niedziela, 18 grudnia 2011

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 17 grudnia 2011


Dzień krótki, bo pochmurny, jak to wiele innych ostatnio. Ale rozrywka się znalazła.

Miałam na strychu stare wrotki (czy tam rolki; ale chyba nie, bo tamte mają kółka w jednym rzędzie, a te takie staromodne w dwóch). Odkryła je kiedyś siostra (nie, ona nie jest superbohaterką), kiedy była na nie szalona moda i nauczyła się na nich poruszać z koleżankami. Mnie, ponieważ wtedy zajęta byłam wtedy ratowaniem świata przed kolejną zagładą, taka okazja ominęła (a poza tym nie lubię jej koleżanek), udawałam, że sprawa mnie nie interesuje, zajmowałam się innymi sprawami i jakoś wszystkim minęło.

Tymczasem teraz, po kilku dobrych latach, zauważyłam, że buciki z kółkami znowu walają się bezpańsko po strychu i... pomyślałam, że skoro akurat nikogo nie ma, to może by się nimi pobawić... No i pobawiłam.

Najpierw zakładałam je i martwiłam się, żeby się zanadto nie pobrudzić. Bo w zasadzie nie były to buciki, tylko taki mix noska z piętą oraz łączącą je szyną, w co trzeba było włożyć (jakże nieczyste w takiej pogodzie) buty. Jak już założyłam i pozawiązywałam, martwiłam się, żeby jakoś dokonać wyczynu postawienia się na dwie nogi bez towarzystwa krzesła i rąk i żeby przy tym nie łupnąć o beton. Jak już wstałam i jako tako zaczęłam się przemieszczać (najpierw po trawie - wkońcu nie jestem takim dzikusem, żeby od razu pchać się na beton), to się zaczęłam martwić, żeby nagle ostro nie lunęło albo, gorzej, żeby nie wróciła moja rodzina (nie, oni wszyscy nie są superbohaterami) i się nie zaczęli brechtać z mojej niedołężności.

No i jakoś to sobie szło. Konkretniej - ja szłam i nawet, powiem ze szczerą dumą i niedowierzaniem, nie wywaliłam się! Ani na beton ani wcale! No aż już po szczęśliwym zaparkowaniu po jakichś trzydziestu minutach zafundowałam sobie rundkę dookoła planety (nie, nie na wrotkach).


No to co jakiś czas trzeba będzie powtarzać, żeby były jakieś efekty. Zawsze to mówię - najważniejsza jest regularność! Bo jak na razie, jak już wspomniałam, wyczynem dnia było nie stracenie równowagi, tymczasem jeśli chodzi o samo jeżdżenie... To było zdecydowanie powolne tup tup tup z naciskiem na TUP. Odepchnąć się i ruszyć się zdecydowanie bałam (aż wstyd przyznać na taką superbohaterkę) i niekiedy tylko przypadkiem mi wychodziło przypadkowoautomatyczne przesunięcie się o parę centymetrów, które natychmiast wywoływało we mnie drgawki i chęć powstrzymania nieopanowanego ruchu ze wzniesienia.


No i tak sobie chodziłam wte i wewte dookoła okna z którego wystawał głośnik radia i przez to prawdopodobnie już zawsze wrotki będą mi się kojarzyły z książkową audycją na Kanale Pierwszym Polskiego Radia, czyli z dinozaurami i Marconim. A, i oczywiście z pasmem wyuzdanych orgii, w jakie zmieniły się imprezy nastolatków po wynalezieniu gramofonu...




A teraz: Pet Shop Boys. Zawsze dobre na wszystko :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz