czwartek, 29 marca 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 28 marca 2012



- Wszystkie wyznaczone zbiorniki wodne odpompowane, pułkowniku - powiedziała kobieta z szalenie niemieckim kokiem na głowie.
- Wspaniale - powiedział tubiasto gość, którego (jak uznałam z braku innych kandydatów) uznałam za "pułkownika".
- Zostały odfiltrowane, przeskanowane i zabezpieczone w punkcie M.
- Cieszy mnie, że sobie pani poradziła.
- Czy teraz zdradzi mi więc pan szczegóły misji Z? - Zasugerowała nieśmiało.
- Ależ, droga Frau Metalenputzen! - Zaśmiał się zapytany w sposób, w jaki mógłby kaszleć ksiądz na pogrzebie.
Frau Metalenputzen! Pomyślałam z wrażenia prawie uderzając głową w blat (w sensie: od dołu; od góry byłoby już całkiem bez sensu). To ta od przebierania się za U-Bota!

- Przejęcie wody od selektywnie dobranych mieszkańców - kontynuował z tym samym nastrojem śmiechowym facet, który nie przebierał się za U-Bota - którzy nie zorientują się w zaniku cieczy, to dopiero początek!
Selektywnie dobranych mieszkańców! Przedrzeźniałam burcząco, mając poważną zagwostkę, kogo w ramach oburzenia nazwać kretynem. Był kretynem, bo selektywnie wybrał moje lodowisko (tj. po wiosennej zmianie stanu skupienia była to jedynie płaska sadzawka, ale na dłuższą metę jedynyn sposobem wykorzystania było właśnie lodowisko) czy nazwać kretynem mnie, bo selektywnie wybrał moje lodowisko.
W każdym razie, jak prezentowałam tutaj, z lodowiska/sadzawki zupełnie nic już nie zostało Ale sprawą się zajęłam! Nie wybaczę.
Jak na superbohatera przystało, postąpiłam dyplomatycznie. Co za cymbał pomyślałam.
Dobra, może teraz więcej rzeczy technicznych - parka dyskutowała w eleganckim gabinecie, jakie zawsze mają czarne charaktery (takie jak Lex Luthor od Supermana na przykład). Wiecie: jedwabne obicia grzbietu stołu, hebanowe talerze, te rzeczy. "Pułkownik" odziany był w wyczesany garnitur w stylu Jamesa Bonda, a jego rozmówczyni - a jakże! - w długą opinającą suknię z czerwonego i cienkiego drogiego... czegoś. No wiecie. Mogłam dokładnie i niezauważenie infiltrować ich odzież, jako że znalazłam sobie bezpieczną i tajną siedzibę pod stołem i widziałam wszystko, co na sobie mieli mniej więcej do połowy łydek. Tak więc: drogi garnitur i wypastowane buty (wyjątkowo śmierdzącą pastą), no, w zasadzie: jeden but, bo siedział na fotelu metodą nogę na nogę. To u niego, a u niej czerwone szpile na delikatnych niemieckich nóżkach wielkości banana (kocham ten szyk przestawny, nie tylko w matematyce powinny być nawiasy).
Bezpieczna i tajna siedziba pod stołem ma wiele zalet. Przykładowo można spokojnie rozłożyć sobie gazetę (nawet mój ulubiony Duży Format Gazety Wybiórczej), nie ma przeciągów i nie istnieje konieczność trzymania się brzegu ramy okiennej. Zupełnie inaczej niż w przypadku siedziby na parapecie, którą zawsze dobieram domyślnie. Nie wiem, jak wróble i gołębie to robią, że potrafią siedzieć tam całymi godzinami (nie wiem, może nie czytają Dużego Formatu?), w każdym razie mnie zaraz palce odpadają (wróble nie mają palców, nie?), a przecież nie dam rady utrzymywać się w powietrzu w jednym punkcie przed oknem na 8 piętrze! No w końcu nie jestem akwizytorem.
Z nielicznych wad to na pewno będzie taka, że peleryna lubi wystawać. Nie wiem, jakim sposobem, skoro ja się spokojnie cała mieszczę. Ja się mieszczę, a ona się jakoś wygina i nic z tego nie wynika, poza tym, że muszę ją ciągle podciągać :q Jednakże wszystko widać. Znaczy: od stóp w górę do łydek, a wcześniej było widać aż od pasa w górę, ale za to nie przypatrywałam się zbytnio, bo moje myśli nie wiadomo dlaczego krążyły wokół kwestii wyższości wróbli nad niektórymi rodzajami superbohaterów. I do tego było mi tam zimno, więc kiedy tylko para przemieściła się na chwilę gdzieś indziej otworzyłam okno i (nie obawiając się nawet tak istotnych przeciwności, jak nadmiar peleryny) i wskoczyłam pod stół.
Tu bardziej uważny Czytelnik zapewne robi przerwę, żeby rozważyć, skąd to wiedziałam, że Frau Metalenputzen dysponuje szalenie niemieckim kokiem na głowie. Otóż, spieszę wyjaśnić - miała wybitnie niemiecki akcent. I krzywe nogi. Niemiecki akcent i krzywe nogi zdawały się współgrać ze sobą, więc, zgodnie z zasadami zdarzeń i faktów stanowiących spójną i determinującą się nawzajem sieć połączeń, wydedukowałam, że Frau Metalenputzen posiada kok i to dokładnie o wyżej określonych parametrach. W końcu holistyka to jeden z działów praw Murphiego, nie?
- Najpierw muszę się upewnić, że nikt mi nie zagraża, Frau Metalenputzen - kontynuował jedyny facet w towarzystwie (chyba że pod sąsiadującym ze mną fotelem czychał jakiś inny superbohater, ale pomińmy). - Zamierzamy przeprowadzić największą w dziejach informatyczno-klimatyczno-marketingowo-kanalizacyjno katastrofę w dziejach!
Odpalą mnożenie macierzy 10000 na 10000 na nielegalnym MatLabie i wrzucą go do ubikacji? Poskrobałam się w głowę skonfudowana, "pułkownik" jednak bez wyjaśnienia kontynuował dalej:
- ...więc nie może być najmniejszych wątpliwości, że każdy element wypadnie bez zarzutu.
Tutaj zdaje się Niemka zatrzęsła nogami. Jasne, zdaje się, że tylko ona, ja i Super Informatyk wiedzieliśmy, że, hmm, NIE każdy element wypadł bez zarzutu.
- Prawda, Frau Metalenputzen? - Dopytywał tamten nie widząc w jej oczach (ani nogach) entuzjazmu.
Milczenie.
- Widzę, że ostatnia misja nie powiodła się jak należy.
- Nie powiodła jak należy! - Nie wytrzymała kobieta. - Panie! Przechytrzył nas! Do tego zamknął, torturował i próbował wszystko wyciągnąć! - Mówiła coraz bardziej załamanym głosem. - Hans do dzisiaj krzyczy na widok zmywarki.
- A... Jozin z Bazin..? - Zapytał mężczyzna drążcym głosem.
- Domyślił się! Wszystkiego!
- A więc jednak... - I dodał teatralnie. - Nie doceniłem go.
Żeby mi się trafiało takie zamocne wychwalanie u czarnych charakterów opierałam twarz na jednej ręce. A tu tylko, że fajne włosy, albo fajne naszywki z literami (ta, już ja widzę, że interesują ich te litery, a nie to, na czym one są), Panie Szwarc Charaktery pytają, jak utrzymuję taką linię... Kompletna załamka.
- Ale zadziałał plan awaryjny - powiedziała niespodziewanie zupełnie innym głosem. Dokładnie takim, jaki bardziej leniwi pisarze nazywają pełnym tryumfu. Ja nie lubię tego słowa, bo mi językoznawcy dopiero za 200 lat pozwolą pisać to przez j, więc napiszę, że się cieszyła.
Facetowi z radości aż zaskrzypiał fotel.
- Kupił to? - Nie dowierzał. - O messersmithach, płycie Visty i..?
- Wszystko łyknął - mówiła babka wolniej i z jeszcze większą radochą. - Nawet opowiedział o tym znajomej superbohaterce, która opublikowała tę wersję na swoim blogu.
Moja reakcja nie była werbalna:

No po prostu komunikacja XXI wieku bez zarzutu. Ciekawe, jak ja bym się dowiedziała o tym spotkaniu, gdyby nie opublikowała informacji o spotkaniu (tekstem nieszyfrowanym) Pan tajny agent półkownik proszony dzisiaj na Szafera 33, ósme piętro, omówić temat odpompywania wiejskich bajorek na FaceBooku? Czy byśmy sobie jak za czasów Robina Hooda przybijali kartki na drzwiach za pomocą tasaków czy jak?
- A więc jednak jesteśmy bezpieczni - powiedział "pułkownik". - Byłem przekonany, że trzeba się go pozbyć na dobre, ale dezinformacja też jest dobrą bronią. Czy ma pani, Frau Metalenputzen, ochotę na herbatę?
Zdjęłam rękę z twarzy. To może być mój moment!
Co prawda mogłam wyjść i ich unieszkodliwić w każdej chwili, ale pomyślcie - jak wyglądałby superbohater gramolący się spod stołu? Oczywiście, taka siedziba ma wiele zalet (jest bezpieczna i tajna), jednak antybohaterowie rzadko dają się o nich przekonać i się śmieją. Poza tym mogłobyć też tak, że gdzieś tutaj (Jest gdzieś, lecz nie wiadomo, gdzie...) nasz tajny fotograf, który mógłby mi zrobić zdjęcie w kulminacyjnym punkcie akcji nie ujmowania, a wyłażenia - i jak by to wyglądało?
Czekałam więc na sytuację dogodną na... hmm. Na ukazanie się na zewnątrz. I teraz ta sytuacja właśnie nadeszła - źli agenci wybrali się do kuchni na herbatę!
Poczekałam więc aż już odejdą, zaskrzypiały drzwi, co jasno mówiło, że są już gdzie indziej. Poderwałam się więc, wydreptałam, poprawiłam włosy, pelerynę, naszywki z literami, wyszłam i rozejrzałam się. W mig dostrzegłam, że usiedli właśnie przy stoliku, na którym szumiał elektryczny czajnik z wodą. Oni też mnie dostrzegli. Trochę mnie to rozczarowało, bo spodziewałam się jakiejś fajnej ganianiny, walki, kopania czy przynajmniej rzucania ciastami, a oni od razu ręce do góry... No trudno myślę sobie. Naś klient, naś paŃŃŃ! jak to mawiali Ani Mru Mru - ruszyłam więc zgrabnym, lekko bujanym krokiem (żeby mi ta nieszczęsna peleryna ładnie powiewała chociaż, bo jakoś zesztywniała od siedzenia pod stołem chyba), idę i... ŁUP! Coś błysnęło między oczami.
No tak jęknęłam za kwadrans. Przecież zauważyłam, że drzwi skrzypiały...
Rozejrzałam się. Heh, nie ma co - "pułkownik" i Frau Metalenputzen z pewnością byli bardzo miłymi złoczyńcami, którzy bardzo chcieli, żeby ich aresztować, ale żeby czekać tyle czasu aż się obudzę, to na pewno nie było im na rękę.

Niestety, tylko na Wrzucie była ta piosenka (bo wiecie, że od poniedziałku Wrzuta jest ostatecznością):



2 komentarze:

  1. "wyjątkowo śmierdzącą pastą), no, w zasadzie: jeden but, bo siedział na fotelu metodą nogę na nogę" Mpf...Hahahahahaha! Szwarc... Miło gdzieś Znaleźć swoje nazwisko :P Tasakiem, tasakiem! No i łuuup.

    OdpowiedzUsuń