poniedziałek, 6 sierpnia 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 5 sierpnia 2012
Tak więc, jak ostatnio wspomniałam, u pana Cyklopa spędziłam sześć godzin na oględzinach YouTube, co po doliczeniu do tego przerw na popcorn i hamburgery, przeciągnęło się tak, że uznałam za nierozważne wracanie o tej porze do domu. Cóż, może i jestem superbohaterką, ale jak każda kobieta miewam obawy przed samotnym przemieszczaniem się mrocznymi wąskimi ulicami około pierwszej w nocy. Nie bez znaczenia też pozostawał dla mnie mój image, jakoże mogłam się spodziewać, że po tej eskapadzie nieliczni świadkowie mogliby mnie obwołać mianem Błyskawicy. Znaczy: nie że tak szybko, ale... takim wężykiem. Załóżmy, że byłam zmęczona.
Choć nie wiem, czemu ten cały "image" nagle nabrał dla mnie takiego znaczenia, skoro już od dobrego miesiąca ludzie zwracają się per Ta od szyldu...
W każdym razie zostałam.
Obudziłam się wczoraj lekko skołowana kwestią: Dzie jestem. Widok białych ścian i jeszcze bielszych Macosów coś mi przypominał, jednakże wszechobecnie pudełka po pizzy XXL i zafajdane keczupem przewody lekko zakłócały tę wizję. Brakowało jeszcze przemaszerowywujących się tędy zwierzątek, żebym poczuła się jak u Charliego. Skupiłam się najpierw na tym pierwszym:
Skąd tyle tych pudełek? Ja chyba nie mogłam tyle zjeść..?
Tu przypomniałam sobie o nieograniczonych możliwościach mojego żałądka - tak, to było właśnie to, co naprawdę czyniło ze mnie superbohaterkę*.
Dobra, mogłam... Westchnęłam tylko. Co prawda nie przyszło mi wtedy do głowy, że to mogłam jeść nie ja, a gospodarz laboratorium, ale jak się teraz zastanawiam, to wydaje mi się, że zjedliśmy raczej po tyle samo.
Zakeczupowionym kabelkom nie poświęciłam już tyle uwagi i skupiłam się od razu na wielkim, garbatym, zielonym...
Ja ledwo otworzyłam oczy, a on już na YouTube siedział. No to się dopiero nazywa bystry uczeń!
Z komputera dobiegało coś... mieszanego i brzęczącego. To po tym właśnie poznałam, że zdecydowanie to nie Wikipedia jest otwarta.
- Jak się spało?
Muszę przyznać, że przez chwilę poczułam się jak Martwa Panna Młoda budząca się po raz enty w siedzibie Mytha. Zamiast jednak odruchowo odpowiedzieć coś, co z grubsza miałoby odzwierciedlać podziękowanie za troskę, rozejrzałam się z przekonaniem, że należy rzeczowo odpowiedzieć na pytanie.
- Na podłodze - stwierdziłam wreszcie. - Spało mi się na podłodze.
Nie brzmiałó to rzeczowo. No trudno.
Wstałam podpierając się ręką, która farciarsko trafiła w jedyne pudełeczko z sosem (tza-tziki), który był w obrębie dwóch metrów. Tylko się cieszyć, że ani na chwilę nie rozstaję się ze swoim szczelnym strojem.
- Która jest godzina? - Spytałam bezwiednie. Na misje ratowania świata nie z reguły nie zabierałam ze sobą telefonu, który przecież posiada zegarek. Niby by przeszkadzał, a poza tym czarne charaktery lubią przecież wyposażać wszystko w czasomierze odliczające wstecz, więc zawsze tam jakąś orientację mam.
Teraz nie miałam.
- Niedługo będzie dwunasta - powiedział olbrzym.
- Ojjj - stwierdziłam. - Mama mnie zabije...
- To superbohatera można zabić?
Pocieszny jest. Aaaaale pomyślałam, że podejdę do pytania profesjonalnie:
- Pewnie że można. Każdy superbohater ma jakiś słaby punkt. Na przykład taki Superman miał kryptonit, a Batman miękł, kiedy zacząć gadać o jego rodzicach. A ja... Właściwie to nie wiem - skłamałam. - W każdym razie jeśli ktoś użyje tej strasznej broni, to na pewno nie moja mama. Też tego nie lubi.
Nie skojarzył, że właśnie sama sobie zaprzeczyłam, bo akurat oglądał Mario kicającego po najtrudniejszej planszy wszechczasów. Oczywiście co rusz ludzik lądował na dole.
Jest coś niezwykłego w motywie hydraulika przemierzającego niegościnny fantastyczny świat młotkowców i latających kaczek w skorupie** oraz ostatecznie walczącym, niczym superbohater, z wielką kupą... znaczy: z wielkim Coopą. Ktoś musiał ich szczególnie uwielbiać, podobnie jak na przykład autor filmu przygodowego Bibliotekarz. Taka magia w zwyczajnym zawodzie.
- W każdym razie - zakończyłam swoje przemyślenia. - Muszę juz iść do domu. Odprowadzisz mnie?
Chodziło mi o to, że bez niego pewnie nie trafię do wyjścia. Kompletnie już nie pamiętałam, czy szłam najpierw schodami czy korytarzem, czy może były jakieś rozwidlenia. Do tego pamiętałam, że ktoś (moja siostra?) zatrzasnął za mną drzwi.
Cyklop oderwał się więc niezwykle niechętnie od filmiku i grzecznie poprowadził do wyjścia. Nagle coś mnie naszło:
- To naprawdę ty zrobiłeś to wszystko tutaj? Te bomby, te...
- Oczywiście - odpowiedział bez namysłu. - Firma ACME ma w ofercie taki fajny zestaw małego chemika.
Żadnych pytań więcej.
Kiedy nadszedł wreszcie ten moment, którego tak się obawiałam, czyli otwarcie drzwi wyjściowo-wejściowych, Cyklop nacisnął klamkę. Faktycznie, nie dociskała się do końca, jakby drzwi były zamknięte na klucz. Mój towarzysz jednak nie zląkł się tego i po prostu pchnął je całym sobą:
- Zacinają się i czasami trzeba je lekko popchnąć - wyjaśnił skromnie.
Ucieszyłam się na widok porannego (no dobra, przedpołudniowego) blasku słońca i zastanawiałam się, czy nie ma czegoś, co jeszcze powinnam zrobić:
- Ty masz jakieś imię? - Wymyśliłam w końcu.
- Wszyscy mówią mi Cycuś - powiedział. Spróbowałam się nie śmiać i nawet wyszło.
- Ale oni tak mówią na ciebie. A jakieś urzędowe, że tak powiem, imię masz?
- A, takie to Andrzej.
Cycuś Jędruś pomyślałam. Wyczesana sprawa.
Zadecydowałam, że parskać i turlać się ze śmiechu będę za dziesięć minut, kiedy już się rozstaniemy.
Ale najpierw jeszcze jedna sprawa:
- Będziesz umiał zainstalować sobie GG? Znajoma pani detektyw się zastanawiała.
- Jeśli znajdę na YouTube jakieś instrukcje, to na pewno mi się uda.
Nie ulegało wątpliwości, że znajdzie. Choćby miały one być w ilości 1 na samym końcu Internetu, to Jędruś je znajdzie, wierzę w niego. Tymczasem pożegnaliśmy się wreszcie, drzwi się zamknięły, zrobiłam w tył zwrot i ruszyłam przed siebie. Nie na długo jednak - ponieważ pomyślałam sobie, że fajnie byłoby tu kiedyś wrócić, po paru krokach zatrzymałam się i przyjrzałam posiadłości, żeby ją jako tako zapamiętać. Z moją pamięcią naprawdę bywa słabo, zwłaszcza jeśli nie mam możliwości czegoś sobie utrwalić, więc w przeciwieństwie do ostatniego popołudnia przyjrzałam sie nie tylko neonowi (który teraz już wcale nie świecił), ale też okolicom, drzwiom, prowadzącym do nich trzem schodkom, porastającym je kępkom trawy (), ścianom, piaskowi naokoło (schodków, nie trawy; choć z drugiej strony...) i wtedy...
Na tym piasku, pół kroku od drzwi, leżał kalkulator. Taki drobnej, choć nieopływowej wielkości, niby pobrudzony i do połowy przysypany piaskiem, ale jednak chyba nieuszkodzony...
Dziwne.
Nie wiem, co zrobiłaby reszta śmiertelników/superbohaterów, w każdym razie ja elementy elektroniczne z ziemi zawsze podniosę. Jakieś elementy pendrive'ów, karty SIM itp... Ba! Jeśli będziecie kiedyś w Szczecinie i trafi się wam ujrzenie superbohaterki pochylającej się nad kawałkiem układu scalonego, to z pewnością będę ja.
A tymczasem znalazłam kalkulator...
Wróciłam się, podniosłam go z ziemi i natychmiast zabrałam za sprawdzanie tego ostatniego, przypuszczalnego faktu, czyli czy urządzenie działa. Było bardziej rozwalające się niż sądziłam na pierwszy rzut oka - jakieś takie nijakie jakościowo, a cała tylna część z baterią trzymała się na taśmie.
Zupełnie jak u mnie w domu pomyślałam. I o kalkulatorach, i o pilotach, i o zegarkach, i o prodiżu...
Włączyłam. Gra. Nacisnęłam 2. Też działa. Zaszalałam i nacisnęłam kolejno + i 2. A potem =.
Kalkulator obwieścił z dumą na przydużym wyświetlaczu, że odpowiedź, to 4.
Czyli historyjki rodem z lemowskiej Cyberiady mamy już z głowy.
Ponownie odwróciłam się w stronę bardziej przeciętnej części miasta i ruszyłam przed siebie nie spuszczając wzroku z urządzenia.
Fajnie, mam nowy kalkulator :)
Pomyślałam, że nadszedł czas wklikiwania, co popadło, więc dałam coś w stylu 3333 + 8888 i =...
I maleństwo mało co nie wypadło mi z ręki. Stałam jak wryta i gapiłam się wielkimi oczami na wyświetlacz. Czy to możliwe..?
Kalkulator twierdził, iż wynikiem jest... A Suffusion of Yellow.
Wpisałam co innego. To razy tamto, tamto podzielić przez jeszcze coś innego... "Wynik" był taki jak był, dopóki nie skapitulowałam i znowu nie dałam czegoś, co da w wyniku coś mniejszego/równego 4. Wtedy urządzenie poradziło sobie normalnie.
- No nie... - jęknęłam na głos.
Dopiero teraz to do mnie dotarło. On tutaj NAPRAWDĘ jest. Mam pierwszą wskazówkę - kalkulator zgubiony przez Dirka...
Ale to było wczoraj. Dzisiaj kalkulator został wyczyszczony, na nowo podklejony... A tymczasem poświęćmy trochę uwagi ciekawszym aspektom Igrzysk w Londynie.
Spędzałam właśnie kolejne kilkadziesiąt minut na zamiataniu tatowego warsztatu, gdy jakiś redaktor radiowy zaczął strasznie ubolewać, że coś w tym roku i na tym igrzysku medali mniej niż więcej. A do tego wytłumaczenia porażki różne i że najskrajniejsze uczucia wywołała w nim niejaka Daria Pogorzelec. Bo jak miała walczyć z nadwyrężoną pod względem nogi Węgierką, to już prawie prawie wygrała, aż nagle, jak to się potem sama tłumaczyła, takie się w niej dziecko obudziło i w ciągu ostatnich 27 sekund szanse na brązowy medal poooo-szły! W sumie aż mi się babki szkoda zrobiło, że tak po niej facet jeździł: że się jeszcze wiele musi nauczyć, że podziwia jej dobre serce, że gratuluje, ale jak nagle puścił jakąś pieśń, gdzie słowem kluczem było Alleluja! i stwierdził, że za kilkadziesiąt lat tam na górze na pewno docenią jej uczynek, to po prostu oparłam się o miotłę i śmiałam razem z nim
A na deser, ponieważ dawno nie było, Kocia Dama. Przepraszam, jeśli przeginam, ale naprawdę uwielbiam, jak ona mi się na łóżku tak układa XD
Mielno, 28/29 lipca, około pierwszej w nocy. Gdybyście widzieli, jak przy babe, oh, babe żeśmy wszyscy skakali na tej sprężynującej podłodze XD W każdej dyskotece powinno być coś takiego.
____________________
*Choć być może pojemny żałądek nie ma zbyt dużych predyspozycji do zapisania się w historii świata jako przymiot, który pomógł ocalić ludzkość.
**Tak, ja i siostra zawsze twierdziłyśmy, że są to kaczki, a nie żółwie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Mielno, 28/29 lipca, około pierwszej w nocy. Gdybyście widzieli, jak przy babe, oh, babe żeśmy wszyscy skakali na tej sprężynującej podłodze XD W każdej dyskotece powinno być coś takiego."
OdpowiedzUsuńU, to ja ci zazdroszczę, bo dyskoteki w gimnazjum [a tylko na takich byłam] to dziadostwo xD
Poza tym, znalazłaś kalkulator Dirka? Wiemy jendo - on żyje! *okrzyk niczym z "Frankenstaina" - jakkolwiek się pisze jego nazwisko*
Jędruś być może założy sobie gg - hurra! ;D
A u nas w Szczecinie jest klub Pinokio i to też jest kompletne dno, że już nie wspomnę nawet o tych w pełni przytwierdzonych deskach :/
UsuńA o Dirku wiemy niestety nie tyle, że on żyje, tylko że żył w chwili, gdy gubił kalkulator :< Co nie znaczy, że nie wystarczy mi to chwilowo do szczęścia :p
Zobaczymy, czy Jędrusiowi się uda. Choć, jak go znam, najpierw będzie chciał obejrzeć wszystko, co jest na YouTube. Może to niewykonalne, ale jeśli, to on dokona tego z pewnością.
Sprężynująca podłoga? Czaaad :D
UsuńDirk na pewno wziął pod uwagę powiązanie tej podłogi i tego, że pod blogiem pokazała mi się reklama narzędzia do diagramów UML - masz trop.