Poniedziałek, a nie ma teatru. W takich chwilach pozostaje mi zmienić się w marudnego Garfielda, który nie lubi poniedziałków.
Ale pamiętajmy, że oprócz sztuki teatralnej mamy jeszcze muzykę.
Może nie każdy o tym wie, ale wraz ze startem mistrzostw labolatoria na całym świecie rozpoczęły poszukiwania odpowiedzi na gorączkowe pytanie Co też ludziom odbiło, że zagłosowali na to Koko koko Euro Spoko?
stąd
Już nawet kury patrzą na nas jak na idiotów.
Postępy szły w spokojnie podobnym tempie, pomimo że wzmożone siły wszelakiego rodzaju specjalistów od psychologów przez speców od marketingu i muzyków metalowych po mechaników samochodowych osiągały stosunkowo niewspółmierne do siebie rezultaty, aż wreszcie otrzymałam wiarygodną informację, że jeden z zespołów nagle zaskoczył i wysunął się na wyraźnie prowadzenie. Musiałam tam być.
Był to Tajny Ugandzijski Ośrodek Muzyki i Kinetyki (w skrócie TUOMK, ale każdy i tak czyta tłumok) znajdujący się w Berlinie. W Berlinie znajduje się od czasu, kiedy jeden z pracowników przypadkiem wyjawił tę jakże tajną nazwę tajnego ośrodka i ktoś mądry stwierdził, że to bez sensu, żeby tajne labolatorium znajdowało się faktycznie tam, gdzie powinno.
Przy czym zgaduję, że po zapoznaniu się z tym wpisem zmienią miejscówkę jeszcze raz. Nie dziwota - tamci od tajnych Badań Synoptyczno Terrorystycznych też przestali mnie witać z otwartymi ramionami, odkąd dziennikarze zaczęli się wbijać nad ich jezioro (żeby szukać ich siedziby pod pretekstem szukania potwora z jeziora Ness albo odwrotnie). Tym z tłumoka pójdzie jednak łatwiej, bo są już przystosowani na takie okazje i zmechanizowani bardziej niż wóz Drzymały.
Ale do rzeczy.
Kiedy już przebiłam się przez berlińskie Ampelmännchen, pozostałości po murach oraz zakochaniu w dwóch powyższych turystów, zaczęłam rozglądać się za numerem 81 na ulicy Fixelstraße. Znalazłam ich dość szybko, bo zgodnie z zapowiedzią maskowanie ich siedziby opierało się na nowoczesnej technologii krzaków i pokrzyw. Tak, nie brzmi to przekonująco, ale tak to jest, że my, Polacy, nie doceniamy wielu drzemiących u nas możliwości. A zresztą - tłumoki musiały coś wymyślić, jak im sprzątneli mur berliński.
- Rozgryźliśmy to - zagadnął mnie już na wstępie jeden sumiasty naukowiec z sumiastym wąsem i poprowadził niewyraźnym kierunkiem do laboratorium. - Nagranie zawiera ultrafale dźwiękowe, które zupełnie niegroźne podczas odgrywania na instrumentach, po konwersji do MP3 nabierają właściwości hipnotycznych i rezonansowych.
- Zaraz, zaraz... - Wyjątkowo szybko dzisiaj kojarzyłam, prawdopodobnie dlatego, że się nalatałam (mianowicie przez pomyłkę najpierw jednak poleciałam do tej Ugandy; niby to po fez). - A więc dlatego tak długo tylu ludzi nie było w stanie nic zauważyć, że badaliście dźwięk wysokiej jakości?
- Ma się rozumieć, w rzeczy samej, owszem - wykicały jego wąsy z dumą.
- Jak wam się udało na to wpaść?
- Cóż. Po paru dniach...
- Gdzie to dla pani zaparkować? - Wpadł nam nagle w słowo jakiś młody roztrzepaniec ubrany w coś intrygująco kojarzącym się z garniturem. Pytanie dotyczyło wskazywanego przez niego prostokątnego obiektu zaglądającego do nas przez okno.
- A, to... - Podrapałam się niezręcznie w głowę. - To mój szyld z napisem Jestem superbohaterką. Żeby ludzie nie mieli wątpliwości, że jestem superbohaterką.
- A jest pani? - Zapytał szczerze zdziwiony.
- Już, dobrze, dziękujemy ci Johnson - mój gospodarz pomachał mu zniecierpliwiony ręką przed oczami. - Idź, pograj sobie na skrzypcach dla zbadania akustyki pomieszczenia albo poobieraj ziemniaki - poklepał młodzieńca po głowie, a kiedy ten zniknął równie machinalnie jak się pojawił, naukowiec zwrócił się z powrotem do mnie. - Eh. Praktykant. Na czym to..? Aha. No więc po paru dniach bezskutecznych poszukiwań profesor basistyki czterogamowej kierujący naszym zespołem akustyczno sekwencyjnym nie pytając się nikogo o pozwolenie sprzedał oryginalne nagranie na Allegro, bo komornik siadł mu na mieszkanie.
- Oooo... - Powiedziałam wyobrażając sobie jednocześnie, jak musiał wyglądać komornik, który tak usiadł na czyjeś mieszkanie, że już nie było zdatne do użytku.
- Musieliśmy więc wymyślić jakieś doraźne rozwiązanie, a więc ściągnęliśmy nagranie z Internetu. Mieliśmy szczęście, bo teraz, podczas Euro, na YouTube roiło się od piosenek pochodnych od tej. No, najwyżej pewnego problemu nastręczało znaleźć podczas nich oryginał... - Zawahał się, ale jednak dodał. - Kolejne dwa dni straciliśmy na analizowanie struktury harmonicznej kurzej wersji piosenki Gotya.
Trafiliśmy akurat na miejsce, więc naukowiec (jak wynikało z jego plakietki, o nazwisku Müöllor) spojrzał z zadowoleniem na pomieszkujące tam szczurki i króliczki i opowiadał dalej:
- Wystarczyło puścić gryzoniom tę wersję nagrania... znaczy: Koko koko, a nie Gotyę, żeby zaczęły kręcić się w kółko, gryźć pręty i, kiedy wrzuciliśmy im do klatek telefony, wysyłać SMSy pod odpowiedni numer. Co prawda numery zaczynające się od 7 generują ogromne koszty, nawet pomijając fakt, że część królików uległa pokusie i zaczęła korzystać także z usług teleaudio i ściągać tapety na komórkę, jednak jako ludzie nauki musieliśmy być gotowi na takie wydatki.
- Hmm - podsumowałam całość ostatnich rewelacji co do umiejętności manualnych i inteligencji gryzoni; nie spodziewałam się ani tego, że potrafią być tak sprawne, ani że są tak durne, żeby marnować kasę na teleaudio. - A jak w testach wypadli ludzie?
- Trafne pytanie, w rzeczy samej, trafne - podniósł wskazujący palec do góry. - Otóż eksperyment na ludziach odbył się, nieco nieplanowanie, równolegle z tym na zwierzętach i wypadł, że się tak wyrażę, pomyślnie. Ośmiu z trzynastu naukowców podających króliczkom telefony wyczyściło sobie konta.
- W telefonach doświadczalnych czy własnych też? - dopytałam ostrożnie.
- W telefonach doświadczalnych, własnych i jeszcze konta bankowe. Jak wiadomo, ludzie są sprawniejsi od myszy i niestety potrafią sobie doładować konto w telefonie, kiedy już będzie ono puste.
Po uniesionym tonie jego głosu i opadniętych wąsach zgadywałam, że nie należał do tamtych fartownych pięciu, którym nie odbiło.
- Ale... Dlaczego pan to robił? - Zapytałam zaciekawiona. - Co pan wtedy czuł?
- Nie wiem - rozłożył ręce i było widać, że się już wiele razy nad tym zastanawiał. - Nie wiem, to było coś jakby nagła sympatia do pań Jarzębinek i panika na myśl, że mogę nie wysłać dla nich SMSa. Coś takiego.
- Szkoda...
- Szkodę to mieli nasi ludzie, kiedy musieli napisać o tym 200-stronicowy raport.
- Ooo... No to proponowałabym dużo obrazków.
- Tak, powklejaliśmy zdjęcia tych szczurków i króliczków. Pozostało wtedy jeszcze 197 stron.
- Pewnie nikt z was nie ma Facebooka? - Palnęłam znienacka.
- Proszę?
- A nic, nic.
- Po dłuższej analizie fal muzycznych udało się nam jednak tak je poznać, że możliwe było wprowadzenie modyfikacji. I to tak zgrabnych, że po wysłuchaniu utworu przez małpy rzuciły się one do raportów i w pół godziny wypełniły go one obrazkami i niezbędnym tekstem. Z perspektywy czasu dostrzegamy jednak, że zdecydowanie wystarczyłoby poprzestać na szczurkach i króliczkach, gdyż nie udało się całkowicie usunąć niekorzystnych sygnałów oryginalnych. Teraz marnujemy nadmierną ilość czasu na zbiórkę funduszy, żeby kupić nasz własny ośrodek na najbliższej licytacji.
- Aaaa... - stwierdziłam i starałam sobie przypomnieć, o czym jeszcze zapomniałam niezapomnieć. - O, a wspominał pan, że oprócz hipnotycznych piosenka wykazuje jeszcze zdolności rezonansowe.
- A, tak - pan Müöllor nieco się rozchmurzył. - Wykazują silne oddziaływania na struktury torusowe, w szczególności takie jak nasz stadion narodowy.
Pomrugałam.
- Ale zaraz! Przecież rezonans powinien sprawić, że budowla wejdzie w wibracje i rozleci się!
- Wręcz przeciwnie! - Zakrzyknął naukowiec. - Na tym polega geniusz i prawdziwy cel tej melodii! Stadion bez dwóch zdań rozleciałby się po pierwszym meczu, jednakże pod wpływem odpowiednio dobranych wibracji wszystkie śrubki i cegiełki trafiały szczęśliwie z powrotem na swoje miejsce!
- No chyba pan żartuje...
- Żartem i nieprawdopodobieństwem jest to, że stadion się nie rozpadł - świergotał, a razem z nim jego wąsy. - A jak pani widzi: nie rozpadł się!
- Cóż, mamy jeszcze jeden mecz - przyznałam niechętnie, choć będąc pod wrażeniem.
- Tak, też się tego obawiamy. Bylibyśmy bezpieczni, gdyby Koko koko Euro Spoko było puszczane przy każdej okazji, przy każdym meczu, przy każdej wygranej i każdej porażce...
Jeśli chodzi o nas, to w zupełności wystarczyłoby to drugie pomyślałam w międzyczasie. Ale to Niemiec, co on tam może wiedzieć. No, ewentualnie Ugandzik... Ugandzijczyk... Jakoś tak...
- Jak najczęściej, rozumie pani, najlepiej po dwa razy.
- Właściwie to teraz i tak Polacy już nie grają. Więc co za różnica...
Z niedzielnej Familiady:
Zawodnicy podchodzą do przycisków.
Strasburger zapowiada: Po jednej stronie fizyk, szalony fizyk, a po drugiej... szalony?
Zawodnik nieśmiało: Technolog żywienia.
Czasami niebo jest czerwone
Czasami powietrze jest pełne wody
I wtedy nie chcę zamykać okna
Czasami powietrze jest jak ogień
A drzewa są jak wiatr
I nie chcę zamykać okna
Nie mogę nie zamknąć okna
Ale mogę nie zamknąć oczu
Tylko że nigdy nie wiem
O co tak naprawdę wtedy chodzi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz