„Dzień pięćdziesiąty dziewiąty. Jolka jednak nie jest w ciąży, szkoda. Tej pindzie przydałby się jakiś konkretny kopniak od życia. „Obiekt” na dobre zadomowił się w naszej firmie. Szefowa, wysyła go co rusz na jakieś zlecenia. Widziałam jak obmacywał Kaśkę, na ksero obok łazienek. Zawsze wiedziałam, że jest łatwa.”
„Dzień sześćdziesiąty pierwszy. „Obiekt” zaczął zwalczać serum. Najwyższy czas, aby podjąć jakieś kroki”
Zastopowałam dyktafon.
- Idę na przerwę! – Zawołałam ściągając płaszcz z wieszaka.
Wyszłam na zewnątrz zakładając odzienie. Drzwi otworzyły się z cichym świstem. Wieczorne chłodne powietrze dmuchnęło mi w twarz. Odetchnęłam z ulgą i wyciągnęłam papierośnicę z kieszeni. Powoli, z namaszczeniem wzięłam lucky strike’a i uniosłam go do ust. W lewej dłoni stworzyłam kulę ognia, ostrożnie odpaliłam od niej papieros. Strzepałam resztę płomieni z ręki i oparłam się o ścianę głęboko zaciągając dymem.
- Kiedyś to wszystko będzie moje – mruknęłam, przyglądając się parkowi otaczającemu pałac, który był siedzibą firmy. – I to też - uśmiechnęłam się spoglądając w niebo i wypuszczając nosem dym wymieszany z parą.
Będąc przy końcu papierosa. Jeszcze raz przyjrzałam się gwiazdom. „A niech ich wszystkich licho” pomyślałam widząc, że jedna z nich oberwała się z nieboskłonu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie...