czwartek, 9 sierpnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 8 sierpnia 2012



- Uważa pani, że to odpowiedni moment? - Odezwał się znajomy mi, choć już nieco zapomniany, głos męski. Pełen był oczywiście powagi i delikatnie zlękniony.
- Najodpowiedniejszy - powiedział równie dobrze znany mi i dumny głos kobiecy. - Od paru dni pisze na blogu w kółko o jakimś Gently'm i o tym, że musi go znaleźć do września. Nie może już nam przeszkodzić.
- A Super Informatyk?
- Od paru miesięcy jest skutecznie zawalony swoją pracą magisterską.
- Cudownie. Tylu się ich wszystkich ostatnio narobiło... - Odetchnął i zmieszany poprawił ten swój słynny kok, za pomocą którego ostatnio zmylił moje umiejętności holistyczne. - Rozumiem jednak, że mimo to tym razem zadbała pani o odpowiednie zabezbieczenia obiektu?
- Owszem, pułkowniku - potwierdziła kobieta.
Faktycznie - zamontowała kamerę pod stołem pomyślałam z czeluści szafy.
Zapewne już się domyślacie - to starzy dobrzy Helga Metalenputzen i "pułkownik" Hans Lyzeshmausser zebrali się na ponowny atak. A raczej ponowną próbę ataku. W końcu tu jestem. A wszystkie drzwi zostały tymczasem pozamieniane na nieprzeźroczyste!
- Wierzę też, że nie tworzyła pani wydarzeń na FaceBooku w związku z naszą tajną konferencją?
- Yyyy... Ależ oczywiście, że nie - powiedziała, z jakiegoś powodu już nie tak dumnie, co poprzednio.
Kurce pomyślałam. Trzeba zacząć myśleć nad nowym źródłem nowinek, gdyby się znowu nie udało, bo przy takiej dociekliwości z jego strony to trzeci raz ten numer nie przejdzie...
- Świetnie. Bardzo mnie to wszystko cieszy. Wygląda na to, że tym razem nasz plan się powiedzie.
W tym miejscu, jak widziałam przez nieźle usytuowaną dziurkę od klucza, w którą wyposażona była ta specjalistyczna szafa obserwacyjna, rozejrzał się niepewnie, po czym zatarł ręce i uśmiechnął niczym Świnka Porckey z Looney Tunes i zachichotał. Miało być mrocznie/szyderczo, a wyszło... no podobnie jak ostatnio, czyli nadal jak kaszel księdza, tyle że już bardziej na weselu. Sama nie wiem, czy to lepiej czy gorzej. I dla kogo. W sensie: czy dla mnie (i dla całego świata) czy dla ów chichacza, nie dla księdza.
Pomyślałam sobie wtedy, że niektórzy to mają fajnie - jacyś wyrafinowani czarni charakterzy, jakieś tajemnice i groźności, tacy, którzy jak odchodzą to zarzucają spektakularnie peleryną i śmieją się jak należy, tak że ludziom się galaretka w lodówkach trzęsie, a nie że potykając się o skórkę od banana. A ci, którzy mnie się trafiają, nawet nie potrafią się zaśmiać. I co ja mam z nimi zrobić? Ciekawe, czy Marvel prowadzi jakieś zajęcia wyrównawcze..?
Ale dość marudzenia. Nie ważne, nie słyszałam. Ważne, że mam nową miejscówkę, w której jest ciepło i całkiem fajnie, pomimo że trzeba stać i zdecydowanie nie ma gdzie i jak rozłożyć Dużego Formatu Gazety Wybiórczej (nie, moi drodzy, małego formatu też się nie da - grawitacja wciąż ma się dobrze, a zresztą próbowałam). W ogóle nie bardzo jest jak robić cokolwiek, bo 75% przestrzeni (żeby nie powiedzieć: czasoprzestrzeni) wypełniają jakieś niemieckie i nie-do-końca-amerykańskie garnitury i płaszcze). Ale za to nie ma problemów z peleryną! Znaczy: jakieś tam są, bo wywinęła się ona artystycznie do góry, ale co mnie to, skoro tego nie widać.
Tymczasem "pułkownik" Lyzeshmausser przechadzał się po pokoju.
- Ponowne odpompywanie wody z wyznaczonych zbiorników - powiedziała pani Frau. - A także wywiad na temat ich zabezpieczeń i ewentualnych zagrożeń...
To pewnie do tej części kwalifikują się nasze kozy...
- ...oraz dane na temat naczyń i sztućców zdatnych do inwazji - kontynuowała z niemiecką sztywnością Metalenputzen.
To byłby ten moment, w którym walnęłabym głową w stół, gdybym pod nim siedziała. Naczyń i sztućców..? Zaczęłam sobie szybko przypominać. Super Informatyk po raz pierwszy trafił na nich, podczas gdy inwigilowali jego pokój z punktu widzenia nadmiarowej łyżki i U-bota w szklance z kawą. No jasne - szczytowym osiągnięciem ich grupy przestępczej jest wykorzystywanie kuchni i zlewozmywaka jako obiektu strategicznego. Co prawda niezmiennie nie pasowała mi tutaj skala - taka Helga i Hans mają prawie ze dwa metry. Jakim więc sposobem weszli do..? Chociaż w sumie ja nie wiem, w szklankach jakiej wielkości Władcy Pętli piją kawę. Jak niekiedy zdarzało mi się spotykać Super Informatyka około 8:00 rano, to faktycznie taka wizja by nawet pasowała. Dwójka Niemców żądnych władzy nad światem + U-bot i wszystko w jednej szklance - nieźle.
Co nie zmieniało faktu, że nadal nie wiedziałam, co kombinują. I że szalenie mnie to intrygowało. Niby mogli zrobić coś nieprzewidywalnego i groźnego, ale jednak cieszyłam się, że wersja, którą przyciśnięci do ściany wyśpiewali Super Informatykowi, ta o messersmithach i płycie Visty, okazała się jednak nie prawdziwa. Który superbohater miałby ochotę powstrzymywać bombowy atak przy pomocy systemu operacyjnego? A tak może będzie okazja, żeby komuś natłuc, parę budynków się zawali czy coś...
- Czy ilość naczyń jest wystarczająca?
- Owszem. Wystarczy na jakiejś piętnaście tysięcy U-botów.
I 3/4 jumbo jeta uzupełniłam w myślach. W końcu co za różnica, skoro i tak zaraz miałam ich powstrzymać.
- Lasery promieniowania ultrabeta gotowe do nadawania?
- Gotowe.
- Czy armia czeka już w punktach bazowych?
Tutaj ku zdziwieniu "pułkownika" i mojemu zapadła cisza. Widok pani Metalenputzen nie mieścił mi się niestety w wizjerze, za to za chwilę tuż tuż obok szafy rozległ się nad wyraz gorączkowy szelest jakichś papierów.
- Brakuje mi wytycznych na temat armii - wydukała wreszcie, kiedy wymyśliła, w jaki sposób może ładnie wyartykułować, że ma sklerozę.
- Ależ pani Metalenputzen! - Oburzył się tamten. - Chce pani powiedzieć, że..?
- Tak - pisnęła. - Nie przygotowałam.
Teraz i on zaszeleścił papierkami.
- No nie ma... Faktycznie nie widać... - Burczał do siebie.
- Widzi pan..?
- O, a to? Zadbać o posiłki w liczbie odpowiadającej zapotrzebowanią...
- Om... - poprawiła zamyślona gapiąc mu się namolnie przez ramię.
- Ą...
Pani Metalenputzenowa wskazała mu coś w papierkach swoim wyputzowanym paluszkiem, a on się przyjrzał.
- Ą.
- Zapotrzebowanią - postanowili wspólnie.
- Odpowiadającej zapotrzebowanią uczestników misji. - Tu facet podniósł wzrok. - Prawda, że coś jednak jest?
- No to zamówiłam hamburgery.


stąd
Odpowiedź Google'a na frazę niemiecki hamburger.

- Hamburgery - namyślił się "pułkownik", i to tak na serio. - Myśli pani, że to się może udać?
- Hamburgery zawsze się udają, panie pułkowniku! - Kobieta momentalnie odzyskała rezon, a nawet kilka. - Za pomocą dostawców hamburgerów też można przecież wprowadzić niezbędny zamęt!
- No tak, ale mi chodziło bardziej... - Poskrobał się w głowę. - A w sumie... Dobrze - wyprostował się, tak że znowu wyglądał jak ktoś, kto mógłby pozorować pułkownika bez cudzysłowów. - W takim razie najwyższy czas już rozpocząć nasz niecny plan. Za chwilę wypuścimy do sieci wodociągów tysiące naszych U-botów, które przedostaną się do szklanek, misek i kieliszków w mieszkaniach nic nie podejrzewających mieszkańców...
Zapowiada się ciekawie... nadal wypatrywałam oczy przez dziurkę. Poza tym, że zamydla jak Jędruś...
- Tam ustawimy soczewki, które skupią promieniowanie wysłane przez lasery ultrabeta o 12:04, tak żeby celowały dokładnie w komputery naszych ofiar - prawił on tymczasem coraz bardziej podekscytowany. - I wtedy właśnie będzie miała miejsce największa w dziejach katastrofa informatyczno-klimatyczno-marketingowo-kanalizacyjna!
To już zabrzmiało upiornie. Miał minę jak pani Gessler.
- Wszystkie maszyny z Windowsem XP trafione naszym promieniem zostaną automatycznie zaktualizowane do Visty!
O kurka... zareagowałam.
Tu muszę wyjaśnić, że nie było to o kurka... w sensie, że O! Kurka!, tylko że takie o kurka..., że no kurka, no, weźcie ogarnijcie się :/.
Taaa, wszystkie XP w Viśtę. To się nazywa podbój świata. A sama Viśta to pewnie w banana, bo jest do niego tak samo odległa genetycznie.
Nie zdążyłam jednak więcej się ponabijać, bo najwyraźniej państwa Metalenputzen i Lyzeshmausser coś zainteresowało w mojej szafie. Prawdopodobnie tamto nadspodziewanie głośne plasknięcie mojej dłoni o czoło (również moje). Wymienili między sobą dwa szepty cichsze niż zwykle i poczęli podchodzić.
W takim razie chyba czas najwyższy zakończyć tę zabawę westchnęłam i dołożyłam jeszcze odrobinę uwagi do obserwacji, jak zbliżają się do mojego mebla. Kiedy zbliżyli się już wystarczająco, ja otworzyłam drzwi do szafi na radosny oścież. Jak słusznie wycelowałam, ich czoła z dużym przyspieszeniem zetknęły się z parą specjalistycznych specjalnie zbrojeniowo niklowanych żelbetonem powierzchni drzwi powietrznodesantowych wyposażonych w osłonę magnetyczną, powierzchnię samołatającą się, zapasowe magazynki (nie wiem czego, nie pytajcie), odbiornik wifi i cztery poduszki powietrzne (ale z drugiej strony, więc spokojnie, im nie pomogły). A co myśleliście, że wybrałabym się na misję ratowania świata w zwyczajnej szafie, gdzie tylko dziurka była specjalistyczna? A co ja, dziecko z Narnii?
Tak więc, oboje zostali elegancko strzeleni w czoła. Była to walka krótka, ale skuteczna, bo już za chwilę przyjechał radiowóz (a także ambulans, bo trochę za mocno ich uderzyłam, a także straż pożarna, bo trochę za mocno uderzyłam stojący nieopodal świecznik, aaaaale pewnie mieli to wliczone w pokój hotelowy).
I po raz kolejny wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Z XP-kiem na komputerze.




A tutaj, dla odmiany, jeszcze weselsza wersja, bo z Teletubisiami :)

1 komentarz:

  1. Teletubisie są gwiazdami wpisu i pobiły nawet powrót Helgi i Hansa! ;D

    OdpowiedzUsuń