poniedziałek, 2 lipca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 1 lipca 2012



O paczcie, jak licznie! Aż miło! Napisałabym wczoraj, podobnie jak połowa poprzedników, ale w trakcie konsultowania się z materiałami do Tego dziwnego uczucia zatrzasnęłam się do 3 w nocy na TARDIS Wiki. Ludzie, jakie tam rzeczy piszą o alternatywnych liniach czasu i tzw. Odczuwaniach! A jeszcze to - artykuł dnia:
Autostopem przez Galaktykę na... TARDIS Wiki.
Ludzie, przecież to jest wspaniałe! Być wielbicielem osoby, która była wielbicielem czegoś, czego ja teraz jestem wielbicielem! Do teraz ręce mi się trzęsą.

No ale czas napisać to, co napisać miałam zamiar i naaaaapewno bym napisała, gdyby mi się mózg nie przestawił w tryb mono. No więc...

Rano odebrałam SMSa (tak, już nie telefon, w końcu mamy już XXI wiek; jeszcze ze 100 lat i dojrzeją do maili) i dowiedziałam się, że coś niepokojącego dzieje się w... jednej z restauracji, którą zajmuje się właśnie Magda Gessler.
Znaczy: coś niepokojącego nie licząc tego, że Magda Gessler się nim zajmuje.

W pięć minut byłam pod drzwiami, które ktoś umieścił pod numerem, którego szukałam i chwytliwym tekstem wyświetlanym na szyldzie Restauracja u Tadka.
Spojrzałam na ów szyld, potem na ten, który od pewnego czasu niestrudzenie ze sobą noszę, potem jeszcze raz na tamten i stwierdziłam, że mój wygląda lepiej.
- A, pani od szyldu, prosimy - powiedział obły pan z wybałuszonym białym kapeluszem, którego automatycznie ochrzciłam właścicielem restauracji.
Zanim zdążyłam zaprotestować wobec nieeleganckiego epitetu, którym ogarnął moją osobę, ktoś niezupełnie nieznajomy wyszedł mi na przeciw.
- Wezwaliśmy najlepszych - powiedzał do mnie rdzawowłosy śledczy CSI na wstępie zamiast Dzień dobry.
Czy on mnie poznał, to nie miałam pewności. Chwilowo zrobił wrażenie, że owszem, a potem spojrzał na świecący się pięknie neon z napisem... A zresztą wiecie, z jakim napisem. Spojrzał się, potem z powrotem na mnie i nabrał wątpliwości.
Tak więc w razie gry grupowej pt. Czym różnią się te dwa obrazki? wiadomo już byłoby, kogo brać do swojej drużyny.
- Ahaaaa - przywitałam się więc również. - Wie pan, że już to wczoraj słyszałam? A potem na moich oczach cała brygada żołnierzy została zdziesiątkowana przez...
- Ja nie o żołnierzach - przerwał Horacy. - Wezwaliśmy najlepszych detektywów.
I jeszcze te jego nieśmiertelne czarne okularki.
- A, bomba - Ucieszyłam się na zapas. Nie rozmiem, dlaczego ci wszyscy śledczy/generałowie/policjanci/geniusze zła/podróżnicy w czasie/kosmicy/niepotrzebne skreślić zakładają, że ja zawsze jestem w temacie. - A do czego?
- Właściciel restauracji zgłosił się do nas dzisiaj w sprawie zaniku smaku w jego potrawach i nieapetycznej barwy skórki pieczonego kurczaka - padła odpowiedź.
- A to nie wystarczyło wezwać Makłowicza? - powiedziałam natychmiast o jednym z moich idoli.
- Wezwaliśmy wczoraj, ale przestał być efektywny, jak tylko zorientował się, gdzie przechowywane są beczki z winem - przyznał rudy. I pierwszy raz wyczułam w jego głosie coś, co nie pasowało całkiem go jego image'u, a co mogłabym zaokrąglić do niepewności.
- Pasjonat - wyszczerzyłam się
- To fakt. W życiu nie widziałem jeszcze, żeby ktoś tyle gadał mając przed nosem kieliszek z winem.
- Normalka.
- Rzecz w tym, że nikogo tam nie było prócz niego - mówił zdejmując i składając binokle. - Nawet próbowaliśmy nadać temu jakiś sens i podrzucić mu do towarzystwa kamerzystę, i to nie byle jakiego, bo samego Makarona od Cejrowskiego! A on na to, że wina nie łączy się z makaronem...
Teraz, w ramach diametralnej zmiany tematu powędrował wzrokiem na główną salę restauracji, w której się właśnie znajdowałam, a więc ja, jak zasugerowały neurony lustrzane, spojrzałam również, gdzie miejsce miało już na dobre rozkręcone multiśledztwo z udziałem wielu fachowców.
- Niemniej sama pani rozumie. Trzeba było przedsięwziąć bardziej zdecydowane środki i zająć się śledztwem na poważnie.
- Tajemnicą zaniku smaku w potrawach i nieapetycznej barwy skórki pieczonego kurczaka?
- Hmm, brzmi nieźle - powiedział zakładają okulary z powrotem. Zaczęło mnie zastanawiać, czy ów cykl zdejmowania i zakładania ma stałą przewidywalną długość. Trzeba by doliczyć początkowe przesunięcie w fazie i obliczyć jakimś fourierem.
- Brzmi jak brzmi, ale wie pan: ja jestem superbohaterką. Nie mogę prowadzić dochodzeń o kolorze kurczaka, moim przeznaczeniem jest zwyczajnie komuś wlać!
- To trzeba było przyjść wczoraj - powiedział nie zdradzając, czy załapał. - Makłowiczowi cały czas musiał ktoś nalewać. Pomimo że wlewał wszystko z powrotem.
Już miałam zapytać o to, co w takim razie mam robić dzisiaj, kiedy nad moją głową przeleciał ogórek. Znaczy: nie o własnych siłach. Zgodnie z podświadomymi oczekiwaniami wkrótce śladami ogórka z kuchni wypadła sama Gessler (ale już ruchem kroczącym, nie lecącym).
- Czy pan myślał, że ktoś byłby w stanie zjeść tego ogórka? - zapytała oburzona.
- No teraz, to już pewnie nie... - powiedział szef kuchni w białej czapie. Tak, czyli jednak nie był to właściciel a kucharz. Takie ol-in-łan.
- Proszę pana, ten ogórek nie pochodzi z ekologicznych upraw najwyższej jakości!
Ta żaba nie zawiera żadnych sztucznych składników... przypomniało mi się nagle.
- To jak zawiera dużo metali i minerałów, to źle?
- Tak, bo to jest OGÓREK! - zatupała pani Gessler.
This is SPARTA!
- Ahaaa... - odpowiedział tamten kuląc się.
Widać moja bratnia dusza.
No nic. Upewniłam się jeszcze, że poszukujemy smaku w potrawach i apetycznej barwy skórki pieczonego kurczaka, a nie np. odwrotnie, po czym pozostawiłam za sobą oficera CSI, minęłam wózek wywożący właśnie kilka skrzynek mrożonych warzyw i mleka (niemrożonego) na śmietnik i ruszyłam prosto na salę rozejrzeć się po tłumie.
Znaczy: miało być po dowodach, ale jakoś właśnie ten tłum najpierw wpadł mi w oczy. Patrzyłam przed siebie i obserwowałam około tuzina przemieszczających się w wyrafinowany i lekko pochylony sposób panów w śmiesznych płaszczach, którzy przyglądali się najbliższym im stołom, ścianom i podłogom przy pomocy posiadanych przez nich lup, proszków i mikroskopów. Trudno byłoby to jednak nazwać harmonijnym współżyciem*, bo co jakiś czas panowie zamiast przyglądać się szafkom czy blatom patrzyli sobie nawzajem na plecy (nawet jeśli mikroskop miał obiekcje przed utrzymywaniem się na powierzchni pionowej) i posypywali proszkiem głowy sobie nawzajem.
- Ej, panie Poirot, ten kręcony włos to ja dopiero zgubiłem, proszę go nie badać! - rozdarł się szef/właściciel przykładowo, choć do teraz nie mogę pojąć, jak on tego włosa dojrzał z dziesięciu metrów.
Nie zareagowałam specjalnie, kiedy jakaś imitacja, jeśli nie oryginał, Sherlocka Holmesa szła pochylona z lupą do dołu i zaliczyła głową w... inną imitację SherlockaHolmesa, ale kiedy nad tym przeleciał kolejny kawałek ogórka i okrzyk wojenny pani Gessler, że ona takiego pomidora jeść nie będzie, to już niestety doznałam ataku śmiechu XD Ktoś przypominający mi inspectora Clouseau'a od Różowej Pantery siedział pod stołem i dokładnie infiltrował wszystkim sznurówki, a pan Samochodzik szukał tajnego przejścia w ścianach prawdopodobnie pozostawionego przez Templariuszy (pomimo że 5 lat temu budynku jeszcze nie było). Dobrze, że nie było tam klientów, bo nagle wyobraziłam sobie, jak któryś z tych napaleńców skrobie czymś wysoce specjalistycznym czyjś talerz, tyle że nie czekając, aż jedzący się z nim rozstaną.
Ktoś potknął się o czyjś płaszcz, a ktoś inny potknął się, bo to jego płaszcz został nadepnięty.
I znowu Gessler, teraz z nożem. Nie, nie chciała nikogo zabić (choć z pewnością ostałej przy życiu połowie dobrze by to zrobiło) - gorzej:
- Widzi pan, widzi pan to? - W oka mgnieniu podbiegła do bawiącego się okularami śledczego, który również poświęcał się oglądaniu widowiska, i zaprezentowała mu lśniący tasak.
- Nie widzę - powiedział. Być może dlatego, że był akurat w fazie "bez okularów".
- To czarne, zardzewiałe, brudne.
Doświadczony kryminolog zajmujący się badaniem pyłków kurzu w powietrzu (lub odwrotnie), który znalazł by znamienny paproch nawet w mercedesie mojego taty, kiedy wracał z przywózki drzewa, nie widział.
Zanim jednak pani Magda zdążyła go adekwatnie skarcić za to niedopatrzenie, Horacy znalazł sobie wykręt:
- Nie, nie dawajcie mu okularów! - Wbiegł nagle w depczący się nawzajem bałagan. - Panie Hilary, niech pan nadal szuka, one nie są pańskie..!
Ciekawe, kogo jeszcze tu znajdę? Sporo postaci od Makuszyńskiego, parę znanych mniej i bardziej... Ale jak tu znaleźć smak i barwę skórki?
Postanowiłam, że będę awangardowa i pójdę do kuchni. Albo raczej podejmę próbę przedostania się do kuchni, na wypadek gdyby dopadła mnie wściekła Gesslerowa niezmiennie machająca ostrym narzędziem.
W kuchni było... dziwnie. Mrocznie. Podłoga z kamienia, ściany z kamienia... Możnaby powiedzieć, że to taki góralsko-zbójecki styl, ale te wiszące z sufitu łańcuchy nie wspomagały atmosfery.
O szafkę spał oparty jeden straż... znaczy: pomocnik kucharza, więc udało mi się prześlizgnąć niezauważonej.
Kiedy już się sprytnie prześlizgnęłam (od jego prawej do lewej; w razie niepowodzenia mogłam to zrobić też od drugiej strony) ujrzałam drewniane wrota prowadzące, jak mniemałam, do piwnicy.
To może odwiedzimy Makłowicza? pomyślałam przypominając sobie, że Horacy nie mówił nic o tym, żeby go ostatecznie ktoś stamtąd wyciągnął.
Więc weszłam...

...Dobra, wyszło tego więcej niż się spodziewałam, więc reszta jutro :p...



____________________
*No dobra - tak głupim epitetem mało co da się nazwać łatwo, ale ja przynajmniej próbuję.

1 komentarz: