sobota, 28 lipca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 27 lipca 2012



Nie ma co, ten lipiec był niesamowity. Znaczy: jest niesamowity. Będę go długo pamiętać. Ciągle w rozjazdach. Najpierw Koszalin, potem Kraków (plus Warszawa gratis), potem znowu Koszalin. WoW.

Ale wróćmy do jednego z epizodów, który miał miejsce jeszcze w Krakowie. Mianowicie co zwykle przywodzi Wam się na myśl, kiedy widzicie szyld z napisem Open 24 hours?
Cóż, ja myślałam, że to jakiś całodobowy, a jednak nie...

Takowy podpis posiadał mianowicie jeden z Warszawskich Subwayów zajmujących się wąskopojętnym handlem kanapkowym. Po takoweż (jest takie słowo?) się tam wtedy udałam.
Jednakże niepospolicie przyciągające uwagę dźwięki nie pozwoliły mi spokojnie doczekać do końca procesu tworzenia kanapki. Znaczy: owszem, doczekałam do niej, ale natychmiastowo po jej zjedzeniu zabrałam się niezwłocznie za sprawdzanie, o co kaman.
Dźwięk był podłużny, wyrazisty, bezsensowny i wybitnie niewiele mówiący. Poszłam na zaplecze...

W pewnym miejscu korytarza urywały się wyczyszczone półki barowe i estetyczne warzywne kafelki, a zaczynały... no, mniej wyczyszczone kafelki. I pustka - wszyscy pracownicy najwyraźniej albo uwijali się przy ladzie, albo... Bo dźwięk dochodził właśnie z głębi tego niewyczyszczonego korytarza, więc ktoś musiał tam być prawda?
Jestem superbohaterką, więc nie boję się wchodzić nawet do niedosć wyczyszczonych Subwayów, tak więc nie zawahałam się ani chwili i szłam dalej.
Tuż przy drzwiach majaczących w końcówce korytarza sygnał wzmagał się i zmieniał w... coś bardzo zdecydowanego. Przyłożyłam ucho:
- ...awe ci, tyś któryś dał nam dzień i noc, dał rok i stulecia, dał nicość i wieczność...
O, ciekawie się zaczyna myślę. Gdzie ja znów zostawiłam fistaszki?
- ...nie oszczędzaj nam godzin, zarówno zielonego świtu, jak i karmazynowych wieczorów i atłasowych nocy...
No mniej więcej tak sobie prawił i nawet miło mi się słuchało, kiedy nagle (z miną przypominającą to: O.o) przypomniałam sobie, że przecież oto od kilku minut sterczę sobie pod drzwiami na zapleczy Subwaya. Czyżby mi się telewizor włączył do dyskusji..?
Postałam jeszcze trochę zmuszając się do przeprowadzania pewnych niezbędnych procesów decyzyjnych, po czym popatrzyłam z pretensją na klamkę i... nacisnęłam ją leciutko. I okiem zaraz w tę szparę w drzwiach.
Nie uwierzycie.
Przez szparę wylewał się blask płonącego kawałek dalej wielkiego ogniska, które nawet mnie oślepiło. A kiedy przestało oślepiać, to zobaczyłam dwóch przygotowywaczy kanapek tańcujących wokół powyższego. Pierwszy z nich poprzestawał na tańczeniu, a drugi do tego co jakiś czas rzucał w płomienie jakieś okruszki (domyślam się, że te pozostałe z kanapki z oregano).
- ...każdą godzinę z dwudziestuczterech godzin, które otrzymujemy w darze od ciebie wielbimy... - recytował chłopak na oko w moim wieku i ubrany jak przystało na "subwayowca". - Każda sekunda z kolejnych minut upływu Wszechświata...
I jeszcze parę okruszków do paleniska. Płomienie zaiskrzyły i otarły się o niezbyt wysoko położony i ładnie już zrumieniony sufit.
- ...niech w chwili zamykania się okręgu wskazówek, rozpocznie się nowy czas. Dla każdej istoty i całego świata...
- Przepraszam, że spytam... - Odważyłam się wreszcie spytać widząc, że i tak już prawie wlazłam i w pole widzenia. - Co panowie robią?
Śmiesznie: obaj w jednej chwili stanęli i wbili we mnie zmieszany wzrok. Jeden nawet przylizał sobie włosy i krawat. Ten, który tego nie zrobił, a tylko sterczał jak kołek, podbiegł wtedy do mnie:
- Widzi pani... - wydukał mi konspiracyjnym tonem w kierunku "na ucho". - To jest dość skomplikowane.
- No ja myślę - odpowiedziałam z podziwem.
- I ja nawet wiem, że to śmiesznie wygląda.
- O, naprawdę? - To już mnie zdziwiło. W końcu rzadko zdarza się, że kiedy ktoś odprawia modły ze świadomością i przejmowaniem się tym, że nie wygląda poważnie.
- Tak. Mówię, że to skomplikowane.
- Oooo... Ale może mi pan powiedzieć, o co tutaj chodzi?

Mógł. Wiecie, co się okazało? Otóż dawno temu było tu, dokładnie w tym miejscu, gdzie teraz stoi ten Subway, pewno miejsce kultu. I to nie byle jakie. Nasi przodkowie zbierali się tutaj, żeby tańczyć, śpiewać, składać ofiary, modlić się, palić ogniska i robić wiele więcej pasjonujących rzeczy na cześć pogańskiego boga Światowida. Tak, takie zjawiska zdarzały się w zamierzchłych czasach dość powszechnie i to nie tylko wśród Polan, jednak sprawa była poważna. Bo naprawdę działała. Bóg Światowid naprawdę słuchał i zsyłał swoim wyznawcom to, o co co dzień ładnie prosili. Znaczy: nie wszystko, o co prosili, ale tę jedną konkretną rzecz. Tą rzeczą były nowe 24 godziny każdego dnia, nowa partia godzin rozpoczynająca się po zakończeniu poprzedniej. Polanie tańczyli, bóg słuchał i koleja doba była. Każdego dnia, każdego miesiąca, roku, stulecia...
Ale sami widzicie, jak to się zrobiło. Do akcji wkroczyła z butami zaborcza cywilizacja, która kazała postawić we wspaniałym miejscu kultu bar szybkiej obsługi. Polanie zniknęli, wiara w pogańskiego boga podobnie... a tymczasem ludzkie zapotrzebowanie na dobę wcale nie zmalało! Nadal trzeba dbać, żebyśmy każdego dnia dostawali nową, a jak! I ktoś tych naszych tańcujących praprzodków musi zastępować!
Tak nawiasem, był to też jeden z powodów, dla którego pracownik Subwaya zarabia więcej niż na przykład pracownik takiej Biedronki.
- A wie pani, jakie to nie poręczne? - Powiedział mi pod koniec. - Klienci czekają, a my musimy tutaj wywijać!
No, nie tylko oni są niezadowoleni. Skutkiem obniżenia jakości usług także w stosunku do samego Światowida otrzymujemy w darze od niego niższej jakości partie dwudziestu czterech godzin, krótkie, dziurawe i zlatujące bardzo szybko, a do tego nudne i nieporęczne :/
No doprawdy, jak to usłyszałam, to pomyślałam sobie, że już lepiej byłoby jednak trochę poświęcić komfort klientów.
- Jeśli więc jest pani taka super - podsumował zmęczony chłopak swoją opowieść - to niech nas na moment zastąpi i zrobi parę kanapek dla dobra ludzkości. Co?
No ba! oczywiście, że im pomogłam! W robieniu kanapek jestem zupełnie niezła, a do tego zawsze chciałam spróbować tych ich cudownych warzyw jeszcze nie powymieszywanych z innymi w kanapce. I faktycznie - radziłam sobie :) Może nawet będę wpadać do nich częściej z taką pomocą. Co prawda klienci trochę dziwnie się patrzyli na obsługę w różowym uniformie z literkami A i G na biuście, ale myślę, że jednak im smakowało...


Ej, widzieliście? Kto widział? Podobno, jak to życzyły sobie tysiaki fanów Doctora Who w kraju i na świecie, faktycznie udało się załatwić, żeby Matt Smith poniósł pochodnię olimpijską w otwartych dzisiaj zawodach :) Co prawda ja myślałam, że niesieniem jej zajmuje się dokładnie jedna osoba, ale ponieważ wszystkie artykuły internetowe z relacją na ten temat wyraźnie sugerują co innego, skojarzyłam wreszcie, o co im chodzi i już wiem - jednak Matt tam był.


stąd

A co dzisiaj robiłam? No na przykład marnotrawiłam czas tutaj...
Jak coś, to moja postać ma na imię Eurelia.

A, i jeszcze na zakończenie coś kwejkowego od Kitiny :)






2 komentarze:

  1. :D
    Matt biegł z pochodnią Ósmego dnia :) Są filmiki z jego rozmów i wspamina, że nie zastąpi Tennanta, czy coś... Niestety, właśnie skończyła się Ceremonia Otwarcia i czuję się wielce zawiedziona, gdyż Tennanta nie stwierdziłam... :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Buuu, ja też chcialam Davida zobaczyć, a oni nawet niebieskiej budki nie pokazali :( Ale za to jak będę głodna wiem do kogo iść ;)

    OdpowiedzUsuń