Astrogirl chyba tego nie zauważyła ale mamy już dwóch obserwatorów ! łu hu hu je je je ! Bombastycznie ! Jeszcze trochę i będzie trzech ! Ale już można uznać że osiągnęliśmy sukces :)
Kolejny dzień w którym nie nie przydarzyło się nic superbohaterskiego, zwykły szary poniedziałek, co prawda nie chciało mi się iść na pierwsze dwie lekcje, z kolei trzeciej nie było, na angielskim to oczywiście nikt inny tylko ja ... potem nie miałem lekcji, a potem dwa polskie z Tą której imienia nie wolno wypowiadać i nie wolno się jej rzucać w oczy. Wróciłem do Tajnej Siedziby, i w sumie w momencie gdy wchodziłem musiałem wychodzić na jazdy. Odziwo po długiej przerwie szło mi bardzo dobrze. Na łuku to od razu za pierwszym razem mi wyszło ! To było dziwne :) a potem na mieście to za każdym razem światła zmieniały mi się na czerwone ! A gdy wyjechaliśmy na autostradę to wszyscy mi z drogi zjeżdżali ... nie mogłem nikogo wyprzedzić :( tzn nie pozwolono mi .... Później KFC z Patrycją - Patrycja ma egzamin 15 lutego . A tak poza tym to zauważyłem że dziś wszyscy strasznie wcześnie poszli spać . Ja chyba też pójdę ...
Piosenka dnia (jakoś tak dzisiaj się nią chwaliłem bo to moja ulubiona) :
dobranoc
poniedziałek, 6 lutego 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 6 lutego 2012
Miałam poopowiadać, jak w ostatnią środę, tj. 1 lutego, wzięłam się za zabawę z formatowaniem blogu. O tym, jak wymyśliłam sobie złożoną strukturę trójdzielną strony (header, wpisy + menu) i o tym, jak na drodze do pełnej harmonii i szczęścia stanęły mi fochy jakiegoś nawiedzonego div'a, a właściwie div'ów. O tym, jak od 23 bodajże do 4 rano nie mogłam się nadziwić, czemuż to, ah czemuż wystarczy w opcjach style zmienić ramkę w "ułamkowy" float, aby div container zwijał się przed nimi zamiast je zawrzeć i robił mi wstyd między ludźmi. O tym, że robiłam nie jedno, żeby jakoś to się zaczęło zachowywać (jeszcze więcej div'ów, tabelka...). I o tym wreszcie, że następnego dnia Super Informatyk oświecił mnie, że to normalne (no dobra: typowe XD), kiedy nie podsumujemy użycia float'ów poleceniem <div style="clear: both">...
Miałam poopowiadać, ale ostatecznie stwierdziłam, że to jednak zbyt nudne, niszowe i (jak być może powiedziałaby Kitina) lamerskie (cokolwiek to słowo naprawdę znaczy).
Dodam tylko, że to, za co z tak wielkim zaparciem wzięłam się wczoraj, skończyło się jednak rzeczywiście na opcji czyszczącej. Miało być A macie teraz za swoje! i tabelki, ale jak zobaczyłam różnicę, to...
Dobra, kończymy temat. Nie ważne.
Program pierwszy telewizji polskiej dzisiaj mnie zaskoczył! Był teatr! Naprawdę! O tytule Komedia romantyczna. Gorzej, że na tym zaskoczenia się nie skończyły, bo jego poziom istotnie odbiegał od wspominanych przeze mnie niegdyś poprzedników.
Odbieganie poziomu polegało na tym, że wartość logiki przypominała sinusoidę (zmienną w czasie t) - bywało, że cieszyło to, co mówili i robili aktorzy, chciało się podążać za tym, co się aktualnie działo i dowiadywać o tym, co będzie za chwilę, bywały pomysły i dialogi, że nawet pozwolę sobie ich aproksymację przytoczyć:
Dialog głównego bohatera z osobą trzecią, która nie ma pojęcia, że dziesięć minut temu odbyła się skomplikowana lekcja wychowania do życia w rodzinie:
- Bo ty wiesz... jakby... nie masz skarpetki jednej. Prawej konkretnie...
- A, tak. Bo to świadoma akcja jest.
- Akcja?
- Tak. Astymetria. Symetria jest dla naiwnych. Symetria, geometria, matematyka, ten cały czwarty... wymiar... Rezygnuję z tego.
- A, rozumiem. Odcinasz się. - Podziw. - Ostro...
I krótkie oznajmienie:
- Ty to napisałeś? - Z zachwytem zauroczenia. - Słuchaj... Ty jesteś zupełnie nienormalny.
Ale bywały też cykliczne przypadki kompletnego włażenia pod zero, jak przykładowo te ostatnie sceny z oświadczynami, że siedzi sobie kilka osób przy stole i mamrocze, jedna na niego wskakuje, też się oświadcza... Po chwili nie chce się wtedy ani słyszeć, ani widzieć, tylko czeka się aż minie to niezbędne ½ π czasu i akcja znów zacznie jakoś wyglądać.
Generalnie więc wszystkiego było za mało/trochę nie celnie - poczucie humoru niekiedy bystre i absurdalne, a niekiedy jedynie chaotyczne próby takowego. Niekiedy naprawdę mamy wyśmiewanie niewiary, wstrętu i ślepoty na to, co miało się kochać i propagować, a niekiedy wszystko dzieje się tak sobie i w najlepszym przypadku domyślamy się, że ta sytuacja by była dobra do tego typu zabiegu. Bo ja nie mam wątpliwości - miało być o tym, że człowiek, który tworzy scenariusze do komedii romantycznych i śpiewa piosenki, że Na smutki i na złe dni miłość pomoże ci, nawet słabo kryje się z tym, że traktuje je tylko jako tani kicz dla mas. Że miłość to dla niego tylko slogany, którymi sam gardzi, bo jego samego spotkało rozstanie. Że już nie rozróżnia kiczu od prawdy. Że... No właśnie - wszystko co mogłabym powiedzieć dalej byłoby już tym, co mógłby przynieść ten temat, a nie to, co faktycznie zobaczyłam w filmie. Czy raczej: poczułam. Bo poczułam wyjątkowo mało.
Tak więc strzeżcie się napisu Premiera przy teatrach. Ja będę.
A teraz: kot, którego znalazła dzisiaj przypadkiem moja siostra (nie, ona nie jest superbohaterką) i który najwyraźniej należał do piątego Doctora :)
Nic innego nie przychodziło mi do głowy niż:
Subskrybuj:
Posty (Atom)