czwartek, 12 września 2013

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 12 września 2013, czyli tydzień po... [część II]



[Widzę, że koledzy superbohaterowie pozostawili mi bloga pod wyłączną opiekę. Nie, to nie mogło się dobrze skończyć.]

Taka wymiana zdań swego czasu była:
SuperInformatyk: Ja kiedy jechałem w góry, to się bałem, że nagle przestaną być takie nierzeczywiste, że staną się realnym miejscem, a nie tajemniczymi, latającymi wyspami.
Ja: Ja się boję, że oni nie przestaną być dla mnie nierzeczywiści.
SuperInformatyk: Kiedy ja jechałem na koncert Katie Melua, to dopchałem się do głośnika i wystarczyła mi świadomość, że ona jest tam zaledwie 20 metrów ode mnie
Ja: Ja się boję, że tyle właśnie będzie musiało mi wystarczyć, a nie wystarczy...
SuperInformatyk: To już chyba nie mam porównania z górami ani Katie Melua - po prostu cały czas mi mało tych pierwszych
Ja: A tego drugiego?

Tak się czułam jeszcze wędrując w poszukiwaniu restauracji w Oliwie. Znaczy: nie wiedziałam właściwie, jak. I w sumie w pewnym momencie pośpiech (który około 1800 się pojawił, bo co też oni tam będą robić przy otwarciu, i do samej o 2000 nie ustawał z powodu zachcianki z bieganiem nad morze) dobrze mi zrobił, bo przestałam się wreszcie zastanawiać, czego nie będę miała, i marudzić, jakby to mogło być w jakiś innej, idealnej wersji wydarzeń, a zaczęłam się zachowywać jak normalna fanka (jaki oksymoron uroczy) wgapiająca się w scenę (czy też miejsce, gdzie oczekiwała, że ona będzie) w oczekiwaniu na swego idola swoich idoli (opanuj się wreszcie, kobieto, ich tam jest DWÓCH!).