Obudziłam się w swojej bagażowni. Z radyjka płynęła jakaś uspokajająca muzyczka jak przy jeździe windą albo w hotelach. Wszystko było takie spokojne. Usiadłam na półce.
Spokój... Czy kiedykolwiek będę mieć spokój w mojej pracy? Jeżeli bycie wkładaną siłą do dziwnej machiny można pracą nazwać... Ale tym razem było nawet miło.
Lady BOOM mnie załamała, nawet myśleć o niej nie potrafię, bo wszystko mnie boli. Ale Łucja i ten jej Doktor... Chciałabym poznać więcej jej przygód. To wszystko było bardzo intrygujące.
Ale to, co mi zrobili tutaj, odebrali własną wolę i uwięzili...
Moje rozmyślania przerwało nagłe burczenie w moim brzuchu.
No tak, śniadanie. Przydało by się coś zjeść... Wstałam więc i wyszłam z mojej bagażowni. Przynajmniej drzwi nie były zamknięte...
Stanęłam jednak tuż za nimi.
Nie miałam pojęcia, w którą stronę jest stołówka.
- Hej, Veruco! - usłyszałam głos dobiegający z korytarza po lewej stronie. Gdy się tam odwróciłam, zobaczyłam biegnącego ku mnie Petera.
- O, hej... Peter, tak? - odpowiedziałam.
- Tak, to ja. Właśnie miałem cię budzić. A tak w ogóle... to co tu robisz? Czemu wyszłaś?
- Głodna jestem. Chciałam iść do stołówki, ale...
- Nie wiedziałaś którędy? - dokończył za mnie.
- Nie, przeszkodził mi jakiś idiota. - odparłam sarkastycznie - Tak, nie wiedziałam, bo jakoś nikt mnie jeszcze po tym miejscu nie oprowadził!
- To dziś to nadrobimy. Masz dziś dzień wolny.
- Jak to "dzień wolny"?! "Pracuję" tu dopiero drugi dzień!
- Ale to wyczerpująca praca, nieprawdaż?
- Prawdaż... - odparłam. - Tylko czemu ten dzień wolny nie mógłby być po mojej przygodzie z Lady BOOM!?
- No... Też prawda... Ale może chodźmy już do tej stołówki, a nie stoimy w miejscu?
To był dobry pomysł, więc poszliśmy korytarzem na prawo.
- Sprytnie zmieniasz temat - przyznałam z przekąsem - Po co jest ten dzień wolny? Tym razem prawdę.
- Eee... Mam z ciebie wyciągnąć trochę informacji.
- Na temat?
- Ciebie. Wszystko, co lubisz, nie lubisz... Co byś chciała tu mieć, czego nie. Ulubione potrawy i rzeczy, których jeść nie chcesz. Wszystko.
Aha... To trochę dziwne.
- Po co?
- By ci było tu jak najwygodniej. Chyba spędzisz tu trochę czasu.
Weszliśmy do stołówki. Peter uśmiechał się do wszystkich, oni do niego. Ale gdy popatrzyli na mnie uśmiech, znikał z ich ust. Usiedliśmy przy tym samym stoliku, co wczoraj.
- Co dziś na śniadanie, droga pani? - zapytał szarmancko mój towarzysz.
- A co jest do wyboru? - odparłam beznamiętnie.
- Alfabetycznie czy chronologicznie? - zaśmiał się - Mamy wszystko. Szczególnie dla ciebie. Powiedz, a będzie.
- Eee... - zamyśliłam się. Można by ich sprawdzić czy wszystko... Kawior ze śmietaną z mleka jaka. Nie... Nie zjadłabym tego. Głód zwyciężył. - No dobra. To omlet.
- Jasne.
Peter wstał od stołu i poszedł w stronę czegoś w guście lady. Po minucie wrócił z dwoma talerzami. Jeden - z omletem - postawił przede mną, drugi - z tostami - przed sobą. Potem usiadł na krześle i zabrał się do jedzenia.
- Zaczęłaś już opisywać swoją pracę? - zapytał, gdy przeżuł pierwszy kęs.
- Skąd wiesz, że... - zdziwiłam się.
- Po prostu mam znajomości. - powiedział z uśmiechem.
- Tak... Sayer do mnie przyszedł po przygodzie z Lady BOOM. Dał mi notes i powiedział, że gdy to wszystko opiszę, może łatwiej to wszystko przyjmę. To zaczęłam pisać po nocach.
- Opisałaś już ten drugi świat? - kolejny kęs.
- Tak. Londyńska Katastrofa - tak to nazwałam.
- Super. Dasz poczytać?
- Nie. Nikomu tego nie pokażę. A teraz może dasz mi zacząć jeść moje śniadanie?
Nareszcie sięgnęłam po leżący koło mnie srebrny widelec. Wbiłam go mocno w omlet i bez użycia noża oderwałam dość spory kawałek. Ruchem ręki po elipsie wsadziłam go do ust i dokładnie przeżułam. Najpierw przednimi zębami, potem trzonowcami po prawej stronie. Moją jamę gębową zapełnił wspaniały smak omletu z kurkami.
- Mmmm.... To przepyszne. Nigdy nie jadłam tak dobrego omleta... omletu... cokolwiek. Jest pyszny.
- Przekażę w kuchni. - znowu się uśmiechnął. - A to jak jadłaś omlet - też opiszesz?
- Tak, specjalnie dla ciebie. - odparłam. - Czynność po czynności.
- Dobra, czas na trochę pytań. - rzekł.
I zaczął zadawać jakieś banalne pytania. Teoretycznie banalne, bo nad niektórymi musiałam się długo zastanowić... Szczególnie długo zastanawiałam się przy chyba 58 pytaniu (tak, liczyłam je). Bo gdy skończyły się tematy takie jak ulubione kolory, jedzenie, książki, programy w telewizji, Peter postanowił zapytać mnie o moje dawne życie na Ziemi.
- Jesteś z Polski, tak? Co najbardziej lubiłaś w Polsce? Co tam ci się najbardziej podobało?
Długo, naprawdę długo myślałam nad odpowiedzią. W końcu wyznałam.
- Lasy. Wspaniałe polskie lasy. Będę tu za nimi tęsknić.
- Jasne... Dobra. Zapamiętam. - powiedział zamyślony. Po chwili dodał wskazując na mój pusty talerz - Skończyłaś już?
- Tak. Ze dwadzieścia pytań temu.
Wziął nasze talerze i wstał od stołu. Kurde, po co mu te wszystkie informacje - pomyślałam. Nie sądziłam, by chodziło tylko o moje szczęście.
- Dobra. - powiedział, jak wrócił. - Teraz czas cię oprowadzić.
Wstałam od stołu. Popatrzyłam na Petara z miną "No nareszcie" i wskazałam mu ręką, by szedł.
Razem wyszliśmy ze stołówki, ludzie nadal się dziwnie na mnie patrzyli. Jednak próbowałam się na tym nie skupiać.
- Dobra. Zacznijmy od tego, że jesteśmy w kosmosie - nadal jeszcze w twojej galaktyce. - podeszliśmy do okna - Pewnie Sayer ci pokazał twoją malutką Ziemię. Ja jestem z Marsa - nie tego koło twojej planety tylko tego dalszego, już skolonizowanego. Niestety jego stąd nie widać.
Dalsza topografia... Baza Skeshwacom ma 24 kilometry kwadratowe powierzchni. Sześć pięter. Teraz jesteśmy na najniższym. Ty chyba w ogóle nie byłaś na wyższych. Trzeba to zmienić. W każdym razie to jest piętro Machiny. Wyżej jest piętro Naukowe, trzecie to Wypoczynkowe, czwarte Szpitalne, piąte i szóste to Fabryka. Zaraz wezmę cię na Naukowe i pokarzę wszystkie nasze...
Nagle Peter przestał mówić, i złapał się za kieszeń. Nic z jej nie wyciągnął, ale postanowiłam wykorzystać tę przerwę w gadaniu.
- Co produkujecie w tej fabryce? I czemu stołówka jest na piętrze Machiny!? I czemu śpię również na piętrze Machiny!? - próbowałam zapytać, ale nie zdążyłam, bo Peter mówił dalej. Był tak jakby bardziej poddenerwowany.
- Śpisz jeszcze na tym piętrze, bo nie zdążyliśmy cię przenieść. Tak... Obudziłaś się zanim wszystko skończyliśmy. Teraz zaprowadzę cię do twojego pokoju, na piętrze Wypoczynkowym. Tak więc zmiana planów - idziemy na Wypoczynkowe. Chodź, pokażę ci drogę.
Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w kompletnie drugą stronę niż szliśmy wcześniej. Nawet nie szliśmy - prawie biegliśmy. Cały czas w milczeniu.
Wbiegliśmy do jakiejś sali. Dużej. Poznałam ją. Sala Machiny Skashwacomu.
- Peter! Gdzie mój pokój! Mam dziś dzień wolny! - zawołałam wyrywając rękę z jego uścisku. Chyba nawet tego nie zauważył. Od razu podbiegł do jednego z pracowników.
- Udało się? - zapytał.
- Tak. Naprawiliśmy to. Ale ona musi to sprawdzić. - pracownik zerknął na mnie.
- Dlatego ją tu przyprowadziłem. - powiedział Peter, a po chwili dodał głośniej - Veruco, chodź tu.
Nie miałam chęci teraz tam iść. W końcu mam dzień wolny - nawet nie chce się zbliżać do Machiny.
- Co się popsuło, że musieliście ją naprawiać? - zapytałam nie ruszając się z miejsca.
- Nic takiego, po prostu... eee... no, Peter będąc w Machinie zahaczył o jeden z kabli. Przerwał go. Trochę nie kontaktowało, ale teraz jest OK.
- Co Peter robił w Machinie?
- Konserwowałem ją. Dlatego moja funkcja tutaj nazywa się Główny Pracownik Przy Skeshwacom. Często wchodzę do Machiny, ale gdy jest wyłączona. Jesteś nadal Jedyną Kompatybilną. - uśmiechnął się zawadiacko.
- Czyli w mój wyimaginowany dzień wolny - popatrzyłam zabójczym wzrokiem na Petera - mam pracować w niesprawdzonej, dopiero co naprawionej Machinie.
- Eee. Tak.
Zamyśliłam się na chwilę... Po chwili powiedziałam.
- Ale dzień wolny nadal mi się należy!
- Oj... No dobra. Po sprawdzeniu. A teraz - hop do Machiny! - powiedział wesoło Peter otwierając drzwiczki do dziury w Machnie. Wczołgałam się tam. Koc i poduszka nadal były w środku.
- Umiecie to odpalić bez Sayera? - zagadnęłam wyglądając przez drzwiczki.
- Veruco, jestem Głównym Pracownikiem Przy Skeshwacom. To ja nauczyłem Sayera, jak odpalać Machinę.
Po czym zamknął drzwiczki.Ułożyłam się wygodnie (dobra, najwygodniej jak się to dało, bo tam nie ma zbyt dużo miejsca). Światło, zapadanie w sen... i głos Petera.
- Gratulacje Veruco. Ja nie potrafię powiedzieć wmaginoiw... eee... Wygimai... Wygaiminowany...
I jego próby wymówienia "wyimaginowany" uśpiły mnie do reszty.
i zepsuli ci dzień wolny, tak nie można :)
OdpowiedzUsuńBiedna, nie?
OdpowiedzUsuńCiekawe, co oni znowu kombinują...
OdpowiedzUsuń1. pokażę! ;P
OdpowiedzUsuń2. Kurczę, ja tam im nie wierzę z tym zepsuciem machiny.