sobota, 29 września 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 28 września 2012



Na początek tradycyjnie wprowadzenie do wczorajszej akcji nie mające związku ze wczorajszą akcją - słyszeliście o Facepalmiarnii? Być może nie, bo serwis właśnie kończy miesięczną "rocznicę" powstania (to jaka to będzie - wafelkowa..?). Za to każdemu pewnie zdarzyło się słyszeć lub widzieć różne ekscentryzmy w ramach podkładki do angielskiego oryginału filmu, tudzież spolszczenia tekstu piosenki lub jeszcze czego innego - wtedy właśnie należy czym prędzej udać się na stronę tego serwisu i się pochwalić.
A nawet jeśli nie zdarzyła się nam taka ewentualność (seeeeerio?), to i tak możemy się tam udać, bo akurat trwa ankieta na temat najbardziej zapierającego dech w piersiach przekładu. Moim faworytem jest przykładowo bezkonkurencyjny popis googlowskiej sztucznej inteligencji we fragmencie napisów do filmu Nick Fury: Agent of S.H.I.E.L.D., czyli:
Dostanę wampir krwi jeśli mam do dupy to do jego szyi.
Czyli po polsku:
I'll get that vampire's blood if I have to suck it from her neck.

Aż mi się skojarzyło Życzenia szpadel naj. To się dopiero nazywa dać dupy. Co ciekawe, najbardziej rozbrajający wydaje mi nie tyle ten nagły występ tylnej części ciała, co losowy element spójnikowy nadający temu zlepkowi pozory zdania, tj. jeśli ..., to .... No bo jeśli ma do dupy, no to do szyi - no nie da się inaczej.
No nie, do teraz się cieszę, oby mi tak nie zostało.
A mówią, że SI nigdy nie zastąpi naturalnego mózgu...


Spotkałam się z Albinem po dwóch dniach od ostatniego (żeby trochę usystematyzować myśli i poświęcić trochę uwagi orzechowi) i jedynym, co udało z trudem nam się ustalić, było to, że nic nie wiemy, po za tym, że szukać należy albo w tej dziurze, której ściana zawaliła się na czcigodną głowę moją oraz Cat Womem, albo w tej dziurze, w której ostatni raz widziałam Gently'ego. Skoro mieliśmy do wyboru tylko same dziury i to tylko dwie, to ochoczo przystałam na tej, która nie budziła we nie dzikiego poczucia winy i lawiny nie najlepszych określeń wobec siebie.
No dobra, niewiele mogłam zrobić, ale wiecie - człowiek (znaczy: superbohater) migiem zaczyna sobie wyobrażać (wbrew sobie!), jak rusza do ataku robiąc piruety między budynkami, chwyta upiora za końcówkę i kręci nim dookoła, czy też jak dobywa miecza świetlnego i rzuca się na osobnika, który właśnie nazwał go ojcem... Nie, zaraz, to było jakoś inaczej...
W każdym razie - rozumiecie. A tu się po prostu wszystko rozwiało i było jak wcześniej...
Tym razem już mi straszydło nie ucieknie!

- Była tu, być może nawet wczoraj, ale uciekła - podsumował Czarnecki przyglądając się gruzowi, kiedy już za sobą mieliśmy formalności polegające na odnajdywaniu się w nowym terenie.
Wracając do gruzu - mnie też wydawał się jakiś taki... rozwiany, bezpajęczynowy. Musiałabym ją wpuścić kiedyś do swojego pokoju. Gruzowi towarzyszyła oczywiście cała reszta wszystkiego z naderwaną ścianą na czele. Poza tym nic nadzwyczajnego - trochę ciemnawo (choć jaśniej niż zwykle), trochę kurzu i napoczętych, jakże tajemniczych, ogryzków.
- Pewnie regularnie tu zaglądała - dedykował dalej mój kolega. - Ale teraz, skoro pewnie zostawiliśmy po sobie ślady stóp...
Podrapał się niezręcznie w głowę. Przy dłuższym oglądzie sprawiał nieco wrażenie osoby rozważającej kwestię, jak delikatnie przekazać superbohaterowi, że dobrze byłoby się już wynosić.
- Tam jest jakaś szczelina - powiedziałam w takim razie mu na złość.
Podążył za moim wzrokiem i po połowie sekundy uznał najwyraźniej, że wpatrywał się już wystarczająco długo.
- No? - Zachęciłam pakując się do głębszej części środka i ślizgając po kawałkach cegieł (cegły tak mają, że w takich decydujących momentach zawsze robią się śliskie).
- No...
No nie, zdecydowanie nie był zdecydowany.
Przewróciłam tylko oczami z ciekawością, co zrobi, jak niezależnie od warunków zewnętrznych jednak wlezę, po czym właśnie wlazłam.
- Ja chciałbym tylko zaznaczyć, że nie jest to zbyt rozważne, a przynajmniej niezbyt rozważne i sensowne z powodu tego, że jej tam już nie ma...
Nie odwracałam się, słyszałam tylko, że źródło głosu się ode mnie oddalało. A potem nagle ktoś zrobił niewyraźne Uuuuh! i zaczął szeleścić butami tuż za mną.
- Zobacz - ożywił się nagle.
Zobaczyłam, że stoi i trzyma w dłoniach coś dużego i czerwonego. No tak, z tego całego naburmuszenia i zajęcia się ciągnięciem towarzystwa ze sobą mogłam coś przeoczyć.
- Przecież to... - Zaczął zaskoczony obracając w rękach okrągłą miękką rzecz, która rychło okazywała się być kapeluszem. Po chwili jednak zreflektował się. - Właśnie... co to takiego?
- Kapelusz - powiedziałam i założyłam jedną rękę na drugą. - Zgadnij, czyj.
- Hmm, Dirka Gently?
Kiwnęłam - to musiało być właśnie to purpurowe szkaradztwo, co tylko na lampce nocnej wygląda dobrze - i nadal mu się przyglądałam. On też się przyglądał, ale kapeluszowi, a nie sobie.
- A weź przymierz? - wypaliłam.
Wybałuszył na mnie wystraszone oczy.
- Niby po co?
- Lubię kapelusze - uśmiechnęłam się jak czubek. - Pomyślałam, że...
- To sama go przymierz.
- Przecież to męski kapelusz.
Chyba... dodałam w myślach pełna wątpliwości.
Albin tymczasem dał sobie spokój z gadaniem i zamiast tego odwrócił nakrycie głowy rondem do dołu, tak że wyleciały z niego tumany pyłów i szarych okruchów.
- Dobra, nieważne... - machnęłam ręką przyznając mu rację.
Chyba się obraził. Na co nie wpłynął pozytywnie fakt, że za chwilę, idąc wciąż obok mnie, czyli jakby nieco inną trasą, wrypał się na jakąś odsypiającą rodzinę nietoperzy. Skojarzyłam, że coś się stało dopiero, kiedy zobaczyłam, jak szarpie się i macha rękami na wszystkie strony pośród czarnej chmury.
Stworzenia jednak szybciutko sobie poleciały. A Albin został.
- Spokojnie - podeszłam bliżej, kiedy paskudy już sobie poleciały. - To tylko nietoperze.
- Nietoperze?! Brrrr!
Napomagałam.
- Nietoperzy też nie lubisz? - Nagle zebrała mi się pora na żarty. - Myślałam, że tylko z ołówkami masz problem. - I nie czekając, aż włączy się do kłótni, w której przecież wcale nie musiał brać udziału. - To tylko małe czarne stworzonka ze skrzydłami. Człowieka Nietoperza też byś się przestraszył, jakby się na ciebie rzucił?
Zorientowałam się, że to ostatnie nie wyszło tak, jak wypaść powinno. Albin z tego skorzystał:
- Tak, tak myślę. Raczej bym się przestraszył.
Właśnie kończył się otrzepywać i zauważyłam, że parę razy z rozpędu mało co nie włożył sobie jednak czerwonego cosia na głowę, raz już nawet nasypał sobie na nią trochę piachu.
- Eh - westchnął na wytłumaczenie. - Powinienem wziąć sobie z domu... - ale tu przerwał ostro wbijając wzrok w coś, jak się zdawało, nietypowego. - Ojej.
Zgodnie z kątem patrzenia Ojej musiało dotyczyć czegoś, czego lokalizacja mieściła się tuż za moimi plecami.
Tak, to był ten moment. Trzeba się było odwrócić.
Zauważyłam, że Czarnecki cofa się i, zerkając na mnie z paniką, sugeruje, żebym zrobiła to samo.
Zamiast tego odwróciłam się.
- Cześć, moi drodzy - przemówiła do nas... Magda Gessler.
Cofnęłam się. Wyglądała normalnie - nogi, włosy, zęby i te szczegóły, ale przecież wtedy, w Restauracji u Tadka było z nią podobnie.
Nie, zdecydowanie nie zamierzałam rezygnować z cofania się, żeby nie powiedzieć: cofania się do tyłu.
- Ależ nie uciekajcie, proszę - odezwała się słodko. - Czy się mnie boicie? Nie uciekajcie... Zresztą... - Nagle zmienił się jej ton. - I tak nie macie dokąd.
Pozwoliłam, żeby Czarnecki schował się za mną. Co prawda, był co najmniej półtora raza większy ode mnie i gdyby tylko tamta chciała coś mu zrobić, z pewnością mogłaby łatwo trafić w jeden z odstających kawałków.


stąd
Kawałek. Luźna interpretacja naszej swojskiej przeglądarki.

Ale jej najwyraźniej nie chodziło o niego.
- Czego chcesz? - Spytałam tak, jak to zawsze robią główni bohaterowie, czym się zawsze ładnie dogadują ze swoimi arcywrogami, skłaniając ich do długich i szczerych wynurzeń.
- Chciałam zobaczyć, co takiego sprawia, że ludzie jedzą to, co jedzą, zasiadają tam, gdzie zasiadają, i czemu układają zastawę w taki, a nie inny sposób.
Przyznać muszę, że trochę (?) zbiła mnie z tropu. Jeśli tego posta przeczyta tłum czytelników przekraczający liczbę 10, to chętnie ogłoszę ankietę pod tytułem A co ty odpowiedziałbyś Magdzie Gessler?
A, i koniecznie jeszcze taką jedną, gdzie się będzie można wypowiedzieć, jak sprzedać liścia upiorowi.
- A więc to jesteś ty, Ta Od Szyldu? - Zapytała tymczasem ona z taką powagą, że już za samo to mogłaby dostać Oskara. Podchodziła coraz bliżej wyłaniając się z cienia kilka metrów dalej, a my się cofaliśmy.
- Tak. To znaczy: nie! - Byłam zbyt przejęta, żeby się irytować na kolejne powtórzenie głupiej pomyłki, nie mniej musiałam ją naprostować. - Owszem, jestem tą osobą, którą masz na myśli, ale nie nazywam się...
- Ooo... Nie musicie uciekać, panuję tu nad każdą cegłą i promykiem światła, zginiecie natychmiast, jeśli będę chciała! - Gadała najeżona nie mniej niż jej włosy, które coś zaczynały się dziwnie zachowywać.
- No ale o co chodzi? - kombinowałam z nadzieją, że czegoś się jednak dowiem. - Mamy zginąć, ale czemu? Chodzi o coś konkretnego? Lubisz walczyć z superbohaterami? Czy może każdego nowego znajomego informujesz o rychłej śmierci i swoich możliwościach telekinetycznych?
Z tak oryginalną zajawką zrobiłaby karierę na FaceBooku uśmiechnęłam się w myślach.
- Pomagasz tym, którzy chcą mnie wygnać tam, skąd przybyłam - odpowiedziała już całkiem grzecznie. - Nie mogę pozwolić, żeby tak pozostało! Żeby coś zaprzepaściło mój wszechmocny plan! - Grzmiała i wtedy zauważyłam, że znajduje się o wiele bliżej nas, niż by mi się podobało.
- A jaki jest twój plan? - zadałam swoje ulubione pytanie na temat życia, wszechświata i całej reszty.
- Rządzić światem oczywiście! - parsknęła śmiechem, a jej oczy znów zapłonęły niczym, już standardowy dla niej, ogień piekielny. Włosy zaczęły fruwać już na całego, a rozczapierzone ręce uniosły się szponami do góry.
- Naprawdę? - jęknęłam znudzona na przekór efektom pirotechnicznym. - Ta makłowiczowa wersja na temat wmuszania w nas byle jakiego jedzenia była jednak o wiele bardziej interesująca... A tak wszyscy tylko w kółko o rządzeniu światem.
Poczułam, że ktoś szarpie mnie za pelerynę. Tak, to Czarnecki dawał do zrozumienia, że już za parę sekund przeminie ostatnia okazja, aby się stąd wynieść.
Chyba jednak nie był świadomy, że w tym przypadku wynieść się stąd nie wystarczyło. Trzebaby chyba było opuścić miasto, a już na pewno ten labirynt.
Rację miał za to wcześniej - trzeba było nie leźć tu, do środka.
Kurka no - jak ja niby mam wygrać z kimś, komu nie można dać po głowie? Sama, tak bez pomocy Makłowicza? Mam ją zwyciężyć inteligencją?

Ekhm.
- Będę rządzić światem, a wtedy wszystkie restauracje będą wyglądały i działały dokładnie tak, jak ja sobie zażyczę, wszystkie mięsne będą produkowały to, na co ja będę miała ochotę i wszyscy rolnicy będą zasiewać to, co ja im rozkażę! - Dokończyła, a dookoła buchnął wiatr i zaczęły fruwać liście (skąd tam się, do diabła, wzięły liście?). A potem ten chichot.
Teraz już na serio zaczęłam się bać. I jeszcze ten człowieczek za mną - on na pewno nie przeżyje rzucenia go o podłogę z siłą kilkuset niutonów czy tym podobnych uniesień, nie?
- I tylko ty jedna stoisz mi na drodze do dokończenia planu i zawładnięcia wszystkim, ma coś wspólnego z jedzeniem!
Stopień kolejny: latające cegłówki. Ba! Wszystko zaczęło latać - znalazły się kartony, opakowania po jogurcie, jakieś gazety.
Ja jednak zwróciłam uwagę na coś innego...
- Serio tak myślisz? - Zapytałam z nadzieją. Nikt od miesiąca tak nie podniósł mnie na duchu!
- Wciąż, krok po kroku mieszasz mi szyki swoimi bezwartościowymi posunięciami! Najwyższy czas z tym skończyć!
Super... pomyślałam. Wreszcie mam okazję uratować planetę przed zagładą. Ba! Cały czas ją ratuję, skoro ona tak się na mnie wpienia!
- Albinie, odsuń się, tu ludzie pracują - odwróciłam się do niego, gdy stał zapatrzony w straszydło. - A najlepiej szybko...
I to był koniec dyskusji - wielka czarna siła rzuciła się na mnie przygniatając do kanciastej podłogi czymś, czego nie można było odepchnąć. No bo było duchem - ot co. Poza odpychaniem kopanie, duszenie i gryzienie też mogłam sobie testować do woli - tak jak myślałam, nic z tego. Ja za to ledwo mogłam się ruszyć i ani atak, ani wyrywanie się nie za bardzo mi wychodziło. W końcu nieporadnym kulnięciem osiągnęłam to drugie, jednak że wstać już bym nie zdążyła (ani też nie miałoby to specjalnego sensu - jak mawiał Garfield: po co wstawać, kiedy za chwilę znów się upadnie?), wymyśliłam, że rzucę poczwarze piaskiem w oczy. W końcu w filmach się niekiedy udaje, co prawda raczej w stosunku do istot nieefemerycznych, ale jednak. No i nie, nie udało się oczywiście - piasek przeleciał elegancko bez żadnego oporu. Zajął jej jednak chwilę uwagi, więc zdążyłam podlecieć pod sufit... No dobra - Auuu! - zapomniałam, że jestem w bardziej zdezelowanej części piwnicy i strop nie musi znajdować się wyżej niż dwa metry. W takim razie mimowolnie obrałam taktykę lotu spadająco chwiejnie niekoszącego i znowu czarna chmura rzuciła się na mnie z okrzykiem bojowym.
I wtedy... ktoś obsypał nas groszkiem.
Tak, też się cieszę, że nie ryżem.
No więc groszkiem. I wtedy Gessler dopiero zaczęła wrzeszczeć! Bynajmniej już nie bojowo. Wręcz przeciwnie - zaczęła dymić się tymi małymi punkcikami, które groszek wypalił w jej muślinowym... ubraniu? i w ciągu sekund stanęła w płomieniach!
- Jeszcze popamiętacie! - wrzasnęła dziko w ramach do zobaczenia, moi drodzy i po paru klepnięciach w palące się plamki, zniknęła...
Podniosłam się roztrzęsiona (roztrzęsiona bardziej niż kiedykolwiek) z ziemi i strzepałam z siebie wszystko, co się dało - tynk, kurz, wszelkie okruszki, popiół, tamte liście, które nie wiadomo skąd się wzięły, kartony, cegły... No wiecie.
Stał nade mną Albin. Z torebką groszku, czy może raczej: po groszku.
- Hodowla ultra ekologiczna - wyjaśnił chłodno niczym James Bond. - Niepryskane, nienawożone, hodowane z dala od autostrad i cywilizacji, zebrane o świcie zgodnie z naturą. - Następnie zajrzał do torebki, w której zostało jednak jeszcze parę zielonych kulek. - W sumie ja też bym uciekł.


Mówiąc w skrócie - najchętniej zapodałabym to, co wczoraj zobaczyłam u Kseni XD Ale, że byłoby to prawie dosłownie raz za razem, to dam coś innego. Równie głupkowatego i czarującego:



Boziu, ile odczuć się do tego przyczepiło..!
...w efekcie czego prowadzisz zażarte spory ze sztućcami...
Nie no, poryczałam się ze śmiechu. Nigdy nie ma na to odpowiedniej ikonki

1 komentarz:

  1. "- Przecież to męski kapelusz.
    Chyba... dodałam w myślach pełna wątpliwości." Leżę i nie mogę wstać. :D
    Idę oglądać filmik :D

    OdpowiedzUsuń