Wreszcie
udało mi się wyskoczyć z Dziury Czasoprzestrzennej, do której
wpadłam jakieś pół roku temu w Krakowie (uważajcie, chodząc po
Kremerowskiej) i zadowolona spacerowałam sobie spokojnie. W tak
zwanym międzyczasie wiele się wydarzyło, ale niestety nie byłam
świadoma żadnych przerażających faktów, ani nie słyszałam
żadnych plotek o znikających superbohaterach. Toteż (o ja
nieszczęsna) nie przedsięwzięłam żadnych środków ostrożności.
Zresztą kto by mnie mógł tknąć? Nie jestem sobie jakimś tam
zwykłym ludzkim stworzeniem! Zacznijmy od tego, że w sumie to wcale
nie jestem człowiekiem, tylko humanoreptilem i niełatwo mnie złapać
(odpadają mi kończyny, gdy jestem w niebezpieczeństwie). Więc
tak właśnie sobie spacerowałam ulicami jakiegoś bliżej
niezidentyfikowanego miasta, (bo w sumie to nie mam pojęcia, gdzie
mnie wyrzuciła Dziura), gdy nagle, zza krzaka, wyskoczył Myth (!).
-
Myth! Jak dobrze cię widzieć po tylu miesiącach! Wiesz, taka
Dziura mnie wciągnęła, nawet nie zdążyłam uratować moich
ziomków przed atakiem zmutowanych gołębi...
-
Och, witaj Rozalindo co za niespodziewane spotkanie! Ale co ty tu
robisz, sama się po ulicach szwendasz, nie wiesz, że powinnaś na
siebie uważać! Jeszcze cię Biała Kruczyca porwie i tyle z tego
będzie!
Muszę
przyznać, że poczułam się nieco zdezorientowana. Nie miałam
pojęcia kim była Biała Kruczyca, co tu robi Myth, z jakiego powodu
ktoś chce mnie porwać. A nawet nie wiedziałam, gdzie jestem i
którędy na dworzec. Ale cóż, pomyślałam, może i dobrze, że
mnie tu znalazł, może przynajmniej uda mi się zwiać! Wtedy
jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.
Wszystko,
co następnie się zdarzyło, potoczyło się niespodziewanie szybko.
Nagle podjechał do nas biały peugeot. Obróciłam się, by na niego
spojrzeć, gdy poczułam, że ktoś mnie łapie próbując na siłę
wsadzić do samochodu. Chciałam się wyrwać, lecz oprawca złapał
mnie za ramię. Wtedy mój naturalny system obronny zaczął działać,
moja ręka została w dłoni przeciwnika, lecz ten, najwyraźniej
znał moje zdolności, złapał mnie w pasie i wcisnął do auta.
Zdążyłam się obejrzeć, a to, co ujrzałam, wprowadziło we mnie
takie zdziwienie, że dostałam szoku pourazowego, a wspomnienia z
tamtego dnia przez wiele dni zostawały w mojej podświadomości.
Teraz gdy już wyszłam z amnezji, jestem tego pewna. Tam, na ulicy,
zaatakował mnie sam Myth! Ten, któremu ufałam. Ten, który wydawał
mi się jedynym, który nigdy mnie nie zdradzi!
Jechaliśmy
długo, nie byłam w stanie określić dokładnie ile godzin. Gdy
dojechaliśmy na miejsce, musiało być późno, dochodził do mnie
wieczorny rechot żab z jakiegoś pobliskiego bajora. Oczy miałam
zasłonięte, więc jeśli chodzi o orientację w terenie, to moja
sytuacja nie zmieniła się ani na jotę. Nagle poczułam uderzenie w
tył głowy i straciłam przytomność.
Otworzyłam
najpierw lewe oko, potem prawe, z mroku zaczęły się wyłaniać
niewyraźne kształty: metalowe łóżko, na którym leżałam,
plakat George'a Michaela, kraty... Co, kraty?! Natychmiast się
obudziłam i rozejrzałam. Okazało się, że znajduję się w czymś
w rodzaju celi, całkiem zresztą sympatycznej i miło urządzonej,
niemniej jednak sytuacja była co najmniej niepokojąca. Wtem
usłyszałam odgłos otwieranego zamka i do celi wszedł dość
ciekawy jegomość. Tak na oko metr osiemdziesiąt, czerwone afro,
cały był pomalowany na kolorowo. Ubranie też miał jakieś dziwne.
Przypomniałam sobie, jak byłam mała i mama czytała mi kolorowe
książeczki, wyglądał jak jedna z postaci: Klaun Krzysztof.
-
Klaun Krzysztof? Ty tutaj? Czego ode mnie chcesz?
-
Krzysztof? O czym w ogóle do rozmawiasz, nie znam żadnego
Krzysztofa! Chociaż był taki jeden Krzychu, wołali na niego Klaun
Szyderca, ale szybko stracił robotę, podobno jakiś wujek Staszek
tak mu dogadał, że Szyderca kompletnie się załamał i popełnił
samobójstwo. No ale wracając do meritum, Rozalindo! Zginiesz
marnie, serio mówię, ale najpierw zmuszę cię do gadania!
Buhahahha! - Mówiąc to, klaun wyciągnął wielki kilof i wbił mi
go w stopę. Zawyłam z bólu, poza tym nie miałam pojęcia, o co mu
chodzi i co mam mówić.
-
No gadaj Rozalindo K. bo jak nie, to ten kilof utknie w twojej
potylicy!
-
Dobra, dobra, już mówię. Mam na imię Rozalinda i bardzo lubię
jeść jabłka, jak byłam mała, to znałam takiego gościa, nazywał
się Orlando. Pisał mi listy miłosne i w ogóle, zakochaliśmy się
w sobie. O może ja tu zacytuje Orlanda:
Słodką
wonią mnie odurza
Rozalinda, moja Róża.
Wiatr ustaje, cichnie burza,
Gdy przez świat przechodzi Róża.
Kłonią się w podziwie wzgórza
Widząc, jaką twarz ma Róża.
Wszelką piękność w cień zanurza
Rozalinda, moja Róża. *
Rozalinda, moja Róża.
Wiatr ustaje, cichnie burza,
Gdy przez świat przechodzi Róża.
Kłonią się w podziwie wzgórza
Widząc, jaką twarz ma Róża.
Wszelką piękność w cień zanurza
Rozalinda, moja Róża. *
Piękne,
nie? W każdym razie potem Orlando umarł, wpadł pod kombajn.
Straszna śmierć, miałam depresję przez 10 lat, ale na
szczęście... - zaczęłam mówić, bo pomyślałam, że może mu
chodzi o historię mojego życia, w sumie całkiem nieźle mi szło.
Niestety klaun mi przerwał w środku zdania.
-
O czym ty idiotko gadasz? Chcesz zyskać na czasie? Nie takie ze mną
numery! Ja tu jestem klaunem, JA powonieniem robić numery: Zapraszam
na moje występy, uczę, bawię, a czasem wyrywam flaki... Co ja
mówiłem? A! Rozalindo, w takim razie masz czas do namysłu, jak
wrócę, to mi wszystko wyśpiewasz, bo jak nie to stracisz drugą
rękę i nogę, a może nawet życie. - tu zaśmiał się złowieszczo
- Zostawię cię samą, bo widzę, że do tej twojej głowy to jak
wejdziesz, to już nie wyjdziesz. Może sobie poukładasz do jutra. A
tak na zachętę... - i wdety wbił mi kilof w udo, zabolało, nie
powiem... Czułam, jak krew wypływa mi z nogi. Zamroczyło mnie,
straciłam przytomność...
_________________________
*
Zaczerpnięte z "Jak wam się podoba", W. Shakespeare,
tłumaczenie S. Barańczak. Wydawnictwo "W drodze", Poznań
1993.
Założę fanklub Orlanda i jego śmierci, okej? *.*
OdpowiedzUsuńAleż proszę, wszak przerażająca to była śmierć i zasługuje na pamięć. :)
Usuń