poniedziałek, 27 lutego 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 27.02.12 Poniedziałek

To było trudne, to było potwornie trudne ... wstać. Pójść do szkoły. Przetrwać i wrócić. Jestem wykończony, chce mi się spać. Ale za to na moją cześć została nazwana obca rasa :) Co by tu dużo mówić - dumny jestem z siebie :) Uwaga jest taka akcja że w najbliższych dniach dorzucimy wtyczkę z fejzbuka i będziecie mogli sobie lajkować, szerowąć i co wam tylko dusza zapragnie.
Dziś wpis jest króciutki i i bez piosenki dnia ale za to mam taką fajną serie obrazków nie mojego autorstwa, ale bardzo mi się podobają :

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 27 lutego 2012



Ale miałam dzisiaj sen! W zasadzie... nie wiem, o co tam dokładnie biegało (jak to w snach właściwie), wszystko było pofragmentowane - coś mi się majaczy, że byłam w mieście, kupowałam jakieś ciuchy, a potem ktoś mnie odwoził do domu (samochodem kempingowym? pociągiem?) i najwyraźniej się zgubił, bo pamiętam, że wyglądałam przez okno i próbowałam ocenić, czy te gromadki brzózek to może być blisko?
I nagle zorientowałam się, że do domu wiezie mnie sam dziesiąty Doctor. Mało tego! Na wąskich siedzeniach pod przeciwległym oknem (to chyba były jedyne tamtejsze siedzenia) leżał Master-Saxon! XD I to jeszcze nie jest wszystko [img]http://emots.yetihehe.com/2/hahaha.gif[/img] Bo oto nagle coś Dziesiątemu strzeliło do głowy, dorwał skądś mikrofon i chciał śpiewać! Najbardziej pamiętam, jak szukałam mikrofonu Saxonowi XD I nawet znalazłam, jak mu podawałam, to się okazało, że już jednak miał własny i nawet trochę razem pośpiewał z Doctorem. Co prawda nic nie pamiętam z żadnych dźwięków, ale na pewno śpiewali, bo nie pamiętam, żeby się coś zepsuło, a nie od razu urwał mi się film [img]http://emots.yetihehe.com/2/zeby.gif[/img]

Faktycznie rano bolała mnie głowa i faktycznie od wczoraj (a więc nie z winy pary śpiewających Władców Czasu), nie bolała jednakże tak, jak by mogła i jak czasami bolała, więc się cieszę. Całkiem szybko zasnęłam, a rano tylko trochę mnie bujało, a jakoś przy obiedzie już się zbierało do przejścia.
Było to jednak fajny powód, żeby wreszcie, po całozimowej izolacji od świata, otworzyć okno! Wiem, być może zaskakujące, ale tak się składa, że rama to stary drewniak, który jak się zaciśnie jesienią, to już lepiej go nie odmykać, a za to cieszyć się, że jednak 60% ciepła nie wylatuje na zewnątrz przy pomocy jego dziur.
A teraz otworzyłam! To jak pierwszy dzień wiosny! Od razy tak przyjemnie chłodno (a nie zimno), ćwierkanie ptaszków, wiaterek i szum drzew w pokoju...
No tak, ja się od wczoraj cieszę wiosną i wiaterkiem, a Super Informatyk - tradycyjnie męczy ze swoim słabym systemem odpornościowym. Coś mi ostatnio nie odpisywał, a nie odpisuje mi ostatnio sporo osób (no, może nie sporo, ale Sally McHill na pewno, muszę napisać do niej w końcu na gg), więc już się zaczęłam ostatnio martwić. Wczoraj jednak odpisał i poinformował właśnie o tych wrednych wirusach i trojanach, co się do niego dopadły. Z pełnym spokojem wspominam o tym jednak dopiero dzisiaj, ponieważ już najwyraźniej doszedł do siebie, a tymczasem jeszcze wczoraj, po daniu kilku średnio przekonujących oznak życia, bez ostrzeżenia przeszedł w tryb wstrzymywania.

U Bodzia The Flashmana też już o wiele lepiej - kurację szpitalnoleżącą ma wreszcie za sobą! Co prawda wyszedł już parę dni wcześniej, wręcz prawie tydzień wcześniej, tyle że zrobił to w tajemnicy i nawet Super Informatykowi się nie pochwalił (chyba że ten drugi zapomniał, szczegółów na razie mi brak, chyba że... zapomniałam XD). Co prawda ledwo teraz chodzi, prawie cały czas śpi i dopracowuje jeszcze czucie w połowie systemu, ale już ma na jakiś czas spokój z urokami medycyny (co, jak się domyślam, na pewno cieszy altruistyczną Kitinę).

Ponowne odwiedziny w chatce leśniczówkowej, a że tym razem o dużo późniejszej porze, to i zdjęcia inne:




Choć dumna z nich jestem niemniej niż z tamtych ;)

Oglądaliście kiedyś film Dwaj zgryźliwi tetrycy? Ja mam wrażenie, że właśnie oglądałam. Ale podobno nie, bo tak naprawdę oglądałam Teatr Telewizji pt. Skarpetki opus 124. Od dłuższego czasu nic tu o tym dziale kultury nie pisałam, bo dwa tygodnie temu było coś o jakichś dwóćh babkach, których nawet nie kojarzyłam z wyglądu, które sobie siedziały i rozmawiały, a tydzień temu z kolei było coś o UB czy tam SB (choć zawsze mi się pomyli i z lenia zawsze palnę po prostu USB). Z tym pierwszym to w zasadzie uciekłam w podskokach już po obeznaniu się z pierwszymi lepszymi paroma minutami działa (bo spóźniona byłam), więc przy drugim starałam się już bardziej, ale cóż zrobić, skoro tam wszystko zakrojone konwencjonalnie w stylu UBS złe, bo cię kontroluje, szantażuje i w ogóle nie rozumie, a ty jesteś szary obywatel, który walczy z systemem. Dzisiaj jednak już sam opis wzbudzał obawy, bo oto mamy kolejne dzieło, którego motywem przewodnim jest... tworzenie dzieła. Już trzecie, po Księżycu i magnolii i Komedii romantcznej! No jasne - jeśli jesteś kompletnym leniem nawet nie próbującym zmuszać swojej wyobraźni do działania, po prostu posadź parę (mimo wszystko) świetnych aktorów na scenie i niech sobie gadają! Oczywiście, można było zrobić tak, że skoro motywem przewodnim jest dramat z aktorami z maskami klaunów, to czemu nie dało się już tego zaokrąglić do komedii i udowodnić, że sami twórcy/aktorzy są tak samo jedynie zmęczonymi życiem egoistami silącymi się na śmiech (choć taki cynizm był bardziej ukazany w Komedii romantycznej, ale jednak w inny sposób). Można też było zrobić, że to teatralnym żółtodziobom trafił się całkiem niezrozumiały dla nich maszynopis i mielibyśmy dramatokomedię o prawdziwych ludziach. Można byłoby zrobić to wszystko w charakterze ciut mniej teatralnym, dajmy na to z przeszkadzającymi tamtym dwóm co jakiś niepokornym widzem czy choćby sprzątaczką, którzy paroma bystrymi komentarzami zamieniliby te ich mędrkowania w śmiech. Ale nie, po co wychodzić z własnego podwórka, skoro przecież w pełni docenione gwiazdy u szczytu kariery też cierpią, bo kiedyś mogą spaść i też mogą powiedzieć coś mądrego, życie jest teatrem, mędrcy to egoiści, nikt nie jest doskonały, trzeba wierzyć w to, co się robi... Tak, tak, mówcie mi tak jeszcze.
Stagnacja, nieprzekonywalność, kręcenie się w kółko. Biedny Fronczewski.

Nie będę udawać, że wyszłam po pierwszym akcie - w końcu tak naprawdę nie byłam w teatrze (pomimo że ten był na żywo!) i nie musiałam się obawiać, że będzie tłok.

Na rozluźnienie emocji - przerwa na reklamy:
#1
Ten lek wzmacniający pamięć sprawi, że zapomną Państwo o sklerozie!

#2
Ten lek jest tak bezpieczny, że możecie Państwo z nim skakać bez spadochronu!


À propos: robię wczoraj przegląd możliwości aparencyjnych jednej z najnowszych użytkowniczek naszego forum, tj. oglądam to, co ostatnio TardisoweBum wrzuciła do tematu Wielki Cosplay, czyli Nie wiem, za kogo się przebrać (jeśli ktoś jeszcze nie wie i nie był, a by chciał, to warto też równolegle zajrzeć do tematu Wielki Cosplay, którego jest on uzupełnieniem). Poza tym, że nie miałam żadnej ciekawszej koncepcji co do jej buzi (Rani? Peri? Emma Watson???) uważam za warte uwagi to, że adres jednego z jej zdjęć na ImageShack'u zaczynał się http://desmond.imageshack.us... No tak, niby nic, oczywiście. Ale jednak DESMOND! XD

Kroniki Kurczęce część XIII:
Mycie piórek
Co tam masz dla mnie?

A dzisiaj jakoś tak przed 17 była w radiu (nie wiem, Jedynka, Trójka...) taka fajna piosenka, że pani tańczyła kankana i chodziła po szkle, i pomyślałam, że koniecznie poszukać muszę, a że znalazłam, to wrzucam niezwłocznie :]



P.S. Moja reakcja na zielony wpis: To jest niesamowite! I końcówka - do następnego razu! Chyba trzeba zacząć szykować nowe miejsce w szafce z butami ;)

Ksena Wojowniczka , Dziennik Superbohaterki 27.02.12 Poniedziałek

Dzisiejszy dzień zaczął się okropnie, ponieważ musiałam iść do szkoły i to na 7 rano (kto wymyślił, aby do szkoły chodzić na tak wczesna godzinę co? No przyznać się z chęcią urwę mu łebek. Okey Okey żartuję w końcu jestem superbohaterką nie wypada) więc musiałam wstać o godzinie 6.10 aby zdążyć się wyszykować i dojść do szkoły, a że droga zajmuje mi troszkę ponad 10 minut nie musiałam się spieszyć. Gdy dotarłam do szkoły okazało się że mamy dzisiaj fizykę zamiast języka polskiego, na szczęście w klasie mamy takich geniuszy którzy genialnie potrafią udawać (albo i nie?) głupich i wmówili nauczycielowi że o niczym nie wiedzieliśmy (co nie do końca było kłamstwem bo tylko połowa klasy wiedziała o tej zmianie) i mięliśmy całą wolną lekcję. Reszta lekcji jakoś zleciała (nie licząc niemieckiego, który ciągnął się w nieskończoność jakby nie miał końca). Aha no i jeszcze ustaliliśmy już rekolekcje będą 7,8 i 9 marca jak mówiłam wcześniej są to środa, czwartek i piątek, gdy mamy najgorsze lekcje (ma się to coś co pozwala aby namówić każdego faceta na coś nawet księdza ).

Gdy wróciłam do domu dostałam wiadomość od Mytha otóż małe stworki o których wcześniej pisałam okazały się być nową nieznaną dotąd rasą i mówiły w jakimś dziwnym dialekcie języka miniaturolskiego lecz ich samych nikt nigdy nie widział. Gdy zastanawiałam się nad nazwą dla nich znowu odezwał się Myth i wpadłam na pomysł, aby nazwać ich Mythinkowie ( mam nadzieję że Myth się ucieszy ). I na tym skończyły się moje niesamowite przygody jak na ten dzień.
Wieczorem jeszcze byłam na treningu (tak trenuję gimnastykę ), wspaniale jest tak czasem poćwiczyć, gdybyśmy mięli salę częściej niż 3 razy w tygodniu to by było jeszcze lepiej, ale no cóż ćwiczę jeszcze w domu.

I to chyba tyle na dzisiaj. Do następnego razu papa

Piosenka :

Alexandra Stan - Mr. Saxobeat