czwartek, 26 lipca 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 25 lipca 2012
Po pierwsze: przepraszam, że nam się tutaj zrobiła taka zbiorowo gigantyczna i nieestetyczna szczelina czasowa. Szczeliny czasowe są paskudne, a ta była tym paskudniejsza, że miałam świadomość jej rychłego wystąpienia.
stąd
Miałam więc dylemat czy zająć się ostatecznym dopracowywaniem pytań na konkurs konwentowy, czy próbować skanować stare szkice instrukcji dla blondynek i krótkiego cyklu fiadomości, żeby ją zapchać. I może nawet ta druga wersja wydarzeń miałaby jakieś szanse dojścia do skutku, gdyby przypadkowo nie była akurat piąta rano i około godziny do odjazdu autobusu.
No a potem...
Ło jejciu. Ten tydzień był... Nie żeby mi się nie podobało, ale było trochę za... za duży jak dla mnie.
Przede wszystkim konwent. Wybitnie nieszablonowe i niezależne od czasu i miejsca zbiorowisko wszelakich Doctorów, River'ów, Płaczących Aniołków, TARDISów (tak, ktoś się przebrał za TARDIS XD), a do tego jeszcze John Smith, Amy, Donna, Romanadvoratrelundar, Jeden Z Najlepszych Administratorów ochrzczony stworzeniem z Midnight i... Boziu, na bank o kimś nie pamiętam. To tak na pierwszy rzut oka, bo potem akcja dopiero się rozkręcała - oglądanie odcinków, kalambury, przemarsz przez miasto, doctorowa gra on-line, paluszki rybne z budyniem by Kitina... Nie nie nie - ja lepiej zostawię ogarnięcie i zrelacjonowanie tego koleżance Agant, która (zupełnie jak ja w tamtym roku) doznała natchnienia i postanowiła podzielić się z nieobecnymi tam swoimi wrażeniami, obserwacjami, faktami i komentarzami. I zdjęciami. Dużo zdjęć będzie. Albo już jest. Nie wiem. Jestem informatykiem, więc to że byłam na tyle przytomna, żeby zlokalizować laptop i zrobić wpis, nie świadczy o tym, że zdołałam się już poukładać także w innych sprawach.
Niemniej jak coś będzie, to czymprędzej zedytuję.
Ale to tylko jedna i najbardziej oficjalna z wielu atrakcji tego tygodnia. Działa się ona dokładnie pośrodku mojej wielkiej podróży przez Polskę, tak więc naturalną chronologiczną koleją rzeczy niejedno ją poprzedzało i następywało po niej. Óóuu, zaprawdę niejedno mrożące krew w żyłach zjawisko dawało nam się we znaki, które długo nie da o sobie zapomnieć pozostawiając nas z niezmrużonymi oczami...
Na przykład taki gołąb (ha, i jak elegancko atmosfera usiadła!). No bo jest sobie ściana - taka w miarę prosta ściana zewnętrzna, tyle że ciuteczkę wyglądająca jak szafka z półkami, jako że posiadała coś na kształt półek - a na jednej z tych niby półek leży but, taki klasyczny powszechnie występujący w przyrodzie adidas. Tak sobie z pociągu patrzymy - ja, wspomniana już Kitina, Myth i Super Informatyk - i każde z nas niezależnie dochodzi do powolnego wniosku, że adidas na półce ściennej nie występuje jednak tak często jak w innych okolicznościach i środowiskach. Powskazywaliśmy go więc trochę w uniesieniu palcami i wreszcie zrobiliśmy to, co każdy szanujący się superbohater niezwłocznie by zrobił - przytłoczyliśmy się do okna i poczęliśmy robić zdjęcia telefonami.
Poniewać pociąg chwilowo się nie przemieszczał, zwisanie z okna i bujanie się na jego krawędzi w tę i z powrotem wydawało się nam absolutnie bezpieczne i rozsądne, a przy okazji można było zwrócić uwagę ludziom, żeby też zerknęli. Oni jednak nie podzielali entuzjazmu - nie wiem, może mieli na oku coś ciekawszego, jak patelnię na wieży ciśnień albo czołg w stodole?
Za którymś ustawieniem obiektywu jednak but wykonał niespodziewaną operację - uniósł lekko główkę (od strony wejścia na nogę) i poruszył nią zniesmaczony w niektóre strony. Opuściłam "aparat" i popatrzyłam zakręcona.
- Ej... - Powiedziałam do towarzystwa. - Nie żebym chciała wam przeszkadzać, ale... to jest gołąb.
Patrzyliśmy ostrożnie we czwórkę. Główka, do tego ruchoma, zmieniała postać rzeczy. Zanim się pojawiła, to na ścianie umieszczony był adidas, a tak - zrobił się gołąb. Niesamowite. Nie wiem, gołąb się założył o paczkę ziaren gruboziarnistych, że kogoś dzisiaj wykiwa, ma słabość do pociagów albo ktoś wyjątkowo przekonująco nakazał mu powtarzać, że jest butem (gołąb jest, a nie tamten ktoś), w każdym razie wiadomo.
Skończyło się na tym, że gołąb odprowadzał wzrokiem jeden z przedziałów pełen chichrających się obłędnie superbohaterów, po czym dalej udawał w najlepsze, że jest butem.
Druga sprawa... Wiecie, co to jest?
stąd
Myśmy nie wiedzieli. Ja nawet powinnam, ale zaręczam, że o ile z góry, tak jak wtedy leciałam, to już nawet było niebezpiecznie zbliżone do granicy formy, którą najbardziej tolerancyjni i otwarci z obywateli polskich mogliby przy okazji bardziej optymistycznych dni odważyć się nazwać stadionem, o tyle z boku wcale, jeśli ktoś nie jest w temacie.
No więc przejeżdżamy sobie obok czegoś takiego SKMem i się zastanawiamy. Pierwszym z rozważonych faktów było podobieństwo do typowego nosidełka wiklinowego:
stąd
Gdyby tak nawkładać do niego jajek, to może nawet słynne koko koko (którego sukces próbowali swego czasu odkryć doświadczalnie moi koledzy) miałoby nieco sensu?
Jednak nie - myślę sobie - nie. Przecież ten koszyk wyposażony jest w całą obręcz drucianych odstraszaczy gołębiowych, czyli że właśnie ptaki mają się tu nie zbliżać, o znoszeniu jajek nie wspominając!
stąd
No to nie. Niemniej wyglądało to na to, że ta łaciata struktura została przez kogoś upleciona. A te druciaki, jakby też miały być wplecione do kompletu, ale komuś już się nie chciało. I wtedy mnie olśniło - nasz wiecznie niedokończony i rozmemłany stadion narodowy!
Kitiny jednak nie przekonała wersja z odstającymi prętami jako elementem niedokończonym. Podobnie jak Super Informatyka, który metalowym elementom przypisał natychmiast właściwości magnetyczne, które umożliwiają utworzenie pola hologramowego, dzięki któremu trawa mogła być użyta wielokrotnie, bo nikt jej nie deptał, a siedzonka się nie zawaliły. Kitina natomiast znalazła odpowiedź na zagadkę, jakim sposobem mistrzostwa odbywały się w tylu miejscach na raz - ot, pręty, na których stadion był rozparty, były w chwilach międzymeczowych porywane przez helikoptery i przenoszone do Kijowa, Poznania czy gdziekolwiek. Super Informatyk uważał tymczasem, że oni te pręty wyjmują z ziemi i zwyczajnie rzecz zwijają (dzięki czemu do akcji wystarczy już +- jeden helikopter). W tę wersję jednak trudniej mi uwierzyć, bo zdaje się, że struktura namio... znaczy: stadionu nie posiada żadnego zamka błyskawicznego ani guziczków.
A na końcu... spotkaliśmy jeszcze superbohatera na stacji. Pędził rozpędzony wzdłuż szyn szybkiej kolei miejskiej szybszy niż będząca lokomotywa i świstniejszy niż indiańska strzała. Nawet nie zdążyliśmy zagaić. Przez to nie dowiedzieliśmy się też, jaka była właściwie jego misja :< Po prostu przeleciał odziany w czarny kombinezon po przeciwległej stronie stacji i zatrzymał się nagle. Ani nie przed wejściem do pociągu, ani przy żadnym pasażerze potrzebującym pomocy. Uznaliśmy wreszcie obserwując go, że musi to być Człowiek Lokomotywa, który właśnie czeka na podczepienie wagonów, tudzież na ludzi, którzy o odpowiedniej porze zaczną go dosiadać.
Szkoda, żeśmy wtedy jechali w przeciwnym kierunku.
Ludzie, zaraz koniec ankiety! Szczerze mówiąc chwilami myślałam, że już prędzej sam blog się rozejdzie, niż ona się skończy, takie tu bywały czasy, jednakże blog nadal jest, a ona tymczasem konkretnie i jednokierunkowo zmierza ku końcowi! Tak dosłownie to zostały już trzy dni (choć wiele osób załapie się już zapewne na cyferkę 2) i w zasadzie można już przewidywać, jakie dwie odpowiedzi okazały się być najbardziej rozpowszechnione wśród czytelników, ale nie uprzedzajmy faktów...
A teraz ciekawsze - jak już każdy zauważył, zwerbowaliśmy kolejną nową bohaterkę! No, właściwie to słowo kolejną nie jest tu najwłaściwsze, bo brzmi, jakby była to osoba typowa i przeciętnie pomyślunkowa pisząca poczciwie o ziemskopospolitych zjawiskach superbohaterskich, tak jak mniej lub bardziej tutejsza reszta. A nie, tak zdecydowanie nie jest.
Co jak co, ale po tym, co już miałam przypadkowo zaszczyt odczytać z jej magnetycznomyślowego notatnika, mogę się spodziewać, że już wkrótce będziecie na sam widok koloru niebieskiego kicać z radości
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Świetne :) Pomysły na teman Koszyka... Stadionu Narodowego - brilliant!
OdpowiedzUsuńWarto było przeczekać atak szczeliny czasowej :D
Ja myślę, że miał to być koszyk dla olbrzymów. Bo jak Ksenia spotyka takie małe ludziki, to dlaczego i takich wieeeeeelkich ludzików by nie miało być? My jesteśmy pośrednimi xD
OdpowiedzUsuńTak! Koszyk dla olbrzymów! I pochodzenie tej (http://images.photo.bikestats.eu/zdjecie,600,282721,20120612,rondo-z-palma-iz-pilka.jpg) piłki w środku Warszawy niedaleko koszyka!
OdpowiedzUsuńzostało wyjaśnione!*
Usuńah, ten nasz piękny stadion Narodowy xD
OdpowiedzUsuńAdditional research is needed to explain manuka honey as a useful home remedy for acne.
OdpowiedzUsuń