piątek, 17 sierpnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 16 sierpnia 2012



Kiedy byłam małym dzieckiem (MacGyver często zaczynał swoje odcinki od takiego wstępu, możnaby to wdrożyć), no dobra, też trochę starszym, zdarzało mi się w napływie ekspresji, ekscytacji i wielu innych rzeczy na e, deklarować, że ja któregoś dnia pojadę zwyczajnie do tej Wielkiej Brytanii/Ameryki/Rumunii i uprę się i znajdę tego Neila Tennanta/Paula McGanna/itp. Będę chodzić w tę i we wtę, rozglądać się, nucić różne przyciągające uwagę piosenki (w zależności od okoliczności) i znajdę. a jak..!
Przypomniałam sobie o tej niepalącej kwestii przedwczoraj, kiedy latając (jak nic również w tę i we wtę) nad Goleniowem starałam się wypatrzeć detektywa w czerwonym kapeluszu. Ostatnio udało mi się dojść, że był tutaj i to nie tak wcale krótko, ale jak przyszło co do czego i poleciałam tam, to się okazało, że sprawa wymaga większej mocy obliczeniowej... Najpierw poleciałam nad taksówki (przetaksować je wzrokiem :p), jako że tutejszy kolega zasugerował (w komentarzu), że cieszą się one sporym zainteresowaniem pewnego holistycznego detektywa, który nie lubi płacić za jazdę. Nikt z zapytanych jednak nie wiedział, co mi podpowiedzieć, pomimo że był tam nawet sam poszkodowany. Potem odwiedziłam sklep z lupami (może jednak zaszaleje i sobie w końcu kupi), potem do lokalnego sklepu z pizzą (bo Dirk Gently pizzę lubi do szaleństwa, co wie każdy jego fan), potem jeszcze do jakiegoś meblowego (bo zakręt był za ostry :<)... I musiałam wreszcie przyznać, że to miasto jest spore. Większe niż Gryfino, a przecież nawet w Gryfinie lokalni superzłoczyńcy (lokalni superzłoczyńcy XD) potrafią sobie bez trudu znaleźć kryjówkę w jednym ze sklepów sieci Biedronka czy Intermarche (czyt. intermarche). Co prawda zawsze potem ich znajduję, w końcu chrupanie takiego kawałka drewna jak bułka z Biedronki słychać na drugim końcu miasta, nie mniej problem został zilustrowany.
Polatałam sobie jeszcze trochę w celach krajoznawczych płosząc wróble, gołębie i innych ludzi (którzy najwyraźniej również przybyli tu w celach krajoznawczych), aż usiadłam sobie wreszcie pod drzewem zwisającym nad tutejszą rzeką o nazwie Ina i wpatrzyłam się w nią chcąc przeanalizować fakty.


stąd

Było w tym chceniu coś takiego, co przywołuje mi na myśl scenę z Miodowych lat, kiedy to słynący ze swej mądrości Karol Krawczyk próbował sam sobie przeperswadować, że wysoki poziom gry w pokera można osiągnąć za pomocą dedukcji. To szło jakoś tak:
Teraz na przykład wyciągnąłem asa pik i na tej podstawie mogę wyciągnąć wnioski umożliwiające mi dobranie następnego posunięcia.
[Tu chwila ciszy]
Wiem na przykład...
[Jeszcze jedna, nieco krótsza chwila ciszy plus wzburzenie]
...że już nie wyciągnę asa pik.


No. Mniej więcej. Ja miałam za to postrzelony dirkowy kalkulator, informację, że tu był oraz mniej lub bardziej ogólną wiedzę na temat jego zwyczajów i wyglądu. Przyznacie, że nie są to ścisłe konkrety, które przyprawiłyby serce głównego komendanta policji o radosne palpitacje.

- Czy pani jest superbohaterką? - Zapytało coś małego z warkoczykami po kilku stronach głowy.
- Przeważnie - odwróciłam się w stronę dziewczynki. - A co, coś się stało?
- Tak - ucieszyła się pokazując nieliczny jak na razie zestaw zębowy. - Bo tamten pan obłożył dynamitem basztę i chce ją wysadzić, ale on tylko tak stoi i gada, a jak będzie tak tylko stał, to filmik nie będzie ciekawy i nikt go nie będzie chciał komentować na YouTube.
Ostatnie zdania dochodziły już do mnie z daleka, gdyż przeważnie mam tak, że jak usłyszę o obkładaniu czegoś dynamitem, to przestaję zagadywać i nawijać, tylko się chybcikiem zrywam do lotu (co niekoniecznie jest poręczne przy oglądaniu telewizji; dlatego też wolę teatr TVP).
Nic nie mogło mnie powstrzymać - ani gałęzie (czemu te drzewa, co u dołu były tak ładnie zwinięte, u góry wszędzie miały te gałęzie?), ani gołębie i wróble, którym z niewiadomych powodów zebrało się teraz na lot powrotny... Po dwudziestu minutach** byłam na miejscu.
Był tam również "pan" odziany na czerwono, w długi płaszcz i... jakby to powiedzieć... nisko umiejscowionym hełmie. Przez to początkowo zmylił mnie, ponieważ myślałam, że mnie nie zauważył.
- A więc to ty jesteś Tą superbohaterką od szyldu? - Przemówił do mnie wyniośle.
Określenie oczywiście mi się nie spodobało, co skomentowałam odpowiednim gestem, który sprawił, że od tej pory jego ton nie był już aż tak wyniosły, a heł obrócony był o około 720o stopni, tj. w drugą stronę (może tam też kogoś zobaczył?).
- Zamierzam wysadzić tę oto basztę, a następnie objąć władzę nad światem! - Oświadczył, jak powiedziałam, już nie tak wyniośle.
- Ale tylko basztę? - Odpowiedziałam szczerze zdziwiona. - Dlaczego nie całe miasto? Bo wiesz: pomiędzy wysadzeniem baszty a objęciem władzy absolutnej jest jeszcze sporo punktów pośrednich. Np. terroryzowanie miasta, przekonywanie do siebie sojuszników...
- Jak na razie mam tylko tyle dynamitu - powiedział usprawiedliwiająco. - Więc wysadzę tylko basztę.
- Ale jak już wysadzisz tę basztę, to będziesz miał dynamitu jeszcze mniej. Nie lepiej trochę oszczędzić, odłożyć sobie..?
Mój wzrok przypadkowo zawędrował w poddenerwowany tłum, na buzię dziewczynki, która mnie tu przyprowadziła i która teraz była czerwona ze wściekłości. No jasne - miała sterczącego złoczyńcę, teraz ma sterczącego złoczyńcę i sterczącą superbohaterkę.
Każdy sobie to zawsze inaczej wyobraża, tak jakoś.
- Nie obchodzi mnie to! - Wybuchł wreszcie Mr Hełm Tył Na Przód (jakoś go muszę nazywać, skoro jest kolejnym geniuszem nie zbającym o markę i nie przedstawiającym się). - Wysadzę tę basztę, tak że najbliższe kilometry zasypią zgliszcza, ludzie będą krzyczeć, a z największych zabytków...
Tum, tum, tum, tum, tum, tum, tuururu. Tum, tum, tum... odezwał się mój telefon tak jak zawsze niegrzecznie i niespodziewanie.
Złoczyńca przez chwilę patrzył zdziczale to na mnie, to na ten telefon.
- Przepraszam... - odpowiedziałam, machając w zajmujący sposób ręką.
- Czy to czasem nie jest melodyjka z..? - Mr Hełm Tył Na Przód podrapał się w głowę.
- Tak, z pewnego okropnego serialu na podstawie fantastycznej książki - pomachałam jeszcze trochę ręką i natychmiast przeszłam do rzeczy. - Halo?
- Cześć, Astro - wypaliło ze słuchawki.
- Ej, no, Zbigniew, ale ty nie dzwoń do mnie, kiedy akurat ratuję świat przed złoczyńcą!
- Basztę - odezwał się z tła sam zainteresowany.
- ...Kiedy ratuję basztę przed...
- Obejrzałem wiadomości na wszystkich swoich sześciuset osiemdziesięciu dziewięciu kanałach - mówił dalej naukowiec - i nic nie mówili o żadnej superbohaterskiej walce w obronie świ... w obronie baszty.
Uniosłam ponownie wzrok.
- To włącz sobie YouTube: zapowiada się, że zaraz trafi tam ekranizacja przygód z mojego bloga.
W tej chwili, że ktoś niedaleko mnie (znaczy: na zewnątrz telefonu) dyskretnie chrząknął. A potem jeszcze dwa razy, już mniej dyskretnie. Ale za to zdecydowanie nie wyniośle.
- Chodzi mi o to, że co ty zrobiłaś z tymi hamburgerami, co ci mówiłem?
Ło masz pomyślałam. Misja z hamburgerami pożerającymi miasto była owszem, wybitnie głupia i tak dalej, ale jednak pasowałoby ją dokończyć, a ja pozostawiłam te sandwitche samopas w tej fabryce keczupu. Co gorsza pozwoliłam im robić karierę telewizyjną, bo jak widać reklama z bułkami rzucającymi się na butelki z hellmansowym sosem pomidorowym radzi sobie na ekranach całkiem nieźle.
Zrobiłam sobie facepalm wolną lewą ręką. Tak, moi rodzice na pewno nie byliby zadowoleni.
- Zrobiłaś z nimi cokolwiek? - Dopytywał się usłyszawszy znaczące plaśnięcie.
- Przepraszam, czy ta rozmowa jeszcze długo będzie trwała? - Oburzył się w tle Mr Hełm Tył Na Przód.
- No wiesz... Nie całkiem - odpowiedziałam telefonowi.
Trzeba uważać na sytuacje, kiedy ja uważam słów w stylu nie całkiem, średnio, nie najlepiej... Z nimi chodzi o to, że one nie mają nic wspólnego ze środkowatością, a wręcz przeciwnie.
Jak miało się rychło okazać, mój rozmówca wiedział to:
- Nic nie zrobiłaś?
- No cóż... No nie... - I nagle ożywiłam się. - Chyba że do czegoś można zaliczyć wywiad środowiskowy okolic, w których gustują, preferują wyjadać keczup i tak dalej...
- No bo z nimi są teraz same problemy - powiedział starając się uspokoić. - Na przykład podczas wczorajszego meczu wdarły się na boisko i rzuciły się na piłkarzy. Znaczy: tylko na naszych, bo Estończycy ich nawet nie zauważyli.
Pewnie ich ubiór nie kojarzył się z keczupem... Pomyślałam i w tej chwili zaczęła docierać do mnie rozległa seria stęknięć na temat tego, jak hamburgery i robienie z nimi czegoś może być ważniejsze niż on, tj. autor wypowiedzi, tj. stęknięć.
- Pogryzły ich tak, że ledwo biegali! Ostatecznie oczywiście przegrali i teraz każdy śmieje się, że Polska przegrała z krajem, który ma mniej mieszkańców niż Warszawa.
- Jasne, jak Polska przegrywa, to najlepiej zwalić na wściekłe hamburgery - burknęłam.
- Wiesz, to jest przykład bardziej globalny, godny skupienia uwagi superbohatera - powiedział Zbigniew ni to z ironią, ni bez. - Dla mnie osobiście jest w tej chwili ważniejsze to, że kilka z nich wróciło z powrotem do mojej pracowni pod restauracją. Jeden z nich trzyma mnie na muszce, parę innych spycha w przepaść, a reszta tańczy Kaczuchy i woła, że chce jednego dolara i miliona helikopterów!
- Ej, słyszysz! - Znowu dopadł się do mnie szum tła. - Ja to naprawdę zamierzam wysadzić!
- Hamburger..? na muszce..? - Przez chwilę spróbowałam sobie wyobrazić hamburger trzymajcy palec na spuście.
- No na tej muszce, którą miała zjeść ta żaba, która wciąż straszy mi gości w korytarzu!
- Ależ spokojnie, spokojnie... - starałam się pocieszyć słysząc niepozytywne uniesienie głosu. - Zaraz bę...
- No jak spokojnie, jak ta muszka zaraz odleci..!
- I ty tak cały czas nawijałeś siedząc na musz..?
Nie dokończyłam, bo słuchawkę wypełniło niespodziewane AAAaaaaa...!!!!, po którego zmiennym tonie na podstawie zjawiska Dooplera można było łatwo wywnioskować, że dwa obiekty (w tym przypadku telefon i jego właściciel) oddalają się od siebie ze zwiększającą się prędkością, prawdopodobnie sięgającą około 10 m/s2.
Odsunęłam słuchawkę od ucha i spojrzałam na nią dla odmiany oczami (nadal nic ciekawego nie było słychać), więc z lekka skonfudowana rozejrzałam się dookoła.
W zasadzie nic się nie zmieniło, poza tym, że paru przechodnich gapiów zrezygnowało z oglądania "sensacji" i sobie poszło. Dziewczynki pragnącej wrzucić filmik na YT, też już nie było. Pod względem gołębi wcinających okoliczne okruszki, też się zrobiło jakby puściej...
A, i ten od przekrzywionego hełmu też sobie gdzieś poszedł.
Zastanawiające - jego brak powinnam chyba zauważyć już na początku, prawda?

Jeszcze sprawdziłam, co na to mój (a właściwie nie mój) kalkulator. Twierdzi, że [i]15 : QIAN[/i]*. I w sumie się zgadzam. Następnie, lekko niepocieszona, wróciłam do domu.

A oto coś z dzisiejszego pochwycenia radiowego:



____________________
*W sumie to brzmi zupełnie jak Kocia Rózia.
**Musiałam wyhaczyć pewną miłą panią, żeby powiedziała mi, jak do tej baszty trafić. Do tego były dwie i na początek oczywiście najpierw trafiłam do tej drugiej.

3 komentarze:

  1. Czyli ten gość (małpa w czerwonym :D) to nie był cyrkowiec? A to zbiegowisko to nie dlatego, że właśnie rzucili Prince Polo? Mogłaś mu rzucić jakąś monetę, czy coś, tak to posmutniał, spakował manatki i poszedł wysadzać coś innego :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Prince Polo nic mi nie wiadomo, ale tak - obraził się przez niedobór superbohaterów (czy ty wtedy spałeś?) i monet i pojechał do innego miasta coś wysadzić <foch>

      Usuń
  2. Czyli właściciel telefonu spadł bez telefonu? Powinni razem polecieć ;(

    OdpowiedzUsuń