wtorek, 27 listopada 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 27 listopada 2012



Chwila nieuwagi i wszystko zwala ci się na głowę. Już nawet pomijając konieczność napisania tego czy tamtego, przeczytania tego czy tamtego (tak, Dagens - pamiętam; tak, Kitinko - pamiętam; nie, Meg, zaraz zapomnę), zaliczenia z tego czy tamtego (patrz: Koszalin, a i to jeszcze nie wszystko, za to wszystko do początku grudnia!) i uratowania tego czy tamtego (Magda Gessler terroryzująca świat kuchni i te rzeczy...), to jeszcze...
- Marmolada? - kolega cyklop podglądał mi maila przez ramię. - Myślałem, że używasz tego adresu mailowego do spraw związanych ze stażem.
Tak, nie podoba mi się to, kiedy ktoś mi zagląda przez ramię, kiedy czytam albo, a co gorsza, kiedy czytam i/lub myślę, ale spróbujcie się osłonić przed dwukrotnie większym od siebie olbrzymem!
W dodatku zaraz dokończył:
- Chcesz robić praktyki w firmie kulinarnej?
No teraz to już całkiem mnie załamał.
- Nie mogłeś wcześniej mi czegoś takiego zaproponować? - złapałam się za głowę. - Po co ja tak kombinuję z tymi firmami komputerowymi, skoro mam takie wtyki u Makłowicza..? Piekłabym sobie ciasteczka i...
- No dobrze - dopytywał tamten nie zajarzając dowcipu. - Ale o co chodzi z tą Marmoladą?
- Nie tyle marmo... - chciałam wystartować z wyjaśnieniami, kiedy nagle ujawnił się wciąż kręcący się gdzieś niedaleko Zbigniew:
- Marmolada! Stworzę ziemniaki o smaku marmolady i zdobędę władzę nad światem! - i tu jego szatański śmiech. Zmierzyłam go wzrokiem, więc dodał na koniec rozczarowany: - No co..?
Nie wiem, jak on to zrobił, ale podczas naszej ostatniej misji w Tesco nasz szalony licencjat przywłaszczył sobie 200kg kartofli i od tego czasu niestrudzenie na nich eksperymentował. Wiecie, próbował przyszyć im marchewkowe nóżki czy nawet oczka z płatków owsianych... Nie ma gość serca. Na szczęście ziemniaki też. Choć... z drugiej strony cyklop Jędruś jest innego zdania, bo w ostatnią sobotę wybrał się z paroma z nich na skok na bungee, żeby spełnić marzenie ziemniaka.
Nie, nie, faktycznie opierałam się na ręce, co było kontynuacją i konsekwencją łapania się za głowę. Z takim towarzystwem to ja rzeczywiście nadaję się tylko do informatyki. My wszyscy się nadajemy. Zachowujemy się jak studenci pod koniec pierwszego roku kilka godzin przed egzaminem z Systemów Operacyjnych.
- Zbigniew, uspokój się - odezwałam się wreszcie. - Ziemniaki o smaku marmolady już pewnie dawno stworzyła jakaś firma od chipsów.
- W takim razie... - okazał tzw. lekkie zbicie z tropu. - Stworzę marmoladę o smaku marmolady.
- Ekstra. Będę to sobie powtarzać w szare deszczowe dni.
Cyklop nie przestawał się gapić.
- Czemu przy tym A jest gwiazdka, a na dole nie ma przypisu?
- Nie ruszaj! To moje A z gwiazdką!
- Może ona pisze szyfrem? - odezwał się Zbigniew.
To ja już chyba wiem, dlaczego innym tak łatwo znaleźć praktyki/staż/pracę... wpatrywałam się to w Jędrusia, to w Zbigniewa, który próbował posadzić ziemniaka przed moim laptopem i wsadzić mu myszkę w przyprotezowaną szczypiorkową rączkę.


stąd
Myszka.

Nagle do mojego pokoju wpadł Maniek. Gdzie był? Otóż Maniek był naszym tajnym* informatorem, który śledził, osłuchiwał i wypytywał o zdarzenia mające aktualnie miejsce w Tesco i wszystkie inne takie ciekawostki. Skoro nie potrafimy od razu przeprowadzić sensownej obławy, trzeba zrobić to bardziej subtelnie.
- I co? Dowiedziałeś się czegoś? - naskoczyłam na niego od razu? - O czym ludzie dyskutują? Na mieście byłeś?
- Miastem się nie przejmuj - zaczął od końca: eh, było inaczej poukładać pytania. - Tam centralny temat zajmuje krowy paradujące w majtkach po ulicy z jakiejś nieodległej wsi.
- Aaa, tak, słyszałam o tym - motyw na tyle mi się spodobał, że odpuściłam sobie podpieranie, które nadawało mi grobowy nastrój. - Sama bym o tym napisała, tyle że unikam tematów, o których nie umiem napisać śmieszniej niż one same są. Choć Teleexpress jak zwykle dał radę - dodałam zazdrośnie, choć nie bez podziwu. - Krowy będą zadawać szyku na pastwisku niczym na wybiegu, gospodarzom ręce opadają, a krowom - majtki... Dobrzy są. Ciekawe, czy potrzebują kogoś do zamiatania..?
Maniek już siedział przy moim komputerze i udawał mądrego:
- Po co przy tej literce jest przypis, skoro na dole nie ma opisu?
- To pewnie ziemniak coś kliknął - burknęłam. - Zbigniew, natychmiast go stamtąd zabierz! I - żeby zadziałać trochę na jego ambicje - jutro ten ziemniak ma zmakować jak bułka z Biedronki!
Usłyszałam kątem ucha jak sam zainteresowany mruczy coś pod nosem, że smaków spokrewnionych z linoleum jeszcze nie opanował, ale udałam, że nie słyszę:


stąd
Linoleum.

- Skoro mam się nie przejmować miastem, to czym?
- No, jeśli masz na myśli przejmowanie się, to powiedziałbym ci, żebyś nie latała nad stadionami podczas zawodów, bo podobno jakiegoś superbohatera już zestrzelili i sędzi się oberwało, ale... - mówił z autentyczną obawą, ale opanował się - To swoją drogą. Muszę pokazać wam coś, co przypadkiem zobaczyłem w tym sklepie. Coś... coś naprawdę... nie umiem tego opisać, więc serio: muszę wam to pokazać...

Co będzie dalej? Czy Maniek znalazł w Tesco brakujący element pomiędzy homo sapiens a kapustą pospolitą? Czy może to naśladowca SpiderMana zawiesił się za gatki i tam sobie majtał? Albo jest to coś jeszcze gorszego? Albo zupełnie co innego?

Ale to następnym razem, jak znowu będę. Zastanawiam się, czy opowiedzieć o teatrze. Z ostatniego tygodnia, bo w tym nieoglądałam. Może się powinnam z tego powodu kajać, że nawet nie dałam mu szansy, że jakiś o piłce czy korupcji, że nie komedia, więc ja już lepiej sobie odpuszczę i obejrzę tego Terminatora. W sumie to się specjalnie nie zastanawiałam - przeważnie wychodzi jakoś tak, że jak dwa zdania opisu mnie nie wciągają, to i z całą resztą jest podobnie No i jeszcze to: ostatnio oglądałam i nie zajarzyłam, co mnie zdziwiło, więc chyba tak na kierowałam się na taki myk, że i tak i tak nie zajarzę, ale jak do tego nie obejrzę, to przynajmniej nie będę zdziwiona.
O co chodzi i przez co to wszystko. Chodzi o Iluzje Iwana Wyrypajewa (fajne nazwisko, don't you think?). Zapowiadało się fajnie - ja nie muszę mieć imitacji filmu i scen akcyjnych, żeby mi się podobało, to wiecie. Ale lubię, jeśli to, co widzę, nakierowane jest na jakieś przesłanie, choćby najbanalniejsze czy nawet fałszywe. Podobało mi się, kiedy postacie zasypywały kamerę co bardziej kwiecistymi objawami i skutkami doświadczenia jaką jest miłość, a potem śmiesznie tłumaczyły swoją naiwność, że to jednak tylko zauroczenie, i z powrotem, i tak kilka razy, z coraz nową desperacją i wniskowaniem rodem z twierdzeń matematycznych**.
A potem... nie wiem, co się stało - poeta chciał się bawić w surrealizm? Skończyły się deklaracje, a zaczęły retrospekcje. Że tutaj mąż i żona wędrowali gdzieś po Afryce podczas zachodu słońca; ona patrzy na taką różową łunę na niebie i zagaduje, co to jest, a on jej na to, że rozumie, że dotykają ją ciężkie chwile, ale mimo to on zawsze będzie przy niej (itd. bo tam generalnie dużo gadania było). No dobrze, ale że ona po tym się poryczała i wyła resztę dnia? Albo że inna babka się zamknęła w szafie, podczas gdy mąż już przeszukiwał kostnice, a jak wreszcie doszedł (już nie pamiętam jak), to ona nie chciała wyjść, bo chciała, żeby się z nią pobawił? Albo jak tamten pierwszy mąż usiadł na jakimś kamieniu i nie chciał zejść, a zdziwionej żonie czekającej z pół godziny aż mu przejdzie mówił, że to jego miejsce na ziemi i żeby ona też sobie jakieś znalazła? Ale, ba! i tak najlepszy był motyw ze statkiem kosmicznym!

Ja wiem, ja wiem, że to są wyabstrakcjonizowane różne typy zachowań ludzkich: egoizm, dziwne zachcianki, odcięcie na potrzeby drugiej osoby (albo wmawianie sobie, że one nas obchodzą). Że pomimo iż bez przerwy bohaterowie gadają pięknymi i niby to szczerymi słowami o miłości nazywając ją pragnieniem opieki, wdzięcznością, obowiązkiem, to tak naprawdę... no... jak przychodzi co do czego, to potrafią wydać z siebie tylko coś w rodzaju Czego ta baba/ten facet chce?! Ja wiem, ale naprawdę obyłoby się bez tej nowoczesnej ekstrawagancji z siedzeniem w szafie i na kamieniach, dzięki której moja mama po raz kolejny patrzyła na mnie jak na głupa bardziej niż kiedy oglądam Doctora Who (a to już chyba o czymś świadczy :/ ). Tak samo jak obyłoby się bez tego wrażenia, że wszystko zostało bezmyślnie wrzucone w tę sztukę na oślep z ideą, że mamy wolną amerykankę i każdy widz sobie sam wyciągnie to, co mu się uda. Sorry, winetou - utwory polifoniczne robi się inaczej, a taki bełkot bez celu to ja mam na co dzień nawet kiedy wyłączę telewizor, i z niego też mogę wyciągnąć jakieś wnioski dotyczące ludzkich uczuć. Ale jak już ten telewizor włączam, to oczekuję czegoś więcej niż bełkotu artysty nowoczesnego, który narysuje czarny kwadrat na białym tle i będzie się cieszył, że wzbudza tym jakieś uczucia.
A teraz wiecie, co zrobię? Poczytam parę recenzji tego "dzieła" (wątpię, czy będą negatywne...) i się pośmieję. Ehe.

A na zakończenie, jeśli ktoś jeszcze nie ma dość mojej kakofonii - ostatni weekend nauki Corela ciąg dalszy. Tym razem w roli głównej Metamorfozy, Kształty i Soczewki: wężyk, UE, Zenek (góra oficjalna, a dół z deczka rozmazany :) ), świeca, świeca po soczewkowaniu.



____________________
*Znaczy się: ubrał długi czarny płaszcz, kapelusz, kominiarkę i kursował przez pół dnia przy stoisku z ziemniakami.
**Ale przecież miłość istnieje tylko wtedy, kiedy jest wzajemna, więc jak ja kochałem Sandrę, a nie ciebie, to ty nie mogłaś mnie kochać! - aż się chce skorzystać z kwantyfikatorów i elementów teorii grafów...

3 komentarze:

  1. Hm, niby było ciasto o smaku ciasta, lecz marmolady o smaku marmolady nie znam. :)
    Tylko nie kwantyfikatory, już mam ich dość! Dobrze, że teraz bierzemy wzory skróconego mnożenia dla sześcianów.
    Moja siostra też się uczy obsługiwać Corela. Ja tam tego nie ogarniam, wystarczy mi paint. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoko luzik. Jak wszystko dobrze pójdzie, to może zdążę drugi chapter napisać... xD

    OdpowiedzUsuń