czwartek, 21 marca 2013

Cnotliwa Rozalinda: Jaszczurze świadectwo


 Wreszcie udało mi się wyskoczyć z Dziury Czasoprzestrzennej, do której wpadłam jakieś pół roku temu w Krakowie (uważajcie, chodząc po Kremerowskiej) i zadowolona spacerowałam sobie spokojnie. W tak zwanym międzyczasie wiele się wydarzyło, ale niestety nie byłam świadoma żadnych przerażających faktów, ani nie słyszałam żadnych plotek o znikających superbohaterach. Toteż (o ja nieszczęsna) nie przedsięwzięłam żadnych środków ostrożności. Zresztą kto by mnie mógł tknąć? Nie jestem sobie jakimś tam zwykłym ludzkim stworzeniem! Zacznijmy od tego, że w sumie to wcale nie jestem człowiekiem, tylko humanoreptilem i niełatwo mnie złapać (odpadają mi kończyny, gdy jestem w niebezpieczeństwie). Więc tak właśnie sobie spacerowałam ulicami jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego miasta, (bo w sumie to nie mam pojęcia, gdzie mnie wyrzuciła Dziura), gdy nagle, zza krzaka, wyskoczył Myth (!).


- Myth! Jak dobrze cię widzieć po tylu miesiącach! Wiesz, taka Dziura mnie wciągnęła, nawet nie zdążyłam uratować moich ziomków przed atakiem zmutowanych gołębi...
- Och, witaj Rozalindo co za niespodziewane spotkanie! Ale co ty tu robisz, sama się po ulicach szwendasz, nie wiesz, że powinnaś na siebie uważać! Jeszcze cię Biała Kruczyca porwie i tyle z tego będzie!
Muszę przyznać, że poczułam się nieco zdezorientowana. Nie miałam pojęcia kim była Biała Kruczyca, co tu robi Myth, z jakiego powodu ktoś chce mnie porwać. A nawet nie wiedziałam, gdzie jestem i którędy na dworzec. Ale cóż, pomyślałam, może i dobrze, że mnie tu znalazł, może przynajmniej uda mi się zwiać! Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.
Wszystko, co następnie się zdarzyło, potoczyło się niespodziewanie szybko. Nagle podjechał do nas biały peugeot. Obróciłam się, by na niego spojrzeć, gdy poczułam, że ktoś mnie łapie próbując na siłę wsadzić do samochodu. Chciałam się wyrwać, lecz oprawca złapał mnie za ramię. Wtedy mój naturalny system obronny zaczął działać, moja ręka została w dłoni przeciwnika, lecz ten, najwyraźniej znał moje zdolności, złapał mnie w pasie i wcisnął do auta. Zdążyłam się obejrzeć, a to, co ujrzałam, wprowadziło we mnie takie zdziwienie, że dostałam szoku pourazowego, a wspomnienia z tamtego dnia przez wiele dni zostawały w mojej podświadomości. Teraz gdy już wyszłam z amnezji, jestem tego pewna. Tam, na ulicy, zaatakował mnie sam Myth! Ten, któremu ufałam. Ten, który wydawał mi się jedynym, który nigdy mnie nie zdradzi!

Jechaliśmy długo, nie byłam w stanie określić dokładnie ile godzin. Gdy dojechaliśmy na miejsce, musiało być późno, dochodził do mnie wieczorny rechot żab z jakiegoś pobliskiego bajora. Oczy miałam zasłonięte, więc jeśli chodzi o orientację w terenie, to moja sytuacja nie zmieniła się ani na jotę. Nagle poczułam uderzenie w tył głowy i straciłam przytomność.
Otworzyłam najpierw lewe oko, potem prawe, z mroku zaczęły się wyłaniać niewyraźne kształty: metalowe łóżko, na którym leżałam, plakat George'a Michaela, kraty... Co, kraty?! Natychmiast się obudziłam i rozejrzałam. Okazało się, że znajduję się w czymś w rodzaju celi, całkiem zresztą sympatycznej i miło urządzonej, niemniej jednak sytuacja była co najmniej niepokojąca. Wtem usłyszałam odgłos otwieranego zamka i do celi wszedł dość ciekawy jegomość. Tak na oko metr osiemdziesiąt, czerwone afro, cały był pomalowany na kolorowo. Ubranie też miał jakieś dziwne. Przypomniałam sobie, jak byłam mała i mama czytała mi kolorowe książeczki, wyglądał jak jedna z postaci: Klaun Krzysztof.
- Klaun Krzysztof? Ty tutaj? Czego ode mnie chcesz?
- Krzysztof? O czym w ogóle do rozmawiasz, nie znam żadnego Krzysztofa! Chociaż był taki jeden Krzychu, wołali na niego Klaun Szyderca, ale szybko stracił robotę, podobno jakiś wujek Staszek tak mu dogadał, że Szyderca kompletnie się załamał i popełnił samobójstwo. No ale wracając do meritum, Rozalindo! Zginiesz marnie, serio mówię, ale najpierw zmuszę cię do gadania! Buhahahha! - Mówiąc to, klaun wyciągnął wielki kilof i wbił mi go w stopę. Zawyłam z bólu, poza tym nie miałam pojęcia, o co mu chodzi i co mam mówić.
- No gadaj Rozalindo K. bo jak nie, to ten kilof utknie w twojej potylicy!
- Dobra, dobra, już mówię. Mam na imię Rozalinda i bardzo lubię jeść jabłka, jak byłam mała, to znałam takiego gościa, nazywał się Orlando. Pisał mi listy miłosne i w ogóle, zakochaliśmy się w sobie. O może ja tu zacytuje Orlanda:

Słodką wonią mnie odurza
Rozalinda, moja Róża.
Wiatr ustaje, cichnie burza,
Gdy przez świat przechodzi Róża.
Kłonią się w podziwie wzgórza
Widząc, jaką twarz ma Róża.
Wszelką piękność w cień zanurza
Rozalinda, moja Róża. *

Piękne, nie? W każdym razie potem Orlando umarł, wpadł pod kombajn. Straszna śmierć, miałam depresję przez 10 lat, ale na szczęście... - zaczęłam mówić, bo pomyślałam, że może mu chodzi o historię mojego życia, w sumie całkiem nieźle mi szło. Niestety klaun mi przerwał w środku zdania.
- O czym ty idiotko gadasz? Chcesz zyskać na czasie? Nie takie ze mną numery! Ja tu jestem klaunem, JA powonieniem robić numery: Zapraszam na moje występy, uczę, bawię, a czasem wyrywam flaki... Co ja mówiłem? A! Rozalindo, w takim razie masz czas do namysłu, jak wrócę, to mi wszystko wyśpiewasz, bo jak nie to stracisz drugą rękę i nogę, a może nawet życie. - tu zaśmiał się złowieszczo - Zostawię cię samą, bo widzę, że do tej twojej głowy to jak wejdziesz, to już nie wyjdziesz. Może sobie poukładasz do jutra. A tak na zachętę... - i wdety wbił mi kilof w udo, zabolało, nie powiem... Czułam, jak krew wypływa mi z nogi. Zamroczyło mnie, straciłam przytomność...



_________________________
* Zaczerpnięte z "Jak wam się podoba", W. Shakespeare, tłumaczenie S. Barańczak. Wydawnictwo "W drodze", Poznań 1993.



2 komentarze:

  1. Założę fanklub Orlanda i jego śmierci, okej? *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ proszę, wszak przerażająca to była śmierć i zasługuje na pamięć. :)

      Usuń