piątek, 26 października 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 25 października 2012



Dnia dzisiejszego siedziałam sobie spokojnie i całkiem niesuperbohaterko nad Tym dziwnym uczuciem kombinując zawzięcie nad sceną, kiedy [spoiler] okaże się tak naprawdę [spoiler] podczas finałowej [spoiler] i [spoiler] [spoiler] jak [spoiler], ponieważ [cenzura] [spoiler], kiedy nagle ktoś wlazł mi przez okno do pokoju...
Popatrzyłam na faceta jak na idiotę, tj. tak jak w moim mniemamiu na człowieka włażącego gdziekolwiek oknem* patrzeć się powinno. Dlaczego oni wszyscy włażą mi do pokoju przez okno? Czy nie mieści im się w głowie, że posiadam też drzwi? Ja rozumiem, że jak przyjdzie taki Papa Smurf czy Wiosna, to im bliżej od strony ptaszków i sosenek, że oknem wchodzi mięciutka Panna Kot i że oknem wchodzę ja, ale żeby jakiś obcy koleś mi to właził?

Spojrzałam na niego okiem miłej pani z urzędu.


stąd
Miły pan z urzędu.

- Czego pan chce?
- Ja... Czy to pani jest... - tu spojrzał w karteczkę. - Szukam superbohaterki AstroGirl.
Zmierzyłam go wzrokiem. Jakieś cherlawe coś z aparatem charakterystycznie okazalszym i większym niż głowa, tak że odruchowo ma się ochotę na opisanie właśnie ów tego aparatu w celach identyfikacyjnych. Jednakże ponieważ żyjemy w kraju, gdzie jak dotąd pomimo różnych anomalii aparatów fotograficznych jeszcze nie spotyka się w dowodach osobistych, a ponadto ja dysponuję stanowczo większą i wdzięczniejszą wprawą w opisywaniu właśnie głów, zrezygnuję z naszucającej się tu odruchowo czynności.
Podobnie postąpię w przypadku notesu.
I kołnieżyka.
No więc głowa jego wtulona w kołnieżyk i okulary była wyjątkowo nierówna, rozgorączkowana i zasapana. Kłaki odstawała z czubka głowy na wszystkie strony, w trochę inny sposób niż pryszcze, ale jednak dążący według priorytetów. Kołnierzyk, o którym wcześniej wspominałam, należał do całości o zielonej barwie (czyżby jakiś kolega Wiosny?) i wielości kieszeni, co zdawało się informować o podróżniczym trybie życia.
- To, co pan mówi, oraz to wszystko, co udało mi się o pańskim życiu wydedukować, nadal nie obliguje pana do uchylania się od korzystania drzwi - warknęłam skrzypiąc krzesłem. Co jak co, ale moje krzesło skrzypi jak żadne inne.
Tamten rozejrzał się, wyjrzał przez otwór, którym się tu przedostał, spuścił głowę w zamyśleniu i odrzekł:
- To mam się wrócić?
Czyli test inteligencji mamy już za sobą...
- Nie no - przewróciłam oczami i przy tym obracaniu trafiłam w podłogę. - I tak mi już pan naniósł... tego zielonego, więc już bez różnicy, którą stronę pokoju będę miała ufajdaną - skończyłam i widząc, jak patrzy na mnie wymęczonymi, pełnymi napięcia oczętami, odpowiedziałam. - Tak, to ja jestem AstroGirl.
A do czytelnika - tak, oczywiście, że byłam w swoim niesamowitym różowym superbohaterskim kostiumie. Badania ilorazu inteligencji nieznajomego trwają.
Zastanawiam się, czy czasem ludzie nie zareagowaliby gromkim zachwyconym krzykiem Ojej! Toć to superbohaterka!, gdybym ubrała się jak człowiek.
- Ja jestem Andrej Manczaliczko - kiwnął wtedy głową, zadowolony i uspokojony. - Jestem podróżnikiem i reporterem dokumentalistą; wędruję po świecie w poszukiwaniu historycznych, wartych utrwalenia momentów i faktów, które poruszają świat...
To niech pan ustawi autowyzwalacz i wejdzie drzwiami miałam zamiar powiedzieć, zerkając na niego z ukosa.
- Dziś przyszedłem tutaj, ponieważ powiedziano mi, że jest pani jedyną osobą, która była świadkiem upadku niezidentyfikowanego obiektu latającego na terytorium Meksyku.
- Ale to nie będzie nieścisłość, jeśli ja zidentyfikowałam ten obiekt latający, i jeśli on wcale nie leciał, tylko spadał?
Zaskoczenie.
- A potrafi go pani zidentyfikować? - zapytał zmyślnie poszukując długopisu do pary dla notatnika.
Ha! Wskaźnik IQ zaczyna się stabilizować! Zmieści się w stówie! uśmiechnęłam się uspokojona. Pewnie świat nie byłby zadowolony, gdyby dopływ poruszających go momentów i faktów został wstrzymany z powodu zapultania się ich poszukiwacza.
Zaraz, zaraz - trzeba coś odpowiedzieć, a nie tylko komentować.
- Zidentyfikować? Wie pan, ja jestem superbohaterką, latające spodki, statki i samochody to dla mnie chleb z masłem powszednim... Czy mógłby pan jakoś spróbować mnie nakierować, opisać... Ja wiem, że pan by nie przychodził tutaj, gdyby wiedział...
- Było tam paru Indian - przyznał niechętnie. - Podobno widzieli, jak z nieba leci ku nim nagi człowiek odziany w pióra i...
- Zaraz, zaraz, zaraz. - Od początku coś mi tu nie leżało i teraz załapałam, co. - Indianie w dzisiejszych czasach? I tak po prostu pan sobie z nimi gadał? Jak pan w ogóle rozpoznał, że to Indianie?
- Właśnie po tym, co wygadywali - wzruszył ramionami. - Wie pani, dobry reporter to domyślny reporter. A dobry obserwator, to obserwator nie cudujący o ludziach spadających z nieba - dokończył nieco wzburzony i tu miałam odpowiedź na kolejne, niezadane pytanie tj. dlaczego leciał aż do mnie.
Człowiek spadający z nieba? coś mi się nagle zaczęło kojarzyć. Którego nie widział nikt prócz mnie? Pióra? Meksyk?
- Wie pan... - oparłam głowę na dłoni. - Wygląda na to, że to faktycznie był człowiek. Tyle że nie taki normalny człowiek, a mój kolega, superbohater Myth, który właśnie zawstydzał Felixa Baumgartnera.
Patrzył na mnie podejrzliwie. Baaaaardzo podejrzliwie. Nie podobało mu się pewnie, że ktoś ponownie wyskakuje mu z tak bzdurną nowiną. A jeśli natomiast nie jest to bzdurna nowina, to w takim razie niepotrzebnie leciał po nią na drugi koniec świata, zamiast zostać sobie z miejscowymi "Indianami".
I tak źle i tak niedobrze. W każdym razie łatwo skonstatował, że gonienie z powrotem tam ani nie odzyska mu straconego czasu, ani sił (naprawdę, wyglądał tak, jakby leciał tu z kapcia), ani w ogóle nic.
- Nie wyglądał podobno jak superbohater - zdecydował się wreszcie na kontynuację dialogu.
- A to czemu? Tylko dlatego, że poruszał się wertykalnie, a nie horyzontalnie?
- Nie... Znaczy: też, ale... zwykle bohaterowie nie są nadzy - podrapał się w głowę, wciąż nie wiedząc co zanotować.
- Ależ przecież on wcale nie był nagi! Znaczy: niezupełnie... Miał przecież na sobie pióra! No i te niezwykle aerodynamiczne i izolacyjne bokserki w reniferki...
- Indianie mówili, że w znacznej części ich na sobie nie miał...
Otworzyłam szeroko oczy.
Myth ty świntuchu! Przecież tam mogły być też jakieś India... znaczy się: kobiety!


stąd
Świnka.

- No ale miał pióra!
- Widziała pani pióra? - pochylił się znów nad niezapisaną kartką.
- O, tak! Mnóstwo piór! Aż myślałam, że zaczną spadać całe poduszki! Albo całe łóżka! - unisłam się na wspomnienie swoich wrażeń. Ale spadł tylko bocian... Co prawda ja dalej oczekiwałam więcej i więcej wrażeń: więcej bocianów, do tego kilka żab, może jakieś zawiniątko z dzieckiem, ale nie... Był tylko jeden wychudzony bocian i to jeszcze, nie wiedzieć czemu, całkiem bez piór! - zakończyłam tak, żeby nie było wątpliwości, że stan fizyczny pociana zepsuł mi samopoczucie na resztę tygodnia.
- Uhum... - kiwnął ładnie głową, jak sądzę podkreślając słowo bocian i być może stawiając ptaszka w rubryce z podpisem ziemniaczki. Następnie wzniósł się na wyżyny swego dziennikarskiego intelektu za pomocą pytania: - Co jeszcze pani widziała?
- Lodówkę - odpowiedziałam bez namysłu po namyśle.
- Naprawdę? - chyba zbiłam go z tropu.
- Nie. Na taczce - i zanim zdążył zaprotestować, rzucić notatnik o którąś ze ścian i burknąć Pie***, nie robię!, ciągnęłam. - Przywiózł ją na taczce jako zamiennik kapsuły, tak wcześniej opowiadał. Teraz oczywiście nie była już na taczce, tylko gdzieś w niebie, nad stratosferą czy inną mezosferą, i ledwo byłam w stanie ją wypatrzeć moim superbohaterskim wzrokiem. Taczka oczywiście została na Ziemi.
- A to dlaczego?
Chyba próbował udać, że wczuwa się w atmosferę.
- A dlatego, że to lodówka robiła za kapsułę! Taczka pełniła jedynie funkcję transportową. Czy widział pan kiedykolwiek szanującego się kosmonautę, który leci w kosmos w taczce?
Chyba go zamurowało.
- A czy pani widziała szanującego się kosmonautę, który leci w kosmos w lodówce?
Uśmiechnęłam się szeroko, więc skojarzył.
- Co działo się dalej?
- Z lodówką czy bocianem..?
- Z pani kolegą.
- Aaaa... Hmm. No i on wirował. Machał rękami, piórami, reniferkami i wirował, i powoli podczas tego wirowania przechodził w prędkość światła. A z prędkością światła, to wie pan, jak to jest: zaraz dylatacja się robi, czas zwalnia, światło się zakrzywia... Aż dopadły mnie mdłości! - przy wyrazie mdłości zaczęło docierać do mnie nieśmiałe skrobanie długopisu o papier. - Dopadły mnie mdłości, wszystko zrobiło się takie długie i pozakręcane...


stąd: Fizyka, czasoprzestrzeń, transformacja współrzędnych, II semestr chemii.
Fotografia ulicy ze statku kosmicznego lecącego z prędkością 95% c.

Myth zrobił się taki rozciągnięty, jego ręce powiewały jak makaron na wietrze, nawet Hakuna matata, które krzyczał, zrobiło się takie długie jak stąd do nieskończoności - rozłożyłam ręce, żeby pokazać nieskończoność. - A co tu dopiero mówić o gumce od jego majtek! Musiała przepalić się w tym tarciu, ale nawet jeśli by się to nie stało, to w takich warunkach i tak rozciągnęłaby mu się do takich rozmiarów, że bokserki by mu spadły! - mówiłam coraz bardziej zaaferowana, jakby to zdarzyło się przed chwilą i do tego dotyczyło mojej własnej rodzonej lodówki. - Jedynym ratunkiem byłoby wytracić na prędkości, jednak niestety nie było tam więcej już żadnych bocianów! Znaczy się: w rzeczy samej najlepszy byłby budyń pomarańczowy, ale niestety nieprawdopodobnie rzadkim zjawiskiem jest, żeby budyń pomarańczowy znalazł się w tym samym czasie i miejscu co superbohater spadający w samych bokserkach!
Co jakiś czas zerkałam na piszącego - tak! niespodzianka! chętnie piszącego! - dziennikarza. Tu kolejna niespodzianka - na jego olewczej twarzy pojawiło się przejęcie.
- Ta gumka... To chyba było niebezpieczne, prawda? - zachęcił, kiedy przerwałam.
- Panie! Niebezpieczne to jest puszczanie daltonisty na grzyby! A to jest..! To jest..! Katastrofa czasoprzestrzenna! Z powodu dramatycznego braku budyniu i bocianów w atmosferze mój kolega nie mógł przestać przestać zwiększać prędkości! Jego gumka od majtek wydłużała się do rozmiarów przeciążających zasady fizyki kwantowej, które trzymają w kupie cały Wszechświat! - A widząc jego obłąkany wzrok. - No niestety, jeśli naderwiemy... znaczy: złamiemy jedno aksjomatyczne prawo fizyki, to inne posypią się jak domek z kart! Pozostało mi tylko jedno!
- Co takiego?
- Rzucić się do niego jak najszybciej i zrobić wszystko, by choć trochę wyhamować jego ruch! Tak też zrobiłam! On najwyraźniej wiedział, co się dzieje, bo wrzeszczał Kaktus! Kaktus! AstroGirl, ratunku! Miał bardzo dobry tok myślenia, wiadomo przecież powszechnie, że kaktusy, dzięki swoim kolcom, potrafią wytworzyć fantastyczne wręcz tarcie i wyrzucam sobie do teraz, że nie pomyślałam o tym wcześniej, bo wtedy już nie było czasu na zbieranie kaktusów i znajdywania dla nich korzystnej konfiguracji! Spróbowałam chwycić go za tę gumkę, żeby jakoś uregulować wytwarzane przez nią wiry czasoprzestrzenne, ale nie zdążyłam, Myth wyślizgnął się, więc złapałam go za nogę, żeby przynajmniej trochę wyhamować!
- I co? - pytał dziennikarz, kiedy robiłam przerwę na oddech, a z wrażenia ledwo mógł mówić czy pisać cokolwiek.
- I, skoro możemy ze sobą rozmawiać i Wszechświat nie jest zbudowany z marchwii ustawionych w polarnym układzie współrzędnych, to widocznie tak - uśmiechnęłam się natychmiast, ale jedynie na chwilę. - Niestety, oczywiście nie wyhamowałam jego prędkości do zera i pomimo że Wszechświat się nie zawalił, to pola wymiarowe utworzone przez rozszalałą gumkę do majtek, no i same gumki zresztą też, wciągnęły go do jednego z wirów i gdzieś zniknął...

I weź tu znajdź czas na pisanie fanfików - w ciągu ubiegłego tygodnia odwiedzili mnie już w tej sprawie fanka Felixa Baumgartnera, Minister Sprawiedliwości, wróżka Dorota, Łowcy Kropka B, pan handlarz karkówki z Jana Pawła (znaczy: z ulicy Jana Pawła II...), a jutro ma przyjść wróżka Dorota i spec od raklam poświęconych pralkom.
Może tym dwóm ostatnim pozwolę załatwić swoje problemy we dwójkę..?

EDIT: Koledzy z Tajnego Ugandzijskego Ośrodka Muzyki i Kinetyki (w skrócie TUOMK, ale każdy i tak czyta tłumok) zrobili mi przysługę i zajęli się tajemnicą zniknięcia kolegi (przysługę, bo w końcu sprawa nie była związana z muzyką, a jedynie z kinetyką, a to że Myth wrzeszczał melodyjne Hakuna matata, niewiele pomagało) i wyszło im, że większość najwyraźniejszych ścieżek kwantowych czasu nieurojonego zbiega się w łóżku Monici Bellucci, tak więc niewątpliwie tam nasz bohater musi być.
Co prawda wszystkie pozostałe odnogi kwantonetyczne skupiały się z godną podziwu zawziętością w wannie pani Jadzi motorniczki (jakkolwiek się to odmienia), a jedna czy dwie krążyła uparcie w Warszawie przy mównicy sejmowej, no a wiadomo, jakie prawa Murphiego bywają... Koledzy szybko mnie jednak pocieszyli, że przy takich przeciążeniach takie anomalie zdarzają się dość często i jak dotąd zaledwie sześć osób z ośmiuset dwunastu nie wylądowało w łóżku Monici Bellucci.
Ciekawostką jest, że technicy pracują nad tym, żeby uprościć całą procedurę, a przede wszystkim zminimalizować traumę związaną z przeskokiem interwymiarowym i dąży się do tego, żeby łóżko Monici Bellucci znajdowało się jak najbliżej pasa startowego (lub najlepiej bezpośrednio na nim). Obecnie analizowane jest, czy element skupiający stanowi całość, czy być może wystarczy sama Monica lub samo łóżko.




____________________
*Tu, ma się rozumieć, wykluczamy użytkowników Windowsa.

2 komentarze:

  1. Co ty, w windowsie da się chodzić po oknach! Ja mam np. Grela, który mi siedzi na oknach! I tak słodko się paczyy... ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to to! Dlatego użytkowników Windowsa wykluczyłam ze swoich pretensji i ubolewania nad włażeniem wszędzie oknem :)

      Usuń