środa, 29 lutego 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 29.02.12 Środa

Astrogirl też o tym napisze, pewnie napisze obszerne rozważania na ten temat, a za to ja tylko pokrótce. Dziś jest 29 dzień miesiąca zwanego Luty czyli jest to rok mający 366 dni i zwany jest "Rokiem Przestępczym" - bo co cztery lata przybywa nowe pokolenie bandytów z którymi trzeba się rozprawić i tak jest co cztery lata. W jednym z komentarzy padło pytanie: czy smoki gryzą ? te starsze rzadziej bo one mają nawyk połykania w całości, ale za t0 te małe gryzą wszystko co popadnie. burek pogryzł mi moje tytanowo-laserowe kalesony (które były w szafce którą też przegryzł). A jak wychodziłem do szkoły to miał czkawkę i przy każdym czknięciu wydobywał się z niego czarny dym który osadził się na suficie w Centrum Dowodzenia.

W szkole najpierw mieliśmy projekt "Zaprojektuj własną firmę", miałem kilka nawet ciekawych pomysłów, takich jak :
- wytwórnia tanich filmów porno
- portal randkowy dla lesbijek
- hodowla jednorożców
- pchli cyrk bez pcheł i bez cyrku
- zakłady zbrojeniowe
Niestety żaden się nie przyjął, najbliżej zaakceptowania byłem z hodowlą jednorożców ale okazało się że sadzonki jednorożców kosztują 60 000 zł za jedną a ja dysponuje kapitałem 50 00 zł. I obecnie szukam pomysłu na firmę.

Potem miałem angielski zwykły (bo mam też niezwykły zwany przez niektórych zawodowym) i był sprawdzian na który się nie nauczyłem - ale to nie było problemem bo dzięki wrodzonej inteligencji jakoś sobie poradziłem. Problemem był fakt że się nie podpisałem ponieważ zdekoncentrowałem się a nauczycielka nie pozwoliła mi się podpisać i dała ocenę niedostateczną.
Gdy wróciłem do domu dowiedziałem się że Elastyczna Kotka prześlę zdjęcia dopiero jutro. Resztę wieczoru spędziłem na słuchaniu wykładu Kseny Wojowniczki i Astrogirl na temat ciągów arytmetycznych bo jutro mam sprawdzian (w sumie poprawę sprawdzianu) i przyznam że dziś moje chęci na naukę są tak wielkie jak ochota na przytulenie kaktusa.

Piosenka dnia :

Dobranoc :)

Ksena Wojowniczka , Dziennik Superbohaterki 29.02.12 Środa

Dzisiejszy dzień był dość... dziwny, że tak powiem. Najpierw nauczycielka od angielskiego zapomniała (a to się rzadko zdarza) o naszym sprawdzianie, przez co musieliśmy go przełożyć. Dalsza część lekcji przeleciała nam jakoś normalnie, lecz coś naprawdę dziwnego stało się dopiero na wychowawczej. Otóż dowiedziałam się, że jutro mam iść na konkurs ze znajomości statutu szkolnego. Muszę go całego przeczytać, a domyślacie się pewnie, że jest to dość spora księga, choć na szczęście nie muszę czytać całej, bo mamy tylko jego fragmenty. Jedyną dobrą wiadomość do tego jest to, że ten konkurs jest w grupach.
Kiedy wróciłam do domu, zaczęłam obserwować Mythinki. Ustaliłam, że są to wredne stworzonka, do których należy zbliżać się z osłona na ciało - gdy włożyłam palec do schowka, w którym tymczasowo mieszkają, to jeden z nich chciał mnie ugryźć.
Oto obrazek mojego wykonania, na którym widać, jaki jest wredny:





Trzeba powiedzieć, że trafnie wybrałam im nazwę, bo zachowują się jak Myth. Gdy skończyłam obserwację moich pupilków (że tak powiem), zajęłam się rysowaniem. Oto moje najnowsze dzieło:




Nie wiem, o czym myślałam, rysując to , ale mam nadzieję, że się spodoba.
Dzisiaj trenuję w domu gimnastykę i muszę przejrzeć ten statut, w końcu jestem superbohaterką i nie mogę zawieźć koleżanek (które nie są superbohaterkami).
Na dzisiaj to tyle. Do następnego razu papa

wtorek, 28 lutego 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 28 lutego 2012



Ostatni post mythowy wymiótł XD Na te parę pań z Galli napatrzeć się nie mogłam (i nadal nie mogę) takie były (i są) epickie. Przy czym Asterix naprawdę piękna
I czy mnie wzrok myli, czy tam była pani Darth Vader? Wyobrażacie to sobie? I am your mother!
Hmm, a ta pani z biczem - czy to niby pani krokodylowa Dundee?
Nawiasem mówiąc, chciałabym tak rysować.

A dzisiaj mam się już czym pochwalić :) Napisałam siedem stron scenariusza o akcji dołączenia Astroni Toderas do organizacji Children of Time. Siedem stron! I, ponieważ, nie zamierzam na tym i to nawet dzisiaj, dlatego dzisiejszy wpis nie będzie taki rozlazły jak to bywa przeważnie.

Aha - pochwalę się jeszcze kontaktami mojego taty, który nie jest superbohaterem. Dzisiaj centralnie przyszedł do niego taki skrzacik, taki z tych, co to przesiadują całymi dniami na drugiej końcówce tęczy i czekają komu wręczyć milion dolarów w złocie.


stąd

Otóż temu skrzatowi najwyraźniej znudziło się czekanie, bo wtacał właśnie od Hefaistosa, który przetopił mu całe wiadro tych monet na krótki gruby wałek. Od mojego taty z kolei chciał, żeby mu ten wałek przetoczył na dziesięć kółek, dwie śrubki i jedną dziurkę, co też mój tata bez zwłoki zrobił. Pewnie oczekujecie na zdjęcie skrzata, jednak uważam, że nie wypada fotografować gości mojego taty (zresztą co by było, gdyby on też miał komórkę z aparatem i za tydzień ujrzałabym swoje zdjęcie w jakimś krasnoludczym newsletterze?), zdjęciem samego złotego wałka też się nie pochwalę. Mogłam jednak wyfotografować sobie do woli to, co z niego zostało po toczeniu :)




Zgrałam sobie też najnowszy odcinek vampirciowego ISETu na komórkę i przeczytałam go dzisiaj na dworze. Na kupce słomy rzuconej pod dach nad drzewem do palenia. Od 17 do 18:30 jakoś, kiedy zapadał zmierzch. I wiał ciepły wiatr. I Kocia Rózia łaziła obok udając, że poluje, żeby ją głaskać.
Suuuuóuuper.

Jeśli chodzi o samo opowiadanie, to powiedzmy, że nie jest tak źle. I nie rozumiem, dlaczego zawsze robi się, że kosmici mają białe włosy. Ja tak nie robię. Zresztą ci najsłynniejsi kosmici wcale takich nie mają. Albo ewentualnie: wcale nie mają włosów :)

Kroniki Kurczęce część XIV:
Trzy kolory



Myth , Dziennik Superbohatera 28.02.12 Wtorek

Chyba już mi powoli przechodzi szok poferyjny. Dzisiaj wprowadziłem nauczycielkę od polskiego w zdziwienie - bo jak jestem chory to nie oglądam programów porannych i programów dla dzieci w stylu "domowe przedszkole", cały czas się zastanawiam jakim cudem mogło jej przyjść do głowy coś takiego ... potem udało mi się umknąć jej złowieszczym spojrzeniom i przetrwać do końca lekcji. Dowiedziałem się też że grupa osobników chodzących do tej samej szkoły co Ciasteczkowa Eva pracuje nad ściśle tajnym planem zniszczenia świata - wraz z kolegami planujemy przygotować kontratak na jakikolwiek ich niecny czyn.

"Smoczek"
Po powrocie do Tajnej Siedziby zauważyłem że ktoś zjadł moje pierniczki, a na podłodze były ślady śluzu w kształcie takich jakby stóp dinozaura albo krokodyla. Poczułem dziwny zapach jakby siarka i zgniłe jajka. Ślady i smród prowadziły w miejsce między moim łóżkiem a kaloryferem. Nagle usłyszałem takie głośne i przeraźliwe "pwwwuuu!"(pierdnięcie) i poczułem znów siarkę i zgniłe jajka. Zaglądam za łóżko a tam Smoczek, taki mały, czerwony z wielkimi oczami, pierdzący i merdający ogonkiem. Tak podskakiwał i w jego oczach było widać że się cieszy że mnie widzi, a po jego brudnej od czekolady paszczy widać było że wszamał moje pierniczki ... cały talerz pierniczków truskawkowych !

Bardzo zdziwiło mnie zachowanie smoka gdyż zachowywał się jak moja magiczna koza którą nazwałem "Burek", tylko że "Burek" nie pierdział siarkowodorem i nie miał skrzydeł. Ale za to tak samo aportował i merdał radośnie ogonkiem.
Stwierdziłem że nazwę go znowu "Burek", gdyż prawdopodobnie magiczna koza która była odmłodzona i zamieniona w jajo, z którego to wykluło się to urodziwe smoczysko. Próbowałem go nakarmić sałatą lodową (jak był kozą to ją lubił) ale mu nie smakowała. Burek był czerwony więc pomyślałem że może lubi ostre potrawy i dałem mu kotlet schabowy mocno przyprawiony, w mgnieniu oka zjadł całego, pokręcił się w kółko usiadł na dywanie i zrobił kupę. Muszę mu kupić kuwetę albo coś w tym stylu bo takie sprzątanie nie jest fajne.

Później upodobał sobie gryzienie mnie w stopę i wskakiwanie na głowę, podgryzł też trochę fotel i moje ulubione jeansy. Przeszkadzał gdy projektowałem logo dla Jeżyków.W momencie gdy to piszę Burek już śpi - przy kaloryferze, ciągle ma gazy i chrapie.


Elastyczna Kotka niestety dziś nie była wstanie zrobić zdjęcia ale obiecała że niebawem dostanę. Apropopopopo Pani z biczem to jest to Indiana Jones tzn w tym wypadku Indianica Jones lub Indianka Jones. Piosenka dnia :

dobranoc.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 27.02.12 Poniedziałek

To było trudne, to było potwornie trudne ... wstać. Pójść do szkoły. Przetrwać i wrócić. Jestem wykończony, chce mi się spać. Ale za to na moją cześć została nazwana obca rasa :) Co by tu dużo mówić - dumny jestem z siebie :) Uwaga jest taka akcja że w najbliższych dniach dorzucimy wtyczkę z fejzbuka i będziecie mogli sobie lajkować, szerowąć i co wam tylko dusza zapragnie.
Dziś wpis jest króciutki i i bez piosenki dnia ale za to mam taką fajną serie obrazków nie mojego autorstwa, ale bardzo mi się podobają :

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 27 lutego 2012



Ale miałam dzisiaj sen! W zasadzie... nie wiem, o co tam dokładnie biegało (jak to w snach właściwie), wszystko było pofragmentowane - coś mi się majaczy, że byłam w mieście, kupowałam jakieś ciuchy, a potem ktoś mnie odwoził do domu (samochodem kempingowym? pociągiem?) i najwyraźniej się zgubił, bo pamiętam, że wyglądałam przez okno i próbowałam ocenić, czy te gromadki brzózek to może być blisko?
I nagle zorientowałam się, że do domu wiezie mnie sam dziesiąty Doctor. Mało tego! Na wąskich siedzeniach pod przeciwległym oknem (to chyba były jedyne tamtejsze siedzenia) leżał Master-Saxon! XD I to jeszcze nie jest wszystko [img]http://emots.yetihehe.com/2/hahaha.gif[/img] Bo oto nagle coś Dziesiątemu strzeliło do głowy, dorwał skądś mikrofon i chciał śpiewać! Najbardziej pamiętam, jak szukałam mikrofonu Saxonowi XD I nawet znalazłam, jak mu podawałam, to się okazało, że już jednak miał własny i nawet trochę razem pośpiewał z Doctorem. Co prawda nic nie pamiętam z żadnych dźwięków, ale na pewno śpiewali, bo nie pamiętam, żeby się coś zepsuło, a nie od razu urwał mi się film [img]http://emots.yetihehe.com/2/zeby.gif[/img]

Faktycznie rano bolała mnie głowa i faktycznie od wczoraj (a więc nie z winy pary śpiewających Władców Czasu), nie bolała jednakże tak, jak by mogła i jak czasami bolała, więc się cieszę. Całkiem szybko zasnęłam, a rano tylko trochę mnie bujało, a jakoś przy obiedzie już się zbierało do przejścia.
Było to jednak fajny powód, żeby wreszcie, po całozimowej izolacji od świata, otworzyć okno! Wiem, być może zaskakujące, ale tak się składa, że rama to stary drewniak, który jak się zaciśnie jesienią, to już lepiej go nie odmykać, a za to cieszyć się, że jednak 60% ciepła nie wylatuje na zewnątrz przy pomocy jego dziur.
A teraz otworzyłam! To jak pierwszy dzień wiosny! Od razy tak przyjemnie chłodno (a nie zimno), ćwierkanie ptaszków, wiaterek i szum drzew w pokoju...
No tak, ja się od wczoraj cieszę wiosną i wiaterkiem, a Super Informatyk - tradycyjnie męczy ze swoim słabym systemem odpornościowym. Coś mi ostatnio nie odpisywał, a nie odpisuje mi ostatnio sporo osób (no, może nie sporo, ale Sally McHill na pewno, muszę napisać do niej w końcu na gg), więc już się zaczęłam ostatnio martwić. Wczoraj jednak odpisał i poinformował właśnie o tych wrednych wirusach i trojanach, co się do niego dopadły. Z pełnym spokojem wspominam o tym jednak dopiero dzisiaj, ponieważ już najwyraźniej doszedł do siebie, a tymczasem jeszcze wczoraj, po daniu kilku średnio przekonujących oznak życia, bez ostrzeżenia przeszedł w tryb wstrzymywania.

U Bodzia The Flashmana też już o wiele lepiej - kurację szpitalnoleżącą ma wreszcie za sobą! Co prawda wyszedł już parę dni wcześniej, wręcz prawie tydzień wcześniej, tyle że zrobił to w tajemnicy i nawet Super Informatykowi się nie pochwalił (chyba że ten drugi zapomniał, szczegółów na razie mi brak, chyba że... zapomniałam XD). Co prawda ledwo teraz chodzi, prawie cały czas śpi i dopracowuje jeszcze czucie w połowie systemu, ale już ma na jakiś czas spokój z urokami medycyny (co, jak się domyślam, na pewno cieszy altruistyczną Kitinę).

Ponowne odwiedziny w chatce leśniczówkowej, a że tym razem o dużo późniejszej porze, to i zdjęcia inne:




Choć dumna z nich jestem niemniej niż z tamtych ;)

Oglądaliście kiedyś film Dwaj zgryźliwi tetrycy? Ja mam wrażenie, że właśnie oglądałam. Ale podobno nie, bo tak naprawdę oglądałam Teatr Telewizji pt. Skarpetki opus 124. Od dłuższego czasu nic tu o tym dziale kultury nie pisałam, bo dwa tygodnie temu było coś o jakichś dwóćh babkach, których nawet nie kojarzyłam z wyglądu, które sobie siedziały i rozmawiały, a tydzień temu z kolei było coś o UB czy tam SB (choć zawsze mi się pomyli i z lenia zawsze palnę po prostu USB). Z tym pierwszym to w zasadzie uciekłam w podskokach już po obeznaniu się z pierwszymi lepszymi paroma minutami działa (bo spóźniona byłam), więc przy drugim starałam się już bardziej, ale cóż zrobić, skoro tam wszystko zakrojone konwencjonalnie w stylu UBS złe, bo cię kontroluje, szantażuje i w ogóle nie rozumie, a ty jesteś szary obywatel, który walczy z systemem. Dzisiaj jednak już sam opis wzbudzał obawy, bo oto mamy kolejne dzieło, którego motywem przewodnim jest... tworzenie dzieła. Już trzecie, po Księżycu i magnolii i Komedii romantcznej! No jasne - jeśli jesteś kompletnym leniem nawet nie próbującym zmuszać swojej wyobraźni do działania, po prostu posadź parę (mimo wszystko) świetnych aktorów na scenie i niech sobie gadają! Oczywiście, można było zrobić tak, że skoro motywem przewodnim jest dramat z aktorami z maskami klaunów, to czemu nie dało się już tego zaokrąglić do komedii i udowodnić, że sami twórcy/aktorzy są tak samo jedynie zmęczonymi życiem egoistami silącymi się na śmiech (choć taki cynizm był bardziej ukazany w Komedii romantycznej, ale jednak w inny sposób). Można też było zrobić, że to teatralnym żółtodziobom trafił się całkiem niezrozumiały dla nich maszynopis i mielibyśmy dramatokomedię o prawdziwych ludziach. Można byłoby zrobić to wszystko w charakterze ciut mniej teatralnym, dajmy na to z przeszkadzającymi tamtym dwóm co jakiś niepokornym widzem czy choćby sprzątaczką, którzy paroma bystrymi komentarzami zamieniliby te ich mędrkowania w śmiech. Ale nie, po co wychodzić z własnego podwórka, skoro przecież w pełni docenione gwiazdy u szczytu kariery też cierpią, bo kiedyś mogą spaść i też mogą powiedzieć coś mądrego, życie jest teatrem, mędrcy to egoiści, nikt nie jest doskonały, trzeba wierzyć w to, co się robi... Tak, tak, mówcie mi tak jeszcze.
Stagnacja, nieprzekonywalność, kręcenie się w kółko. Biedny Fronczewski.

Nie będę udawać, że wyszłam po pierwszym akcie - w końcu tak naprawdę nie byłam w teatrze (pomimo że ten był na żywo!) i nie musiałam się obawiać, że będzie tłok.

Na rozluźnienie emocji - przerwa na reklamy:
#1
Ten lek wzmacniający pamięć sprawi, że zapomną Państwo o sklerozie!

#2
Ten lek jest tak bezpieczny, że możecie Państwo z nim skakać bez spadochronu!


À propos: robię wczoraj przegląd możliwości aparencyjnych jednej z najnowszych użytkowniczek naszego forum, tj. oglądam to, co ostatnio TardisoweBum wrzuciła do tematu Wielki Cosplay, czyli Nie wiem, za kogo się przebrać (jeśli ktoś jeszcze nie wie i nie był, a by chciał, to warto też równolegle zajrzeć do tematu Wielki Cosplay, którego jest on uzupełnieniem). Poza tym, że nie miałam żadnej ciekawszej koncepcji co do jej buzi (Rani? Peri? Emma Watson???) uważam za warte uwagi to, że adres jednego z jej zdjęć na ImageShack'u zaczynał się http://desmond.imageshack.us... No tak, niby nic, oczywiście. Ale jednak DESMOND! XD

Kroniki Kurczęce część XIII:
Mycie piórek
Co tam masz dla mnie?

A dzisiaj jakoś tak przed 17 była w radiu (nie wiem, Jedynka, Trójka...) taka fajna piosenka, że pani tańczyła kankana i chodziła po szkle, i pomyślałam, że koniecznie poszukać muszę, a że znalazłam, to wrzucam niezwłocznie :]



P.S. Moja reakcja na zielony wpis: To jest niesamowite! I końcówka - do następnego razu! Chyba trzeba zacząć szykować nowe miejsce w szafce z butami ;)

Ksena Wojowniczka , Dziennik Superbohaterki 27.02.12 Poniedziałek

Dzisiejszy dzień zaczął się okropnie, ponieważ musiałam iść do szkoły i to na 7 rano (kto wymyślił, aby do szkoły chodzić na tak wczesna godzinę co? No przyznać się z chęcią urwę mu łebek. Okey Okey żartuję w końcu jestem superbohaterką nie wypada) więc musiałam wstać o godzinie 6.10 aby zdążyć się wyszykować i dojść do szkoły, a że droga zajmuje mi troszkę ponad 10 minut nie musiałam się spieszyć. Gdy dotarłam do szkoły okazało się że mamy dzisiaj fizykę zamiast języka polskiego, na szczęście w klasie mamy takich geniuszy którzy genialnie potrafią udawać (albo i nie?) głupich i wmówili nauczycielowi że o niczym nie wiedzieliśmy (co nie do końca było kłamstwem bo tylko połowa klasy wiedziała o tej zmianie) i mięliśmy całą wolną lekcję. Reszta lekcji jakoś zleciała (nie licząc niemieckiego, który ciągnął się w nieskończoność jakby nie miał końca). Aha no i jeszcze ustaliliśmy już rekolekcje będą 7,8 i 9 marca jak mówiłam wcześniej są to środa, czwartek i piątek, gdy mamy najgorsze lekcje (ma się to coś co pozwala aby namówić każdego faceta na coś nawet księdza ).

Gdy wróciłam do domu dostałam wiadomość od Mytha otóż małe stworki o których wcześniej pisałam okazały się być nową nieznaną dotąd rasą i mówiły w jakimś dziwnym dialekcie języka miniaturolskiego lecz ich samych nikt nigdy nie widział. Gdy zastanawiałam się nad nazwą dla nich znowu odezwał się Myth i wpadłam na pomysł, aby nazwać ich Mythinkowie ( mam nadzieję że Myth się ucieszy ). I na tym skończyły się moje niesamowite przygody jak na ten dzień.
Wieczorem jeszcze byłam na treningu (tak trenuję gimnastykę ), wspaniale jest tak czasem poćwiczyć, gdybyśmy mięli salę częściej niż 3 razy w tygodniu to by było jeszcze lepiej, ale no cóż ćwiczę jeszcze w domu.

I to chyba tyle na dzisiaj. Do następnego razu papa

Piosenka :

Alexandra Stan - Mr. Saxobeat

niedziela, 26 lutego 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 26.02.12 Niedziela

No proszę ... Ciasteczkowa Eva znowu zrobiła ciasteczka i znowu dla mnie nie zostało ;(
Ale pocieszam się faktem że na 118 smerfów facetów przypadają 2 dziewczyny, w sumie to tak jak na mnie w szkole tylko że u nas na 118 facetów przypada 2,2 dziewczyny (czyli jeden musi się zadowolić samą nogą).

Poranek od samego początku był nieprzyjemny, z resztą cały dzień można zaliczyć do nieudanych.
Rano gdy pakowałem się do szkoły (tak rano się pakowałem, tak do szkoły. Wiem że zazwyczaj robię to rano ale no w końcu żeby nie było że w ferie zeszytu nie otwarłem). Okazało się że ciągle mam śniadanie z przed ferii w torbie. To chyba nie powinno się ruszać prawda ? to było lekko zielone, oślizgłe i miało jedno oko... zapytałem kim jest, usłyszałem odpowiedź grubym, zachrypniętym głosem:
- siema, jestem Kasia.
Pomachała chwilę macką, popatrzyła się i zawrzeszczała równie grubym głosem:
- eksterminować !
No to wyrzuciłem ją do śmieci, gdy wrzucałem Kasię do śmieci zapytałem skąd jest a odpowiedź brzmiała:
- z Daleka .

No a potem dzień był bardzo zły, zepsuł mi się humor. Odzyskałem go dopiero niedawno bo Ciasteczkowa Eva obiecała że w piątek upiecze mi ciasteczko :D

Obiecałem też że napiszę o Elastycznej Kotce, otóż Elastyczna Kotka to niezwykle dobrze wygimnastykowana dziewczyna, potrafi przyjąć każdą pozycję gimnastyczną. A ogon i kocie uszy sobie dorobiła z niezwykłego materiału który doczepia się do ciała i może funkcjonować jako jego część. Dodam też że obiecała że dostanę jej zdjęcie w stroju :D ale to jutro lub pojutrze.

Piosenka dnia :

dobranoc.

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 26 lutego 2012



A dzisiaj słoneczko takie ładne! Zamiast siedzieć w domu i robić inne rzeczy, które powinnam robić, ubrałam kurtkę (już nawet bez czapki i szalika) i zrobiłam sobie spacer dookoła wsi (pieszo, a nie latając!). I niby wszystko jak zawsze, idę tradycyjną "drogą główną" (znaczy: taką, co większa część pasów po kołach nie zatarła się w trawie), a tu nagle patrzę - zarys leśniczówkowej chatki obserwacyjnej na horyzoncie!



Był więc powód do wlezenia tam, poprzyglądania się wszystkiemu dookoła z pozycji niezupełnie lotu ptaka i powylegiwania się trochę :)




Pomyślałam sobie, że taka wieżyczka może tu stać nawet od lat '80, tak omszone i, hmm, oporostowione były te wszystkie deski i gałęzie. Bynajmniej nie znaczyło to, że ja potrafiłam się dostosować i obejść bez wynalazków XXI wieku, tj. komórki (zresztą rodzice, którzy nie są superbohaterami, wściekliby się, gdybym nie zabrała jej ze sobą). Zajrzałam sobie na początę, a tam - Dagens i jej komentarz z samymi dobrymi informacjami :) No, może poza tą o śpiewaniu - buczałam sobie pod nosem jej On. Im. Tam. Śpiewał. Bo. Go. Poproszono. wyobrażając sobie, jak odtwórca roli ósmego Doctora improwizuje na oczach proszącej go widowni. Ciekawe, co śpiewał? Pomijając jednak całą listę wrażeń pod tytułem Kurce, dlaczego ja jestem tutaj, a on nie jest tutaj? - jaki on słodki..!

Potem zeszłam na dół i pomyślałam, sobie, że przez te dwie godziny na słoneczku jutro na bank rozboli mnie głowa. Albo jeszcze dzisiaj wieczorem. Ale lepiej nie, bo dzisiaj to już na serio mam zamiar napisać ten scenariusz. Tylko że najpierw...

Można sobie zadać pytanie, jak często ludziom zdarza się być odwiedzanym przez Smurfy. A dokładniej przez ich herszta, Papę. I można sobie w zasadzie odpowiedzieć, że raczej nieczęsto, chyba że jest się superbohaterem. Albo superbohaterką.
Około 17 coś zapukało do drzwi. W zasadzie ciężko było to nazwać pukaniem, może raczej przypominało to ciche stukanie gałęzią czy wręcz gałązką, więc (ponieważ mój pokój znajduje się dość daleko od drzwi) pomyślałam, że chyba mi się przywiduje i dalej sobie wąchałam świeczkę zapachową. Rodzice natomiast nie są superbohaterami, nie mają więc takiego supersłuchu i w ogóle nie słyszeli. Ucichło. Ale to nie był koniec, bo za jakieś piętnaście minut coś pojawiło się na oknie. I wtedy dopiero zobaczyłam, że nie było to coś, tylko ktoś. Pan Papa Smurf we własnej osobie.


stąd
Papa Smurf w całej okazałości.

Powyższe zdjęcie przedstawia aparencję mojego małego gościa, jednak bezzwłocznie śpieszę wyjaśnić, że mina, na którą wtedy osobiście patrzyłam, nie była aż tak smurfastyczna.
- Ej, dlaczego nie otwierasz? - Pukał do okna powodując to samo gałęziowe stukanie, co kwadrans temu, a ponieważ nie odpowiadałam, nadal mówił cienkim basikiem. - Musiałem przejść obok twojego psa, żeby się tu dostać!
Nie powiem, lekko się zdziwiłam. Owszem, przyjmuję różnych gości od Batmana po Merkel, jednak przeważnie są oni nieco więksi. Czego on mógłby chcieć? Myślę sobie, żeby jednak już nie naciągać cierpliwości Papy wstałam i otworzyłam okno odkładając myślenie na później.
- Taaa, mój pies jest nawiedzony - palnęłam odruchowo na usprawiedliwienie nie zastanawiając się, czy pojęcie opętania znane jest Smurfom, i pozwoliłam mu (Papie, nie psu) wejść na swoją dłoń.


stąd
Przykład opętanej istoty.

- Nie wydaje mi się, jednak chyba pomylił mnie z piłką - odpowiedział. Już miałam odpowiedzieć, że nawiedzone psy chyba interesują się właśnie innymi rzeczami niż piłki, jednak on już mówił dalej. - Ty jesteś AstroGirl?
- Jestem - potwierdziłam z dumą siadając na swoim poprzednim miejscu, a jego stawiając ładnie obok świeczki (no i tak właściwie też sterty innych rzeczy). Nie gniewałam się, że nie wie, w końcu nie noszę kostiumu na codzień, żeby się nie pobrudził. Zresztą, jak by to wyglądało, gdyby każdy wiedział od razu, kim jestem? Trzeba zachować wielką ostrożność.
Z kolei tamtego wielkiego neonu Superbohaterka AstroGirl, 8km ->na wyjeździe z Gryfina mógł nie zauważyć, bo nie wiem, którędy szedł.
- Jesteś superbohaterką?
- Dokładnie.
- I pomagasz słabym i uciśnionym?
- Noooo... To bardziej Robin Hood, ale...
- Mam problem - Powiedział Papa Smurf pomimo iż nie jestem Robinem Hoodem.
- Jaki? - Spytałam, choć tak szczerze mówiąc, to zamarzyło mi się w tej chwili, że być może trzeba będzie wtłuc Gargusiowi. Klakiera pozostawiłabym mięciutkiej Kociej Rózi (cokolwiek chciałaby z nim robić o tej porze roku).


stąd
Gargamel, Klakier oraz Kocia Rózia.

Zrobił zauważalną przerwę milczenia, jakby nagle chwyciły go wątpliwości, czy ma powiedzieć czy nie, ale najwyraźniej powiedział sobie, że nie po to tyle szedł i męczył się z psem superbohaterki, żeby teraz powiedzieć A nie, jednak pomyślałem, że sam sobie dam radę.
- Zapomniałem, gdzie jest nasza wioska - powiedział wreszcie wzdychając. Odniosłam nawet wrażenie, że w jego bajkowo malutkich oczkach pojawiły się kropelki łez.
- No ależ! Damy radę! - Odpowiedziałam, choć był to raczej odruch, bo zupełnie zgłupiałam i nie miałam pojęcia, co z tym fantem zrobić. - Aaa... Jak pan w ogóle tutaj trafił? Znaczy: do tego świata?
- Cóż, zwyczajnie. Jak co niedzielę zbierałem gumijagody na sok dla siedmiu krasnolódków...
- E? - Otworzyłam oczy szerzej niż wtedy, jak go zobaczyłam. - To Gumisie..? Znaczy: krasnoludki...
- Ależ oczywiście! - Pan Papa zdziwił się moim brakiem przedsiębiorczości. - Nie zauważyła pani, że mamy już XXI wiek? Że handel kwitnie, a usługi baśniowych postaci rozreklamowane są na cały świat? Gumisia Sami ma swoją własną stronę internetową, a siedmiu krasnoludków opracowało swoją własną formułę kompresji plików!
- Eee? Czyżby 7 zip? - Palnęłam.
- Niii! 7 zip wynalazł... Nie, zaraz, Pszczółka Maja wynalazła coś innego... W każdym razie krasnoludki opracowały AVQ1024. Przecież łatwo skojarzyć!
- Yyymm... - Potrząsnęłam głową dziwiąc się, że dr Pejaś i mgr Chocianowicz nic nie wspominali o takiej metodzie.
- Właśnie po to zatrudniłem zbieraczy gumijagód, żeby krasnoludki udostępniły Gumisiom im licencję na korzystanie...
- Dobrze, ale jak pan się zgubił? - Jakoś doszłam do siebie.
- Aaa... Tak więc kiedy już odprawiłem zbieraczy i miałem wracać dobrze sobie znaną ścieżką, nagle na mojej drodze pojawiły się wielkie wściekłe Pingwiny Yeti grające w siatkówkę śnieżną!
- Ooo... Wściekłe..? Aaaale... Jak one grały w tę siatkówkę, skoro nie było śniegu?
- No właśnie wydaje mi się, że dlatego były wściekłe. W każdym razie zaczęły mnie gonić - w reakcji na to zdanie zaczęłam się na serio zastanawiać, czy naprawdę małego niebieskiego brodatego ludzika da się pomylić z piłką - i kiedy wreszcie je zgubiłem chowając się do jakiejś dziupli, to już zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem - dokończył bezradnie rozkładając ręce i znów się załamał.
- Cóż, ja adresu pana wioski też nie znam... - Stwierdziłam wreszcie wprost. - Ale nie ma może jakiejś mapy, jakiejś tajnej ścieżki? Nie mógłby pan odwiedzić i spytać Matki Natury albo... ten... zawołać jakiegoś bociana? - kombinowałam starając wczuć się w rolę.
- Bocianów nie ma niestety o tej porze roku - poinformował. - A Matka Natura jeszcze nie wróciła z Rio.


stąd
Jumpreza w Rio de Janeiro.

Nie zrażając się wizjami, co kilkumiliardoletnia staruszka może robić na największej imprezie karnawałowej świata, pytałam dalej:
- A nie dysponuje pan jakimś zaklęciem? Nie możnaby w jakiś magiczny sposób odczytać śladów, jakie Papa zostawia?
- Hmm... Niby można, ale gdyby mi nagle całą wioskę ujawniło... A nie masz czasem Internetu?
- A po co? - Znowu mnie zatkało. Czyżby Papa Smurf wrzucał najpopularniejsze zaklęcia na swojego bloga?
- Po Google Maps - odpowiedział jakby nigdy nic i, najwyraźniej obserwując moją minę, natychmiast się zmartwił. - Nie masz?
- Nie, mam, mam.
- Smurfastycznie!
- Ale... nie spodziewałam się... I będzie was widać z satelity?
- Nas: nie. Ale za to widać chatkę Puchatka i jaskinię Rumcajsa, a wioska Smurfów jest akurat pomiędzy.
- Ooooo... - Zdziwiłam się kryjąc rozczarowanie. - Ale to nie lepiej było pójść do pierwszej lepszej kafejki internetowej? Po co się Papa fatygował aż do mnie, skoro nawet nie miał pewności, czy mam Internet?
- Ah, bo to wcale nie o to chodziło - machnął ręką. - To że pamięć mi szwankuje, to szczegół. Ważniejsze, że cały Stumilowy Las opanowały krasnale ogrodowe!
- Krasnale ogrodowe? Jak opanowały las, to chyba raczej leśne?
- Ogrodowe! Tak się nazywają. A mniejsza z nazwą, bo one teraz nie siedzą już ani w ogrodzie ani w lesie, tylko wyleciały na miasto!
- Na miasto?
- No na to wasze miasto, niedaleko tej wsi.
Złapałam się za głowę, po czym złapałam za Papę Smurfa i pobiegłam do telewizora. Włączyłam regionalną i faktycznie - tłumy biegających niezgrabnie i pstrokato wyrzeźbionych całkiem sporych krasnali ogrodowych! Zatrzymują samochody, wyrywają torebki staruszkom (choć młodszymi też nie gardzą), krzyczą, wybijają szyby, przechodzą na czerwonym świetle. Innymi słowy robią to wszystko, czego robić, zwłaszcza krasnalom ogrodowym, nie wolno. Nawet pani redaktorka robiąca relację na żywo z miejsca zdarzenia musiała się streszczać, bo jakieś kamieniopodobne coś wskoczyło jej na głowę i chciało śpiewać.
- Ale jak to się stało? - Nie mogłam uwierzyć własnym oczom gapiąc się na ekran. Dobrze, że akurat rodzice gdzieś poszli, bo ujrzeliby swoją córkę gadającą do małego niebieskiego czegoś.
- Cóż, muszę się przyznać, że nie jestem aż taki mądry jak się wydaje innym Smurfom - spuścił głowę zawstydzony. - No bo szłem sobie wracając przez ten las, rozglądałem się za Puchatkiem, Rumcajsem albo ich mieszkaniami, aż tu nagle patrzę: krasnal! Co prawda jakiś taki szarawy trochę, ale to sobie tylko pomyślałem, że pewnie jakiś w podeszłym wieku tak jak ja, no to się prędzej dogadamy. Tylko że ja go pytam i pytam, trącam, klepię, a on nic. Wreszcie zrozumiałem z przerażeniem, że on nie jest taki szary ze starości, tylko dlatego, że jest kamieniem! Myślę więc: To straszne, krasnoludek zamieniony w kamień! Wydobyłem ze swojej podręcznej torby woreczek do odczarowywania krasnali zamienionych w kamień, popruszyłem i udało się, ożył!
- I co? Powiedział coś?
- Tak, tylko niestety nie to, co chciałem - westchnął zmartwiony Papa kolejny raz. - Powiedział: Jaki fajny towar, dawaj więcej! i zanim zdążyłem jakoś zareagować, popchnął mnie, przewrócił i wyrwał woreczek. A potem, nie wiem dlaczego, zaczął wąchać, po czym, co gorsze, poobsypywał nim wszystkie inne krasnale, które stały w ogrodzie, a których nawet nie zauważyłem!
- Ooooj... To faktycznie trochę nie fajnie...
- Niefajnie!
- No dobrze, bardzo niefajnie.
No tak, naprawdę było bardzo niefajnie, bardzo bardzo niefajnie nawet, rzec można. Patrzyłam na bandę wrzeszczących rzeźbionych ludzików i zastanawiałam się, co takiego wymyślić. W końcu dać takiemu czegoś z bani czy z prawego sierpowego, to by pewnie bolało, ale nie jego, tylko mnie, więc bez sensu.
- Czy one się czegoś boją?
- Hmm, nie wiem, nie wyglądają.
- A nie ma pan na nie jakiegoś proszku? Jakiegoś...
- Wszystko się wysypało i zanim zrobię drugi...
- Aha...
Spróbowałam sobie przypomnieć, jak takie problemy rozwiązywali w filmach akcji inni bohaterowie. Pamięć mnie zawodziła niegorzej niż u Papy Smurfa, jednak wiedziałam, że to musi być coś prostego, jakaś woda, ogień czy Szampon Head & Shoulders. Z czym mamy do czynienia: z ożywionym kamieniem, a czego nie lubi kamień?
- Dobra, mam - wstałam, żeby gonić po kostium i zwróciłam się do Papy. - Lecisz ze mną popatrzeć?

Jakieś trzy minuty potem wykonuję telefon do ośrodka tajnych Badań Synoptyczno Terrorystycznych (numer do tajnej siedziby znalazłam na ich stronie internetowej, w zakładce Kontakt - to tak dla znajomego pracownika stamtąd, Jimmy'iego Floata, bo się nie mógł nadziwić, że dzwonię, w końcu to tajna baza i w ogóle) i pytam:

- Ej, macie gdzieś może zarekwirowane to... to coś, za pomocą czego ci Niemcy rozdmuchiwali śnieg u siebie? No wiecie, tamto, takie skomplikowane coś z dziurką...
Mieli :)

Za kolejne trzy minuty byłam na miejscu, a Papa Smurf, jak mniemam, obserwował mnie z bezpiecznej odległości przy pomocy kamer telewizyjnych. Sytuacja wyglądała tam conajmniej tak jak w telewizji, przede wszystkim dlatego, że nie bardzo było jak ściszyć. Krasnale nadal biegały i wrzeszczały, teraz jednak na chwilę przyhamowały - w końcu pojawił się nowy obiekt, tj. ja, a mnie trochę uwagi już się należy. Nie wiem, czy i w jakim stopniu zwróciły uwagę na moje urządzenie do oziębiania (taaak, wiem, Myth ma fajniejsze nazwy, ale to ci z BST się tak nie postarali). Z osiębianiem chodzi o te cuda, że woda rozszerza się w niskiej temperaturze i że przez to na pustyni nigdy żaden kamień się nie uchowa. Pomyślałam więc, że może i w tym przypadku to zadziała, czyli pod wpływem temperatury kamienie, z których zbudowane są krasnale, pokruszą się na kawałeczki. No to jak się już te nieszczęsne krasnale przestały dziwić i zaczęły uciekać, to ja fruuu! za nimi!
I nawet udało mi się co poniektórych popsikać. Niestety na tym koniec, bo pomimo iż jestem superbohaterką, to krasnale latały tak sprawnym slalomem, że nie nadążałam, więc o zamarzaniu czy tym bardziej kruszeniu się nie mogło być mowy. Najwyżej lekko oszroniłam im ich kamienne fryzury. Trzeba było coś wymyślić.

Wylądowałam, myślę, myślę. I wymyśliłam! Wyciągnęłam telefon i...
- Halo... Czeeeeść, Evo! Tu AstroGirl, koleżanka Mytha. Myth mi tak wiele o tobie i o twoich ciasteczkach opowiadał, więc pomyślałam sobie teraz, że przydadzą mi się niektóre twoje superciasteczkowe zdolności, bo akurat ratuję miasto i poszukałam numeru w książce telefonicznej i... No, właśnie, jak byś mogła... Tak, najlepiej całą torbę - rozglądam się. - A najlepiej kilka.

Tak więc Ciasteczkowa Eva upiekła mi w ciągu godziny chyba z 10 kilo swoich fantastycznych ciasteczek - jaka ona cudowna! Miałam przez chwilę zamiar spróbować, ale pomyślałam, że przecież być może tego jednego jedynego może mi zabraknąć, żeby zatrzymać ostatniego krasnala i potraktować go super urządzeniem do oziębiania (dodałam przynajmniej to super, żeby nazwa jakoś wyglądała i krasnale się bardziej bały, ale Was, Czytelników, zapewniam, że to nadal to samo urządzenie).

Teraz już akcja potoczyła się błyskawicznie - wystarczyło rzucić ciasteczko Ciasteczkowej Evy na chodnik, jak najbliżej danego krasnala, żeby on się łapczywie rzucał na nie. Wszak niesamowitym wypiekom Evy nikt nie jest w stanie się oprzeć! Krasnal siedział w miejscu przez jakieś dziesięć sekund, a to już mojemu super urządzeniu do oziębiania w zupełności wystarczyło - psiiiik i krasnal zamrożony i rozkruszony. Victory!
Tylko na początku bardzo musiałam uważać, żeby nie rzucać ciasteczek między ludzi, bo mieli na nie nie mniejszy apetyt niż krasnale...

Tak oto niemalże sama (choć z istotną pomocą Ciasteczkowej Evy) pokonałam złe i nie mniej nawiedzone niż mój pies krasnale!

Później osobiście zaniosłam Papcię pod drzwi jego maleńkiego grzybkowego domku. Niby że eskorta i bezpieczeństwo, ale tak szczerze Wam powiem, że jak już po prostu nie chciałam, żeby czasem znów trafiła mu się okazja do spotkania z, dajmy na to, choinką, bałwankami czy lampkami choinkowymi...
Lecimy, lecimy, a on nagle:
- O, zobacz! - Woła patrząc prosto w dół na jakiś dach. - To jest dom Madzi! Mojej największej fanki! Hej, Madziu, hej, hej!
I machał :) Niestety, lecieliśmy bardzo szybko i bardzo wysoko, a siedząc na dworze (nawet w tak ciepły dzień) mało kto wpatruje się w niebo, więc w takim razie ja przekazuję, że machał :) I również macham <mach> i pozdrawiam małą Madzię ;)

A kurczaczki tak jak mówiłam - nowa siedziba, nowa widoczność i dostęp do promieni słonecznych :) I teraz dopiero widać, jakie po tych niecałych dwóch tygodniach są już duże!

Kroniki Kurczęce część XII:
Akwarium z profilu
Widok z lotu ptaka
Zoom




Myth , Dziennik Superbohatera 25.02.12 Sobota

No więc obudziłem się z ręką w nocniku ! tzn nie do końca w nocniku i nie do końca z ręką (to taka przenośnia, nie wiem czy tak jej się używa ale ogólnie chodzi o zaskoczenie), zastanawia mnie skąd wzięła się nazwa nocnik ... dlaczego "nocnik" ? ", dzieci mają nocniki ... to nie lepiej minikibelek ? toaletka ? wucecik ? noc"-pora dnia po zachodzie słońca + "nik"-fonetyczny zapis słowa "nick"czyli ksywki w grach komputerowych/nazwy kont, to nie pasuje, to jest bardzo bardzo podejrzane. Astrogirl zwróciła uwagę na podobna konstrukcję słowa "dziennik" = "dzień" + "nik". Skoro sama nazwa wskazuje to dziennik jest do rzeczy w dzień a nocnik do rzeczy w nocy. A ten dziennik który teraz czytasz piszemy w nocy a nie w dzień. więc tak naprawdę zamiast "Dzienniki Superbohaterów" powinno to się nazywać "Nocniki Superbohaterów" ...

Dzisiaj Księżyc i Wenus podobno były w rzadkiej koniunkcji osobiście raczyły odbijać światło prosto w moje okno i zdążyłem się napatrzeć zanim zasłoniły je chmury. Doszedłem też do wniosku że to co zostało z Burka to w rzeczywistości jajo ! apropopo jaj, dziś znowu jadłem omlet - tak przypaliłem, ale zjadłem. Z rzeczy wartych uwagi to spowodowałem mruczenie u Elastycznej Kotki :D :D :D to pewnie przez ten Księżyc i Wenus.

Piosenka dnia :

dobranoc.

Aha zapomniałem dodać dlaczego obudziłem się z ręką w nocniku - otóż jutro jest ostatni dzień ferii :( a ja miałem się uczyć na zaległy sprawdzian z matematyki w ferie :)

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 25 lutego 2012



Gościnny wpis! Tak, Myth dobrze prawi, cieszymy się szalenie i witamy cię, droga Kseniu :D Zostaliśmy docenieni, jako superbohaterowie także w wersji blogowej (no, przede wszystkim w wersji blogowej - bo jak zganiam superzłoczyńców z dachu, to ludzie się nie cieszą tak bardzo jak tutaj) i inni superbohaterowe pragną się dzielić swoimi nieprzeciętnymi przygodami w naszym dzienniku - o to chodziło
Uzupełnię tylko, że o ile Myth o tym marzył, o tyle ja marzyłam bardziej niż on
I do tego umiem sobie zrobić jajecznicę. Smaczną. I jajko z makaronem. Jeszcze smaczniejsze.

Jeśli chodzi o przeżycia codzienne, to sytuacja taka jak wczoraj - Niessamowity Profesor i Zamieniła mnie w kamień albo Capitano Senseschi i... o, właśnie, jak my to nazwiemy?
Znaczy: jeszcze ze trzy dni temu to chciałam napisać mu "cokolwiek", a najlepiej historyjkę, której pomysł pojawił mi się w głowie już dawno, nawet bez rozpatrywania go w kategoriach fanfikowonaśladowczych, czyli Pierwszy dzień wiosny. Teraz jednak kolega wyraźnie sugeruje, żeby dopisać ciąg dalszy do historii, która skończyła się, jednak jego zdaniem wymaga dalszych wyjaśnień. I tamta historia również miała swój tytuł, tj. Nie patrz w górę, ale jej kontynuacja - nie. A ponieważ, co mówię z dumą, będzie to co ciekawe pierwsze opowiadanie, które będziemy pisać dosłownie razem (nie tylko podsuwając sobie pomysły, a metodą na przemian), to tytuł też się zrobi wspólnie. Ciekawe...
Przypominam, że nazwę do blogu już mamy, więc jak dobrze pójdzie, niedługo będę mogła pokazać dociekliwym czytelnikom conajmniej Nie patrz w górę :) Ale chwilkę to potrwa.

Czyli: albo to albo to. A co do czego... nabrałam ochoty na pisanie scenariusza historii swojej postaci do komiksu Dzieci Czasu, tj. niejakiej informatyczkoastronomki Astroni Toderas (jeśli ktoś uważa, że ogarnął już wszystkich ludzi, dla których traciłam głowę, niech lepiej sprawdzi to nazwisko ). Zważywszy jednak na to, że dzień ten nie jest wyrwany z kontekstu, zrobiłam sobie taki plan: dokończyć oceniań MistrzaSellera, potem właśnie sobie popisać, a na koniec odpowiedzieć Vampirci i w temacie mojego fanfika i przy jej opowiadaniu. W czym bardzo sprzyja fakt, że rano czyściłam takie długie akwarium (nowa siedziba kurcząt!) i znów zamiatałam warsztat, a teraz znoooowuuu padaaaa...

No a co do czego wyszło tak, że z całej tej listy udało się tylko to pierwsze. I sama nie wiem, dlaczego - przecież jak już siadłam, to nic nie rozbiłam innego, nic mnie nie odciągało, nie myślałam o Ósmym i nie latałam po stronach za zdjęciami Czwartego... Nii! Naprawdę tego nie robiłam, tylko mi się teraz przypomniało jak kiedyś dorwałam taką udaną stronę o nim, jak się odstresowywałam przy pisaniu pracy inżynierskiej (muszę jej poszukać). No centralnie tak po prostu czasu mi zabrakło, pomimo że nic nie zepsułam. Co prawda półtorej godzinny zajęła mi zabawa w kotka i myszkę z serwisami hostingującymi pliki nie będące zdjęciami, jak SendSpace, Wrzuta i WrzućTo. Chyba im się nie podobało moje śliczne łącze, niemniej dziwną wydawała mi się metoda pozyskania klienta polegająca na tym, że po kliknięciu guzik znikał albo nie dało się go kliknąć... Nie ważne - stanęło na nieśmiertelnym (odpukać...) Chomiku - uófff...
Chociaż może też fakt, że rano czyściłam to długie akwarium i zamiatałam warsztat nie było takie aż tak bardzo sprzyjające..?

A może... Nieeee, to że Myth uczył mnie jeździć na łyżwach, to nie mogło mi zająć aż tyle czasu. Najpierw on mi pokazywał:
|| - stoisz
/|
|\

A potem ja uśmiechnęłam się he :D spróbowałam:
_ _

jakoże jako niezbyt doświadczona superbohaterka, nigdy na łyżwach nie jeździłam. On na to zauważył, że leżę, no to ja:


A on mi, niczym ten Jezus, każe wstać i spróbować jeszcze raz. No to ja:
| |
_ _

Dobra rzekł. to weź się złap barierki:
TTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTTtt

Ale ja chyba znów poległam, a w każdym razie ległam:
--\\
-\_
___

I to jeszcze w tak specyficzny sposób, że on nie wiedział, czy ja tę barierkę przesadziłam, czy miałam trzy łyżwy czy jak. Wyjaśniłam mu więc, że to były moje ręce częściowo. Na pierwszym slajdzie się trzymam, na drugim się trzymam, ale już na kolanach. A potem już się nie trzymam. Nie był zachwycony. Ale co ja mam zrobić, jak mi już od jakiegoś miesiąca na polu w miejscu wspaniałego lustrzanego lodowiska wielkie jezioro stoi?



Z filmu Wróg publiczny, co leciał od 20:25 na 1TVP:
Telefon podłączony do laptopa to okrutna broń.

A żeby wiedzieli!

Kroniki Kurczęce część XI:
Krwiożercze bestie
(Czy, jak to skomentował mój tata, Achtung Banditen!)


A na koniec piosenka, która nie dość, że udana, to jeszcze z takim teledyskiem, że przypomniał mi on o ujrzanym kiedyś przypadkiem fragmencie niesamowitego filmu z lat 80-tych pt. Tron i nagle się wtedy rzuciłam, żeby go obejrzeć, za co lubię ją jeszcze bardziej :)



P.S. Łooo! Dzisiaj przekroczymy 4000 wejść!

sobota, 25 lutego 2012

Ksena Wojowniczka , Dziennik Superbohaterki 25.02.12 Piątek

Dzisiejszy dzień jak zwykle rozpoczęłam od porannego (trochę trudno powiedzieć, bo było niewiele przed 12) cappuccino, nie umiem się bez niego obejść. Po śniadanku musiałam podjąć się zadania napisania wypracowania na angielski, ale na szczęście wybrałam przyjemny temat - otóż pisałam o moim ukochanym serialu Doctor Who :D Pomimo to jakoś zbierałam się do tego, zbierałam i zebrać nie mogłam, co chwilę wchodząc na Internet, oczywiście nie w celu zaczerpnięcia informacji, a po prostu z nudów. Rzecz jasna nudził mnie nie temat, a przyjaciółka, która gadała mi za uchem o jakiejś telenoweli, której ja nie za bardzo lubię. W końcu jakoś udało mi się napisać to wypracowanie, więc w nagrodę postanowiłam się przejść, aż tu nagle... ni z tego ni z owego spada przed moim nosem ląduje jakiś przedmiot, z którego po paru chwilach zaczęły z niego wysiadać małe stworki...

Wiedząc, że Myth dzisiaj miał plany inne niż ganianie za przybyszami z kosmosu, postanowiłam zyskać w jego oczach i samotnie wkroczyć do akcji. Pierwsze, co musiałam zrobić, to dowiedzieć się, czy nieznajomi są tutaj, aby nam pomóc czy nas zniszczyć:
- przepraszam, państwo to ci dobrzy czy ci źli – spytałam grzecznie.
Stworki jednak, zamiast równie grzecznie odpowiedzieć, nagle rzuciły się na mnie! Uznałam to więc za atak i postanowiłam przejść do natychmiastowej ofensywy, jednak pomimo że były malutkie, to miały nade mną przewagę, bo było ich pełno.

Trzeba było działać. Z mojej torby, która w środku jest większa niż na zewnątrz, wyjęłam moją ulubioną broń. Oczywiście nie była to broń do zabijania - w końcu prawdziwi superbohaterowie nie zabijają! Ta wyjątkowa broń przenosi trafione przez nią stworzenia do specjalnej klatki ukrytej w schronie przeciwatomowym zwanym "piwnicą Mytha". Miałam nadzieję, że Myth się nie obrazi, że pożyczyłam sobie jego specjalną klatkę, żeby przechować tychże obcych, jednak jest to rasa jeszcze mi nie znana i bardzo chciałam się dowiedzieć od nich, skąd pochodzą. Myślę jednak, że Myth się nie obrazi - w końcu jest wspaniałomyślnym, seksownym superbohaterem (sam zasugerował, żeby o tym wspomnieć:p ).

No i to by było na tyle, jeśli chodzi o zapierające dech akcje superbohaterskie. Na szczęście, bo znowu przyszła do mnie przyjaciółka. Już miałam wytłumaczyć jej, że nie mam ochoty słuchać, lecz widocznie coś się stało i nie gadała o ckliwych telenowelach, ale o jakimś chłopaku - czyżby się zakochała?...

Ferie się kończą - RATUNKU!!! Mimo że jestem superbohaterką, nie przepadam za szkołą - oni tam są gorsi niż każdy superoprych, ale cóż, może wytrzymam ten miesiąc do świąt, no i dojdą jeszcze rekolekcje, co do których właśnie ja i moje kumpele ustalamy, kiedy będą. Pewnie będą tak jak zawsze, bo mamy swoje wtyki i u księdza i u dyrcia, czyli najgorsze lekcje: środa, czwartek i piątek. A po świętach jakoś pójdzie, bo jeszcze mamy praktyki miesięczne, więc chyba wytrzymam (mam nadzieję).

Trzymajcie się, na dzisiaj tyle papa!

Myth, Dziennik Superbohatera 24.02.12 Piątek

No więc dziś się tego nazbierało :D uwielbiam piątki, w piątki zawsze coś się dzieję. Rano obudziła mnie wiadomość że otrzymałem wezwanie do wojska ! tzn nie do wojska tylko na Komisję Wojskową, podobno nas tam rozbiorą i obejrzą a potem dadzą literkę wartości. Ja dostanę zapewne "S" bo jestem superbohaterem. Po obliterkowaniu mają nas namawiać na służbę wojskową, ja to w sumie nie miał bym nic przeciw temu żeby zrobili ze mnie pilota f-16, ale oni by pewnie marudzili że za szybko latam albo że trąbie na pasażerskie jak to było w trakcie jazdy samochodem.

A potem wezwała mnie Ksena Wojowniczka, swoją drogą dziękuję za gościnny wpis, wraz z Astrogirl witamy :) dodam że marzyliśmy o tym że inni superbohaterowie będą wpisywać się do dziennika. Aha i dodam że to ja się opiekuje Kseną Wojowniczką a nie ona ! ja prawie umiem sobie poradzić sam ! jeszcze trochę i nauczę się robić jajecznicę :) śmigacza też nie zazdroszczę, nie obchodzi że ma idealnie wyprofilowaną karoserię, najnowsze silniki jonowo-eloidalne, przyśpieszenie do 100 w 4 sekundy (oczywiście do 100c [100 prędkości światła {za to c = 299 792 458 m/s}]), nie obchodzi mnie ta skórzana tapicerka i niezwykle wygodne siedzenia. Nie zazdroszczę nawet tego tytanowego, błyszczącego pedału gazu w kształcie stopy Kseny Wojowniczki.

Gdy wróciłem do domu udało mi się znów umówić z Ciasteczkową Evą ! tak ! naprawdę :D tym razem nawet diabeł mnie nie powstrzyma, ani zbuntowana drużyna siatkarska pingwinów.
"Nie poddam się !" - jak to kiedyś powiedziała moja nowa koleżanka, która dziś zaprosiła mnie na imprezę która zaczyna się o 3:00 ...

Piosenka dnia :

dobranoc :)

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 24 lutego 2012



Jak się dzisiaj obudziłam, to myślałam tylko o jednym - napisać opowiadanie romans dla Niessamowitego Profesora będące nową lepszą wersją jego opowiadania. Albo kolejny fragment o Madame Nostradamus dla Capitano Senseschi. Albo najlepiej i jedno i drugie.
A kiedy ja mówię i myślę to i to, i jeszcze tamto, i jeszcze czas zostanie to znaczy, że będzie jak z tymi meczami - miało być wspaniale, a wyszło jak zwykle. Czy jakoś tak. Niii, najbardziej to mi się podoba:
Mieliście zagrać, jak nigdy dotąd nie graliście, a zagraliście, jakbyście nigdy dotąd nie grali!
Zły trener po meczu


No, generalnie, właśnie. W zasadzie zapowiadało się już około drugiej, że nie napiszę nic sensowniejszego, więc stwierdziłam, że najlepiej będzie postanowić, że już za dużo klepałam w klawiaturę ostatnimi czasy i po prostu pozwoliłam swoim oczom nieco odpocząć. I nawet dobrze im to zrobiło.

Nie jest tak, że nic nie napisałam i nic się nie działo - jako pierwsze, co dzisiaj robiłam, było chyba odpisanie i doradzanie Nieposkromionej w związku z parodią człowieka, która chce udawać jej chłopaka. No ej, jak dla mnie facet, który nawet nie poinformuje, że nie będzie go pod kinem, choć się umówił, który pozwala dziewczynie stawiać, jak kupują lody i którego figę obchodzi, co ona o tym lub o czymkolwiek myśli, bo już ją sobie wybrał na żonę, nie nadaje się na mężczyznę dla superbohaterki! A w zasadzie dla nikogo! Ona jest skromna - ja wiem, każdy wydaje się być od niej ważniejszy od niej - oczywiście, typowe zachowanie każdej supergirl, no ale... z miłością to tak nie działa! Jak powiedział niejaki Ambrose Bierce:
Małżeństwo to wspólnota złożona z superbohatera, superbohaterki oraz dwóch śmiertelników w opałach, co czyni razem dwie osoby

Czyli zupełne połamanie praw matematyki (2+2 = 2!, 1+1 = 1!), a ona chce tak po prostu w miłości pozostać superbohaterką i go niańczyć...

Poza tym odpisałam wreszcie Olivierowi Piotrowskiemu, znaczy MistrzowiSellerowi (musiał się przypomnieć na forum - jak mogło mi wylecieć), pokomentowałam z Dagensem, że Paul był gdzieś tam hen daleko na jakimś amerykańskim zlocie, a nas tam nie było (), nie licząc innych naszych komentarzy (to tu, to tam)... Ale nie - najciekawsze było to, że Vampircia mi odpisała na nowy fragment Tego dziwnego uczucia.
Nie ukrywam - miałam pewnie obawy. I może i one się faktycznie jakoś przełożyły, że recenzja nie wydawała się już tak barwna jak zawsze, jednak... no jednak była jak zawsze słuszna. W dodatku moją uwagę zwróciły dwie zupełnie nowe a ciekawe uwagi. Przede wszystkim, że brakuje jej akcji. No i tu trafiła w sedno - zawsze jak sobie tworzę w głowie taki rys, to jest tu sobie porozmawiają, tu powyjaśniają i nie wiedzieć czemu na każdą takową mój mózg rezerwuje sobie stronę czy dwie. Stronę czy dwie! Jak dla mnie to jest zawsze liczba dwucyfrowa, pytanie tylko, co będzie z przodu, czy jedynka czy trójka może. I tak sobie piszę i się sama niecierpliwię, kiedy skończę i dojdę do tego ważniejszego i sobie przypadkiem tak sama zaczęłam zaprzeczać, że nie ma mniej ważnych momentów! Znaczy: owszem, ja nadal pisałam to, żeby było jak najpiękniej umiałam, ale już nie bardzo było jak urozmaicać coś, co się dzieje bez przerwy od jakiegoś czasu i już w zasadzie niestety spisałam niektóre rzeczy na mniejszą popularność :( I dopiero teraz sobie to uświadomiłam! Po prostu, trochę brakuje mi akcji. Jeszcze kilka dni temu Vampirci prawiłam, że komentarze czytelników są dla mnie jedynie miłą czytanką, a tymczasem teraz postanowiłam dorzucić dosłownie na zawołanie akcję, która przez myśl mi nie przeszła dnia poprzedniego! I to jak łatwo mi to wyszło :D Zastanowiłam się, zaskoczyłam, pomyślałam i jest!
Jedyne teraz takie, hmm, wrażenie niezadowolenia, które mi pozostało po tej akcji, to to, że nie zrobiłam tego wcześniej, że pozwalałam, żeby się wszystko ciągnęło narażając swoje pierwsze na poważnie kierujące się do ukończenia dzieło na bezsens :/

A druga uwaga, że powinnam pisać przed każdym rozdziałem streszczenie poprzedniego odcinka. Rozśmieszyło mnie to troszkę, bo o ile faktycznie do wszystkiego, co już dotąd w tym czymś napisałam, robię robię bogate komentarze w OpenOffice, to raczej streszczenie samego ostatniego odcinka niewiele by raczej pomogło.
Choć mogło też mocno chodzić o te dwa skubane miesiące przerwy.

O, i wiadomość dnia (jak dla mnie przynajmniej) - wczorajszą listę zaczęłam realizować od Postaw na milion. Wlazłam na stronę Telewizji Polskiej, wysłałam pięciozłotnego SMSa, zrobiłam ankietę (niestety dane tajne dla większości śmiertelników, aby uniemożliwić identyfikację superbohatera, jak nazwisko, zainteresowania i w jakiej relacji jest ten, z kim zamierzam się pokazać przed ludźmi), przepisałam literki do krateczki i już, Formularz został wysłany.

No niestety, jak ja coś mówię, to to robię

Ciekawe, co mama powie, skoro nawet towarzyszący mi superbohater, Myth zaskoczony był takim obrotem sprawy:
ale zę będziecie ?
w tv ?
to ja to sobie na vhs nagram


I mam go pozdrowić. No ludzie, ja przecież wszystkich pozdrowię!

Super Informatyk jeszcze nie wie.


Kroniki Kurczęce część X:
Małe kurki w małym kurniku

Myth dopiero co dziwił się, że co mają wczorajsze kurczaczki do kierownicy - to mają, że teraz już mają całkiem spore piórka i tylko wylot z kartonu im w główkach! Dlatego teraz na scenie oprócz multuma kurcząt widzimy też zielone pręciki po jakiejś klatce dla kanarków. No bo co ja bym fotografowała, jakby tak wszystko poodlatywało?


Piosenka o robocie (takie nawiązanie do tej mojej dzisiejszej "roboty"):



P.S. Z ostatniej chwili! Ciąg dalszy opowiadania Vampirci!
(Jak już robić trafik to robić na całego )

piątek, 24 lutego 2012

Ksena Wojowniczka , Dziennik Superbohaterki 24.02.12 Piątek

Odkąd tylko wstałam(była ok. godzina 12:00) miałam same niespodzianki, najpierw przyjechała mama mojej kuzyneczki Madzi i zabrała mi moją podopieczną (a miała przyjechać dopiero za miesiąc) i nie mam teraz kim się opiekować (nie licząc Mytha), no cóż zdarza się. Na szczęście o godzinie ok. 14:00 spotkała mnie mila niespodzianka: koleżanka, która nie jest superbohaterką zabrała mnie na pizze i ona oczywiście stawiała. Ale nie to było największa niespodzianką jaka mnie spotkała w dzisiejszym dniu. Najciekawsze było to, że w pewnym momencie dostałam sygnał SOS z niewiadomego źródła, oczywiście od razu skontaktowałam się z Mythem i wyruszyłam do Głównego Pokoju Kontrolnego w celu wyśledzenia źródła tego sygnału.

Okazało się że sygnał dochodził z planety Pluszowej zamieszkałej przez pluszowe misie, które zostały ożywione przez szalonego naukowca, uratowane przez nas i przewiezione na wymieniona wyżej planetę (ale to inna historia). Od razu postanowiłam wyruszyć, lecz wcześniej musiałam wydobyć z tajemnego pomieszczenia magazynującego przez zwykłych ludzi nazywanego garażem mój ukochany super ścigacz gwiezdny nazywany Gwiazdką (Myth mi zazdrości bo nie zdał egzaminu na super śmigacze gwiezdne i samochody osobowe). Nie obyło się bez kłopotów po drodze: otóż zapomniałam zatankować moją ukochaną Gwiazdkę i musiałam poczekać aż przyleci Myth ze swoim wysoce technologicznie zaawansowanym osobistym plecakiem odrzutowym wysokiej mocy.

- jak się tu dostałeś tak szybko – spytałam
- benzyna jest ważna chyba o niej nie zapomniałaś? – odparł Myth śmiejąc się – zapomniałaś, przyznaj się
- nie zapomniałam tylko wiesz że mam bardzo dużo ważnych spraw na głowie
Po krótkiej kłótni doszliśmy do porozumienia, że los Misiaków jest ważniejszy. Nigdzie nie było ich widać. Nagle z za góry śmieci wydobył się jeden z pluszaków i opowiedział nam jak to się stało że wezwał pomoc:
- to było jakieś dwa dni temu ziemskie oczywiście bo u nas nie minął nawet jeden dzień, zastanawialiśmy się czy w ogóle się zjawicie, ale jesteście więc przejdę do sedna, dwa dni temu na naszej planecie pojawiło się coś to coś bardzo was przypomina ale było większe i jakby pełzało i okropnie się śliniło.

Jak się domyśliliśmy z Mythem okazało się że rodzina Olbrzymskich zgubiła swojego dzieciaka i ono jakimś sposobem znalazło się na planecie Pluszowej. Po odnalezieniu dziecka Olbrzymskich czekała nas nowa niespodzianka otóż zostaliśmy wzięci za zabawki, tak my superbohaterowie jako zabawki przecież to jest jak degradacja, ale wpadłam na pewien pomysł. Moim pomysłem było to, że dzieciak Olbrzymskich bardziej zainteresował się mną z niewiadomych przyczyn więc kazałam zaprowadzić Mythowi Pluszaki w bezpieczne miejsce i szybko skontaktować się z Olbrzymskimi. Po paru godzinach uciekania przed dzieciakiem jego rodzice raczyli przylecieć oczywiście nie obyło się bez poślinienia Mytha przez malucha co było dość zabawne.

Szczęśliwi rodzice dziękowali nam a potem sobie polecieli w dal. Pluszaki tez bardzo nam dziękowali i nawet wystawili nam pomnik co prawda z pluszu i przedstawiający poślinionego Mytha ale zawsze coś. W drogę powrotną sama poleciałam moją Gwiazdką ponieważ nie chciałam podróżować z zaślinionym bohaterem.
Gdy wróciłam do domu czekała na mnie już kolacja zrobiona przez mamę która nie jest superbohaterem ale to zawsze mama i chyba tyle na dzisiaj papa :D

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 23 lutego 2012



Ludzie! WoW! Nie żebym była fanatyczką, ale... FaceBook Will End On March 15th! NIEWIARYGODNE O.o Wchodzenie na giełdę, nowe aplikacje, rywalizacja z Google, a tu nagle Zuckerberg mówi, że za wszelką cenę chce odzyskać swoje dawne życie i doradza usuwać swoje dane i zdjęcia z portalu.
Już czułam się, jakby na moich oczach rozpadał się Związek Radziecki, kiedy nagle dowiaduję się, że robienie sobie jaj to specjalność WeeklyWorldNewsa.
Kurce, szkoda, naprawdę wielka szkoda :/ Nie mniej muszę na tego WWN częściej zaglądać

Na początku dzisiejszego dnia (około 2:00 w nocy) zupełnie przypadkiem dowiedziałam się, że naszego superbohaterskiego bloga czyta nieco większa (jak bardzo większa?) liczba czytelników niż oczekiwałam. Otóż RedHatMeg zdradziła, że pisze swoje opowiadania bezpośrednio z myślą o mnie, bo zrobiłam jej zajebistą reklamę na blogu .
Ale byłam zdziwiona! XD Może mam coś z informatyka, ale najwyraźniej nie z internauty, bo za nic nie doceniałam potęgi sieciowego trafika. Ale że..? Przecież ja na Vampirciowie nigdy nie wspominałam, że mam bloga. Jedyna łączność ja - Meg, to Vampircia właśnie. Ale że ona poświęciła swoją cenną uwagę takiemu wybrykowi jak ten blog..? Czytała? Dopiero teraz przyszło mi do głowy, żeby się zastanawiać, jakiej interpretacji właściwie mogłyby by podlegnąć (podlec?) moje słowa sprzed paru dni.
A jak teraz Capitano Senseschi do mnie ponownie napisał, to czy ja mogę/mam prawo tutaj spokojnie napisać, że znowu głupieję ze szczęścia, że już wybraliśmy razem na nazwę bloga nieznajomi-z-gallifrey.blogi.pl i w ogóle że znów mi przysłał nowy fragment? No bo - ja jestem specjalistą w robieniu z siebie głupka przy ludziach, owszem. Ale przed samym zainteresowanym to już by było chyba takie nietaktownie niesuperbohaterskie jakby, nie?

No i to jest teraz tajemnicza sprawa - kto tu zagląda? Jeśli rzecz nie tkwi w znajomościach, a w powiedzmy w feedbacku tak zwanym (ja linkuję - oni to widzą), to i Shadi mogłaby wiedzieć. Ale nie... bez sensu. I kiedy ona ostatnio na Forum SAWM zaglądała? Ostatniego czerwca! I to w Offtopic XD Ale podesłanie jej linku do Żaka na niedostępnym było dobrym pomysłem - można było wybadać nastroje, podejście... Podejście było na tyle dobre, że przegadałyśmy wreszcie łącznie ze dwie godziny (z przerwami, czyli ostatecznie 5 godzin), jednak znowu o nieprzyjemnych nudach szkoła-praca-bezrobocie. W dodatku zrobiła się z niej kolejna osoba, która nie może się nadziwić, że nie wyjeżdżam za dwoma tysiakami na drugi koniec Polski XD

Dzisiaj znów 12-letnia córka znajomej miała wizytę, ale... słuchajcie! Najpierw strzelania i płochych spojrzeń coraz mniej, potem odpowiednie reagowania na moje sugestie, aż wreszcie pojawia się zadanie:
Pan Mietek zakupił siedem worków 25-kilowych cementu oraz jedenaście kartonów glazury po 5 kg każdy. Koszt cementu to 10,50 zł za kilogram, a glazury 37,50 zł. Ile łącznie zapłacił Mietek?

No i ona najpierw po drobnym namyśle, że 37,50 dodać 10,50, ale już jak jej przypomniałam, że kartonów było więcej niż jeden, to od razu zaskoczyła i powiedziała jak trzeba ceny razy odpowiadające im produkty! Nie dość, że w treści pałętały się przecież inne liczby (zadanie miało podpunkty), to jeszcze te właściwe napisane były słownie (!), a ona jednak zrozumiała, co i jak! I to serio, zrozumiała, a nie palnęła z trudem za piątym razem. Niby przerabiałyśmy coś podobnego z płaceniem i kupowaniem w tamtym czy jeszcze poprzedniejszym tygodniu, ale to dla niej wieki. Tymczasem w tej małej niecierpliwej główce coś wyraźnie zatliło, nawiązała się łączność pomiędzy luźno rzuconymi przed nią informacjami.
Może to zabrzmi nieszczerze, ale jak tak na nią wtedy patrzyłam, to miałam wrażenie, że się wzruszam.

Zbiera mi się lista rzeczy, o których zapomniałam. Wcześniej tutaj zrobiłam sobie listę rzeczy, które miałam napisać i w zasadzie dobrze to wyszło: nie zapomniałam, choć też jeszcze nie zrobiłam wszystkich. Więc teraz też sobie wymienię:
  • Poszukać, co to za aktor gra niepowtarzalnego Desmonda (tak, tego tutaj );
  • Zarejestrować mnie i mamę w Postaw na milion - sama tego chciała, znaczy: ja miałam tylko "poszukać". Tyle że jak już znajdę, to się rozmyśli, więc wiadomo XD
  • Poszukać na Allegro kompasu - bo jak wchodzę do obcego miasta z mapą i widzę nazwę ulicy, to bym chciała, żeby mi ta jedna nazwa wystarczyła, a nie zgadywać, która jej strona idzie na południe (zaraz, jak to było..? mech pojawia się na zwróconych na północ strony łopat robotników drogowych..?);
  • Poszukać na Allegro joypada (jak go nazwał Super Informatyk) do PC - bo granie na klawiaturze to jak rysowanie nogami;
  • Zlutować te słuchawki, które tutaj zdewastowałam w celu uzyskania wejścia liniowego


Jakoś tak dobrze mi robi, jak to tutaj zapisuję.


Miałam w planie jeszcze poszczuć Dagens tym, że jakiej to piosenki nasz kochany Paul McGann nie mógłby zaśpiewać, ale ostatecznie wpadłam sama, kiedy wyobraziłam sobie, jak przejmuje coś, czego zapewne Dag nie zna:



I... I want to wake up... wake up, wake up... With you!

Albo to, najlepiej z zachowaniem choreografii oryginalnej ;)



Tylko kto by mu tam towarzyszył? Może Tomek Baker ?

Kroniki Kurczęce część IX:
Mistrz kierownicy ucieka