piątek, 17 lutego 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 17.02.12 Piątek

Ogólnie to był najgorszy dzień w roku, nic mi nie wychodziło, cały czas byłem spóźniony i wszystko szło niezgodnie z planem i z 27 planami awaryjnymi też. Od samego rana zaspałem, potknąłem się o sztangę w Centrum Dowodzenia i poszedłem się porządniej niż zwykle ogolić (bo spotykałem się z Ciateczkową Evą i liczyłem że w końcu ciasteczko dostanę) ale i tak zaciąłem(zawsze jak za bardzo się staram to mi nie wychodzi), Pominę fakt zepsucia telefonu do końca, dotarcia do szkoły, pokazania filmu i przytrzymania mnie tak długo że nie zdążyłem na autobus.

"Pingwiny i Cyrografy"

Gdy w końcu wsiadłem do autobusu, w środku była prześliczna ruda dziewczyna z motylem we włosach, mniej więcej taka :
























Podeszła do mnie, oparła się o szybę i zmysłowym, delikatnym i kuszącym głosem powiedziała :
- Może masz ochotę się spotkać i poznać bliżej ? dużo bliżej ...
- Bardzo chętnie, może jutro ? bo dzisiaj jestem umówiony z koleżanką - odparłem
- Nie, tu i teraz ! jestem Diabłem ! - wrzasnęła z takim dziwnym zachrypieniem
I nagle ucieleśnienie mojej idealnej dziewczyny zmieniło się w wielgachnego, śmierdzącego i obleśnego faceta, w czerwonym szlafroku i styropianowym piekielnym trójzębem. A motylek zmienił się w kota, również w czerwonym szlafroku. W tym samym momencie zniknęli wszyscy ludzie, a autobus zmienił się w biuro diabła. Biuro diabła jak i sam diabeł było kiepskiej jakości, ściany poobdzierane, poodcinane części ciał ludzkich gołym okiem rzucały się w oczy. Dlaczego ? bo były zrobione z dmuchanych ludzi sprzedawanych w Sexshopach.

Miniaturowe główki ludzi że niby zmniejszone przez indianinów w rzeczywistości przy bliższym spojrzeniu okazywały się głowami lalek Barbie. Fotele o ile można je nazwać fotelami były jakby wypatroszone z wszelkich miękkich elementów więc de facto siedzieliśmy na podłodze. A stół ? za stół robiły dwa taborety rybackie (te rozkładane) i kawałek deski sklejki położonej na nich. Diabeł nalał mi wódki do kubka (oczywiście brudnego) i powiedział "Ty jesteś Polakiem, masz pij", a że ja nie piję alkoholu a jak już piję to w doborowym towarzystwie.

Zapytałem go dlaczego to całe piekło wygląda tak mizernie, a on pomruczał, westchnął i z taką osobliwą bezradnością powiedział "wszystko przez ten cholerny kryzys, wszystko coraz droższe, myślisz że tak łatwo utrzymać tu wysoką temperaturę ? wiesz ile kosztuje opłacenie klimatyzacji ? myślisz że tam u góry jest lepiej ? Widziałem ostatnio w lombardzie jak byłem zastawić Siódmy Krąg Świętego Piotra, przyniósł Bramy Niebios które są ze szczerego złota i teraz mają takie pozłacane. A te ich aureole ? Kiedyś to ciągle nowe baterie kupowali, a teraz to mają pełno ładowarek i sobie ładują, więc u nich też nie jest tak kolorowo", a potem zapytałem go czego ode mnie chce i powiedział że ma dla mnie taki układ : przestaniesz robić tak dużo dobrych uczynków to dostaniesz ładną rudą dziewczynę jak tą którą spotkałeś w autobusie albo prywatną posiadłość na Malibu . A potem dodał "ale osobiście Malibu odradzam bo wilgoć... i tamtejsze powietrze źle robi na cerę", stanowczo odpowiedziałem że nie podpiszę z nim paktu i wtedy się zdenerwował i zaczął na mnie krzyczeć że wie że spotykam się z Ciasteczkową Evą i że na to nie pozwoli.

Nagle znów pojawiłem się w autobusie i wszystko było tak jak gdyby nigdy nic, dojeżdżam na przystanek przesiadkowy, wysiadam idę w kierunku tramwaju. Poczułem że telefon awaryjny za wibrował - okazało się że się rozładował. W przejściu podziemnym widzę jak wielgachny pies z rogami rzuca się na staruszkę, w ostatniej chwili zdążyłem wyrwać innej staruszce parasol i przebić końcem serce tego piekielnego psa. W sumie nie dziwię się czemu pies rzucił się na tą staruszkę, biedna emerytka miała na koszulce napis "weź mnie !", a że pies tak jak sam diabeł inteligencją nie grzeszy i w dodatku będąc głodnym bo w piekle kryzys to pewnie przeczytał "zjedz mnie", już prawie nadgryziona emerytka miała mi dziękować gdy nagle na mnie rzuciła się druga staruszka od parasola i zwyzywała mnie od Molestatora (a ja tylko wyrwałem jej parasol i zabiłem piekielnego psa który zmienił się pył), zaczęła mnie bić torebką ! chyba cegłę tam miała ! albo Nokię 3310.

Gdy udało mi się uciec, szedłem dalej i w oddali słyszałem jeszcze krzyki "Ty padalcu Sodomo Gomoriowy" albo "Ty Judaszu z Sudanu" (o tyle co Sodomę i Gomorię kolaże to Judasza z Sudanu to wcale [chyba że chodzi o jakiś przekręt Martyny Wojciechowskiej z tymi studniami]). Nagle przede mną znów pojawił się Diabeł i jego kot. Diabeł powiedział że mam się trzymać z dala od Ciasteczkowej Evy bo inaczej ludzie zaczną umierać i wtedy ze złowieszczym śmiechem zamachnął się końcem czerwonego prześcieradła nałożonego na niego - że niby peleryną. I rozpłynął się w powietrzu. A wtedy jego kot ze złowieszczym miałczeniem zamachnął się czerwonym kawałkiem materiału - że niby peleryną. I rozpłynął się w powietrzu. A ja stwierdziłem że radziłem sobie z większym zagrożeniem niż diabeł pozer i jego kot.

Uciekł mi tramwaj, pojechałem następnym. Obiecałem koledze że oddam mu pendrive'a z planami
Broni Masowego Cieszenia (BMC) - to nowy projekt broni dalekiego zasięgu. Ale niestety spóźniłem się i kolegi już nie było więc wyruszyłem na spotkanie z Ciasteczkową Evą, lecz kolejny tramwaj mi uciekł ! a że nie chciałem czekać 15 minut na następny(bo bym się spóźnił), więc poszedłem na przystanek innej linii. Po drodze była ulica, nierówna ulica z śniegiem, lodem i całą masą wody. Było też przejście dla pieszych i kilkoro ludzi, wśród nich jakiś prawdopodobnie bezdomny z wózkiem z makulaturą, gdy podjeżdżał wózkiem pod krawędź to sznurki nie wytrzymały i makulatura zaczęła się osuwać, więc energicznym krokiem doskoczył by mu się całe nie rozsypało i się poślizgnął i o mało by wleciał pod samochód. Na szczęście chwyciłem go za rękę i odciągnąłem. Niestety żeby go capnąć musiałem wejść w kałużę i miałem spodnie do połowy łydki mokre. zauważyłem że do przystanku jedzie tramwaj w którym musiałem być bo już byłem spóźniony, no ale cóż ... uciekł mi kolejny. Pomogłem mu pozbierać te kartony i wyjechać z kałuży na suchą ulicę.

I gdy spokojnie szedłem w stronę przystanku zastanawiałem się co zrobić z mokrą nogą, i co wtedy ? oczywiście że tak tramwaj podjeżdża a ja jeszcze kawałek mam, więc podbiegam ale nie zdążyłem. Ale wiedziałem że muszę tym jechać, więc zacząłem go gonić. Już miałem przebiegać an drugą stronę ulicy na przystanek gdy zauważyłem złodzieja okradającego bank, więc skręciłem w stronę banku, obezwładniłem złodzieja przy pomocy zapalniczki, gumki recepturki, spinacza i scyzoryka. Podgrzałem spinacz zapalniczką i wystrzeliłem go w stronę czujników przeciwpożarowych, gdy zraszacze zaczęły działać przy pomocy scyzoryka przeciąłem kabel od tostera i złodziej został porażony tak mocno jak gdyby został potraktowany kilkunastokrotnie paralizatorem. A to że wszyscy inni ludzie w banku zostali porażeni to już nie moja wina (tzn wszyscy oprócz mnie bo zraszacz nade mną nie zadziałał - dlatego że bank oszczędzał na kontrolach). A skąd się wziął tam toster ? bo przecież jest taka akcja "weź kredyt - dostaniesz toster".

Wybiegłem z banku i poszedłem ze spuszczoną głową na przystanek i poczekałem na tramwaj. Gdy dojechałem na umówione miejsce (McDonald's) byłem spóźniony 27 minut. Ciasteczkowej Evy już nie było. Zamówiłem kawę i coś do zjedzenia, gdy piłem kawę widziałem w niej głowę śmiejącego się diabła. Później pouciekało mi jeszcze kilka tramwajów i autobusów. Gdy wróciłem do Tajnej Siedziby. Od razu podłączyłem telefon i próbowałem przeprosić Ciasteczkową Evę ale się nie odzywała. Zacząłem się martwić, przejąłem kontrolę nad satelitami szpiegowskimi Międzynarodowej Agencji Radzenia Z Ewentualnymi Niewiadomymi Aspektami (MARZENA), MARZENA poinformowała mnie gdzie znajduje się Ciasteczkowa Eva.

Szybko założyłem kostium i wysoce technologicznie zaawansowany osobisty plecak odrzutowy wysokiej mocy. W miarę coraz dokładniejszego skanowania uzyskałem informacje że została porwana przez zbuntowaną Drużynę Uniwersytetu Pingwinów Yeti (DUPY) grającą w siatkówkę. Dlaczego się zbuntowali ? to przez nie możność jedzenia Śledzi Bartoszowych, podobno zawierają śladowe ilości orzechów (jak wszystko) i sterydów. Drużyna została zdyskwalifikowana za stosowanie orzechów. Gdy wiedziałem
z czym przyjdzie mi walczyć wezwałem na pomoc Skippera, Rico, Kowalskiego i Szeregowego. Gdy byłem kilometr od miejsca gdzie była przetrzymywana Ciasteczkowa Eva zepsuł się mój wysoce technologicznie zaawansowany osobisty plecak odrzutowy wysokiej mocy i spadłem prosto na igloo, ja nie wiem o co się Ci Eskimosi denerwowali... co z tego że to była jedyna rzecz która wystawała z ziemi w promieniu 100 km (tak, wszystko idealnie proste i nic więcej poza jednym igloo z eskimosami [baza pingwinów DUPY była pod lodem]). Przyznam że bycie obrzuconym rybami przez eskimosów nie jest fajne, później się śmierdzi i gonią Cię lwy morskie bo myślą że jesteś rybą. A w dodatku nic tu nie ma, tylko jedno igloo którego w sumie już nie ma.

Gdy już odpędziłem się od rozwścieczonych eskimosów i lwów morskich znalazłem wejście do bazy pingwinów DUPY. Wtem obok mnie pojawili się moi pingwini znajomi (Skipper, Rico, Kowalski i Szeregowy), zeskoczyliśmy w dół i wrogowie byli już przygotowani. Przystawili nam broń do głów i dziobów i związali. Wtedy pojawił się Diabeł i jego kot, stało się jasne diabeł podpisał pakt z Pingwinami DUPY że pomoże im pojmać Ciasteczkową Evę w zamian za ich duszę i 30 różowych pończoch ... czyżby obleśny diabeł był także transwestytą ? a może on jest oną ... podwójny transwestyta ? i to z rogami, co prawda sztucznymi ale zawsze. Zrobili to bardzo sprytnie bo wiedzieli że gdybym ja był przy niej to nie mieli by szans. Już mieli nas zabić gdy zaproponowałem diabłu i pingwinom pewien układ : Rozegramy mecz siatkówki, jeśli moja drużyna wygra puszczą nas wolno a jeśli przegramy to diabeł zabierze moją duszę.

Zgodzili się, niestety zapomnieliśmy o jednym drobnym szczególe... ani ja, ani Skipper, ani Rico, ani Kowalski i ani Szeregowy nie umiemy grać w siatkówkę. Więc nie mieliśmy szans. przegraliśmy 25:0 , więc diabeł zabrał moją duszę, ale wtedy Skipper zaproponował ten sam układ, i jego duszę też przegraliśmy... Duszę Rico, Kowalskiego i Szeregowego też. A potem przegraliśmy nasze dusze w kolejnych 50 reinkarnacjach. Więc niestety przegraliśmy. Strasznie pechowy dzień. Już diabeł miał nam wydzierać duszę łyżką (dlaczego łyżką ? bo jest tępa, będize bardziej bolało- tekst z "Robin Hood - książę złodziei"), gdy Ciasteczkowa Eva wyskoczyła z tym że to było oszustwo bo u nich w drużynie było 6 osób a u ans tylko 5 i zażądała dodatkowego meczu ale tym razem bez udziału mnie, Skippera, Rico, Kowalskiego i Szeregowego. Wstyd się przyznać, ale Cisteczkowa Eva sama wygrała z 6 pingwinami DUPY. Ale tak na prawdę nie liczy się to że ona odzyskała nasze dusze tylko to że ja przyleciałem z odsieczą, troszkę nie udaną ale to nic.

Gdy już Ciasteczkowa Eva zdruzgotała ich niczym naloty dywanowe Drezno. Pingwiny DUPY kulały się i błagały o litość. A diabeł tylko stał nieruchomo trzymając styropianowy trójząb o był wpatrzony w nicość. Gdy Ciasteczkowa Eva rzuciła go piłką to się ocknął, zabrał duszę pingwinów, przeprosił mnie i uciekł. Skipper i jego ludzie podrzucili nas do Polski a sami polecieli w stronę zachodzącego słońca. No i w ostateczności znów nie dostałem ciasteczka, bo złe pingwiny zjadły. Powiedziała że to może mnie uściska ale gdy się zbliżała poczuła zapach po rybach eskimosów.


Wiem że miałem napisać o Świcie Żywych Pączków, ale ta historia jest ciekawsza. Piosenka dnia :


Dobranoc :)

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 17 lutego 2012



Wychodzę dzisiaj rano z kotłowni z taczką po drzewo, a tam...



Załoga! Okręt tonie! Podnieść kotwicę i opuścić szalupy do kroćset!
Ani taki szczur lądowy jak ja, ani moje buty nie umieją pływać, tymczasem trzeba było iść. Żałowałam, że nie wzięłam stopera, żeby sprawdzić jak szybko podeszwy mi przemokną, jednak okazało się, że nie był potrzebny, bo przemokły natychmiast.

Muszę to sobie powtarzać i powtarzać, bo coś mi nie zaskoczy i przegapię - Paul McGann występuje w Obcy: Ósmy pasażer Nostromo! Jako jakiś Golic! Tak, ja też się dziwię, kto tam wpakował tę liczbę, a ponadto zastanawiałam się przez jakiś czas, czy Golic to czasami nie oznacza czosnek (ale nie, jednak nie...), w każdym razie będzie i to w dodatku z roku 1992, czyli względnie podobny do tego z 1996! Paul McGann będzie! WoW! Oglądałam Alien 3 nie raz, ale teraz będę go tam nie tylko widzieć, ale też go zobaczę!

Udało mi się skomentować opowiadanie Vampirci. Choć właśnie to słowo udało się przysparza mi najwięcej komplikacji. Mój post nie był pierwszym, w którym czytelnik nie piał z zachwytu i pomimo że starałam się po prostu rzeczowo wyłożyć argumenty przeciw, to niestety wyraźnie podłamałam koleżankę. Nie są to żadne wielkie przewinienia, ot nietrafiona psychologia i płaski smak w dialogach, wystarczy poćwiczyć, żeby się ich pozbyć na dobre i ja nawet wiem, jak, ale chyba nie powiedziałam tego tak, jak trzeba. Problem jest, że kiedy ja piszę, to wiem, do czego chcę dojść i komentarze czytelników są dla mnie mile motywującym urozmaiceniem. Dla Vampirci są one podstawą. Nie ma sensu pisać czegoś, co nie będzie miało czytelników, więc kiedy opowiadanie nie pasuje czytelnikowi, trzeba je zmienić. A teraz nie ma go jak zmienić, bo trzebaby je chyba od początku napisać.
W dodatku: czy osoba, która pisze od tylu lat naprawdę powinna się jeszcze czegoś uczyć? Czy ja powinnam doradzać?
Poznałam ją przy opowiadaniu Echa Gallifrey i od razu zaczęłam podziwiać, że ma tak wiele wszystkiego na koncie, czytelników, status na forach, ogarnia pełno tematów fanfikowych... Pomimo że szybko zauważyłam, że mało które jej opowiadanie dorównuje temu, z którym zetknęłam się najpierw, są trochę schematyczne i brak rozwinięć niekiedy aż trzeszczy, to nadal uważam, że z doświadczenia i komentowania (no, przynajmniej jeśli chodzi o fanfiki sci-fi) jest osobą najbardziej godną podziwu z tych które znam. Ja się wzięłam znikąd i od razu piszę perfekcyjnie - czy to jest fair?
Kolejny przypadek jak z tą moją uczennicą antymatematyczką - niektórzy uczą się latami, korepetycjami i trudami i mają 3, a niektórzy posłuchają tego, podpatrzą tamtego, spróbują napisać i już jest 5.
Głupie uczucie.

Dobra, teraz bardziej na wesoło - nasz telewizor śmiesznie się zepsuł. Znaczy: nie teraz, ale już od dłuższego czasu tak ma, że jak mu coś nie leży, to obcina górną 1/4 ekranu i postacie patrzą na nas tylko ustami. Dzisiaj przy obiedzie jednak udało nam się opracować parę przyczyn tego, jakże interesującego zjawiska:
  • Przyczyną problemu jest krach na giełdzie - większość akcji leci na łeb na szyję, więc prowadzący stracił głowę;
  • Telewizja pokazując tylko niektóre elementy aktorów itp. oszczędza na wykorzystaniu ich wizerunków (połowa twarzy => połowa stawki);
  • Dziennikarze chcąc pozostać neutralnymi wobec wyczynów polityków zamiast przymykać na nich oko poszli o krok dalej i przymykają na nich całe czoło;
  • Mamy do czynienia ze szpiegami działającymi incognito;
  • Mamy do czynienia z półgłówkami;


Jeśli Czytelnik ma dalsze propozycje prosimy ich nie nadsyłać, gdyż jak zauważył Stefan Friedmann, poczta i bez tego ma od cholery roboty. Można je za to zamieszczać w komentarzu ;)
Podobnie jak propozycje inteligentnego wykorzystania konta siostry, która nie jest superbohaterką - pytam poważnie (mam na myśli wczorajsze odkrycie), nadal się nie wylogowałam

Kroniki Kurczęce część III: Myślę, więc jestem

A teraz najlepszy DJ na świecie, czyli Gigi D'Agostino - cały dzień mi się nucił i do tego było go ciężko znaleźć na wrzucie w tym konkretnym wydaniu:



Dobra, zaraz idę na Polsat, zaraz idę na Polsat...

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 16 lutego 2012



Dzisiaj miałam ciekawą sytuację - do zrobienia w zasadzie same pisarskokomentatorskie rzeczy i wszystkie na wczoraj. Po pierwsze tradycyjnie To dziwne uczucie, którego oczywiście wciąż nie dopisałam, ponadto komentarz do najnowszej części opowiadania Vampirci (a nawet dwóch ostatnich jak teraz widzę!), poprawki do opowiadania Oliviera Piotrowskiego, odpisać Capitano Senseschi, Niessamowitemu Profesorowi oraz Nieposkromionej, w tym najlepiej jeszcze coś napisać dla tych dwóch pierwszych... Do czego jeszcze około południa doszła mi pisanka Kitiny do pokomentowania :) Ile z tego zrobiłam? Hmm... W zasadzie tylko faworki...

Ale jak już zrobiłam, to zrobiłam! Takie wyszły super brązowe i naburmuszone. Mam nadzieję, że Wy też mieliście dużo takich fajnych rzeczy, bo inaczej w tej chwili narobię Wam apetytu:



(A to ostatnie to tak się artystycznie zamierzyłam, że aż się bałam, że nagle ktoś wejdzie do kuchni )

Wybranym przepisem była, zgodnie z założeniami, aproksymacja trzech wczoraj poznanych, czyli:
  • 2 szklanki mąki
  • 5 żółtek
  • 5 czubatych łyżeczek śmietany 18%
  • ze trzy łyżki octu
  • i olej do smażenia oczywiście


Aż obiadu nie jedliśmy tak wszystkim spasowało! Ze cztery talerze tego wyszły, przez co po połowie godziny w każdym większym pokoju były chrusty.

A, i jeszcze jedna śmieszna sprawa, zanim przeszliśmy do faworków...
Wczoraj cieszyłam się, że znalazłam kolejną gazecianą reklamę Media Markt (Nie) Dla Idiotów (które wyklejam sobie na ścianach, w końcu każdy superbohater musi mieć jakieś hobby), a dzisiaj mama wraca z zakupów (pączków oczywiście ;) ) i mówi z radochą Masz tu Desmonda:



Bo w serwisie simplusowym akurat była to jej dali oczywiście. Ojej, Desmond XD W ten sposób mam kolejny wizerunek do kolekcji - oprócz innego papierowego z serwisu z takim wyraźniejszym zdjęciem, bez okularów + jednego ze wcieleniem od którego się wszystko zaczeło, w okresie występowanie którego nie odwiedzałam naprawiaczy, ale na szczęście udało mi się je dzisiaj znaleźć tak o, w Internecie:



Tak, tak, fajnie by było wydorośleć, ale co zrobić, jak mi głupawka sama wychodzi
Ale przynajmniej teraz każdy będzie wiedział, jak wygląda jego twarz. Oraz, że to niezupełnie o twarz chodzi.

Jak już jesteśmy przy Simplusie - to właśnie dziś skończyła się nam umowa modemowa. Hip hip hurey, w końcu i bez tego owe urządzenie leży od paru tygodni odłogiem (jakby ktoś przegapił tu mam wpis). Siostra, która nie jest superbohaterką mogłaby wreszcie przestać patrzeć z błyszczącymi oczami na mój, jedyny w domu działający, komputer. Ostatnio w którymś fochu palnęła, że wcale go nie potrzebuje. No to luz, ja się nie będę narzucać - po prostu poczekam aż poprosi. Co prawda moja siostra prosząc przypominałaby chyba błagającego niszczycielskiego Daleka z odcinka Wielki Wybuch (z serialu Doctor Who ma się rozumieć ), jednakże Facebook sam na siebie nie wejdzie i coś musiała wymyślić.
Skończyło się na tym, że teraz zastanawiam się, co napisać z jej profilu do znajomych, żeby było śmiesznie, ale nie chciała mnie zabić (jak to Dalek). A tyle jej mówiłam, żeby się wylogowywała... Może jakieś propozycje notatki, wydarzenia albo czegoś takiego?
A wracając do modemu okazało się, że... możemy się nim bawić jeszcze do 8 kwietnia - i co wy na to? Albo lepiej: co tamten "Dalek" na to...

W związku z entuzjastycznym przyjęciem kurczaczków przez wązkie grono czytelników, postanowiłam niniejszym (jakoś tak się dodaje to słowo, choć nie wiem po co) zapoczątkować zdjęciową Kronikę Kurczęcą.
Tak więc dzisiaj II część kroniki: W trybie suspend.

A do posłuchania - jedna z nielicznych piosenek, która jak się niedawno dowiedziałam, podoba się jednocześnie mnie i Super Informatykowi. Jemu zapewne tak o, a u mnie - w trochę bardziej skomplikowany sposób. Była to mianowicie w ogóle pierwsza polska piosenka, jaką uznałam za ładną. Cóż, w latach 90-tych nie było za dużo piosenek, które kilkulatka mogłaby uznać za ładne: wrzeszczany Konik na biegunach, ponure Śpij kochanie, śpij, jęczące Nobody... A tu nagle takie marzycielskie Poskładam wszyskie szepty, w jeden ciepły krzyk i nie wiadomo, co się dzieje. To było tak wdzięcznie sensowne :) Nagle się dowiedziałam, że muzyka to może być coś ładnego, a nie tylko takie wrzaski.



P.S. Hehe, Super Informatyk kłócił się ze mną, że 200 czy 300 lat to za mało, żeby zapomnieć takiego kogoś jak Carl Sagan (czym nawiązuje tu do tego wpisu). No ale chyba jak podróżnik w czasie tak planuje, to chyba wie, co robi. Przecież jak się zastanowić, to my nawet nie wiemy, czy tamtej późniejszej wizyty nie miał za sobą wcześniej...