeknął kolejny musiał mu odpowiedzieć całą serią. Tak, dużo mądrych słów, a w praktyce w domu nie dało się wytrzymać i wymyśliłam, że zrobię coś nieoczekiwanego - odwiedzę naszego szanownego pana prezydenta. Jak pamiętamy ze wczorajszego posta Mytha, mój kolega poskarżył mu się z niechlubnego zachowania swego mobilu, więc postanowiłam sprawdzić, jak Komorowskiemu idzie.

Błysk szybkości zasilany superbohaterską mocą (hmm, oczekiwałam, że lepiej to zabrzmi) i byłam na miejscu. Województwo mazowieckie, Warszawa, Wiejska, Biały Dom... znaczy... Nie Biały Dom, tylko to nasze, co jakoś się tam nazywa. Yyym, ten... Nieważne.
- Dziendobry - powiedziałam charakterystycznie stojąc na progu. - Jestem superbohaterką i chciałabym się zobaczyć się z prezydentem.
Ogolony facet w czarnych okularach nawet nie drgnął.
- Czy była pani umówiona? - Przeszedł do formalności.
- Nie, tak sobie tylko pomyślałam, że przylecę.
- W takim razie nie mogę pani wpuścić - odpowiedział. Przyznam, że zlękłam się nieco. Wyglądało na to, że ten niepozorny gość ogarnia kilku superbohaterów dziennie, żeby nie powiedzieć: wciąga nosem.
- Proszę pana - przemówiłam jednak odważnie. - To że postanowiłam wejść drzwiami, a nie wlecieć oknem, to był mój drugi orginalny pomysł dzisiaj.
Pogromca superbohaterów nawet nie mrugnął (a przynajmniej tak mi się wydawało mimo okularów).
- Jeśli ma pan coś przeciwko temu ekstrawaganckiemu pomysłowi, to z przyjemnością wlecę oknem.
Tu odwróciłam się na pięcie i, nawet jeszcze w połowie obrotu, wzbiłam się w powietrze. Mignęło mi tylko jego długo wyczekiwane zdziwienie, kiedy z niedowierzaniem zerwał z oczu okulary. W tej chwili jego oczy wydawały mi się być większe od tych okularów, ale nie zaświadczę, bo już znikałam za rogiem "Białego Domu".
- Dziendobry, panie... - Zaczęłam stając na parapecie niczym jakiś Piotruś Pan (ale nie dosłownie - on nie miał tak wyczesanych kozaczków i tak niewyczesanych włosów) i natychmiast urwałam, bo... No nie tak sobie wyobrażałam całą tę wystrzałową rezydencję prezydencką z pozłacanym prysznicem.
Zamiast wytwornie przystrojonego jasnego pomieszczenia z czerwonym dywanem i hebanowym biurkiem zobaczyłam przede wszystkim półmrok. Aż dziw, jak on się uchował przy tak wielkim oknie! Zauważyłam jednak, że na środku dynda na długim kablu zaledwie jedna mizerna żarówka, co nieco, za przeproszeniem, rozjaśniało sprawę - widział ktoś dobrze oświetlony pokój przy takiej żarówce???
Ale dość o oświetleniu - lepsze było to, co było przy jego pomocy widać! Zupełnie jak warsztat mojego taty - półki z różnej wielkości wiertłami, młotkami, śrubokrętami... Wszędzie walały się gwoździe i wiórki metalowe pochodzące od stojącej lekko po prawej wielkiej zasmolonej tokarki. W jej pobliżu stały jeszcze dwa nieco mniejsze urządzenia, które były jednak zbyt schowane w szarości, by domyśleć się ich przeznaczenia, a na szarawej zaśmieconej podłodze stały jeszcze ze trzy czy cztery naprawdę nieduże, jedno przypominające nieco kosiarkę.
Obejrzałam się za siebie - nie no, naprawdę byłam na pierwszym piętrze tego białego, prezydenckiego.
- Dzień dobry - odezwał się ktoś z lutownicą w dłoni i adekwatnej do niej masce lutowniczej na twarzy. Od około dziesięciu sekund obserwował, jak się gapię, przez małe okienko w blaszanej powierzchni ochronnej, która perfekcyjnie wtapiała go w to metalicznokablowe tło, przez co nie zauważyłam go początkowo.
- Aaaeee... - Powiedziałam, ponieważ mój mózg zrobił restart i kazał mi powiedzieć ponownie dziendobry.
A może to jakiś Cube 3 i trzeba uciekać? palnął mój mózg i znów się zrestartował.
- Kogo pani szuka? - Spoglądał na mnie dalej pan, który po podniesieniu maski okazał się być ładnie uczesany (choć również lekko osmolony) mężczyzna w średnim wieku z wąsikiem, okularami i minimalnymi oznakami siwienia.
- E, no... Prezydenta! - Odpowiedziałam tonem, jakim tonem myśliwi zapewniają, że Tak, właśnie takiego królika szukają!, kiedy Królik Bugs pyta ich o długość uszu i sprężystość kicania.
- No to w takim razie słucham - powiedział pan bardzo poważnie odkładając metalową maskę i sprzęt na bok.
Nie powiem. Zaskoczył mnie.
- Jest pan prezydentem Polski? Znaczy: pan Bronisław Komorowski?
- Oczywiście.
- No jeśli chodzi o oczywistość, to... - Zaczęłam wreszcie orientować się, kto reprezentuje większą normalność i rozłożyłam ręce, żeby objąć pomieszczenie i przystąpić do wyjaśnień, ale "pan prezydent" przerwał raptowanie:
- Ah, to. Wybaczy pani. Zazwyczaj umawiałem się z dziennikarzami i innymi gośćmi na konkretne godziny, lub przynajmniej byli gotowi poczekać piętnaście minut za drzwiami, aż uprzątnę...
- Uprzątnie pan w piętnaście minut..??? - Aż otworzyłam oczy. Co prawda nie jestem miłośniczką wywiadów i audycji z siedziby prezydenckiej, jednak zawsze (ale to zawsze!) reprezentowała zupełnie inne standardy.
- Tak... - Tłumaczył się dalej polityk nieco speszony. - Co prawda szyby przeważnie zostawały wciąż lekko zaśniedziałe, więc na takie okazje jak dłuższe posiedzenie lub bardziej oficjalne rozmowy z dziennikarzami wolę ich prosić do mojej komórki po drugiej stronie ulicy. Ma ładne marmurowe ściany, stoją antyczne meble z obiciami...
- Na co to panu? - Wybuchnęłam wreszcie.
Teraz to prezydent przeszedł z zawstydzenia do zaskoczenia i lekkiego oburzenia:
- Ależ cóż za pytanie! Czyż nie wie pani, że u korzeni polskiej prezydentury stoi człowiek o wykształceniu elektrycznym?
- No tak, ale...
- Jaki sens miał by awans na stanowisko głowy państwa bez posiadania minimalnego zakresu wiedzy z dziedziny, w której specjalistą był jeden z najważniejszych w naszej historii polityków?
- Aaa...
- Widzę, że nic a nic nie wie pani o polityce - powiedział urażony Komorowski.
- W sumie to prawda - poskrobałam się w głowę. - Ja to tam tylko prosta superbohaterka jestem...
Najwyraźniej uznał zniesmaczony, że już nic więcej nie mamy sobie do powiedzenia i już miał przystępywać do przerwanej pracy lutowania jakiegoś złotego insygnia, kiedy postanowiłam, że się uprę:
- Czy potrafi pan naprawić komórkę mojego kolegi?
Ponownie się zainteresował.
- Komórkę?
- Tak... Mówił, że przysłał wczoraj mail do pana z prośbą o naprawienie swojej rozkalibrowanej komórki i...
- Ah, ten mail... - Powiedział prezydent. - Zaraz... To był model LG kp500?
- Nie pamiętam niestety...
- I co tam padło, pani mówi? Wyświetlacz?
- Chyba jakoś tak...
- Naprawiałem kiedyś LG KE970... - Zamyślił się, jednak po chwili westchnął bardzo ciężko. - Nie uda mi się go jednak naprawić.
- Dlaczego? - Spytałam zaskoczona tak nagłą zmianą podejścia.
- Niech pani tylko spojrzy - wskazał mi ręką urządzenie, które wcześniej zaklasyfikowałam jako nieco mniejsze od tokarki. - To jest lodówka, którą Kowalski z Zamościa przyniósł mi na własnych plecach. Tutaj - wskazywał dalej, tym razem na niewyraźny kwadrat obok czegoś, co ochrzciłam kosiarką - sokowirówka od pani Malinowskiej z Olsztyna. Wiem, że oddała na mnie głos, więc wypadałoby się odwdzięczyć. Mam tu trochę takich oczekujących w kolejce - przebiegł wzrokiem po podłodze. - Do tego jeszcze ze trzy samochody czekają na mnie w garażu! No niech pani powie: czy jest coś ważniejszego niż chęć niesienia pomocy potrzebującym? - I ubiegając moje pytanie. - Nie twierdzę, że pani przyjaciel nie jest potrzebujący. Ale będzie musiał trochę poczekać. Co pani powie na październik?

Tak więc pozostało mi z wyraźnym smutkiem opuścić parapet, którego przez kwadrans nie opuszczałam i skierować się z powrotem do domu. Byłam tak skonfudowana, że nawet do głowy mi nie przyszło zagadnąć o ACTA (o której ostatnio pisałam), którą Myth umieścił w "pe-esie".
Wracając do biednego LG - być może to niebohaterskie i mało orginalne, ale jednak zasugeruję mu, żeby się zainteresował jakimś poznańskim serwisem naprawiającym telefony...

Kiedy dotarłam do domu, okazało się, że pies nadal szczekała. Ale już tylko jeden, więc wygląda na to, że część iteracji zwinęło się już spać.

Z ciekawszych dzisiejszych rzeczy mogę wynotować również, że zarejestrowałam się na tym forum. Biorąc pod uwagę wzajemne stosunki ludzi z mojego forum oraz z tego drugiego, może to być istny mały krok dla człowieka, a wielki krok dla polskich fanów serialu Doctor Who.
P.S. Jeśli ktoś chciałby pójść w moje ślady, ostrzegam, że wbudowany w moje superoczy filtr antyreklamowy padł tam z przeciążenia Xq

Jeśli już jesteśmy przy moim forum, to ostatnio olśniło mnie i już wiedziałam, co najbardziej uszczęśliwiłoby mnie w wizji naszej futurystycznokosmicznej organizacji Children of Time! Już wiedziałam jakie ich zachowanie i styl walki ze złem sprawiłby mi najwięcej frajdy i jednocześnie sprawił, że wczułabym się w rolę!
Problem w tym, że większość kolegów-współscenarzystów widzi to raczej bardziej na serio niż ja, kiedy za bardzo rozmarzyłam się oglądając scenę wtargnięcia Gallów do Rzymu...


stąd

I na zakończenie (nie licząc piosenki) - pewien dowcip. Może nie jest śmieszny, ale przypomniał mi się, kiedy Myth dziwił się, że nasz blog ma oglądalność tylko kilkudziesięciu odsłonięć dziennie (jak dobrze pójdzie), a u pierwszego lepszego sąsiada wypatrzył 700 osłonięć, pomimo że blog założony został nie dalej jak tydzień temu, a nie w połowie grudnia:
Osiemdziesięcioletni dziadek, oraz jego wnuczek, przystojny dwudziestoletni młodzieniec, wybrali się któregoś razu wspólnie na podryw. W mieście każdy udał się w swoją stronę i obaj panowie spotkali się dopiero następnego dnia. Dziadek pyta wnuka, jak poszło:
- Oh, dziadku! - Mówi zachwycony. - Co za upojna noc! Wszystkie panny wręcz rzucały się na mnie! Udało mi się zaliczyć chyba z dwanaście!
- A ja raz - odpowiada starszy pan uśmiechnięty.
Tak im się spodobało, że następnego wieczoru postanowili powtórzyć wypad. I ponownie następnego dnia wymieniają się wrażeniami.
- A jak było dzisiaj, wnusiu?
- Oj, dziadku, już nie to samo co wczoraj - mówi syn trochę smutniejszy. - Może mniej dziewczyn przyszło... Ale jednak trzy zaliczyłem!
- A ja raz - mówi na to dziadek.
I podobnie przebiega też trzecia noc pod rząd. Następnego dnia:
- A dzisiaj, wnusiu, jak wrażenia?
- Cóż, dziadku... - Westchnął wnuczek. - Aż się nie poznaję... Żadnej nie wyrwałem wczoraj.
- A ja raz - odpowiada staruszek tajemniczo.


A lecąc do warszawy przez cały czas śpiewałam to (ale ludzie musieli się gapić...):



Ale tylko zwróćcie uwagę na miny tego chłopaka, kiedy dziewczyna do niego podchodzi! Nie dość, że ma głos, to jeszcze nieźły aktor!
I podobny do mojego ideału urody, heh

____________________
* w zasadzie tylko ja mówię na tego psa Rudy (bo jest rudy), ale siostra już woła na niego Puszek (bo niby puszysty), a mama i tata woła na niego Misiek (?). Chłopak siostry chyba wcale się do niego nie odzywa (on w zasadzie w ogóle niewiele mowi), ale za to ja nadrawiam i czasami mówię na Rudego Kundel.

wtorek, 24 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 24.01.12 Wtorek

Łu hu ha hu hu ! dzień pełen wrażeń ! telefon nie działa ! Ale za to od rana wyruszyłem na niezwykle trudną, żmudną i wymagającą misję ... musiałem kupić farbę i pleksi na stoisko na targi edukacyjne, oczywiście z farbą były problemy trzeba było nową, a z pleksią też tak jakoś dziwnie. Potem z kumplem skoczyliśmy do McDonald's i połazić po galerii handlowej. Pojechałem do szkoły, znowu kręciłem film i w pewien bardzo nielegalny sposób zdobyłem login i hasło do szkolnego monitoringu a potem poszedłem na dwie ostatnie lekcje .

Wróciłem do domu, skomponowałem piosenkę i teraz martwię się o teflon ...
Wysłałem nawet maila do Pana Premiera, tu jego teść:

Witam Pana Panie Premierze .
Mam pewien problem, mam teflon LG kp500 "cookie" i rozkalibrował mi się wyświetlacz dotykowy, próbowałem kalibracji poprzez komputer bo ręcznie się nie da i się niestety nie udało :( A że jako jest Pan Premierem to może wie Pan co zrobić w tej sytuacji ? może wgrać nowego CUSTa albo aktualny software ?

Pozdrawiam i czekam na odpowiedź :)
M

PS: jak mogę mieć jeszcze taką małą prośbę niech ACTA nie zostanie podpisane, bo zostało mi trochę odcinków ulubionego serialu do ściągnięcia(dodam że serial jest z lat '70 i niestety nie można go kupić)

Mam nadzieję że Premier pomoże . Piosenka dnia (miejmy nadzieję że nie jedna z ostatnich):


dobranoc .

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 24 stycznia 2012



Szary anioł przyśnił mi się nieostrożnie.



Nie dobrze... Nie tyle przez tę paskudną bandę Płaczących Aniołów powyżej, ale raczej przez kolejne ułatwienie nam życia w internecie, jakim jest niejakie ACTA (ang. Anti-Counterfeiting Trade Agreement), z którymi kojarzy się wszystkim język koalang. ACTA to europejski odpowiednik SOPA i PIPA (nie śmiać się) i choć nie dosłownie (bo skutkiem działania pomysłu Amerykanów jest zablokowanie wielu serwisów udostępniających nielegalnych treść, a Europejczyków - "jedynie" monitorowanie czynności internautów), w każdym razie wszystkie z nich mają na celu mniej lub bardziej oficjalnie ukrócić to, co ludzie korzystający z Internetu robią odkąd znikła obawa, że jeden wirus zapcha całą sieć, czyli nielegalne rozpowszechnianie tzw. multimediów w Internecie.

Tu jest tekst ustawy podobno "pasjonujący niczym Cierpienia Młodego Wertera":
http://www.laquadrature.net/files/201001_acta.pdf
A tutaj artykuł z zawsze niezawodnego Niebezpiecznika
http://niebezpiecznik.pl/post/pipa-z-sopa-polakow-bardziej-powinna-interesowac-acta/
(Tutaj informuję, że wszelkie mniej lub bardziej śmiałe informacje tego wpisu pochodzą właśnie stamtąd.)
Poza tym z łatwością można znaleźć o wiele więcej - Google'a jeszcze jak na razie nie zablokowali.

Filmy, muzyka, książki... Chyba mogę z całą pewnością stwierdzić, że KAŻDY z nas ściągał sobie kiedykolwiek z internetu coś, za co powinien zapłacić. Niektórym, na przykład mi, jest z tego powodu głupio (Dukaj! Pet Shop Boys! Wynagrodzę Wam to!), niektórym nie, bo się nie zastanawiają nad problemem, ale faktem jest, że każdy film ściągnięty z Internetu wyskubuje co nieco z kieszeni jego twórcy. Nic dziwnego, że to właśnie ludzie z Hollywood podnieśli protest. Co ciekawe nie tyle przeciwko nam, ściągającym, co serwisom umożliwiającym nam ściąganie (a przeważnie nie posiadającym odpowiednich praw do filmu). Ponieważ, co mało kto wie, samo ściąganie pliku z Internetu jest legalne - na tej samej zasadzie, co nikt nie przyczepi nam się do kaset VHS, na które trafił bez niczyjej zgody film z Sylwestrem Stalonem. Możemy sobie również bez obaw pożyczyć taką kasetę (czy płytę, książkę...) pożyczyć koleżance i to również mieści się w naszych prawach co do posiadanego utworu. Tylko co, kiedy mamy 500 znajomych na FaceBooku i każdemu z nich roześlemy piosenkę? No właśnie...
Skończyły się piękne czasy, w których żeby przesłać komuś kilkugigowy plik trzeba było dawać go do zaniesienia psu Berniemu na taśmach magnetycznych. Dzisiaj bierze się takiego RapidShare'a, MegaUploada czy co tam jeszcze i, jeśli nasze łącze na to pozwala, 5 minut i gotowe. Niby się dzielimy, ale już tak naprawdę ocieramy się o stawanie się dostarczycielem. Niby znamy tę osobę, ale nie osobiście... Przepisy prawa całkiem się rozjechały i chyba nawet dla stróżów prawa nie są one jasne, skoro podobno prawdziwe są historie o wparowywaniu takich do akademika i aresztowaniu studentów/rekwirowaniu studentów za posiadanie "nielegalnie ściągniętych" z Internetu rzeczy (no chyba że studenci korzystali z Torrenta - on ściągając jednocześnie udostępnia, ale coś wątpię, żeby policja była wyczulona na takie niuanse...)

No i efektem tego bałaganu jest właśnie, wprowadzona już, blokada serwisów umożliwiających rozprowadzanie plików oraz, wymagająca akceptacji 26 stycznia "propozycja" obserwacji Internautów. Już teraz jestem świadkiem rozpaczy tych, którzy robili wszystko na pomocą serwisów uploadującościągających. A co będzie jak wyłączą YouTube albo Chomika? Zwłaszcza za tym drugim będę szczególnie rozpaczać :(

Nie wiem, czy jeszcze coś muszę do tego dodawać - z pewnością Czytelnik słyszał już niejedno przed zetknięciem się z moim wpisem i sam już zastanawia się, co to będzie. No więc nie wiem, co będzie za rok czy dziesięć lat, w każdym razie jutro w Szczecinie, pojutrze w Poznaniu i w ogóle w całej Polsce zacznie się seria protestów internautów walczących o powrót normalności rozpoczętej dawno temu przez wspaniałego Tima Bernersa-Lee.

Przykładowo jeśli mowa o najbliższym mi Szczecinie, to Super Informatyk przysłał mi informację, że jutro o 18:00 robi z kolegami przemarsz trasą - Urząd Wojewódzki - Zygmunta Starego - Jana Matejki - Pl. Rodła - Al. Wyzwolenia - Pl. Żołnierza - Pl. Solidarności i zachęca do robienia transparentów, ulotek, czegokolwiek, co zmusi zwykłych kowalskich do zastanowienia się nad problemem.
Wszystko na FaceBooku.

Powiedzieć, że Super Informatyk jest wściekły to nadmierne zaokrąglenie i stratne rzutowanie na int - wystarczy rzucić okiem na planowany przez niego transparent

Poza tym, niezależnie od miasta, w którym macie swoją supersiedzibę możecie spamować skrzynki władców naszego kraju według tej instrukcji:
http://pokazywarka.pl/stopacta/


Zastanawiam się jednak szczerze, czy aby my na pewno mamy rację. Dziwne? Dla mnie dziwne jest to, że mamy w zasięgu ręku właściwie wszystko, każdą piosenkę, film oraz większość książek i tym podobnych, a nie uważamy za rozsądne za to płacić. Wszystko jest za darmo, jakby rosło na drzewach - to jest normalne i to się nam należy! Widywałam ludzi ściągających w ciemno "wszystkie albumy", bo spodobała im się jedna piosenka, albo przetrząsających Torrenty w poszukiwaniu filmu, którego tytuł dopiero co zasłyszeli (kiedyś przy mnie kolega szukał, szukał, aż wreszcie uświadomił sobie rozbawiony, że przecież jeszcze nie było premiery...). A teraz wielka krzywda, że autorzy "pożyczanych" przez nich rzeczy są niezadowoleni mają coś do powiedzenia!
Nie przekonuje mnie wizja zamykania z czasem "dobrych" stron, gdzie grupka osób z różnych punktów świata pracuje np. nad jakąś innowacyjną szczepionką czy w ogóle ograniczania miejsc wymiany poglądów, bo przecież z nielegalnych filmów tylko krok do stron wrogów politycznych i dążenia do władzy absolutnej. No tak, bo ściąganie wszystkiego, co nam się podoba, pomimo że można to dostać za 50zł w pierwszym lepszym płytowym to nasza wolność konstytuyjna, prawda?

Niestety, obawiam, że niektórym coś nie coś się pomieszało. Mieliśmy fajnie, może nawet jeszcze długo będzie fajnie, ale przeginamy, oj przeginamy i niestety prędzej czy później zaczną się ograniczenia. Też się trochę obawiam - przecież to dążenie do zmian tego, co było normalne przez ostatnie 50 lat! Myślę, że nie tak Tim wyobrażał sobie nieskrępowany dostęp do "informacji". A to całe nawijanie o wolności... Dajcie spokój i otwórzcie oczy!

Jedyne, co tak naprawdę każe pukać się w głowie na myśl o wprowadzeniu tego ACTA, to sposób w jaki została wprowadzona - na szybko, po cichu, do tego jeszcze w takim artykule, że od tygodnia nie mogę się nadziwić, jak dociekliwi musieli być ci, którym udało się znaleźć tę informację. Rolnictwo i rybołówstwo? Może mieli na myśli, że walczą z piratami...



poniedziałek, 23 stycznia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 23 stycznia 2012



Miałam pisać o czym innym, ale jednak jutro.

Od pewnego czasu, choć nie wiem od kiedy 1TVP zaczęła nas obdarowywać piękną rzeczą, jaką jest teatr telewizji. Trzy ostatnie tygodnie wstecz leciały:
Upiór w kuchni
Księżyc i magnolie
Od czasu do czasu

Od czasu do czasu niestety przez swoją zakręconość i gapiastość obejrzeć mi się nie udało, aczkolwiek wiedziałam, że rzecz ma opierać akcję o motyw podróży w czasie. Ja takie motywy ubóstwiam, dlatego tym bardziej przykro mi było, że mi toto uciekło, ale postanowiłam już więcej błędu nie powtórzyć - Księżyc i magnolie będące parodią zarazem procesu tworzenia dzieła, jak i pewnie samego dzieła obejrzałam od początku do końca trzymając się za głowę, a na Upiorze w kuchni, który był zaledwie tydzień temu, uśmiałam się jak na mało której "komedii".

Napisałam, że tym bardziej przykro mi było, że nie obejrzałam, co słusznie sugerowało, że przykro by mi było i tak, czyli nawet gdyby rzecz nie miała nic wspólnego ze sci-fi. Skąd takie podejście do Teatru Telewizji? Nazbierało się z czasem :) Bo oczywiście jako kilkuletnie dziecko nie byłam automatycznie nastawiona na rzeczy o poważnej nazwie (podobnie bałam się kabaretów i niektórych "tok szołów", ale nie wszystkich oczywiście). Za to kiedy przestałam być tylko kilkuletnim dzieckiem i zaczęłam mieć coś więcej niż uprzedzenia, czyli rywalizujące z nimi zainteresowania (ot, sci-fi właśnie) natrafiłam kiedyś w programie na nieprzeciętną rzecz, jaką było Siła komiczna dziejąca się w świecie kinematografii... bez aktorów. Nagle zaobserwowałam coś nieuchwytnego, czego nie było w żadnym amerykańskim filmie. Nawet niekoniecznie jakimś hollywoodzkim bublu, ale nawet takim najlepszym, oskarowym, który mi się podoba. To takie coś, czego oczekuje się po polskich filmach, jednak nie ma tego nawet w takich z nich jak Pianista, a w każdym razie nie tyle... Do dzisiaj nie wiem, co to, ale pojawia się tylko, jeśli wszystko rozgrywa się w jednym pomieszczeniu pośród aktorów, którzy nie wymieniają się za bardzo i robią rzeczy ciągłe, nie przerywane żadnym domyślnym 20 minut później. Wtedy ma się wrażenie, że siedzi się tam z nimi, prawie że na styku ekranu z rzeczywistością. Nawet nie wiem, czy aktorzy muszą być dobrzy, jednak zawsze, kiedy oglądam teatr mam wrażenie, że w tej chwili oglądam najlepszych aktorów na świecie.

Potem, dużo później, trafił mi się jakiś teatr, którego tytułu nie pamiętam, a opowiadał jak pewnemu panu zepsuł się samochód i trafił do dziwacznej wsi (o jakiejś cudacznej nazwie... Głupczyce? Ciemnowo?), w której go usiłują nastraszyć na nie mniej dziwaczne sposoby.
A ostatnio, jeszcze przed tą (pożal się Boże) "zimą" znów pojawiło się coś, co obejrzałam z pełną premedytacją, a było to Śledztwo na podstawie jednej z mniej znanych niefantastycznonaukowych książek pana Lema, które wywracało logikę do góry nogami i to nie tylko, sherlockowym stylem, logikę dochodzeniową, a logikę postrzegania i interpretowania świata przez człowieka.

Nie wiem dlaczego, ale filmy nie teatralne TAK nie umieją i już!

Wracając do ostatnio wyłapanej, jakże przyjemnie regularnej działalności TVP, zastanawiałam się już tylko, kiedy jej się znudzi. Bo, niestety, kiedy ja coś w telewizji publicznej polubię, jest tylko smutną kwestią czasu, kiedy to coś wyleci z ramówki bez do widzenia.

I... proszę, mamy pierwsze objawy. Dzisiaj już nie było teatru, a jakże tylko jakiś Test z ekonomii (nie mogliby kiedyś jakiegoś z matematyki zrobić, żebym się mogła superbohatersko popisać?). Jest to, nie powiem, niezły myk - zamiast pakować od razu film "kopany" z Wandamem albo innym Brusemli podrzucili najpierw coś, co kojarzy się z edukacją i tą ich misją. A że przy okazji na teście pobawi się pare polskich rozgwiazd (za Friedmannem: ktoś, kto był gwiazdą ino roz) - ot, codzienność...

Bo polska telewizja była regularna i stabilna kiedyś - teraz mamy nowoczesność. Trzeba dynamicznie wyłapywać poziom oglądalności, upychać filmy, tasować seriale.
O, wiecie, co jest regularne dzisiaj? Przypomnienie o tym:


stąd - swoją drogą bardzo ciekawy

Telewizja Polska nie dość, że po dziesięciu latach dała raz na tydzień jeden teatr (który i tak lada chwila zdejmie...), to jeszcze ochoczo dołuje nas tym, że gdzieś tam we Francji i w Niemczech jest normalny poziom kultury na srebrnym ekranie, że telewizji można zaufać zarówno z oglądaniem tego, co serwuje i powierzaniem własnych pieniędzy i że tam płacenie abonamentu wciąż jest w modzie.

Wiwat dla naszego numeru 1!


stąd

Cytat-uzupełnienie tym razem moje:
- Możesz mi przynieść zeszyt, który zgubiłem na boisku?
- A od jakiego przedmiotu był to zeszyt?
- Nie ważne, jeśli będzie ich tam więcej, to przynieś obojętnie który.


Uwielbiam wyć sobie początek refrenu tej piosenki XD



Myth , Dziennik Superbohatera 23.01.12 Poniedziałek

Kolejny męczący poniedziałek, w jakiś przedziwny sposób mój telefon został rozkalibrowany, a dokładnie to wyświetlacz dotykowy ! później do końca szkoły nie wydarzyło się nic wartego uwagi, no może poza faktem że widziałem pojedynek (na który musiałem czekać na zimnie aż 45 minut).
Wracając do domu spotkałem dwóch kumpli w autobusie, pogadaliśmy o atakach hakerskich i dowiedziałem się że kolega pilnie potrzebuje jakiegokolwiek monitora. Po drugiej stronie siedziała ładna dziewczyna, no dobra nie byłą aż taaaaka ładna ale mieściła się w dolnej granicy ładności, można było w niej zauważyć pewien potencjał ... niestety nie wiem kto to, jedyne co wiem to że jest uczennicą bo miała plecak z książkami, miała świeżo ubłocone podeszwy butów wiec musiała iść przez miejsce gdzie był piasek i woda ale ubrudziła głównie podeszwy czyli ziemia nie była za głęboka - czyli musiała iść przez park. Na ręce miała zadrapania podobne do tych które widuję u kolegi - więc ma kota, wiem też że nie poszła w tą stronę co ja ...

Wróciłem do domu, po chwili zadzwonił kolega w sprawie monitora, przyjechał, dałem mu monitor i odjechał. A ja wróciłem do rozmyślań nad moim uszkodzonym telefonem, podejrzewam że zrobił to któryś ze złoczyńców abym nie mógł być na jutrzejszej misji specjalnej w pełni funkcjonalny . dobyłem niezbędną wiedzę do przeprowadzeni a zmiany CUSTA, nielegalnej aktualizacji softweare'u, i rekalibracji panelu dotykowego. Od gadziny 23:00 rozpocznę akcję naprawy telefonu, jeśli mi się nie uda to jestem przygotowany na taką ewentualność i mam w razie czego przygotowany najbardziej szanowany, jedyny w swoim rodzaju, cudowny i wspaniały model telefonu NOKIA 3410 która zasłużenie zyskała miano "Niezniszczalnej" - w końcu tak na prawdę to z niej robi się kamizelki przeciw rakietowe i to z nich pewna rasa kosmitów zbudowała kadłuby swoich okrętów i teraz żadne działo nie jest w stanie sforsować ich osłon, jedynym problemem tej rasy jest fakt że nie dysponują żadną bronią.

A teraz przystępuje do akcji ratowania telefonu, później napiszę czy się udało czy nie. Życzcie mi powodzenia :)

Piosenka dnia :


Dobranoc :)

niedziela, 22 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 22.01.12 Niedziela

Nie mogłem zasnąć do 4:00 w nocy tzn nad ranem, obudziłem się o 8:00 i byłem wyspany ... aha no i dzień dziadka ! Więc chciałbym pozdrowić mojego kochanego najlepsieszego dziadka na świecie i tego dziadka którego niestety nie miałem okazji poznać i pozdrawiam też dziadków którzy nie są moimi dziadkami :) Od samego rana zajmowałem się "Analizą Sytuacji" (czyt. nic ciekawego nie robiłem) potem oglądałem jakieś filmy o tak mi dzień zleciał . Ale przejdźmy do tego co wydarzyło się wczoraj i nie miałem sił opisać tego co się wydarzyło :


"Siedmiu mechanicznych Krasnali, Księżniczka i Macocha"
Zacznę od drobnego wprowadzenia, każdy zna tą historię ... Jest sobie królestwo, królowa umiera przychodzi wredna macocha i próbuje zabić piękną księżniczkę , wysyła myśliwego żeby ją zabił ale ten tego nie robi, potem księżniczka spotyka 7 krasnoludków którzy jej pomagają . Macocha dwa razy próbuje zabić księżniczkę i jej się nie udaje . Za trzecim razem krasnoludki znajdują księżniczkę gdy leży prawie martwa po zjedzeniu jabłka, krasnoludki pakują ją do szklanej trumny i nagle przychodzi książę, całuję księżniczkę, macosze pęka serce i wszyscy żyją długo i szczęśliwie ...
Ale czy to prawda ? otóż nie ! to tylko bajka !

<- Tak zostali przedstawieni w bajce 7 Krasnoludków i Królewna Śnieżka




Rzeczywistość jest zupełnie inna - jest brutalna, dziwna, deszczowa i zagmatwana. Za dwoma górami, za dwoma lasami i za wytwórnią sera w tubce jest kraina tzn. miasto a w nim panuje dobry Król tzn. Prezydent ale niech będzie Król, jakiś czas temu zmarła mu żona i pozostała mu tylko 17 letnia córka, interesowało ją środowisko emo dlatego przefarbowała włosy na czarno, jakiś czas temu królem zainteresowała się pewna 22 letnia kobieta, król od razu wziął ją za żonę ... przez jakiś czas wszyscy żyli szczęśliwie aż księżniczka osiągnęła 18 rok życia i uciekła ze starym motocyklistą o imieniu Rokokosz.

Rodzina królewska wysłała swojego najlepszego śledczego który miał na imię Leszek (dlatego koledzy nazywali go "Leśniczy"). Podczas postoju na stacji benzynowej Księżniczka pokłóciła się z Rokokoszem o to który batonik sojowy jest smaczniejszy i poszła w stronę lasu. A Rokokosz z rozpaczy wjechał motorem w 500 letni dąb została po nim wielka miazga z częściami od motoru . Gdy Leśniczy przybył na miejsce wypadku w całym tym krwawym miszmaszu znalazł młode serce które mogło należeć tylko do młodej osoby (nie wiedział że Rokokosz miał 26 zawałów serca i 3 przeszczepy serca z czego ostatni od 18 letniego łyżwiarza). Leśniczy wziął serce i zawiózł je Królowi i jego żonie, Królewna została uznana za martwą .

Tymczasem Księżniczka zabłądziła w lesie, ale nie martwiła się bo zabrała portfel Rokokoszowi . Błądziła przez kilka godzin aż natrafiła na ukrytą w lesie plantację marihuany. Plantacja należała do Siedmiu Mechanicznych Krasnoludków sp. z o.o. . Nad głównymi drzwiami widniała tabliczka z napisem "Kopalnia", odchyliła drzwi zrobiła krok naprzód , potknęła się o coś i upadła. Okazało się że potknęła się o śpiącego mechanicznego krasnoludka . 3 sekundy później w jej stronę zostały skierowane silne reflektory i została otoczona przez 5 mechanicznych krasnoludków uzbrojonych w AK-47, związali ją i zaprowadzili do gabinetu szefa mechanicznych krasnoludków. Księżniczka opowiedziała swoją historię i mechaniczne krasnoludki zaproponowały że Księżniczka zamieszka u nich w zamian za to że będzie prała ich brudne, cuchnące skarpety i robiła im ich ulubioną zupę z karaluchów aby po powrocie z plantacji mogli się najeść.
<- tak w rzeczywistości wygląda Królewna Śnieżka

W zamku Macocha zebrała najtęższe umysły miasta i rozkazała zbudować uniwersalny lokalizator księżniczek. Pan Czesiu i jego pies Burek zaproponowali wystrzelenie satelity w kosmos ale niestety budowa trwała by zbyt długo, Pan Mirek zaproponował wielgachne urządzenie jak te z najnowszego Batmana które na podstawie sygnałów z telefonu podsłuchiwał wszystkich ludzi, niestety to też był za drogi pomysł. Nagle pojawił się łysawy facet w okularkach, mówił o sobie Steve J. zaproponował niezwykle ciekawy gadżet : lustro podłączane do ipada , Macosze spodobał się ten pomysł i od razu wprowadziła go w życie. I-lustro natychmiast zlokalizowało Księżniczkę.

Macocha kilkukrotnie próbowała spotkać się z Księżniczką lecz niestety siedmiu mechanicznych krasnoludków tak bardzo pokochało Księżniczkę i jej zupę z karaluszków że nie pozwalali Macosze spotkać się z Księżniczką. Pewnego dnia listonosz przyniósł paczkę dla siedmiu mechanicznych krasnoludków, nie zdążyli jej rozpakować bo dziś śpieszyli się na plantację z powodu zaczynających się zbiorów. A Księżniczka jako że była bardzo ciekawska i lubiła pchać palce tam gdzie nie wolno to otworzyła przesyłkę. W pudełku było 7 podpisanych jabłek dla każdego z siedmiu mechanicznych krasnoludków. A że Księżniczka była niegrzeczną dziewczynką zjadła jedno jabłuszko , poczuła zawroty głowy, mdłości i umarła ...
Gdy siedmiu mechanicznych krasnoludków wróciło do domu znaleźli martwą Księżniczkę , włożyli ciało do jednego ze szklanych, hermetycznie zamykanych pojemników do przenoszenia marihuany. I zwrócili się do mnie z prośbą o pomoc.

Siedzę sobie spokojnie w Centrum Dowodzenia i nagle pod mój blok podjeżdżają 2 czarne BMW z przyciemnionymi szybami. Z jednej z nich wychodzi niska postać i wchodzi do klatki, słyszę jak biegnie po schodach więc zakładam mój wielofunkcyjny płaszcz i sięgam po hełm . Słyszę nerwowe pukanie do drzwi, otwieram a tam jeden z siedmiu mechanicznych krasnoludków, mówi że księżniczka nie żyje i że potrzebują mojej pomocy bo na świecie już nie ma prawdziwych królewiczów tylko sami zniewieściali i tacy co słuchają justina b. Założyłem buty i zbiegliśmy po schodach, wsiadłem do jednego z samochodów i odjechaliśmy. Podejrzewam że wszyscy byli nieźle naćpani, a jednemu z siedmiu mechanicznych krasnoludków który siedział obok mnie tak trzęsły się mechaniczne ręce że zgubił 3 śrubki. Po 40 minutach dojechaliśmy do lasu i domu siedmiu mechanicznych krasnoludków . Wszedłem do środka i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to 500 kg marihuany w paczkach oraz fotele i poduszki wypchane marihuaną.

Podszedłem do pojemnika w którym była zamknięta Księżniczka, była naprawdę niesamowicie piękna, jej cudowne rysy twarzy były niczym gwiazdy w rozgwieżdżoną noc, jej cera była gładka jak cera kobiety z idealnie gładką cerą a jej ciało miało idealne wymiary ... rozmarzyłem się ... Jeden z siedmiu mechanicznych krasnoludków powiedział że mam ją pocałować to ożyje, że tylko tak mogę ją uratować i tylko ja mam na tyle krystalicznie dobre serce że tylko mój pocałunek ją wskrzesi. No to pomyślałem "czemu nie ?", otwarłem pojemnik i ręka jej się zsunęła i zauważyłem że nie goliła się pod pachami , trochę mi to obrzydziło piękno tej sytuacji ale pomyślałem że muszę się przełamać. Zbliżam twarz do jej twarzy, no i czuję że jej z ust śmierdzi ! i to tak okropnie ! pytam jednego z siedmiu mechanicznych krasnoludków dlaczego jej tak śmierdzi z ust a on odpowiada że przez ostatnie dwa miesiące jadła tylko zupę z karaluszków, to już mi całkiem obrzydziło tą akcję ratowania Księżniczki ...

Ale tak dziwnie się na mnie gapili więc cmoknąłem ją w policzek i oznajmiłem że nie da się nic zrobić, że jest całkowicie martwa, wszystkich siedmiu mechanicznych krasnoludków zaczęło płakać, któryś otworzył wódkę i kazał mi pić. Odłożyłem butelkę na podłogę, ale się przewróciła lecz tego nie zauważyłem. Podszedłem do opakowania z księżniczką i razem z 3 mechanicznymi krasnoludkami chwyciliśmy za nie i chcieliśmy wynieść ją na zewnątrz, niestety poślizgnąłem się na mojej butelce i opakowanie z Księżniczką uderzyło o ziemię i spowodowało u niej odruch wymiotny, zwymiotowała zjedzone zatrute jabłko i ożyła ! Na początku nie widziała gdzie jest a potem chyba wszystko zrozumiała, bo się tak szczerze uśmiechnęła i biegła w moją stronę żeby chyba mnie pocałować ale w momencie skoku w moje ramiona zauważyłem że w zębach miała nóżkę karalucha, zrobiłem unik i wleciała do domu (na szczęście zapomniałem zamknąć drzwi) . Przed upadkiem uratowało ją siedmiu mechanicznych krasnoludków łapiąc w ostatniej chwili, wszyscy zaczęli skakać i się cieszyć. Nagle ...

Pojawiła się Macocha, przyleciała na motolotni na której było napisane "Miotła", wyskoczyła i rzuciła się na Królewnę i zaczęły się ściskać i całować ... i to tak bardzo obscenicznie (zdjęcie obok). Siedmiu mechanicznych krasnoludków zastygło niczym kamień a ja się gapiłem i cieszyłem. Wtedy stało się jasne że Królewna uciekła z domu bo Król nie pochwalał jej homoseksualizmu, a Macocha (też homoseksualistka) wyszła za mąż za Króla tylko po to by być blisko swojej ukochanej czyli Księżniczki. A Macocha myślała że siedmiu mechanicznych krasnoludków przetrzymuje Księżniczkę dlatego próbowała ich zabić a przez to że Królewna zjadła jabłko to umarła, ale tylko do momentu aż ja ją uratowałem :)
Macocha wraz z Księżniczką wskoczyły do motolotni i odleciały do Holandii. A ja zostałem sam z siedmioma mechanicznymi krasnoludkami które "lekko" się zdenerwowały tzn. totalnie ześwirowały zaczęły krzyczeć, warczeć i walić we wszystko co się da. W ciągu 10 minut dom był zrównany z ziemią, połowa lasu była wycięta a plantacja spalona .



















Gdy już zrównały z ziemią cały las zaatakowały mnie, na szczęście nie zniszczyli magazynu z marihuaną, a ja na szczęście miałem zapalniczkę więc zrobiłem sobie zasłonę dymną. Zasłona dymna była tak skuteczna że siedmiu mechanicznych krasnoludków nie było w stanie walczyć ... więc zapakowałem ich do BMW i zawiozłem do więzienia . No i dzięki mnie kolejny Happy End :) Księżniczka żyje i znalazła swoją wielką miłość, handlarze narkotyków trafili do więzienia, w miejscu wykarczowanego lasu zostanie postawione nowe osiedle i centrum handlowe, a chmura marihuany trafiła do atmosfery więc spodziewajcie się tęczowego deszczu . Czyli podsumowując sprawa rozwiązana .

Piosenka dnia :


Dobranoc :)