poniedziałek, 20 sierpnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 19 sierpnia 2012



O, kroniki wróciły :) Pamiętacie, jak napisałam, że znalazłam jej notatnik z opisanymi historiami? No właśnie - mogłoby się wydawać, że posiadając taki pamiętnik będę miała z góry dostęp do każdej jej relacji, jaką sobie zażyczę i nie będę musiała oczekiwać jak poczciwa niesuperbohaterka, aż one wskoczą same. Otóż nie - jak już wtedy napomknęłam jest to nieprzeciętny dla naszych czasów notatnik magnetycznomyślowy zsynchronizowany ultraprzestrzennie z naszą linią czasu, czyli że jak pierwszy post otwarłam, to drugi odczeka dokładnie tyle, ile czekał jego splątany odpowiednik daleko w przyszłości, zanim się pojawi. No i sobie poczekałam dwa tygodnie. Ale doczekałam i wpis jest, i automatycznie się przetransmitował na naszego bloga, i można się cieszyć!
Być może ktoś zapyta, jakim sposobem poczytuję sobie notatnik wytworzony i wypełniony w przyszłości przez osobę, której jeszcze długo na świecie nie będzie. No więc... A bo ja wiem? Może jakeś zwarcie linii czasu? Albo jakaś inna pomyłka czasoprzestrzenna? Nie wiem, od kiedy jakiś kucharz z podrzędnej restauracyji naprzywoził sobie detektywów z rzeczywistości literackich, już nic mnie nie zdziwi.
Najwyżej... a nie, jednak nie. Albo... nie, to też by mnie nie zdziwiło.

A co tam dalej robiłam w Goleniowie? Cóż, gdybym robiła dużo ciekawych, intensywnych i kolorowych rzeczy, to z pewnością miałambym więcej okazji do robienia wielu ciekawych, intensywnych i kolorowych postów. A one są jedynie kolorowe. Różowe konkretnie.

Trafiłam wreszcie mimochodem do jakiejś restauracji. Była ładna, czerwona, więc zamówiłam obojętnie co.


stąd

Brak eleganckiego (mniej lub bardziej) świecącego czegoś na nagłówku budowli przypomniał mi o niekiedy występującej obecności takowego i automatycznie skojarzył z kimś kogo poszukują, tak więc spytałam panią zza lady, czy nie kręcił się tu czasem jakiś detektyw*. Odpowiedź była taka, że Przed chwilą wyszedł.
Przed chwilą wyszedł. Trafiało mi się na okrągło, że ktoś go widział ogólnie albo, że przechodził przez te drzwi wtedy i wtedy i robił to czy tamto tu i tam. Ale że tak centralnie przed chwilą? Tego jeszcze nie było.
Ale zamiast mnie to ucieszyć, tylko rozstroiło.
Przed chwilą wyszedł! buczałam pod nosem. Przed chwilą wyszedł! To już nie mógł zaczekać tych paru minut, aż przyjdę?
- A skąd pani wiedziała, że jakiś był? - Spytała pani zza lady konspiracyjnie i niespodziewanie.
- Nie że wiedziałam, bo gdybym wiedziała - odpowiedziałam starając się już nie wściekać. - Mam tylko podejrzenia. Takie podejrzenia, że pytam każdego, kto umie mówić.
- Aaaa... Już myślałam, że dowiedziała się pani jakoś o naszym problemie z zanikiem smaku w potrawach i dziwnym wyglądem kurczaka...
Zapomniałam napisać o kolorze włosów tej miłej pani. Ale teraz już nie muszę, prawda?
No ale zanim zakończyłam proces wybałuszania oczu i łapania się za głowę, pani zdążyła zwinąć się za kulisy. Tutaj! Ten sam problem! Więc dlatego tutaj przyjechał! Że też mi musiał nawiać :(
Na szczęście w tej właśnie chwili pojawił się przede mną ktoś inny, kto grzecznie się przywitał:
- Witam panią.
Dlaczego wszyscy ci właścicielokucharze restauracyjni muszą zawsze wyglądać tak samo? pomyślałam w pierwszej chwili, mrugając na wysokiego okrągławego pana w jasnej koszuli. W drugiej chwili pomyślałam, że czas przejść do rzeczy. Ten miał co prawda jeszcze okulary, co go nieco wyróżniało, ale skoro jakoś dzięki pracy zespołowej ustalili, że coś z tym kurczakiem nie tak, to najwyraźniej nie było tak źle...
- Co pan wie na temat tajemnicą zaniku smaku w potrawach i nieapetycznej barwy skórki pieczonego kurczaka? - Wypaliłam od razu nie zważając na fakt, że być może jest to ich prywatna tajemnica państwowa zatajana przez kolejne organizacje kelnerów i kucharzy.
- Wiem, że ta restauracja jest nie pierwszą, na którą spadła ta klątwa - wyjaśnił. Przekierował się do stolika, więc zrobiłam podobnie.
- Klątwa..? - Znów się wybałuszyłam.
- No, może nie odpowiednio się wyraziłem. Mam na myśli, że z jakiegoś niewytłumaczalnego i jakże intrygującego powodu, który w niemniej intrygujący sposób łączy te wszystkie restauracje, niektóre z nim doznały... hmm... uszczerbku kulinarnego.
Intrygujący powód łączący restauracje... Dirkowi by się to podobało... przebiegło mi przez myśl.
- Czy była u was Magda Gessler? - zapytałam natomiast na głos, mając na celu wynajdywanie pierwszych związków.
- Ma pani na myśli to mroczne, wrzeszczące..?
- Tak.
A więc związek jest!
- A Makłowicz był?
- Tak, strasznie wściekał się, że już wkrótce wszyscy będą jeść tylko tanią pizzę i zupki chińskie.
- A więc jednak...
- Ja tam lubię tanią pizzę - mój rozmówca wzruszył ramionami, jakoby z pretensją, że mogę nie doceniać tego włoskiego dania.
- Oj tam, wszyscy lubią pocieszyłam go. - Aaaa... - przyszło mi do głowy. - Był u was tutaj taki... taki szalony naukowiec majstrujący przy żywności i pomieszkiwający w piwnicach pod restauracją?
Teraz to właściciela restauracji wbił we mnie wzrok oczu większych niż na co dzień.
- Nieważne... - dodałam więc tylko.
- Jedyne co przykuło moją uwagę, kiedy ostatnio badałem piwnice, to jakiś gość biegający z obłąkanym wzrokiem i krzyczący, że proszek do prania faktycznie smakuje jak proszek do prania - powiedział. - O, a także to - pokazał mi zdjęcie.


stąd

- żaba. Rzadko spotykany gatunek Faciatus Niepospolitus - kontynuował. - Niezbyt często pojawiający się w restauracjach. Oczekiwałbym raczej odmiany Pivnichus Zielonus albo przynajmniej Innus Odmianus. W dodatku była dość przerośnięta. No a poza tym jeszcze to, że w podziemiach uchowało się całkiem sporo bardzo dobrego wina.
- To w takim razie niech pan uważa na Makłowicza - powiedziałam dość cicho. - On podobnie jak Gessler bywa nieobliczalny.
Pojawiła się pani blondynka zza lady, przyniosła mi cokolwiek, zerknęła płochliwie na mojego towarzysza i sobie poszła.
Cokolwiek było dziwne. W konsystencji trochę jak krem, trochę jak lody pistacjowe, z kształtu trochę jak kotlet, a trochę jak wieża Eiffla. Nie dodali też do tego sztućców (znaczy: nie do wieży, tylko do cokolwieka).
- A wie pan, że zarówno żaba, jak i ten koleś od proszku - zlekceważyłam nienarzucającego się specjalnie nowy obiekt biorący udział w naszej dyskusji, znaczy się: cokolwieka - były widywane także w Restauracji u Tadka, której również dotknął problem zaniku smaku w potrawach i nieapetycznej barwy skórki?
- Powiem pani więcej - nachylił się do mnie. Jego okulary miały chyba ze trzydzieści dioptrii, dlatego pomimo że teraz znalazły się o co najmniej pół metra bliżej mnie, nadal nie udało mi się oszacować koloru oczu mężczyzny. - Wiele z tych restauracji ma wspólny kompleks piwnic. Można dojść z jednej do drugiej przy pomocy podziemnych korytarzy, jeśli tylko zna się drogę.
- Ależ... przecież to bardzo ważna informacja - powiedziałam zaskoczona. - Dlaczego pan tak nie mówił od razu?
- Bo wiele nie oznacza wszystkie - westchnął. - Nie mam pojęcia, co łączy wszystkie pozostałe.
- Ojjj, może po prostu nie udało się panu znaleźć odpowiedniej drogi?
- Wątpię, droga pani - wyprostował się na powrót i oparł o krzesło. - Interesuję się tym od jakiegoś już czasu. No chyba że jakieś tajne przejścia. Ale niech pani pomyśli: tajne przejścia w restauracjach?
Nom, pewnie jakby jakieś były, to Pan Samochodzik by je znalazł przypomniałam sobie jego przypatrywanie się każdemu kafelkowi. Ale też on nie był na dole.
- Tajne przejścia w restauracjach brzmią jednak o wiele racjonalniej niż Tajemnica zaniku smaku w potrawach i nieapetycznej barwy skórki pieczonego kurczaka - stwierdziłam ostatecznie.
- Tę drugą nazwę wymyśliła podobno jakaś superbohaterka, więc bym się nie czepiał - skrzywił się, a potem przyjrzał mi dość dokładnie. - Nawet podobna do pani, tylko miała wielki neon przewieszony przez szyję. Z napisem... - spróbował sobie przypomnieć, ale mu nie wyszło. - No nieważne, z jakim napisem. W każdym razie neon był. Czy wszystkie superbohaterki ubierają się na różowo?
- Tak, znaczna większość - powiedziałam ze złośliwością w głosie. - Ale trzeba uważać, bo niektóre z nich, to klienci, którzy przegrali zakład z Simplusem.
- A gdyby tak pójść... - Postanowiłam wrócić do tematu połączeń międzyrestauracyjnych. - Pójść do jeden z restauracji, do których nie mógł pan trafić tunelem, tam zejść do piwnicy i spróbować przedostać się tutaj?
Na jego pojawił się grymas uznania.
- Nie głupie. - Wyraził słownie. - I pani tam teraz ma zamiar lecieć i to sprawdzić?
- Nom, natychmiast - potaknęłam demonstracyjnie wstając od stołu. - Tajemnica tajemnicą, ale jest ktoś, kogo jak najszybciej muszę odnaleźć, najlepiej przed końcem sierpnia.
Jak powiedziałam, wstałam, obróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi pozwalając by moja peleryna dziarsko powiewała na wyimaginowanym wietrze.
Za chwilę jednak wbiegłam nerwowo z powrotem, zapytałam, ile kosztował cokolwiek, zapłaciłam i znów przeleciałam przez drzwi. Już nie tak dziarsko i efektownie.




____________________
*zresztą co za wyjaśnienia - pytam o to tutaj każdego, nawet tych panów telepiących się na tych podłóżnych robotach drogowych, którzy mnie nie słyszeli. Obstawiam, że teraz dla każdego statystycznego mieszkańca Goleniowa będę nie Tą od szyldu, ale Tą od detektywa.

3 komentarze:

  1. Alee to nie jest właścicielokucharz, tylko Dirk! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A po czymże to wnosisz? ;> Przecież się nie przedstawił.
      A poza tym mówili, że on wychodził.
      A poza tym nic o holistyce nie mówił.
      A tak poza tym, to tego... Miałabyś jakiś pomysł, jak zjeść tamto cokolwiek? Bo ja już bym się prędzej zabrała za tamtą żabę.

      Usuń
    2. Ja wiem wszystko ;) [po pizzy, wyglądzie...]
      Jak to, jak? Rękami, a jak cię wyrzucą z restauracji to zabierz to coś ze sobą, przynajmniej głodna nie będziesz :)[panabyćmożeDirka też weź ;D]

      Usuń