środa, 8 lutego 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 8 lutego 2012



Pierwszą i najpilniejszą rzeczą, o której napiszę, jest obecny stan Flashmana (o czym zaczęłam tutaj). Tak, to dziś dzień miał mieć tę budzącą wiele obaw operację, ale dziś, już kilka godzin po niej, możemy odetchnąć i powiedzieć Jego życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo ;) Nie usłyszałam tego oczywiście od niego samego, ale od Super Informatyka, który zadzwonił do mamy Bodzia, która z kolei (uóuff) miała informacje z pierwszej lekarskiej ręki, tj. że chirurdzy są zadowoleni i wszystko poszło im tak jak chcieli. No to teraz tylko pozostawać przy dobrej myśli i czekać do jutra, kiedy to, jak dobrze pójdzie, będzie można porozmawiać z samym zainteresowanym.


Ale się temperatura zmieniła! Chyba o dwadzieścia stopni w górę, bo już podobno tylko jakieś -5 w dzień, a nie, jak jeszcze niedawno, liczby dwucyfrowe z dwójką do przodu. Wychodzę z taczką pod wiatę z drzewem i palce mi nie drętwieją po dziesięciu minutach! Miałam wręcz wrażenie, że mogłabym zrzucić płaszcz, czy nawet poprzestać na krótkim rękawku jak późną czy nawet wczesną jesienią. No ciepło po prostu!
A śnieg nadal leży...
- Śnieg jest syntetyczny - dowiedziałam się w ośrodku tajnych Badań Synoptyczno Terrorystycznych, kiedy ponownie odwiedziłam ich niejawną siedzibę nad jeziorem Ness. Tak, dobrze zgadujecie: to właśnie ich przyrządy badawcze zanurzane w celach analizy zjawisk atmosferycznych w wodzie wzbudzają od stuleci tę sensację z potworem. A przecież inaczej się nie da! Dokładne wiarygodne przydatne wyniki można uzyskać tylko nietypowymi nowatorskimi metodami. (Nie zapominajmy, że do samej tylko zwykłej codziennej prognozy pogody, która mówi nam o zachowaniu aury parę godzin czy nawet dni do przodu, przyczynił się radykalny, choć równie utajony postęp w podróżach w czasie na przełomie XIX i XX wieku.)
- Ale jak to? - Odpowiedziałam błyskotliwie.
- Syntetyczny, nie wytworzony drogą naturalnej krystalizacji - wyjaśniał mi cierpliwie jeden z młodszych laborantów, Jimmy Float. - Dlatego mimo wzrastającej regularnie temperatury wciąż nie topnieje. Tego Niemcy nie przewidzieli.
- Co masz na myśli?
Spojrzał na mnie lekko rozczarowany: no tak, raczej nie takie zgadywanki obiecali mu usłyszeć od superbohaterki. Wierzę jednak, iż moje wypowiedzi byłyby o parę tonów inteligentniejsze, gdyby Jimmy nie miał tak jasnych długawych włosów. I niebieskich oczu za błyszczącymi okrągłymi okularami...
Wtedy obsługiwał mnie kto inny. Nie wiem, kto, ale wnioskuję to już po samym tym, że nie zapamiętałam tamtego gościa.
Jimmy rozejrzał się, jakby sprawdzał, czy ktoś mu nie podpowie.
- Niemcy, po wykryciu ich nielegalnych działań odsysania śniegu z polskiej atmosfery, otrzymali od nas ostrzeżenie i nakaz wydmuchania śniegu z powrotem, inaczej donieślibyśmy na nich do Brukseli. Mieliśmy w końcu twarde dowody na to, że zagrażali...
- Zdjęcia tamtego gościa, który trzymał takie skomplikowane coś z dziurką tuż pod tornadem? - Z radością wynotowałam, że moja psychika najwyrażniej zaczyna się stabilizować.
- Taaaak... - Przyznał nieśmiało. - Ciągle pracujemy nad kolejnymi dowodami... No, nieważne! Niemcy w każdym razie mieli odesłać nam większość zagarniętego śniegu. Wydawało się, że to zrobili, tymczasem - załamał głos - okazuje się, że daliśmy się perfidnie nabrać.
- Czyli Bruksela? - Dopytałam. Cóż, w końcu jako superbohaterka mogłam najwyżej coś rozwalić, a tu była polityka, ekonomia i tak dalej, więc mi się nie chciało.
- Bruksela, Bruksela, ale nie to jest największym problemem - zmartwił się moim brakiem szerszego myślenia, ale już nie tak ostro jak na początku. - Chodzi o to, że syntetyczny śnieg, to nie żarty. To jakaś rzadko nietypowa estra z kwasami siarczanowodorowymi. Rzadko się ją wykorzystuje, bo rozpadowi ulega już po miesiącu lub dwóch. W tym przypadku nietrwałość była zaletą i, jak już powiedziałem, gdyby mróz utrzymał się jeszcze trochę czasu, nic byśmy nie zauważyli, jednak tak czy tak, do atmosfery zostanie uwolniona duża ilość związków chemicznych, które zwłaszcza po reakcji z solą sypaną na jezdniach... - Jimmy bezwiednie złapał się za głowę. - I to jeszcze nie jest najgorsze! - Nawet nie czekał na mój brak odpowiedzi. - Te wszystkie dzieci wystawiające języki podczas opadów! Co prawda w dużej części może to już być śnieg naturalny, jednak nie wiemy tak naprawdę kiedy, i czy w ogóle, Niemcy zaniechali swojego procederu.
Ciekawe, czy się domyślił po mojej minie, że ostatnio podczas spacerów sama umilałam sobie czas otwierając paszczę do nieba. I wszystko przez to, że mleko które podawali do strasznie słodkich ciasteczek w kafejce na szczecińskim deptaku za szybko się skończyło.
- Aaa... - Zaczęłam bardzo ostrożnie, żeby nie wyjść na idiotkę. - W razie wykrycia przypadku połknięcia takiego płatka..?
- Słuszne pytanie - ucieszył się naukowiec. - Właśnie miałem ci powiedzieć. Być może natrafisz na taką sytuację, więc wtedy... - tu spoważniał - Natychmiast skonsultuj się z Doktorem lub farmaceutą.
- Z lekarzem..? - poprawiłam zdziwiona.
- Nie. Z Doktorem - odpowiedział najwyraźniej spodziewając się pytania. - TYM Doctorem. Wiesz, taki jeden z Galli...
- Aaaha... - Wyjąkałam przerywając temat, żeby znowu się nie rozproszyć i palnęłam cokolwiek. - Aaaa ten... no... farmaceuta?
- Najlepiej ten od dr Jekylla - powiedział Jimmy po prostu poprawiając okulary, których nie przestawałam obserwować. - Wiesz, ten co mu tę chemię sprzedał.
- A, rozumiem - przyznałam zgodnie z prawdą, że sprawa zaczęła mi się rozjaśniać.
Laborant pomyślał jeszcze przez zauważalną chwilę.
- W zasadzie mógłbym cię jeszcze kierować do MiB - odezwał się powoli pełnym zastanowienia tonem. - Ale ostatnio znaleziono jednego z nich w berlińskim klubie tenisowym dla gejów, więc może lepiej nie...

Ostatnio stała się zabawna rzecz, jaką był komentarz koleżanki Dagens z forum whomanistycznego do wpisu z 27 stycznia (a potem odpowiedź na moją odpowiedź). Nie dość, że trafiła tutaj jedynie na podstawie moich wspominków o McGannie (Google potraktowało sprawę, jak należy, nic tylko brawa bić ), to jeszcze ostrzegła, że jak dobrze pójdzie, to będzie wpadać :D
Czy będzie, to nie wiadomo, ale na pewno mojej obecności w temacie, którym ona włada, jest o wiele mniej niż się spodziewałam na początku. Po kilku godzinach od napisania kilku postów zawarcia znajomości powiedziałam jej na PW, że chętnie przegadam tam z nią liczne strony, tymczasem... komentuje mi się bardzo nieśmiało. Pojawia się tu dość skomplikowana kwestia poruszana niejednokrotnie (w bardziej ostry lub, hmm, tępy sposób) przez forum, z którym ponad rok temu się zaprzyjaźniłam oraz to drugie, whomanistyczne.
Wydaje się, że forum dyskusyjne, to jedynie wymiana informacji, ewentualnie poglądów, myśli, czy może przynajmniej powinno być tak w teorii. W rzeczywistości jednak forum dyskusyjne, jak każda inna forma dyskusji, to wymiana także charakterów, pewności siebie, stylów życia, podejść do tematu... Ludzie widzą parę forów o podtytule trzymającym się serialu Doctor Who i myślą, że są one podobne, ba! nawet wcale nienowi użytkownicy próbują sugerować czy chociażby logicznie uzasadniać niemożliwość połączenia naszych forów. Ale to nie ma sensu!
Od kiedy się tam zarejestrowałam i podejmuję zagadywać, próbuję znaleźć jakieś porównanie stanowisk, jednak dwa byty są od siebie tak odległe, że ciężko jest znaleźć mi coś, co nie obrażałoby którejś ze stron. Wreszcie wymyśliłam - próba zmontowania obu w jedno forum może odzwierciedlać sytuacja, jakby ktoś chciał w jednym średniej wielkości pokoju urządzić spotkanie przy herbatce oraz głośną dyskotekę. Da się? A dajmy na to, że powiedzmy puszczaliby sobie takie same piosenki, więc ktoś powiedziałby z zewnątrz, że to to samo Co prawda warto dodać, że na Whomanistyce puszcza się też inne utwory (zwłaszcza ostatnio) i jestem przekonana o tym, że gdyby grupka tamtych przyjaciółek spotkała się dzisiaj, a nie wcześniej, to forum jak nic byłoby poświęcone Sherlockowi Holmesowi, mimo wszystko jednak... ja nie nadaję się do dyskotek. Swojego słodkiego Paula McGanna miłuję sobie tak wycinkowo, ostrożnie i po troszku, i nawet się mi głupio zrobiło ostatnio, jak mało o nim wiem. Uważałam go za zupełnie sympatycznego gościa, którego twórcy Doctor Who Television Movie wzięli nie wiadomo skąd, a teraz, oglądając wyrywkowo bazę YouTube, widzę, że pod względem talentu aktorskiego to jest chodząca perfekcja, którą zresztą dostrzeżono wcześniej niż w 1996. Ja myślałam (ja i myślenie...), że Paul nie robi teraz nic takiego, a on tymczasem spokojnie rozwija czającą się przy nim cały czas karierę muzyczną i nawet w tym roku był już na występie. Tam wszyscy wszystko wiedzą i tym się wymieniają, a ja nic nie wiem...
No tak więc się z tymi swomi banalnymi podejściami do życia przestałam tam udzielać dość radykalnie (choć pewnie nie na stałe), bo jak powiem coś w stylu, że już same jego stare zdjęcia, urywki filmu czy nagrania sprawiają, że oczy mi się jednocześnie śmieją i łzawią i że miałabym go w takiej chwili ochotę przytulić, wycałować i wyściskać jak tę moją Kocią Rózię, to... każdy na Whomanistyce zwruszy ramionami, bo to nie będzie ten styl. A jak to napiszę na nieśmiałym i uczuciowym Polskim Forum Doctora Who, to to przecież prawie pornografia będzie...



P.S. Heh, co za fajny dzień miesiąca na gadanie o odtwórcy roli Ósmego Doctora ;D


Piosenka, która dzisiaj na mieście mi mignęła i tym radości narobiła wielce:



Myth , Dziennik Superbohatera 08.02.12 Środa

Dzień przed wielkim dniem ... ogólnie chyba powinienem być podekscytowany i zdenerwowany ... ale zamiast tego, dzisiaj jest tak strasznie cicho i smutno. Taka cisza przed burzą, tylko że nie ma z kim pogadać. Niby dla superbohatera to norma ale ja jakoś tego nie lubię. Od rana stwierdziłem że nie ma sensu iść na Wf , potem była matematyka z Baronem Zennonnem. Nie wiem co się stało ale jak poszedłem do tablicy to dostałem bardzo łatwe zadanie. Potem kręciłem kilka ujęć do filmu i potem religia i do domu. Przez resztę dnia nie wydarzyło się nic ciekawego . Chyba położę się wczesniej spać .

Piosenka dnia :


dobranoc .