Obudziłem się w miarę spokojnie , ale oczywiście za mało czasu miałem . Ojciec podrzucił mnie na przystanek …. Spotkałem moją byłą przed wejściem do autobusu , dotarłem do szkoły. Lekcje zaczynaliśmy 2 WFami na których zrobiliśmy turniej w ping-ponga . zająłem 6 miejsce :) na 7 zawodników :( ale to nic i tak było fajnie . po WFach miałem umówione spotkanie u Pani Psycholog w sprawie projektu , lecz przedtem skoczyłem z Hubertem i Jarem do „aro” szkoda że nie spotkaliśmy znajomego menela Agressora .
Kupiłem sobie zaopatrzenie na Specjalizacje ale większość zjadłem u Pani Psycholog , na specjalizacji Pani Profesor miała zły humor . Dziś pracowaliśmy we Flashu , zrobiłem lecącego Batmana jak rzuca batrangami . Później na angielskim rozwiązywaliśmy cała lekcje krzyżówkę której nikt nie umiał rozwiązać . Po angielskim mamy religię , czekamy na kolegów z drugiej grupy a oni nie przychodzą , okazało się że byli w „aro” i mieli spotkanie z Agressorem , ale też się z nim nie bili . Agresor nie był tak skory do walki gdyż kolegów było 7 . Na religii oglądaliśmy skecze kabaretów o spowiedzi i kolędach .
Podkoniec religii rozpadał się deszcz więc Jasió zaproponował że podrzuci mnie pod przystanek autobusowy bo akurat jechał w tamtym kierunku , w ciągu 10 s mieli byśmy 3 stłuczki :) :) :) raz to jak wjeżdżaliśmy na skrzyżowanie to Jasió nie zauważył samochodu jadącego na drodze głównej , strąbił nas i zmykneliśmy dalej i nagle z boku jakiś facet wyjeżdżał z parkingu tyłem ale nas zauważył w przed ostatniej chwili jedziemy dalej i z drugiej strony inny facet z targu chciał wjechać ale mu jakiś dostawczak zasłaniał widok i nas nie widział ale też zdążył zahamować i nas nie walnąć , reszta drogi na przystanek przebiegła dość bezpiecznie . w Autobusie się zdrzemnąłem .
Gdy dotarłem do domu pogadałem z Małgorzatą , ona chyba nie bierze mnie na serio :) następnie obejrzałem z 6 letnim kuzynem 3 części Deadly Assassin i uważam że jak an razie jeden z najlepszych a może nawet najlepszy odcinek ze starych serii jaki miałem przyjemność obejrzeć . chyba cud się jakiś zdarzył bo Renia w środku tygodnia na gg , tak , kolejny raz znalazła fajną piosenkę . później poprawiłem projekt lampy naściennej , podjąłem się operacji dokładnego ogolenia zarostu twarzowego a potem wróciłem do ciekawej konwersacji z Renatą na temat tolerancji ….
Piosenka na dziś :
a-ha - Crying In The Rain
Dobranoc
czwartek, 15 grudnia 2011
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 14 grudnia 2011
No i znowu puścili DeLoreana... znaczy: ten no... Powrót do prze... hmm... do przyszłości.
Heh, no naprawdę nie wiem, czemu mnie ta bajeczka tak irytuje. Czy ma to coś związanego z konkurencyjnością (lub jej brakiem..?) do ukochanego przeze mnie (i każdego innego superbohatera) Doctora Who? Czy z tym, że główną rolę gra dzieciak mający zapewne takie pojęcie o fizyce jak ja o ósmej symfonii Von Bethowena (o ile coś takiego jest?). Czy może z niesamowitem stężeniem tanich wibbly-wobbly na metr teseraktowy (motyw swatania własnych rodziców, Clint Eastwood...) oraz notorycznym im zaprzeczaniem (dzieciak dowiedział się o śmierci przyjaciela i dzięki temu mógł jej zapobiec...)?
Mam wrażenie, że dzięki temu, że... pozostały mi dawne wspomnienia z czasów, w których sci-fi nie było moją ulubioną kategorią filmową. Dziwne, nie? A jednak. W zasadzie ciężko mi w takim razie sprecyzować, co w takim razie nią było, ale... Fantastyka naukowa kojarzyła mi się z takim... narzucaniem się. Chyba była wtedy jakaś moda (Star Wars?), a ja do mód nigdy nie ciągnę, wręcz odpychają mnie. I w tych czasach, w czasach szału mody na gwiezdne podboje i walkę z kosmitami pojawiły się też Powroty do przyszłości.
Ale... no przecież, poza modą, ta moja antypatia nie wzięła się (nomen omen) z kosmosu. Chyba musiałam dostrzegać jakąś naiwność w chorej odwadze i prostocie sufrowania do przeszłości i dyskusji z własnymi przodkami. Coś głęboko w główce ostrzegało mnie przed efektem motylka..?
Wychodzi na to, że już jako pięciolatka musiałam być genetycznie i psychologicznie wyposażona w mechanizmy ostrożności z podróżami w czasie - i słusznie! Wkońcu w czasach studenckich mogłabym przy pierwszej lepszej okazji coś sknocić :)
Mimo to: doceniam. Doceniam jedną z najlepszych ostrożnych i nieporadnych cegiełek, które stały się podwalinami pod dzieła naprawdę wysokiej klasy potrafiące świadomie roztrząsać świadomość i delikatność naszej czasoprzestrzennej rzeczywistości.
Nic mi się dzisiaj nie nadało. Więc dam to, co mnie zauroczyło niegdyś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)