sobota, 7 lipca 2012

Ksena Wojowniczka, Dziennik superbohaterki 07.07.2012 Sobota

Dzisiejszego dnia od rana miałam wiele do roboty. Najpierw musiałam jakoś uspokoić starsze panie pod blokiem, które zaczęły się kłócić o to, czyj wnuczek jest przystojniejszy. Gdy podeszłam do nich i powiedziałam: "Proszę pań, proszę się uspokoić, przecież w sumie kłócicie się o głupoty!", od razu wiedziałam, że powiedziałam to źle, ponieważ obie wreszcie przestały się kłócić, ale spojrzały na mnie wzrokiem, jakby chciały mnie zabić. "Hola, hola, przystopować, jestem superbohaterką i muszę pilnować porządku" powiedziałam i wtedy tylko spojrzały po sobie i powiedziały: "Hmm, jesteś także dziewczyną. Za chwilę będą tu nasi wnuczkowie - może ty ocenisz, który jest przystojniejszy?". I w tej chwili, na szczęście, zadzwonił telefon. "Przepraszam, ale muszę odebrać - to służbowy telefon" powiedziałam do starszych pań i zwiałam stamtąd najdalej, jak się dało.

Sektencja, Dziennik Superdetektywa 7 lipca 2012


   Znów szum za mną. Trzeci. Pięknie. Kolejne szumy. Coraz więcej kolesi, nie wiadomo skąd, nawet pojawiali się w czasie jednego mrugnięcia okiem. Było ich coraz więcej, robiło się coraz mroczniej i coraz straszniej, kiedy nagle...

   Kiedy nagle w najbliższej okolicy pojawił się ktoś jeszcze. Ktoś, kto nie był ani moją kopią, ani kolejną kopią tego gościa w czerni. Było to Wiewiór. [Pojawił się tutaj.] Ostatnia osoba [względnie zwierzak lub też ssak.] której bym się tutaj spodziewała! Już się go chciałam pytać, co tutaj robi, kiedy coś zaczęło się zmieniać. Liczba kolesi w czerni zaczęła gwałtownie maleć! Jakby rozpływali się, lecąc w powietrzu w stronę jednego z nich, wcale nie tego, który pojawił się pierwszy. Mimo swojego przerażenia, mogłam stwierdzić, że co jak co, ale wygląda to pięknie. W końcu został tylko jeden. Siedział wysoko na jednym z drzew, bodajże był to klon.

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 6 lipca 2012



Po głębszym przemyśleniu zdarzeń z dnia niedzielnego (a właściwie) sobotniego zauważyłam mimochodem (poza tym, że to wszystko generalnie było jakieś dziwne i nie poznaję Makłowicza), że kogoś mi tam brakowało. No bo cała banda detektywów bez ograniczeń czasowych, narodowościowych i... ten... aspiracjowych powiedzmy a jednego konkretnego tam nie było, to jest: nie widziałam go. Nie mogło być tak, że on był, a ja go nie zauważyłam, jako że niepodobieństwem jest niezauważenie kogoś w zielonym krawacie, czerwonej koszuli i takim czymś na głowie, co lepiej wyglądałoby na lampce nocnej, a więc musiało go tam nie być.
Próbowałam dla pewności pytać tamtych SCI'ów czy i dlaczego i właściciela restauracji, ale oni tylko popatrzyli na mnie nazbyt krytycznie, że przecież nie ogarną myślowo wszystkich nazwisk, z boku których spisywali numer telefonu, więc niczego się nie dowiedziałam.


Zapytałam Super Informatyka, o czymże chciałby dzisiaj z mojej strony poczytać. On na to, że akurat zdarzyło mu się namierzyć pewną podejrzaną wieś, gdzie jakoś tydzień temu zamiast deszczu spadł... sok pomarańczowy. Adres jej był, jak to mawiają, mała miejscowość Pierdziszewice...