czwartek, 26 stycznia 2012

Myth , Dziennik Superbohatera 26.01.12 Czwartek

ACTA podpisane ... no ale cóż ... żyjemy dalej :)
Od samego rana dzień zapowiadał się niezwykle niezwykle, gdy dotarłem do szkoły poleciałem do biblioteki aby obgadać sprawy filmu a potem dwie godziny nicnierobienia potem wf na którym nie ćwiczyłem i potem znów dwie godziny nic nie robienia. Po lekcjach zgodnie z planem pożyczyłem od sprzątaczek wózek do przewożenia wiader i mopów i w ich miejsce zamocowałem statyw i kamerę. Szybko z Jarem nagraliśmy co mieliśmy i poszliśmy do galerii handlowej i nagle z za bloku wyskoczyła wiedźma ! taka czarna, brzydka i w kapeluszu - z łatwością ją obezwładniłem wraz z Jarem.

A potem pojechaliśmy do następnej pod którą umówiliśmy się aby iść manifestować naszą dezaprobatę dla ACTA, ogólna atmosfera przedsięwzięcia przypominała tą którą opisuje Super Informatyk, u nas jeszcze było "donald frajerze ! jesteśmy na kaponierze", "demonstracja pokojowa", "chodźcie z nami" i "a ten pociąg nie pojedzie". Opowiedział bym jak to zgubiliśmy polowe kolegów i jak ruszyliśmy w marsz po całym mieście (chyba z 30 km zrobiliśmy), opowiedział bym o beczułkowatej emo proponującej mi seks i o tym jak podszedłem do kordonu policjantów do którego ludzie bali się podchodzić i powiedziałem : "dzień dobry ! mogę sobie z panami zrobić zdjęcie ?" i jak potem podbiegła jakaś nieznajoma dziewczyna i sobie zdjęcia robiliśmy (tzn nie do końca nieznana o minutę wcześniej jak pozowała do zdjęcia to się wepchnąłem w kadr i tak się bananistycznie uśmiechnąłem) ale o tym opowiem jutro.

Pamiętam że miałem opowiedzieć o Terminatoro-krabo-emo ale jestem wykończony i chciałbym wcześniej położyć się spać :) Piosenka dnia :

Dobranoc .

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 26 stycznia 2012



No i po strajku, tfu: proteście. Super Informatyk był na tyle miły, że zrobił mi z całego wydarzenia relację ukazującą, co się w tamtym czasie w Szczecinie (oraz podobnie w całej Polsce) wyczyniało:

Z wszystkich ludzi, którzy wczoraj pracowali mieliśmy na protest chyba najbliżej. Co nie przeszkodziło nam się spóźnić.
Pierwsze, na co zwróciliśmy uwagę – dużo ludzi, duużo więcej, niż się spodziewaliśmy. Niektórzy w maskach, niektórzy z transparentami, jeden ze szczekaczką. Pierwsze spojrzenie – co tu robią symbole Polski Walczącej? To już lekkie przegięcie, nikt nas nie okupuje. Na rozgrzewkę odśpiewaliśmy, odryczeliśmy, albo odwrzeszczeliśmy kilka haseł, z czego najdziwniejsze było Kto nie skacze, ten za ACTA, hop, hop, hop!. Naprawdę czekałem, aż na scenę wskoczy Kazik! Poza tym pojawiło się kilka ambitnych tekstów jak:
Donald, łobuzie! Wsadzimy ci ACTA w buzię! (efekt naszej własnej samocenzury)
Donald, matole! Skąd będziesz ściągał pornole?!
Trolololo (niestety nie odśpiewane w całości)
Donald, frajerze, ja w twoje słowa nie wierzę!
Po tej rozgrzewce i kilku słowach o zasadach ruszyliśmy... Najpierw ulicą Zygmunta Starego, potem przez Plac Rodła. Po drodze mijały nas tramwaje – miny niektórych ludzi w środku – bezcenne :D Ktoś w międzyczasie rapował do kamery.
Wszystko zakończyło się na Placu Żołnierza. Tam wreszcie miałem okazję przyjrzeć się transparentom. Najczęściej powtarzało się hasło zablokowane przez ACTA, fajne były ACTA, SOPA, Tusk PIPA, Ctrl+C, Ctrl+v, Tusk Control. Nie podobało mi się, że ludzie wykrzykiwali bardziej Precz z cenzurą Internetu!, a hasło Żadnych faktów za plecami! (czyli o chamskim sposobie wprowadzenia tego czegoś) pojawiło się tylko raz. Sam krzyczałem potem parę razy żadnych faktów za plecami, ale nikt nie podchwycił [pewnie dlatego, że się nie rymowało...]
Gdzieś indziej na transparencie był NYAN Cat zamknięty w więzieniu... Ale nie wiem, co robiły flagi/transparenty poszczególnych grup, grupek i ugrupowań (nie chcę wymieniać z nazwy) – toż to manifestacja w sprawie ACTA, nie haseł tych grup!
Skakaliśmy jeszcze z 10 razy (naskakałem się, jak na koncercie XD), same okrzyki też przybrały na sile (i na soczystości). Pod koniec były też zbierane podpisy przeciw ACTA, ale nie dopchałem się niestety. Co prawda nie wiem, gdzie to dalej szło, ale ja musiałem raczej opowiedzieć się za zdążeniem na ostatni pociąg. Wreszcie pod samym Pomnikiem Solidarności zapłonęły znicze.

A potem upojna noc - tylko ja i OpenGL...


Dzisiaj jest ten legendarny już 26. stycznia, trzeba więc podsumować mecz - niestety, przegraliśmy :(

I co teraz będzie? W firmie Super Informatyka dyskutowali, na ile prawdopodobne jest, że Sejm to jeszcze odrzuci. Bo może. Ale jeżeli PO ma większość bezwględną, to już po ptokoch...

Dobrze, że Tim Berners-Lee tego wszystkiego nie dożył - ani sensu tego, o czym mówią ACTA i SOFA, ani desperacji protestujących...

A teraz trochę pirackich melodii:



Myth , Dziennik Superbohatera 25.01.12 Środa

Telefon działa ! Premier naprawił ! tzn już nie działa :( ale działał od wczorajszego wieczoru do dzisiaj do 15:00. Jak widzę z wpisu Astrogirl widzę że aktywny dzień miała. A mi tymczasem dzień minął dosyć szybko, sprawdzian u Barona Zennonna który poszedł mi całkiem nieźle (czyli 2- może będzie), apotem miałem nieprzyjemne starcie z Terminatoro-krabo-emo (zdjęcie tego monstrum i opis historii będzie jutro). A na angielskim patrzyłem jak pracuje koparka. Ściągnąłem całą Wikipedię, co prawda po angielsku ale to nie problem, problemem jest fakt że to wersja na iphone'a, a nie dysponuje iphone'm.

Wróciłem do domu, nawiązałem kontakt z Purinsesu a potem włamałem się temu opryszkowi na koto na photobucket, miał tam kilka rysunków i zdjęcia jakiejś dziewczyny ! pewnie ją przetrzymuje ! trzeba ją odbić ! ale nie teraz, w weekend. Potem wycinałem i składałem maskę Guya Fawkesa/V z filmu "V jak Vendetta", bo jutro idę na protest - będę w cywilu więc lepiej tamtą maskę niż hełm Mytha, hełm Mytha jest zbyt rozpoznawalny. No i wracając do tej maski, wyszła badziewnie, ledwo się trzyma kupy, kleju wszędzie napaćkane i ma pełno prześwitów, zupełnie jak Polskie samoloty walczące w bitwie o Anglię.

Piosenka dnia :

!!! Atrogirl tą samą piosenkę dała ! dziwny zbieg okoliczności.
Dobranoc :)

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 25 stycznia 2012



Nieciekawie. Od samego rana nie bardzo bało się wytrzymać w domu (czyt. w moim pokoju w okolicach okna), bo nasz Rudy* i pies sąsiada wpadły w rezonans tj. szczekały jednocześnie na siebie nawzajem i rekurencyjnie się napędzały, bo kiedy jeden szczeknął kolejny musiał mu odpowiedzieć całą serią. Tak, dużo mądrych słów, a w praktyce w domu nie dało się wytrzymać i wymyśliłam, że zrobię coś nieoczekiwanego - odwiedzę naszego szanownego pana prezydenta. Jak pamiętamy ze wczorajszego posta Mytha, mój kolega poskarżył mu się z niechlubnego zachowania swego mobilu, więc postanowiłam sprawdzić, jak Komorowskiemu idzie.

Błysk szybkości zasilany superbohaterską mocą (hmm, oczekiwałam, że lepiej to zabrzmi) i byłam na miejscu. Województwo mazowieckie, Warszawa, Wiejska, Biały Dom... znaczy... Nie Biały Dom, tylko to nasze, co jakoś się tam nazywa. Yyym, ten... Nieważne.
- Dziendobry - powiedziałam charakterystycznie stojąc na progu. - Jestem superbohaterką i chciałabym się zobaczyć się z prezydentem.
Ogolony facet w czarnych okularach nawet nie drgnął.
- Czy była pani umówiona? - Przeszedł do formalności.
- Nie, tak sobie tylko pomyślałam, że przylecę.
- W takim razie nie mogę pani wpuścić - odpowiedział. Przyznam, że zlękłam się nieco. Wyglądało na to, że ten niepozorny gość ogarnia kilku superbohaterów dziennie, żeby nie powiedzieć: wciąga nosem.
- Proszę pana - przemówiłam jednak odważnie. - To że postanowiłam wejść drzwiami, a nie wlecieć oknem, to był mój drugi orginalny pomysł dzisiaj.
Pogromca superbohaterów nawet nie mrugnął (a przynajmniej tak mi się wydawało mimo okularów).
- Jeśli ma pan coś przeciwko temu ekstrawaganckiemu pomysłowi, to z przyjemnością wlecę oknem.
Tu odwróciłam się na pięcie i, nawet jeszcze w połowie obrotu, wzbiłam się w powietrze. Mignęło mi tylko jego długo wyczekiwane zdziwienie, kiedy z niedowierzaniem zerwał z oczu okulary. W tej chwili jego oczy wydawały mi się być większe od tych okularów, ale nie zaświadczę, bo już znikałam za rogiem "Białego Domu".
- Dziendobry, panie... - Zaczęłam stając na parapecie niczym jakiś Piotruś Pan (ale nie dosłownie - on nie miał tak wyczesanych kozaczków i tak niewyczesanych włosów) i natychmiast urwałam, bo... No nie tak sobie wyobrażałam całą tę wystrzałową rezydencję prezydencką z pozłacanym prysznicem.
Zamiast wytwornie przystrojonego jasnego pomieszczenia z czerwonym dywanem i hebanowym biurkiem zobaczyłam przede wszystkim półmrok. Aż dziw, jak on się uchował przy tak wielkim oknie! Zauważyłam jednak, że na środku dynda na długim kablu zaledwie jedna mizerna żarówka, co nieco, za przeproszeniem, rozjaśniało sprawę - widział ktoś dobrze oświetlony pokój przy takiej żarówce???
Ale dość o oświetleniu - lepsze było to, co było przy jego pomocy widać! Zupełnie jak warsztat mojego taty - półki z różnej wielkości wiertłami, młotkami, śrubokrętami... Wszędzie walały się gwoździe i wiórki metalowe pochodzące od stojącej lekko po prawej wielkiej zasmolonej tokarki. W jej pobliżu stały jeszcze dwa nieco mniejsze urządzenia, które były jednak zbyt schowane w szarości, by domyśleć się ich przeznaczenia, a na szarawej zaśmieconej podłodze stały jeszcze ze trzy czy cztery naprawdę nieduże, jedno przypominające nieco kosiarkę.
Obejrzałam się za siebie - nie no, naprawdę byłam na pierwszym piętrze tego białego, prezydenckiego.
- Dzień dobry - odezwał się ktoś z lutownicą w dłoni i adekwatnej do niej masce lutowniczej na twarzy. Od około dziesięciu sekund obserwował, jak się gapię, przez małe okienko w blaszanej powierzchni ochronnej, która perfekcyjnie wtapiała go w to metalicznokablowe tło, przez co nie zauważyłam go początkowo.
- Aaaeee... - Powiedziałam, ponieważ mój mózg zrobił restart i kazał mi powiedzieć ponownie dziendobry.
A może to jakiś Cube 3 i trzeba uciekać? palnął mój mózg i znów się zrestartował.
- Kogo pani szuka? - Spoglądał na mnie dalej pan, który po podniesieniu maski okazał się być ładnie uczesany (choć również lekko osmolony) mężczyzna w średnim wieku z wąsikiem, okularami i minimalnymi oznakami siwienia.
- E, no... Prezydenta! - Odpowiedziałam tonem, jakim tonem myśliwi zapewniają, że Tak, właśnie takiego królika szukają!, kiedy Królik Bugs pyta ich o długość uszu i sprężystość kicania.
- No to w takim razie słucham - powiedział pan bardzo poważnie odkładając metalową maskę i sprzęt na bok.
Nie powiem. Zaskoczył mnie.
- Jest pan prezydentem Polski? Znaczy: pan Bronisław Komorowski?
- Oczywiście.
- No jeśli chodzi o oczywistość, to... - Zaczęłam wreszcie orientować się, kto reprezentuje większą normalność i rozłożyłam ręce, żeby objąć pomieszczenie i przystąpić do wyjaśnień, ale "pan prezydent" przerwał raptowanie:
- Ah, to. Wybaczy pani. Zazwyczaj umawiałem się z dziennikarzami i innymi gośćmi na konkretne godziny, lub przynajmniej byli gotowi poczekać piętnaście minut za drzwiami, aż uprzątnę...
- Uprzątnie pan w piętnaście minut..??? - Aż otworzyłam oczy. Co prawda nie jestem miłośniczką wywiadów i audycji z siedziby prezydenckiej, jednak zawsze (ale to zawsze!) reprezentowała zupełnie inne standardy.
- Tak... - Tłumaczył się dalej polityk nieco speszony. - Co prawda szyby przeważnie zostawały wciąż lekko zaśniedziałe, więc na takie okazje jak dłuższe posiedzenie lub bardziej oficjalne rozmowy z dziennikarzami wolę ich prosić do mojej komórki po drugiej stronie ulicy. Ma ładne marmurowe ściany, stoją antyczne meble z obiciami...
- Na co to panu? - Wybuchnęłam wreszcie.
Teraz to prezydent przeszedł z zawstydzenia do zaskoczenia i lekkiego oburzenia:
- Ależ cóż za pytanie! Czyż nie wie pani, że u korzeni polskiej prezydentury stoi człowiek o wykształceniu elektrycznym?
- No tak, ale...
- Jaki sens miał by awans na stanowisko głowy państwa bez posiadania minimalnego zakresu wiedzy z dziedziny, w której specjalistą był jeden z najważniejszych w naszej historii polityków?
- Aaa...
- Widzę, że nic a nic nie wie pani o polityce - powiedział urażony Komorowski.
- W sumie to prawda - poskrobałam się w głowę. - Ja to tam tylko prosta superbohaterka jestem...
Najwyraźniej uznał zniesmaczony, że już nic więcej nie mamy sobie do powiedzenia i już miał przystępywać do przerwanej pracy lutowania jakiegoś złotego insygnia, kiedy postanowiłam, że się uprę:
- Czy potrafi pan naprawić komórkę mojego kolegi?
Ponownie się zainteresował.
- Komórkę?
- Tak... Mówił, że przysłał wczoraj mail do pana z prośbą o naprawienie swojej rozkalibrowanej komórki i...
- Ah, ten mail... - Powiedział prezydent. - Zaraz... To był model LG kp500?
- Nie pamiętam niestety...
- I co tam padło, pani mówi? Wyświetlacz?
- Chyba jakoś tak...
- Naprawiałem kiedyś LG KE970... - Zamyślił się, jednak po chwili westchnął bardzo ciężko. - Nie uda mi się go jednak naprawić.
- Dlaczego? - Spytałam zaskoczona tak nagłą zmianą podejścia.
- Niech pani tylko spojrzy - wskazał mi ręką urządzenie, które wcześniej zaklasyfikowałam jako nieco mniejsze od tokarki. - To jest lodówka, którą Kowalski z Zamościa przyniósł mi na własnych plecach. Tutaj - wskazywał dalej, tym razem na niewyraźny kwadrat obok czegoś, co ochrzciłam kosiarką - sokowirówka od pani Malinowskiej z Olsztyna. Wiem, że oddała na mnie głos, więc wypadałoby się odwdzięczyć. Mam tu trochę takich oczekujących w kolejce - przebiegł wzrokiem po podłodze. - Do tego jeszcze ze trzy samochody czekają na mnie w garażu! No niech pani powie: czy jest coś ważniejszego niż chęć niesienia pomocy potrzebującym? - I ubiegając moje pytanie. - Nie twierdzę, że pani przyjaciel nie jest potrzebujący. Ale będzie musiał trochę poczekać. Co pani powie na październik?

Tak więc pozostało mi z wyraźnym smutkiem opuścić parapet, którego przez kwadrans nie opuszczałam i skierować się z powrotem do domu. Byłam tak skonfudowana, że nawet do głowy mi nie przyszło zagadnąć o ACTA (o której ostatnio pisałam), którą Myth umieścił w "pe-esie".
Wracając do biednego LG - być może to niebohaterskie i mało orginalne, ale jednak zasugeruję mu, żeby się zainteresował jakimś poznańskim serwisem naprawiającym telefony...

Kiedy dotarłam do domu, okazało się, że pies nadal szczekała. Ale już tylko jeden, więc wygląda na to, że część iteracji zwinęło się już spać.

Z ciekawszych dzisiejszych rzeczy mogę wynotować również, że zarejestrowałam się na tym forum. Biorąc pod uwagę wzajemne stosunki ludzi z mojego forum oraz z tego drugiego, może to być istny mały krok dla człowieka, a wielki krok dla polskich fanów serialu Doctor Who.
P.S. Jeśli ktoś chciałby pójść w moje ślady, ostrzegam, że wbudowany w moje superoczy filtr antyreklamowy padł tam z przeciążenia Xq

Jeśli już jesteśmy przy moim forum, to ostatnio olśniło mnie i już wiedziałam, co najbardziej uszczęśliwiłoby mnie w wizji naszej futurystycznokosmicznej organizacji Children of Time! Już wiedziałam jakie ich zachowanie i styl walki ze złem sprawiłby mi najwięcej frajdy i jednocześnie sprawił, że wczułabym się w rolę!
Problem w tym, że większość kolegów-współscenarzystów widzi to raczej bardziej na serio niż ja, kiedy za bardzo rozmarzyłam się oglądając scenę wtargnięcia Gallów do Rzymu...


stąd

I na zakończenie (nie licząc piosenki) - pewien dowcip. Może nie jest śmieszny, ale przypomniał mi się, kiedy Myth dziwił się, że nasz blog ma oglądalność tylko kilkudziesięciu odsłonięć dziennie (jak dobrze pójdzie), a u pierwszego lepszego sąsiada wypatrzył 700 osłonięć, pomimo że blog założony został nie dalej jak tydzień temu, a nie w połowie grudnia:
Osiemdziesięcioletni dziadek, oraz jego wnuczek, przystojny dwudziestoletni młodzieniec, wybrali się któregoś razu wspólnie na podryw. W mieście każdy udał się w swoją stronę i obaj panowie spotkali się dopiero następnego dnia. Dziadek pyta wnuka, jak poszło:
- Oh, dziadku! - Mówi zachwycony. - Co za upojna noc! Wszystkie panny wręcz rzucały się na mnie! Udało mi się zaliczyć chyba z dwanaście!
- A ja raz - odpowiada starszy pan uśmiechnięty.
Tak im się spodobało, że następnego wieczoru postanowili powtórzyć wypad. I ponownie następnego dnia wymieniają się wrażeniami.
- A jak było dzisiaj, wnusiu?
- Oj, dziadku, już nie to samo co wczoraj - mówi syn trochę smutniejszy. - Może mniej dziewczyn przyszło... Ale jednak trzy zaliczyłem!
- A ja raz - mówi na to dziadek.
I podobnie przebiega też trzecia noc pod rząd. Następnego dnia:
- A dzisiaj, wnusiu, jak wrażenia?
- Cóż, dziadku... - Westchnął wnuczek. - Aż się nie poznaję... Żadnej nie wyrwałem wczoraj.
- A ja raz - odpowiada staruszek tajemniczo.


A lecąc do warszawy przez cały czas śpiewałam to (ale ludzie musieli się gapić...):



Ale tylko zwróćcie uwagę na miny tego chłopaka, kiedy dziewczyna do niego podchodzi! Nie dość, że ma głos, to jeszcze nieźły aktor!
I podobny do mojego ideału urody, heh

____________________
* w zasadzie tylko ja mówię na tego psa Rudy (bo jest rudy), ale siostra już woła na niego Puszek (bo niby puszysty), a mama i tata woła na niego Misiek (?). Chłopak siostry chyba wcale się do niego nie odzywa (on w zasadzie w ogóle niewiele mowi), ale za to ja nadrawiam i czasami mówię na Rudego Kundel.