środa, 4 lipca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 4 lipca 2012



...teraz, proszę państwa, dalszy ciąg dalszego ciągu...

No więc słychać było, że detektywi z zaangażowania depczący sobie wzajemnie po odzieży zbliżali się nieuchronnie.
Już miałam wybiec i podjąć pierwsze próby przekierowania ich, aby nie odkryli tajnej siedziby mojego nowego przyjaciela, kiedy usłyszałam przeraźliwy, płaczliwy wręcz wrzask.
- Pewnie trafili na żabę - powiedział wtedy naukowiec zwyczajnie; widocznie temat jego pupilka pomógł mu odzyskać nieco spokoju. - Szczerze mówiąc dziwiłem się, że ty nie krzyczałaś.
- Skąd ją wytrzasnąłeś?
- Pewnego dnia sama przyszła. Wybrała sobie jedno miejsce i tak sobie siedzi i uśmiecha się do wszystkich.


stąd

Już miałam wydać to swoje potakujące Aaaaa..., kiedy zza murowych ścian rozległ się kolejny wrzask. O wiele bardziej przeraźliwy i lamentujący.
- A teraz pewnie natrafili na Cześka - westchnął, zanim skończyłam się wybałuszać.
Przez chwilę nie wiedziałam, co robić. Skoro już byli tak pożądnie wystraszeni, to może im nie przeszkadzać i pozwolić dać nogę?
- Ależ tu brudno! - Usłyszałam wtedy kobiecy głos. - Myśli pan, że klienci będą odwiedzać restaurację, której kuchnia i piwnica wygląda jak loch?
- Jest tutaj! Jest! - mężczyzna zatrząsł się, a jego białe włosy wyglądały i zachowywały się jak osika. - Niech pani ratuje mojego kurczaka..!
Schował się za na wpół odkrytym stołem, jakby naprawdę miało mu to coś dać, a ja poskrobałam się w głowę. Co by tu wymyślić?
Wybiegłam superbohaterskim krokiem na zewnątrz... No, może lepiej: na bardziej zewnętrzną część wewnętrza i objęłam wzrokiem sytuację, której nie dało się objąć. W zasadzie jedynym, co dało się wtedy zrozumieć, było to, że tłumek nie śpieszył się wejść tam, skąd wyszłam i w najlepsze zajmował ścianami, pyłkami, drzazgami, śladami...
- Ten wapień jest już do połowy wymyty - mówił przykładowo jeden pan z tak wytartym wzrokiem, że wszystko musiał oglądać przez lupę. - Wiesz, co to oznacza drogi Watsonie?
- Nie jestem Watson, jestem inspektor Clouseau - powiedział ktoś inny wyraźnie obrażony. - I nie wiem, co znaczy ten wapień poza tym, że są pod nim bardzo ciekawe ślady.
- Te ślady pozostawił tu w końcu XVIII wieku młody człowiek - dorwała się nagle do akcji towarzyszka rudego śledczego z CSI z czymś podobnym do teleskopu w dłoni - Płci męskiej, w wieku między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia, o wadzie sześćdziesięciu kilo, wzroście sześciu stóp i przejmująco krzywych zębach.
- Alexx, nie możesz zrzucać wszystkich podejrzeń na swojego dziadka od strony wójka - syknął do niej cichcem Horacy.
I tak dalej. Ktoś inny wydedukował, że szczęściarz, który tutaj był (a mimo to ich nie spotkał), zginął od strzału w potylicę, chodził z piętnastoletnią Azjatką (po sajgonki?) i chodził w butach marki Nike.
Już zaczynałam się przyzwyczajać do stania w najlepsze za binklem, kiedy nagle ktoś złapał mnie za głowę i za ramię i pociągnął kawałek dalej za ścianę.
- Kto? Co? - Plątałam się, kiedy już pozwoliłam zaciągnąć się w inne niewidoczne miejsce (przecież gdybym mu, dajmy na to, dała w czapę w połowie drogi, to tamci by mnie zobaczyli!).
I wtedy w jakiejś poświacie zobaczyłam, że jest to zaginiony dotąd Robert Makłowicz!
- Mogę autograf? - Palnęłam od razu
- A z czego to się przyrządza? - Zapytał; teraz on był zbity z tropu.
- A, nie ważne... Co pan tu robi? Wszyscy dziwili się, gdzie pan jest?
- Ah, nie widziała pani ich piwnicy! - Rozmarzył się. - Chocalan z rocznika siedemdziesiątego, Vinho Verde z pięćdziesiątego z letnich pól południowej Portugalii, delikatny różowawy odcień Chateau Margaux...
- Masakra - nie omieszkałam wyrazić swojego uznania. Posłuchałabym jeszcze, ale przypomniałam sobie, że przecież jestem tu w interesach. - Panie Robercie... Czy kojarzy pan może, o co chodzi z tymi ich potrawami, że nie mają smaku, i z kurczakiem, że nie wygląda jak kurczak?
Spąsowiał troszkę. Nie wiem, co prawda, co tak idealnie znaczy słowo spąsowiał, ale do takiej właśnie sytuacji mi w ciemno pasowało.
- Poruszyła pani bardzo drażliwy temat - powiedział. - Niech pani pójdzie za mną.
Pociągnął mnie ze sobą (tym razem już tylko za rękę). Spojrzałam zaniepokojona na armię przeszukującą ślady (z naciskiem na ślady buta), czy czasem nie narobi kłopotów licencjalowi z genery... znaczy: z genetycznym kurczakiem, ale wydawało się, że nurt tropów spychał ich w zupełnie innym kierunku...
Wreszcie przystanął ostro, pochylił się konspiracyjnie i wyciągnał... kostkę rosołową.


stąd

Spojrzałam najpierw na maleńkie rozpakowane zawiniątko, potem na niego, potem jeszcze raz na zawiniątko... Oczy mu lśniły i był zafascynowany:
- Dzięki tej jednej kostce każde danie będzie smakowało tak, jakby robił je najznamiennitszy szef kuchni, a każdy kurczak będzie miał doskonałą rdzawopomarańczową chrupiącą skórkę.
Powiedział to tak, że aż zgłodniałam.
- I... i co pan zamierza z nią zrobić?
Chyba naoglądałam się filmów szpiegowskich, bo pomyślałam sobie, że zniszczyć. On jednak powiedział co innego:
- Musimy przedostać się z nią do kuchni.
- Aaa-eee... - odpowiedziałam niezupełnie twierdząco. - A nie możemy jej po prostu im dać?
- Nie! Nie, w żadnym razie! - Makłowicz odsunął ode mnie kostkę niczym Mistrz Yoda strzegący Jasnej Strony Mocy.
- Ale... Wybaczy pan, ale ja nic nie rozumiem.
Słynny prezentator telewizyjno kuchenny nacisnął tymczasem jakiś tajny przycisk w tajnym kamieniu w tajnej ścianie, otworzyło się przed nami - tak, zgadliście - tajne przejście i poprowadził mnie w głąb... czegoś.
- Chyba pani nie myśli, że możemy tak po prostu przekazać go detektywom, żeby oddali go w ręce pani Gessler?
Ostatnim jego słowom zatowarzyszył... dźwięk organów. No, ekstra. Idę z obłędnym rycerzem smaku transportując tajemną kostkę rosołową poprzez ciemności piwnic Restauracji u Tadka, a za nami zaczął się wlec gość od akustyki.
- A czemu by nie? Ona chyba chce...
- Ona chce mieć pracę! A jeśli wszystko w restauracji będzie dobrze przyprawione...
- No to nikt jej nie zatrudni... - uderzyłam z wrażenia dłonią w twarz. Tak, w swoją.
Przeszliśmy w pełnej konspiracji jeszcze kawałek, kiedy nagle naszła mnie wątpliwość:
- Czemu pan nie zrobił tego wcześniej? Przecież... przecież to... - chyba wreszcie przejęłam od nich zaangażowanie, bo nawet mroczne dźwięki w tle mi się spodobały. - Sprawa najwyższej wagi!
- No przecież pani już mówiłem. Szkoda, że nie próbowała pani tego Bordeaux...

Wolę nie myśleć, którą dziurą wynurzyliśmy się pionowo na zewnątrz, w każdym razie byłam taka radosna w zetknięciu ze światłem, że nawet tego nie zauważyłam. Makłowicz wyczołgał się zaraz za mną, po czym niezwłocznie zbliżył do wielkiego kotła. Wydobył swoją kostkę rosołową i...
Wtedy zza garnka wyskoczyła Gessler! W jednej sekundzie całą kuchnię spowiła ciemność (choć i tak nie było tam za jasno), włosy i zęby Magdy lśniły od iskier, oczy płonęły, a czarny płaszcz rozwiewała szalejąca wichura!
Makłowicz zawisł z ręką nad garnkiem.
- Znów się spotykamy, Robercie - zasyczała obserwując każdy jego ruch.
- Twoja moc tutaj nie działa! - Powiedział odważnie nie zabierając ręki, ale też nie wrzucając kostki do gotującej się nieprzerwanie wody. - Zaklinam cię!
- To na nic! - warknęła ze śmiechem, po czym zachichotała jak nie powstydziłaby się pełnoetatowa czarownica. - Moc wprawnych kucharzy słabnie! Coraz więcej śmiertelników traci smak zapychając się śmieciowymi hamburgerami nie rozróżniając ich od hotdogów i sokami nie rozróżniając ich od płynu do naczyń! Już wkrótce wszyscy będą potrzebowali instrukcji, co jeść i jak gotować i wtedy obejmę władzę nad całym światem!
Znowu zaczęła się brechtać, a korzystając z uzyskanego tak efektu odwrócenia uwagi wytrąciła mu kostkę z ręki, która wpadła (kostka, nie ręka) pod dość odległą szafkę.
Makłowicz szybko oszacował odległości, a kiedy stwierdził, że ładny brzuszek nie pozwoli mu zrobić wdzięcznego salta do szafki a la Matrix albo chociaż Bruce Lee, został na miejscu i wyciągnął broń. Niesamowitą i zapierającą dech w piersiach podwawelską lekko podsuszaną z czosnkiem i pachnącymi drobinami pieprzu wędzoną na najlepszych gatunkowo gałązkach jałowcowych. Gessler tymczasem jednak zionęła ogniem, po czym wydobyła z rękawa dwie prężne paczki Lay'sów serowocebulowych i poczęła rzucać w tego pierwszego, który zrobił jednak wprawny unik przed pustymi kaloriami, a jego kiełbasa powstrzymała falę ognia.
Wiedziałam jednak, że to nie potrwa długo, bo ta mara z innego wymiaru była potężna, władała ogniem i siłami ciemności, a Robert... No a Robert nie. Jedynym więc, co pozostało mi do zrobienia, było wydobycie tej kostki spod szafki i wrzucenie jej gdzie trzeba.
Eee... Ma ktoś jakiś pogrzebacz?
Magda Gessler uniosła się lekko w górę na szalejącej nawałnicy, urosła nieco i jednym machnięciem pazurzastej łapy pocięła podwawelską kiełbasę na plasterki!
Makłowicz rzucił pełne zachwytu spojrzenie na idealnie pokrajane kawałki i może by to nawet jakoś elegancko skomentował, gdyby drugie uderzenie mrocznej łapy nie trafiło prosto w niego!
Ja tymczasem znalazłam chochlę. To się chyba tak nazywa. Taka duża łycha z... nieważne. Szybko zaczęłam czynić nią pod szafką na szeroko wyciągniętej ręce bliżej nie określone ruchy epileptyczne, aż w końcu pochwyciłam kostkę! Szybko wyciągnęłam, wzięłam w łapę, rzuciłam i, tuż przed tym, jak specjalistka od restauracji miała się rzucić na mojego ulubionego kucharza, wpadła do zupy!
Gessler zawyła i zatoczyła parę oślepionych kółek, a tymczasem Makłowicz powstał i...
- Giń, siło nieczysta! - Powiedział i obrzucił ją idealnie skrojoną wędliną. Doprawdy, efekt byłby lepszy, gdyby jednak nie była pokrojona i mógłby ją nią po prostu przebić, no ale... z braku laku...
Wichura wzmogła się na chwilę, a czarownica i jej płaszcz zaczęły kręcić się jeszcze szybciej i szybciej... Aż wreszcie wszystko się uspokoiło. Magda Gessler rozwiała się niczym dym rozszarpany dłonią, a wydawane przez nią odgłosy w mig ustały.
Ciekawe, czy jeszcze będą z nią jakieś nowe odcinki.
Pomyślałam sobie, że fajnie by ostatnie minuty naszej walki wyglądały, gdyby towarzyszyło im bicie zegara (no wiecie, północ i te rzeczy - to zawsze jakoś tak fajnie wychodzi) i przypomniałam sobie, że szedł za nami przecież ktoś, kto mógłby o to zadbać. Spojrzałam więc w kierunku kratki ściekowej (taaaak, to tamtędy weszliśmy, wydało się), spod której teraz wyglądały "jakieś" oczy i znajoma mi już czupryna. No i cichutkie piąkanie na organkach. LoL.

Przybyły na miejsce jakiś czas później tuzinek detektywów zadecydował, że mordercą jest szofer. W końcu oni zawsze są winni w tego typu powieściach. Ci którzy mieli wątpliwości dawali osiem do jednego (a może jeden do ośmu? nigdy nie ogarniałam tej terminologii), że winny jest ten dwudziestolatek od śladów, co chodzi z Azjatką (tak, po sajgonki, udało im się to potwierdzić). W każdym razie na wszelki wypadek (i z braku owego - w końcu żył w XVIII wieku, a więc do tego czasu już raczej przestał) aresztowano szofera.
Co się tyczy naukowca z licencjatem, zadzwonił on dzisiaj do mnie zachwycony, że udało mu się wyizolować smak proszku do prania :) Teraz może z przyjemnością podpisać umowę na 12 tys. ton specyfiku, którą to ofertę złożyło mu inteligentne Omo.
I wszyscy żyli długo i szczęśliwie


Widzicie jakieś nowe reklamy? Ja jeszcze nie. Żeby zaradzić na powstałe w ostatnim czasie nieprzewidziane trudności, polatałam trochę po Internecie i widocznie latem serwisy advertismentsowe o wiele chętniej owocują, liściują i mają pąki, bo udało mi się zdobyć trochę kodów. Zasiałam, podlałam i teraz czekam, aż będą obrazki. Smutno bez nich. Narazie tylko AdSense kwitnie w najlepsze, ale trzeba mu będzie ziemię zmienić.

A, i jeszcze na zakończenie Euro, z basha:
<@Fazi> - Polska jest dziś postrzegana jako kraj sukcesu z dynamiczną gospodarką, z powstającą infrastrukturą i przede wszystkim ze wspaniałymi ludźmi. Euro utwierdza ten nasz nowy wizerunek
<@Fazi> czy ja czytam serwis informacyjny
<@Fazi> czy joemonstera?
stąd




5 komentarzy:

  1. Brrr, Gessler... już nigdy spokojnie nie wejdę do kuchni. Zwłaszcza, że często do obrony są tylko zupki chińskie, a z tego to się może tylko demonicznie zaśmiać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Łeeee, to już oboje jesteście dawno w jej mocy i nawet o tym nie wiecie ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. To, że zapomniałem dzisiaj zasmażki do kalafiora to też musiało być jej działanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noooo to już był ostatni gwódź do trumny ;> Już w krótce przyjdzie po ciebie mroczna, powiewająca i rzucająca nieświeżymi ogórkami! (MUAHAHAHA!)

      Usuń