czwartek, 12 lipca 2012

Death Bride, Cyrograf Zemsty 12 VII 2012


Szliśmy powoli, stale oglądając się za siebie.

- Pająk idzie w naszą stronę - wyszeptał Myth, złapał mnie za ramię i zaciągnął do niedużej jaskini, wydrążonej w jednym z głazów.

Weszliśmy do środka. Była ona urządzona jak przytulne mieszkanko - niewielka sofa okryta pledem w róże, na skalnej podłodze rozłożony był czerwony dywan wykończony frędzlami, zaś na nim stał niziutki, drewniany stolik. Na ścianach wisiały obrazy, przedstawiające przedziwne ptaki. Po drugiej stronie wnęki znajdowały się niskie, drewniane drzwi z ogromną mosiężną klamką - właśnie one uchyliły się chwilę po tym, jak wpadliśmy do jaskini.

Wyjrzało zza nich niewielkie stworzenie - wyrskością sięgało metra. Miało zieloną, pomarszczoną skórę, siwe, rzadkie sterczały mu we wszystkie strony. Miało długie, spiczaste uszy, było ubrane w szarą pelerynę z czegoś, co przypominało wełnę. W małej rączce dzierżyło niewielką, drewnianą laskę. Uśmiechało się lekko, jednak, coś przykuło jego uwagę - coś, co stało za mną i Mythem. Spoważniało.

Obejrzałam się. W odległości jakichś 100 metrów od nas był pająk. Myth ciągnął mnie za ramię, kazał mi biec. Wybiegliśmy z jaskini, za nami powoli dreptało zielone stworzenie. Staraliśmy się oddalić najbardziej jak to możliwe, Myth krzyczał, bym przyspieszyła - nie umiałam. Wciąż oglądałam się za siebie, patrzyłam na zielonego ludzika który stał pająkowi na drodze… Nagle stworzenie wyciągnęło przed siebie pomarszczoną dłoń i krzyknęło:

- You shall not pass!

Myth, Dziennik Superbohatera 12.07.2012r Czwartek

Podczas marszu w jaskini, zauważyliśmy niską zielono skórą postać z laską ubraną w szare szaty, grzebała coś w ziemi i podśmiechiwała się sam do siebie, brzmiało to mniej więcej tak "yhyhy hyhy hy", usłyszało że się zbliżamy i uciekło. Po chwili wyszliśmy z kopalni, nagle zauważyłem że obrażony pająk z antyplazmy(chyba był strasznie zdeterminowany aby pozbawić mnie życia, zdeterminowany niczym zielona  papryka w sosie z kałamarnic królewskich). Chwyciłem Amelię za ramię i wepchnąłem ją do jednej z jaskiń, były tam drzwi, otwarliśmy je a w środku jaskinia wyglądała na bardzo zamieszkałą i przytulną, z za przeciwnych drzwi wyjrzała mała postać, prawdopodobnie ta sama która uciekła kilkanaście minut wcześniej  gdy usłyszała kroki. Tera mogłem mu się dokładnie przyjrzeć, skóra jego przypominała ogórka kiszonego, uszy miał długie uszy jak marchewki, no i był niski jak arbuz, Taki ogórkowo-marchewkowo-arbuzowy stworek ubrany na szaro ze śmiesznie małymi pazurkami w których dzierżył laskę. Z początku się nawet tak słodziutko uśmiechał, ale potem przestał, chyba poczuł że się spociłem, *niuch niuch* - jednak to nie ja się spociłem, *niuch niuch* - Amelia też nie, patrzył na nas ale coś jednak było nie tak, poczułem taki jakby wewnątrztylni niepokój, delikatnie się wróciłem a tam ....