Jako że niespodzianie odkryłam w tatowym biurze tablicę wraz z kredą:
przez jakiś czas rozważałam, czy nie pobawić się w jakiegoś dr House'a czy innego sherlocka dając się ponieść fantazji nakreślając na niej (na tablicy, nie na fantazji) jakąś niesamowicie wyszukaną kombinację przyczynoskutkową, z której inteligentnie wydedukowałabym to, czego jeszcze nie wiem.
Myth wyjechał na kilka dni. Zostawiając mnie samą dał mi wolną rękę w wielu kwestiach, lecz wciąż pozostawała wisząca nade mną groźba śmierci z rąk Białej Kruczycy. Bez niego mogłam liczyć tylko na pomoc od strony Jane.
Lato się niemal skończyło. Promienie słońca ogrzewały wysuszoną ziemię coraz delikatniej...
Now summer's gone away?
Szłam powoli brukowaną ulicą, nucąc piosenkę, którą sobie przypomniałam. Kierowałam się w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Przeczekałam chwilę, wsiadłam, przejechałam kilka przystanków, wysiadłam i przeszłam kawałek...
Domu Jane nie było tam, gdzie stał poprzedniego dnia.
Miałam przed sobą olbrzymie, falujące pole. Rozejrzałam się, zdezorientowana. Wszystko inne zdawało się być na swoim miejscu - drzewa, jakiś pojedynczy krzew przy drodze... To musiało być to miejsce.