poniedziałek, 13 lutego 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 12 lutego 2012



Super Informatyk donosi, że z Bodziem the Flashmanem już wszystko dobrze - sam osobiście i własnoręcznie pisał, że już mu lepiej :) Co prawda brak jest info, kiedy dokładnie wychodzi, ale wiadome jest, że zaprasza na odwiedziny w następnym tygodniu
(Ja się oczywiście czuję zaproszona, choć jeszcze nie wiem, czy ogarnę dojazd :p)

Zwłaszcza o naszego kolegę bała się Kitina - wie jak mało kto, co to są szpitale i nie poleca.

No proszę - wczoraj krótka dyskusja nam się zrobiła z Adris w komentarzach do wpisu sprzed dwóch dni o innych wersjach Sherlocka oraz o informatykach, potem idę do rodziców na oglądanie Gangu Dzikich Wieprzy, a tam... Ładny uśmiech, jasne niezbyt uczesane włosy... I okularki oczywiście! Już miałam palnąć, że pewnie jakiś informatyk, ale stwierdziłam, że to zbyt głupawe (dlaczego ja we wszystkich fajniejszych facetach widzę informatyków niby..?), zwłaszcza że gość na motocyklu przecież jeździł z gangiem, tych Wieprzy oczywiście. No ale że jakoś tak bardziej moją uwagę ogniskuje, to musiałam jednak palnąć, bo nie wytrzymałam, no bo taki fajny, a rodzice mnie od razu pouczyli, że no tak, bo to właśnie programista jest, co zresztą wkrótce rzeczony pan parę razy potwierdził
Okazał się być stereotypowo nieśmiałym człowiekiem, który swoją uroczą nieporadnością powodował co 5 minut burzę facepalmów. Co oczywiście sprawiało, że podobał mi się jeszcze bardziej
Hehe, jak ja kocham swoją przewidywalność (jak tutaj).

Kontynuując z wczoraj - zapytałam dzisiaj taty, co myśli o tej kitce drucików cieńszych od włosa (aczkolwiek pewnie grubszych od naczyń włosowatych ). On podtrzymywał swoją wersję, że takie druciki do lutowania są najlepsiejsze, jako że w procesie scalania ich metal się musi roztopić. No wyobraźcie sobie jak się lutuje takie coś o średnicy milimetra, a jak takie coś, co nawet końcówki lutownicy nie będzie musiało dotknąć, bo się "w locie" rozpuści.
Byleby się ze sobą nie posklejało. Tata zgodził się bez problemu na jutro (nie jest superbohaterem, więc mam szansę na audiencję od następnego tygodnia). Chwilę zastanawiał go jedynie problem izolacji od siebie poszczególnych kabelków, ale ja (popisując się swoją wiedzą elektroniczną) odpowiedziałam na to A nie wystarczy po prostu jak się nie będą dotykać?

Kolejną wiadomością od Super Informatyka na powyższe tematy było ostrzeżenie przed organizacją Devil Connect 3 V - zwykli ludzie myślą, że to Direct Current 3V, czyli prąd stały 3V i, owszem, jest pewna szansa, że to naprawdę wejście na zasilacz, jednak... trzeba się mieć na baczności, bo ta organizaja naprawdę jest niebezpieczna.
Aż zadrżałam, bo w między czasie dodał jeszcze, że to V jest tak tajne, że nikt nie wie, co oznacza - a ja wiem. To V to V jak Vedetta. I to jest naprawdę straszne.
Mam nadzieję, że jak już zlutuję tego małego-jacka, to się nie pomylę i przypadkiem nie wsadzę go w to DC3V, bo jeszcze mi Wszechświat eksploduje, a ja gdzieś zgubiłam do niego płytę instalacyjną.

Moje superbohaterskie wyczyny... Moje superbohaterskie... No co by tu... O, pewna starsza pani zawezwała mnie w ostatnią sobotę do swojego męża, że go opętał Internet. No, centralnie! Rozmawiałam przez telefon i przez te magiczne pięć minut czułam się trochę jak w help desku:
- I wie, pani kochana, on utknął w tym Internecie - tłumaczyła.
- Ale nie pani kochana, tylko Astro... - wtrąciłam, ponieważ markę uważam za ważną niezależnie od okoliczności.
- On tam by chciał przesunąć zakładkę, ale folder mu się nie chce zamknąć i tylko klika tym chomikiem.
- Ale wyjść nie może? - Podrapałam się w głowę.
- No bo do zakładki nie sięga.
- Hmm, no a chomik nie da rady..?

Tajemniczo to brzmiało i, chociaż nie oczekiwałam, że potrzebne będą jakieś moje utajone hakersko-krakerskie zdolności, to jednak uważałam, że będę miała okazję trochę poduczyć starszych państwa, co trzeba kliknąć, żeby coś innego się schowało.
Wiecie, co się okazało? Że dziadek tak zaniemógł z krzyża, że nie mógł od komputera z krzesła powstać, efektem czego musiałam go z babcią (która niestety/na szczęście nie była superbohaterką) siłą doprowadzać do pionu. Sama nie wiem, czy to tak samo z siebie mu wyszło jak się na chacie zasiedział (nie na chacie w sensie chaty, tylko chatu), czy kiedy próbował zrestartować i schylił się do przesuwnego guziczka, pieszczotliwie zwanego zakładką.

I tak oto uratowałam dziadka przed wessaniem przez Internet. Nie wiem, co prawda, jak potoczyły się losy chomika (nigdzie nie udało mi się go zlokalizować), w każdym razie istny Matrix bym powiedziała.

Na zakończenie dodam, że szkoda, że w nagrodę nie dostałam żadnego ciasteczka. Tylko worek kartofli. To takie nieromantyczne.

Oczywiście wieczorem siedziałam trochę z rodzicami i w tym czasie przewinęło się z 5 reklam z rudym Desmontem - na Polsat zawsze można liczyć.
(Chyba muszę dorwać, jak się ten aktor naprawdę nazywa, żeby nie robić z siebie głupka.)

A potem wybiła dwudziesta, zaczęło się zaczynać CSI i powiedziałam coś takiego:


Ojej, teraz prawdziwy [Horatio Caine] będzie...


A teraz ktoś, na kogo mogę patrzeć w nieskończoność, w kółko i w kółko, a potem jeszcze raz!
Że o słuchaniu nie wspomnę! Ej, ja chcę go na trzynastego Doctora!!!



No i znowu ktoś zmarł Whitney Houston, powodzenia w chórze aniołków (mam nadzieję, że ci dorównają) :(

2 komentarze:

  1. Rodzinka też patrzyła wczoraj na ten film to i ja się przyłączyłam, bo co mam robić? ;) Dobra, do takiego lutowania to ja mam ojca chrzestnego i Szynkę :) Ale ci państwo są ekstra. Z kartofli mozesz zrobić frytki, ja mam dziś na kolację. Nie wiem, jak się Desmond nazywa, bo mi isę obrazek nie włączył :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię z rodzicami siedzieć, jak coś oglądają (choć w granicach rozsądku - jak takiego "Ojca Mateusza" mam ogarnąć?). A frytki już zrobione, usmażone tradycyjnymi metodami, a ponadto zjedzone :] Fajnie, że też miałaś, bo ja bardzo lubię.
      A obrazkami się nie przejmuj - to nie był portret Desmonda ;) Nie mam żadnego, ale zobaczyć go możesz w każdej obecnej reklamie Simplusa XD

      Usuń