wtorek, 14 lutego 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 14.02.12 Wtorek

No przyznam że Astrogirl poleciała po bandzie ... :D
Pamiętam swój pierwszy pocałunek, pierwsza klasa podstawówki, to było na drzewie, z Moniką albo Adrianną - w sumie to nie jestem pewien ale oficjalnie przyjmijmy że z Moniką, i to było dziwne ... bo chyba się za bardzo śliniłem albo ona - ale raczej ja. Aha i to nie było w walentynki tylko jakoś tak cieplej było. Aha chciałbym abyście zwrócili uwagę że pod licznikiem z prawej strony pojawiło się nowe"Cośtam" podpisane "Najlepsze przygody Mytha" - No bo ja nie zawsze mam fajne to wyszczególniłem te fajne. A dlaczego nie ma "Najlepsze przygody Astrogirl" ? bo to chyba oczywiste że jej każda przygoda jest super bombastyczna i niesamowita, więc nie ma takiego "cośtama" o niej :)

A jeśli chodzi o walentynki to ja jakoś tak smutno albo źle je wspominam, bo za każdym razem jestem chory ! Nawet dzisiaj mam kaszel i katar - a wczoraj nie miałem. A poza tym że zawsze jestem chory to zawsze albo jest mi smutno bo nie mam dziewczyny albo jak już cudem udało mi się mieć (swoją drogą wszystkie moje byłe [było ich 1,5 {bym napisał że 2,5 ale co do jednej to nie jestem pewien czy się liczy że jako była}] były i są najfantastyczniejszymi dziewczynami jakie znam tzn znałem) ale jednak okazywały się nietrafionymi inwestycjami, dobrze że miały na tyle dobre serce i nie zostawiały mnie w walentynki tylko kilka dni po (albo jeden dzień po:) ). Lecz ogólnie uważam że walentynki choć ostatnio wydają mi się bardzo komercyjne to wydaje mi się że są bardzo dobrym świętem.

Dzisiejszy dzień spędziłem na świętowaniu w sposób taki trochę nietypowy, spałem pół dnia a potem pozabijałem trochę terrorystów (w grze), potem oglądnąłem "To właśnie miłość", później dowiedziałem się że Ciasteczkowa Eva zrobiła babeczki z czekoladą - jak się domyślacie babeczki nie dostałem :( dostałem tylko zdjęcie (to obok) i przepis (tam na samym dole). Potem zająłem się origami, zrobiłem żurawia z papieru ! i jest prawie fajny ! trochę koślawy i niewydarzony ale mój osobisty i nazwę go "Brzydkie Kaczątko", tak wiem ze to z lekka irracjonalne nazywać łabędzia kaczką ale przypomnę że już raz to się przydarzyło a historia lubi zataczać kręgi (no może w przypadku ptaków to jaja nie kręgi ale to szczegół).

Apropo tej imprezy na której była Astrogirl, to ja też tam byłem ! tzn bo to było zagięcie czasoprzestrzeni i zaproszenie dotrze do mnie dopiero za 3 lata ale byłem na tej imprezie rok temu. Wtedy jeszcze nie byłem superbohaterem i nie znałem Astrogirl, a całą imprezę spędziłem na śpiewaniu sprośnych piosenek z Mietkiem Fogiem, Cześkiem Niemenem i Leonidasem. Przyznam że Leonidas miał świetnego soprana. A potem zaczepiałem Mercedes, córkę Pana który był twórcą marki samochodów Mercedes - nie mam pojęcia dlaczego ta marka tak kiepsko się nazywa. Mercedes też nie wiedziała, a gdy powiedziałem że kiepsko brzmi to oblała mnie zieloną Koka-Kolą ( :D ). Potem zgubiłem się w ubikacji, tzn każdy gatunek miał osobną a że było takie wielgachne zakrzywienie czasoprzestrzenne to się wszystko myliło ale po przejściu 100 km (w przeliczeniu na zakrzywienie to trwało 5 minut) udało mi się znaleźć drogę powrotną. Niestety ubikacji nie znalazłem i mnie cisnęło do końca wieczoru tzn do początku wieczoru który skończył się za rok.

Przepis na babeczki Ciasteczkowej Evy:

Składniki:
- 100g gorzkiej czekolady
- 2 jajka
- 250g mąki
- 250g cukru
- 1 łyżka bułki tartej
- nutella
- proszek do pieczenia
- 250 ml mleka
- Tajny składnik Ciasteczkowej Evy

Sposób przygotowania:
Czekoladę należy zagotować z mlekiem i ostudzić, jajka utrzeć z cukrem dodając ugotowaną czekoladę następnie dodać przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia, bułkę i Tajny składnik Ciasteczkowej Evy (wystarczy tylko kropla), wszystko dokładnie wymieszać. Masę należy nalać do 1/3 objętości foremek dodać nutelle (ale nie za dużo) i zalać pozostałą masą.


Życzę powodzenia w tworzeniu babeczek. A tu jedna z moich ulubionych piosenek:


Dobranoc.

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 14 lutego 2012



Walentynki, Walentynki... Niektórym takie święto kojarzy się z pierwszym tańcem, niektórym z pierwszym spojrzeniem... Mnie się kojarzy z pierwszym pocałunkiem, którego wspomnienie zapisało się w moim niby-pamiętniku. Co prawda, jako że nie jestem zwykłą śmiertelniczką (a już na pewno nie normalną śmiertelniczką), Czytelnik nie powinien oczekiwać po nim tradycyjnych spacerów w świetle księżyca (ziemskiego przynajmniej) i zgodności z czasem i przestrzenią, ale jak dla mnie to jak najzupełniej liczy się ;)

A więc dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...


Nieokreślenie daleką liczbę lat świetlnych istnieje planeta o nazwie Mariaxi Fela, na której co jakiś czas odbywają się niesamowite zloty ludzi z całego Wszechświata. Wszyscy wielcy naukowcy i odkrywcy, najmądrzejsi, najzdolniejsi, o największych osiągnięciach - są zapraszani do białego pałacu na pierścieniu planety krążącej dookoła gwiazdy Onanii, gdzie nigdy nie wstaje dzień, żeby mogli się spotkać ze swoimi wielbicielami.
Tak, byłam tam, choć oczywiście nie jako zaproszona, ale jako zwiedzająca, jednak nie mogłam przestać się cieszyć, że wreszcie znalazłam do nich drogę. Tym wszystkim nie można było się nadziwić! Spacerowałam od sali do sali wśród gości o wspaniałych strojach, fryzurach i wyglądzie nie do opisania podziwiając nawet chropowatą fakturę błękitnych ścian i szklaną podłogę błyszczącą od sreberek.
Bardzo nieśpiesznie docierało do mnie, że mogę tu spotkać właściwie KAŻDEGO, kto został doceniony we Wszechświecie - Marię Curie-Skłodowską, Tim Bernersa-Lee, Pitagorasa... W dodatku od setek lat w pałacu Planety Nauki i Wyjątkowości instalowano Ideal 3.0 (tak, pochodzenia ziemskiego XD), więc nawet nie musiałabym się przejmować nieznajomością greki, angielskiego czy francuskiego. Wystarczyło ich tylko znaleźć... "Tylko" - tylko jak, skoro wszyscy tutaj zdawali się pochodzić z XX lub XXI wieku zgodnie z nowoczesną modą? A ja mało kogo rozpoznawałam po twarzy, choć próbowałam gapiąc się przy okazji na matematycznie stylizowane jedzonko, z mocnym Fast Fourier Transformant na czele...



W dodatku przeszukać wszystkich pokojów zwyczajnie nie potrafiłam - tutaj nawet ułożenie ścian było niezwykłe. Poukładane w przestrzeni czterech wymiarów (co najmniej) ściany składały pomieszczenia pod tak niewiarygodnymi kątami, że idąc wyłącznie przed siebie mogłabym spokojnie skręcić albo trafić na inne piętro. Co miało swoje konsekwencje dla osoby takiej jak ja, która zgubiłaby się w namiocie.
Pozostało mi więc w zasadzie tak sobie łazić i, jak po pewnym czasie wymyśliłam, rozglądać się za Modern Talking, które od czasu do czasu słyszałam, a które przecież nie gra z kasety (nie każdy ma tak tępe ucho jak Ziemianie ;) ).
Zanim jednak wypatrzyłam kogoś, o kim przeczytałabym w książce od historii czy matematyki, mój zwrok napotkał na... parę znajomych wykładowców z wydziału informatyki, którzy ogadywali jakieś wielowymiarowe wersje teorii nieoznaczoności...



Kiedy stwierdzili rozbawieni, że mam zdecydowanie za słabą głowę, żeby ich słuchać (widok mojej mina i rozszerzonych oczu: bezcenny) i zasugerowali mi kontynuowanie spaceru, wyszłam na balkon odgrodzony od morza gwiazd pozłacaną barierką i zaczęłam rozmyślać nad swoich chwilowych "problemach" wpatrując się w różową mgławicę emisyjną przetykaną gdzieniegdzie czerwonymi pasemkami. Jak ona się nazywała? pomyślałam jeszcze chwilę i już, kiedy miałam szukać dalej, nagle mnie ktoś znalazł. Nie wiedziałam, kto, bo był cieniem na tle sal balowych, choć on mnie widział dokładnie. Ktoś, kto zawołał mnie przez Astroni głosem, który dobrze znam, choć dziwnie zmienionym przez translator.
Wspomniał o tym, że... podobają mu się moje książki, a kiedy powiedziałam, że jeszcze ich przecież nie napisałam, pochwalił się, że dostał maszynę czasu od Tesli...



Dopytywałam się go dlaczego zniknął, dlaczego już go nie ma na Ziemi? Myślałam, że... On na to, że to nie jest jego świat, ale wróci do nas kiedyś. Za 200 lat może, kiedy już nikt nie będzie o nim pamiętał.
Za 200 lat? myślę Jak wy to robicie? ale zanim się odezwałam, on zapytał mnie, czy spacerowałam po pierścieniu Mariaxi Fela.
- Po pierścieniu? - tym razem zebrałam się na pytanie. - To chyba niemożliwe!
- Wymień mi jedną jedyną rzecz, która nie jest możliwa - palnął przechodząc przez barierkę i zeskakując na śnieżnobiały bruk alejki dwa piętra niżej (no pewnie, że grawitacja jest mniejsza ;) ). Teraz Carl spoglądał na mnie spośród osikopodobnych białych liści.



Pałac nie stał na żadnej powierzchni, bo jak już zasugerowałam, jowiszopodobne planety nie mają powierzchni. Widać było zresztą, jak u podnóży pałacowej wyspy nagle kończy się jej powierzchnia i znikąd zaczyna czarna przestrzeń. Szczerze mówiąc do dzisiaj nikt mi nie wyjaśnił, jak taka konstrukcja może "stać" na niepołączonym ze sobą pasie okruszków skalnych, ale... ważne, że stoi.



Powiedziałam mu, że ten film był zupełnie inny niż reszta przykładów kina popularnonaukowego, że to co on wymyślił po prostu miało sens. Nie że mówię tak, bo obejrzałam specjalnie dla niego, nie - obejrzałam przypadkiem, no i jak poznałam prawdę, to tylko pokiwałam głową XD

Wreszcie kamienna dróżka się skończyła i pojawił się przed nami szklany spłaszczony tunel. Był tak szeroki i wysoki, że nadawałby się w sam raz na dwupasmówkę, a jego drugi koniec znikał w mroku, podobnie jak kilka innych równoległych takich tuneli. Wydawał się wisieć w powietrzu i trochę bałam się wejść, ale czy ostatecznie mogłaby zrobić inaczej? ;) Dopiero wtedy odkryłam, że przejście "wisi" dokładnie nad pierścieniem i obwija się razem z nim dookoła równika planety.
Byliśmy już daleko od unoszącego się ślicznej skały z pałacem, jednak nagle dobiegła mnie melodia piosenki, którą nazywałam Powiedz, dlaczego jesteś zła i którą znałam z kaset mamy. Tak, moi rodzice też tu kiedyś byli, no ale już nie są superbohaterami...

Spojrzałam na bok. Taki inteligentny, sympatyczny, otwarty... i mówi, że cytował moje książki na swoich wykładach. Miło, wręcz szalenie, ale byłam tak speszona, że niekiedy miałam ochotę uciekać XD





Wtulił się w moje włosy i miałam wrażenie, że we Wszechświecie coś się na chwilę zepsuło, że coś się stało z grawitacją i materią i wszystko się za chwilę rozleci! Magik ;D

I już nie miałam zamiaru uciekać. Choć kręciło mi się trochę w głowie.



Wracaliśmy razem tą samą drogą, a potem... Carl pokazał mi gdzie jest scena! Co prawda po Thomasie Adamsie i Dieterze Bohlenie nie było już śladu (przynajmniej tam), ale nagle przyszło mi coś do głowy:

- Przepraszam - odezwałam się, kiedy dostrzegłam kogoś, kto wydawał się kompetentny. - Eeem... Czy dzisiaj będą występować Pet Shop Boys?

Dowiedziałam się, że nie... bo mają ogromny nawał pracy na swojej planecie. Oczywiście dla zaproszenia w Uroczystości Wyjątkowych Mieszkańców Wszechświata można, nawet wypada nieco cofnąć czas, jednak sześćdziesiąt koncertów w ciągu jednego tygodnia znacznie przeciąża system, a jak wiadomo wielokrotne zakrzywienia czasoprzestrzenne dla jednego punktu bywają bardzo niebezpieczne...



Musiałam napisać to o tym informatyku - inaczej nie byłabym sobą