sobota, 8 września 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 7 września 2012



Na początek oderwany komentarz: widzieliście ostatni wpis wojowniczej Kseni? Po jej mieście gania gość zmieniający się w wielkiego różowego potwora (w przeciwieństwie do Hulka czy innego hide'a, którzy przybierali zgodny ze standardami UE kolor zielony). Wyobrażacie to sobie? Przecież to jest jeszcze bardziej groźne i przerażające niż mroczne goleniowsko-gryfińskie upiory kulinarne - bo można ze śmiechu paść trupem na miejscu i to nawet nie spotkawszy się z delikwentem twarzą twarz!

No, ale jak już jesteśmy przy upiorach...

Prędko wyszło na jaw, że strategia, którą obrałam, to jest: chaotyczne uciekanie na oślep we wszystkich kierunkach naraz celem oddalenia się od starej fabryki, nie jest aż tak dopracowanym działaniem, jak to planowałam na początku, skutkiem czego jej szacowana przydatność dla postępującego nieśpiesznie dochodzenia okazała się znikoma. Zresztą - spróbujcie sami od czasu do czasu tak pouciekać - ilu holistycznych detektywów znajdziecie po, dajmy na to, godzinie takiego zabiegu? Ja nie biegałam nawet dwudziesty sekund - i całe szczęście, bo przybrana z miejsca pierwsza prędkość kosmiczna w ciągu minuty wyniosłaby mnie na orbitę, co tylko zwiększyłyby szacowane utrudnienia w poszukiwaniach.
Znaczy się: oczywiście biegałabym dłużej niż dwadzieścia sekund, gdyby nie... ŁUP.
- Czy pani zwariowała? - przez migającą mgłę do moich oczu przedarł się jękliwy głos (tak, to było takie uderzenie, że mi się wszystko pomieszało), jękliwy głos około trzydziesto-czterdziestoletniego pana, który, jak z każdą kolejną chwilą dopatrywałam, zdrapywał się właśnie z chodnika, na którym wylądował i masował czoło na oślep.
- Zależy, o co konkretnie pan pyta... - powiedziałam średnio przytomnie.
- O to! - Teraz już stał na dwóch nogach; w przeciwieństwie do mnie. - Co to miało być? Nie widziała pani ograniczenia prędkości do dwustu kilometrów na godzinę? Gdzie pani tak goniła?
Poświęcił mgnienie na zmierzenie mnie z góry, po czym rozejrzał się za czymś, co za chwilę podniósł z ziemi i co okazało się być kapeluszem. Po jego kształcie możnaby wnosić, że przejął sporą część impetu uderzeniowego. Gdyby jego właścicielowi było bliżej do chucherka niż do średniej wielkości szafy, mogłabym zaszaleć i stwierdzić, że być może właśnie dzięki niemu stał on w tej chwili w pionie, w dodatku imponująco prosto.
Zarówno kapelusz, jak i płaszcz zostały otrzepane, po czym ten pierwszy wylądował na jego szaroburej czuprynie.
- Nie gdzie, tylko skąd. - Myślenie widocznie powoli zaczynało wracać, co mnie cieszyło, bo zdążyłam się stęsknić. - Otóż kawałek dalej... Sądząc po mojej prędkości... dwadzieścia sekund w przeliczeniu... 1/3 prędkości światła, czyli... Kawałek dalej, czyli jakieś dwanaście metrów stąd, po opuszczonej fabryce lata sobie blondwłosa czarownica tytułująca się Magdą Gessler. Jej śmiech tylko utwierdza mnie w przekonaniu...
- Powiedziała pani czarownica? - Przerwał zmieniając nagle ton na ściszono-śpieszący się. - Taki upiór?
Nie ucieszyło mnie co prawda, że nie pozwolił mi dojść do pointy w rychle zaokrągrającym się dowcipie ostatniego zdania, jednak odpowiedziałam:
- No mówię przecież. - I podniosłam się wreszcie strzepując z siebie tak zwany "niewidzialny pyłek".
- Proszę mi natychmiast pokazać, gdzie!
- Mówi się proszę - rzuciłam bez namysłu z dziwnym uczuciem urażenia.
- Przecież tam było!
Pomrugałam i zacytowałam sobie jeszcze raz to, co powiedział.
- A ja przecież mówiłam, że fabryka jest dwadzieścia metrów stąd! - Teraz też miałam ochotę złapać się za głowę i pomasować, ale nie chciałam ściągać od pierwszego lepszego nieznajomego. - Chyba jest pan w stanie ogarnąć pi razy sto czterdzieści cztery metry kwadratowe? Niech pan je sobie ogrodzi ładnie takim żółtoczarnym paskiem i można zaczynać śledztwo!
- Śledztwo to ja zacząłem już dawno - burknął tylko mściwie, zanim się rozejrzał. - A bawienie się z obliczaniem koła to ostatnie, na co miałbym ochotę tracić dzisiaj czas.
- Niech pan ogrodzi - nabijałam się dalej, jakby to naprawdę on podpadł mnie wpadając na mnie, a nie odwrotnie. - To zaledwie dwadzieścia cztery pi paska :)
Westchnał najciężej jak, zdaje się, umiał i, robiąc małe półkole po placyku, spróbował przypasować coś do terminu opuszczona fabryka. Nie wiem, czy za bardzo się poobijał czy czegoś nie zrozumiał, np. uważał, że opuszczony budynek będzie położony niżej niż inne, w każdym razie coś mu nie wychodziło i tymczasowo wciąż tu stał.
- Niezły z pana detektyw, jeżeli nie potrafi pan znaleźć dużego starego budynku z szarymi oknami i zardzewiałymi drzwiami - zakpiłam wprost.
- Akurat tak się składa, że nie należę do tego typu detektywów, którzy specjalizują się w szarych oknach i zardzewiałych drzwiach.
- Ani w polach koła, ani w oknach... No to w czym?
- To skomplikowane - spojrzał na mnie z jakąś taką wyższością.
Coś mi wtedy zatrybiło. Pomrugałam i zlustrowałam go dokładnie z odległości tych paru metrów. Potem jeszcze raz (w tym miejscu mężczyzna ułożył ręce na piersi i spojrzał na mnie ze skrzywioną pretensją) i drugi (w tej chwili pewnie rozważał, że jaki to lipny pożytek z superbohaterów, skoro nawet nie chcą powiedzieć, gdzie dokładnie widzieli ostatnio upiora). Czyżby w końcu..? Ten płaszcz, długi, brązowawy, ten kapelusz... no dobra, nie ten - ten nie był czerwony żadnym sposobem i pod żadnym kątem, ale szkaradny był niewątpliwie (zwłaszcza po przejściach sprzed ostatnich dwóch minut). Ten lekko nadmuchany wygląd, ten wiek...
Ojej. WoW. O-jej.
A więc to musi być..!
Tylko okularów coś nie było. Czemu..? Mimo to wyglądało na to, że moja mina nie była zbyt mądra.
Zanim ogarnęłam się między tematem Czym różnią się te dwa obrazki?, a nagłym nieracjonalnym atakiem tremy, gościowi udało się wreszcie namierzyć obiekt, odwrócił się o jakieś pięćdziesiąt pięć stopni i wystartował, a poły jego długiego płaszcza pofrunęły z lekkim opóźnieniem za nim.
- Ej, czekaj..! - Obudziłam się. - Dirk? CZEKAJ!
Zgadnijcie: nie poczekał. Ale przynajmniej pierwszy raz gonił tam, gdzie spodziewałam się go znaleźć.
Za jakąś minutę (ależ on powoli biega...) stał w drzwiach fabryki dzieląc wzrok pomiędzy sufit, skąd coś mogło na niego wyskoczyć, a podłogę, na której spodziewał się chyba znaleźć coś nowego.
- Pani znowu tutaj? - Odwrócił się zaskoczony, a co za tym idzie: również niezadowolony, kiedy mignęłam za jego plecami. - Czego pani ode mnie chce?
- Obstawiam, że raczej się pan domyśla - odpowiedziałam. Jak mi fajnie nagle przestało jego marudzenie przeszkadzać!
Popatrzył ostrożnie.
- No tak - spoważniał. - Nie tylko tutaj jestem potrzebny. Ale jest tutaj coś, co nie może zaczekać.
Wydało mi się, że tym zdaniem zarobiłam sobie u niego na nowy, nieco większy, pakiet zaufania, tak że detektywowi nie przeszkadzało, że gapię się na niego, jak ogląda gruz na podłodze.
- Byłem już tutaj - powiedział wreszcie niechętnie na głos. - Do ostatniej chwili miałem cichą nadzieję, że pokaże mi pani inne miejsce, więc rozglądałem się... Ale być może to dobrze? Być może już zamknęła się lista miejsc połączonych jakąś tajemniczą zależnością, które odwiedza nasza szalona pseudo-Gessler?
- Pseudo? - Włączyłam się przypominając sobie o podejściu Makłowicza. - Niektórzy twierdzą, że ciężko powiedzieć, czy...
- Czy to coś jest tą samą osobą, która prowadzi program w telewizji? Niechże mnie pani nie rozśmiesza!
Poskrobałam się zmieszana po głowie. No tak, kontrowersje są dzisiaj popularne, ale tak na obiektywny trzeźwy rozum to by była jednak drobna przesada.
Albo jestem po prostu podatna na sugestie.
- To w takim razie..?
- Nie wiem, dlaczego się tak przedstawia. Właściwie jest to jedna z wielu rzeczy, do których staram się dojść - mówił wędrując krok po kroku po przysypanych białym piachem korytarzach. - I to ta mniej ważna. Bardziej interesuje mnie, jak ją wreszcie przegonić z tego świata. Nie wystarczyło zaatakować ją najszlachetniejszej jakości kiełbasą, trzeba wymyślić coś innego...
- Może jakimś udźcem jagnięcym z kawiorem? - Palnęłam, ale dowcip wypadłby lepiej, gdybym nie chichrała się przy końcówce. Doprawdy, czy oni wszyscy muszą o tym gadać?
- Lepiej niech pani uważa - upomniał mnie znowu z groźnie zniecierpliwioną miną. - Wciąż nie mam pojęcia, co na nią działa, więc jeśli ten potwór znów się tu pojawi, trzeba będzie po prostu natychmiast się skąd wynosić.
- Ja nie muszę, bo jestem superbohaterką - poinformowałam z dumą.
- Aaaa - odwrócił się do mnie zdezorientowany i tym razem to on przejechał mnie wzrokiem. - No w sumie... No fakt. Coś w tym jest.
Kolejny kwiatek do listy betonów... pomyślałam załamując ręce. "Coś w tym jest". To tak, jakby ktoś wszedł do TARDIS i powiedział "O, jaka ładna podłoga".
- Nie ma pan lupy? - Zapytałam wyłapując mimochodem jak wypatruje oczy w rozdeptywanych kupkach gruzu. Pojęcia nie mam po co, skoro przecież tamta fruwająca upiorzyca nie ma nóg, a przynajmniej nie takie, żeby z nich korzystać. Chyba że on liczy na kawałki z połamanych paznokci.
- Nie - mruknał, jednak dość głośno, bo był już dość daleko, podczas gdy ja nadal stałam przy wejściu. - Chyba już coś wspominałem, że nie jestem typowym detektywem?
- A, tak.
- A poza tym mam dobry wzrok.
- E-e, nie prawda - roześmiałam się. - Przecież nosi pan okulary.
Znowu się odwrócił, znowu z tym nagłym naładowanym powagą zdziwieniem.
- Skąd pani może to...
I znowu ten huk śmiechu. W jednej chwili zapomniał, co miał powiedzieć.
- Niech pani ucieka! - Krzyknął Dirk.
- No chyba pan żartuje! - I widząc, że dosłownie, dosłownie pół kroku od niego powietrze zakotłowało się, poczerniało i zafalowało od burzy blond włosów, odwrzasnęłam: - Sam uciekaj!!!
Mistrzem refleksu to on nigdy nie był, niestety. Co gorsza, ja też nie :/ Zanim któreś z nas zebrało się do jakiejś bardziej znaczącej ofensywy (bardziej czynnej niż Ty uciekaj! Nie, ty uciekaj!), potworny wiatr znów się rozszalał, porwał ze sobą piasek, liście i resztki kartonów (hmm, to już nie brzmi tak poetycznie...), tak że kiedy się tam w tej chwili pakowałam, tak naprawdę nie wiedziałam, w co się pakuję. Unosiłam się prawie bez siły własnej, było ciemno, paskudnie i piasek pchał mi się do oczu (i do nosa - co z pewnością też nie ma odpowiedniego ładunku nastrojowego), próbowałam krzyczeć, jednak oprócz mnie chyba nikt tego nie słyszał, zresztą sama siebie nie słyszałam, tylko takie szszszsz... i szszszsz...
Dlaczego jakoś normalni antybohaterowie muszą się ze trzy razy mrocznie roześmiać, pogrozić, powściekać i opowiedzieć 1/3 swojej biografii, zanim cokolwiek zrobią, a ta jedna wiedźma zaczęła szaleć właściwie po dwóch sekundach..?
Wszystko kręciło się wokół mnie i z trwogą oczekiwałam uciszenia się tego wszystkiego. Gdzie wylądujemy? Czy będzie to inne miejsce, czy może inna rzeczywistość? Czy ona tam będzie? Czy..?
Nie mogło to trwać dłużej niż piętnaście, dwadzieścia sekund. I... ku swojemu przerażeniu zorientowałam się, że jestem dokładnie tam, gdzie byłam wcześniej. Tyle że sama...




4 komentarze:

  1. ojej ojej co się dzieje :D
    i co do mojego wpisu to prawda co napisałaś :D gdyby nie to że się nie przemienił to pewnie było by po mnie ( chyba że Czarodziejka po wywijałaby tym swoim kijaszkiem )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieję się, dzieje coraz więcej... Tylko nie w taki sposób, żeby mi było na rękę :<

      Ooooj, jakby Czarodziejka zaczęła wywijać kijaszkiem przy tym różowym, to nie dość, że by była śmierć na miejscu, to jeszcze w męczarniach XD

      Usuń
  2. Czyli Gessler zje detektywa na obiad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywa i tak, ale nie uprzedzajmy faktów. Wszak tak trudno jest jej dogodzić w sferze kulinarnej, że nikt tak naprawdę nie wie, czym ona się żywi.

      Usuń