piątek, 15 czerwca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 14 czerwca 2012



No już, już, wszystko będzie dobrze ;)

Po rozstaniu się z niedoszłą pracą <już prawie nie wzdycha> do głosu zaczęły natychmiast dochodzić rzeczy pozytywne. Nie mówię tu o takich oczywistościach jak żaby czy Kocia Dama (której zapomniałam zrobić zdjęcia, bardzo przepraszam, postaram wkrótce się poprawić), ale o rzeczach trochę bardziej długodystansowych.
Przede wszystkim o tej, która wróciła do mnie niespodziewanie złapaniem się za głowę. Dostałam niewiele więcej niż miesiąc temu z urzędu pracy ulotkę o projekcie niejakiego Menedżer jakości dla branż strategicznych województwa zachodniopomorskiego proponującą mi szkolenie + gwarantowany płatny staż. No ale pomimo że jestem superbohaterką, to jednak tylko pojedynczą i względnie monotaskingową (ło paczcie, jak ładnie potrafię powiedzieć, że się nie rozdwoję XD), więc trzeba było podjąć jakąś decyzję. Tutaj do 14. maja, tutaj 28. maja jadę. Tutaj zajęcia co weekend, tutaj jeszcze nie wiadomo, ile będę potrzebna. Tutaj jakieś widoki na przyszłość i tutaj jakieś widoki...
W zasadzie nie powinnam nawet być zdziwiona - podejmowanie złych decyzji w kluczowych momentach to mój znak rozpoznawczy, ale...

Na szczęście z urzędami rzadko jest tak, że jak pisze do 14., to w rzeczywistości mają na myśli do 14.. Nie mówię, że kiedyś nie mieli. Prawie na pewno kiedyś mieli, ale czasy się zmieniają, a refleks webmasterów nie :) Innymi słowy: jest jak w douglasowoadamsowej maszynie nieskończonego (nie)prawdopodobieństwa, że jak goście mają przyjść o godzinie 18:00, to na bank przyjdą o każdej innej porze, byle nie punktualnie, tak więc zadzwoniłam. Zadzwoniłam, zapytałam i, krótko mówiąc, wracam do gry ;)
Co prawda stawki mniejsze i bez gwarancji zatrudnienia (będę miała sobie wybrać jakichś szczęściarzy, którzy będą mnie gościli u siebie za free przez trzy miesiące), ale... ale za to nie uzbierała się grupa szczecińska i będę (na ich koszt!) jeździła i nocowała w Koszalinie! Dwa razy w lipcu i po razie w sierpniu i wrześniu, jak wynika z ich harmonogramu.
Może jestem głupia, że cieszę się na myśl o regularnym wysiadywaniu po kilka godzin w pociągu w tę i z powrotem, no ale ja je po prostu uwielbiam! A w Koszalinie jeszcze nie byłam. To bardzo przyjemny zbieg okoliczności.

To tak z najważniejszych rzeczy. Druga jest taka, że jak też zauważył Niessamowity Profesor, znikąd nabrałam motywacji do poszukiwania pracy i przeprowadzenia się za nią do Szczecina. Bo już mi się z jednej strony Szczecin o wiele w myślach przybliżył, a z drugiej... Hmm. Wiecie, jak się tumblr strasznie ładuje przy 4kB/s (Tak, nie ma to jak mieć wysokie ambicje.) Że już nie wspomnę o innych aspektach problemu, o których zaraz wspomnę.

I po trzecie... może ktoś zacznie regularnie czytać moje wpisy. W piątek, dokładnie po tym jak już wracałam poobijana psychicznie do swojej siedzimy przy Prądzińskiego 48... zadzwonił do mnie Myth z pytaniem, kiedy chcę się z nim spotkać, bo właśnie się za to wział. A jak już się dowiedział, co trzeba, to się naprzepraszać nie mógł. Nie wiem, widocznie wredna jędza ze mnie, że uznałam to za aspekt optymistyczny dnia, ale jak już nawet Murphy próbuje cię rozśmieszyć dla poprawy humoru, to wiedz, że coś się dzieje.
Tak więc zjawisko powinno wpłynąć długotrwale na przepływ danych na blogu. Coś mi jednak mówi, że nie wpłynie. W przeciwnym wypadku, Mythu, zastukaj trzy razy w monitor celem odpowiedzi.


stąd: Prawa Murphiego i inne zasady

A, teraz jeszcze to, o czym miałam nie wspominać, czyli wspomnieć. Jak ściągać te mcgannowe filmy, to ściągać, ale z niektórymi egzemplarzami, które mieściły się na YouTube, sprawa była bardziej złożona. No, nie musiałaby być, bo pliki tymczasowe i te rzeczy, ale nawet nie liczyłam, że to zadziała, kiedy Torrent robi z łącza sałatkę, więc Always Crashing in the Same Car i Sweet Revenge obejrzałam na miejscu.



Może tak: nie spodziewałam się, że przy moim obecnym stanie psychicznym i bolącej głowie (tak, to mi się udało) dźwięk czyjegoś głosu może jak powiew wiatru wynieść mnie do góry. Coś takiego mniej więcej, bardzo miłe. Było to Always Crashing in the Same Car - filmik zaledwie parę minutowy, ale baaaaardzo dobrze zagrany, nie tylko oczywiście przez Paula, przejmujący, hmm, drażniący troszeczku? Czyli taki jaki miał być. Co prawda w nie byłam tu bezbłędna w orientacji, co i po co jest grane (zwłaszcza w kontekście tytułu), ale łapałam mniej więcej atmosferę i zamierzenia twórców i, jak to z osobą, która nawet filmy idące po polsku nie zawsze ogarnia, to mnie wystarczyło.

Sweet Revenge było już dłuższe i odpowiednio więcej można by już o nim opowiedzieć, ale powiem tylko to, co mi się najwyraźniej dobija: dlaczego nie mogliby tego puścić w telewizji? Taka idealna rzecz: ściągająca uwagę absurdalno humorystyczna sytuacja, wyraziste uczestniczące w niej postacie, romans, zazdrość, że już nie wspomnę o zemście (i o nieszablonowym podejściu do niej), a na końcu jeszcze... A, nie powiem A do tego taka dziwna zmienna atmosfera - raz zabawna, raz tajemnicza... Oprócz tytułowego bohatera (heh, znowu Paul w głównej roli ), który dziwnością swojej profesji przebija samego Dirka Gently z jego holistyczną agencją, polubiłam szalenie pewną panią, która właśnie na niego trafiła. I to bardzo. Ten należący do niej pełen kwiatów początek to coś, co zapamiętałam najbardziej. Potem szczegóły mi się znowu zagmatwały, ale jednak generalnie wszystko było jasne.
Kiedy ów pan nas tak oprowadzał po świecie ze swoim punktem widzenia, zaczęło mnie nachodzić jakieś dziwne deja vu - z kim mi się to kojarzy? Jakby była jeszcze jakaś lubiana przeze mnie osoba, która w tak wyniosły sposób izoluje się od świata, wszyscy za nią podążają i podziwiają, jednak drugiej części społeczeństwa daje się ona bezlitośnie we znaki...
Hmm. No tak.

A więc filmy cudowne. Oba. Choć Sweet Revenge mam wrażenie, że bardziej. Ale może to dlatego, że dłuższe, jest czas, żeby zaprzyjaźnić się z postaciami? Albo że ja z natury wolę takie jaśniejsze obrazy? Szkoda, że nie zdążyłam zaliczyć jeszcze drugiej częśći (odcinka?), bo wiem, że była.
Tak czy siak, we wtorek odniosłam mimochodne wrażenie, że te dwa (zupełnie przypadkowo przecież wybrane) filmy z tą "słodką zemstą" i straszeniem pracodawcy przez telefon robiły mi jakąś dziwną aluzję...


I na koniec również wczoraj napomkniane Bogu ducha winne czereśnie:



Nie dość, że mój rozumek dostosowany częstotliwością do bloga, to jeszcze jak już piosenka się złapie, to czeka, aż opublikuję i odpuścić nie chce. Ta się wyjątkowo uparła akurat. Na przemian zwrotkami, melodią i refrenem.



I słowo rainbow znowu. Coincidence.

3 komentarze:

  1. Bu, mi też nikt nie chce czytać postów. A znajomi to mają gdzieś, że coś robię. No to powodzenia w tej pracy. I pochwalę się - wygrałam konkurs astronomiczny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Że niby nikt regularnie nie czyta... no nie uwierzę.
    Ale ogólnie z tą pracą to uh. Ciężko było, widzę. Pocieszę Cię, że i tak jesteś w trochę lepszej sytuacji niż ktoś, kto tkwi na znienawidzonych studiach nie mogąc za bardzo ani ich zmienić ani rzucić.

    Wakacje mi się zaczęły, więc pewnie też "Sweet Revenge" wreszcie obejrzę (KOCHAM wciskać innym filmy, których sama jeszcze nie widziałam :D). A "Always crashing..." z dziewczynami powtórzyłyśmy sobie wczoraj i powiem Ci tak - za drugim/trzecim obejrzeniem człowiek więcej łapie. A tak poza tym uwielbiam ten filmik. Bo co może być lepszego od Paula McGanna? Paul McGann z Richardem E. Grantem. O :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, "Sweet Revenge" obejrzyj koniecznie i koniecznie jak najszybciej :D Bardzo, bardzo.
    "Ktoś" na pewno czyta (choć ile osób regularnie?), ale nie czyta ten leniuch z Poznania określający się jako Myth XD I dalej tego nie robi! Nie słyszałam stukania <hahaha>
    Tak, pocieszenie nadal potrzebne i bardzo mile widziane <przytul>
    Ktoś kto tkwi na znienawidzonych studiach? Znaczy masz na myśli..? Ojej :(

    OdpowiedzUsuń