sobota, 25 sierpnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 25 sierpnia 2012



Pół dnia leżenia pod krzywo upadniętą deską ze średnio udanym dostępem do komputera, ale wreszcie coś zaczęło się dziać, zostałyśmy obie (ja i Cat Womem) ładnie pozbierane i odespane w domu, więc teraz mogę już czytelnikom wyjaśnić.

Bawiłam się telefonem, a konkretnie dzwonkami. Trochę dlatego, że lubię muzykę*, a trochę kojarzyłam się sobie z pechowcami z hali targowej, która zapadła się kilka lat temu i którzy wzywali pomoc z zastosowaniem melodyjek... Tak, tak, to dość idiotyczne - superbohaterka musi wylegiwać się pod jakąś deską i kawałkami gruzów w oczekiwaniu na ratunek. No ale weźcie - tu cegła, tu kupa śmieci, tu jeszcze jakieś gwoździe wystają... Taki superman to mógł się zawsze eleganko rozstawić, podeprzeć niczym stelaż i jeszcze zapozować, żeby jego ukochanej dziennikarce ładne ujęcie się psztyknęło, a ja mogłabym przy pokaźnych staraniach wystawić najwyżej nogę w kierunku wschodniozachodnim i to nawet nie szczególnie prosto!
No to tak sobie siedziałam jak ten kłębuszek i klikałam co jakiś czas play z nadzieją, że ta wąska kreseczka w kwadraciku w prawym górnym roku imitująca energię bateryjną jest tak naprawdę trochę grubsza niż podpowiada mi logika.
Dwie piosenki Pet Shop Boys, kawałek Rogue Traders (Voodoo Child rzecz jasna) i zapętlony Song about chutney... No dobra, tym ostatnim poteflonicznym ogryzkiem nie musiałam się chwalić zwłaszcza, że w końcu nie udało mi się fonetycznie zadecydować, about what konkretnie była to song. Początkowo parę razy próbowałam włączać sobie jeden odcinek I'm sorry, I'll read it again, co wydawało się być dobrym pomysłem, bo zajął by mi on aż dwadzieścia coś minut, a nie pięć, jednak wtedy łom towarzyszącej mi superbohaterki zdawał się nabywać tak dziwnych samomiotających odruchów, że wolałam zaprzestać.
I właśnie wtedy, kiedy męczyłam telefon i rozlegało się Tum, tum, tum, tum, tum, tum, tuururu... zaczęło się dziać to długo wyczekiwane COŚ, na które czekałam. Na dobry początek - wielkie ŁUP.
Potem kolejne.
Krótkie, choć grube, jęknięcie i coś się zsypało.
I wtedy go zobaczyłam:
- Jędruś!
- Cześć, AstroGirl - powiedział znajomy mi cyklop odkładając jeden z ostatnich kawałów ścian.
- Jak ty mnie tu znalazłeś? - zaczęłam od razu, zamiast podziekować.
Teraz mogłam już wstać i się otrzepać. Wskazałam mu jeszcze wzrokiem ubraną w czarny lateks postać (pewnie jej tak było gorąco w sierpniu, biedactwo), więc trójoki olbrzym odkopał także i ją.
- No cóż - powiedział. - Chciałem, żebyś mi z czymś pomogła, więc udałem się do twojego domu. Tam jednak byli tylko twoi wrzeszczący rodzice i wrzeszczący sąsiedzi i... Oni zawsze tak wrzeszczą?
- Raczej nie. Zazwyczaj tylko wtedy, kiedy widzą trzymetrowego zielonego cyklopa.
- Ah, to dobrze. Było to bardzo absorbujące i zastanawiałem się, jak przy takim hałasie można bloga pisać.
- A pies szczekał? - Zapytałam nieśmiało po głębokim zastanowieniu.
- Pies? Znaczy: tamto rude merdające przy budzie?
- Nom?
- A gdzie tam!
No tak położyłam rękę na twarzy. Nie ma więc wątpliwości, że trafił do właściwej chałupy. Ta wiewiórka szczeka tylko na nasze kury, koty, traktory i na wszystkie obiekty poruszające się po ulicy do czasu, aż nie skręcą do naszej bramy.
Korzystając z chwili mojego milczenia zaaferowany zwalaniem gruzów z mojej koleżanki Jędrzej opowiadał dalej:
- No więc, skoro cię nie było, spróbowałem poszukać w Internecie czegoś, co mogłoby namierzyć twoją komórkę. Co prawda nie miałem telefonu, ale podobno każdy telefon ma swoje własne numery seryjne, więc pomyślałem, że po nich można właściciela znaleźć. Co prawda tych numerów też nie miałem, ale podejrzewałem, że twój telefon jest zarejestrowany, no więc przejrzałem parę opisów programów, które potrafią się przedostać do odpowiedniej bazy, na przykład policyjnej, zainstalowałem i znalazłem; faktycznie miałaś zarejstrowaną komórkę. Dalej pozostało już tylko znaleźć program także do tego, żeby te numery wykorzystać do namierzania - w tym miejscu Jędrzej przystąpił do postrachu piwnic, czyli głazu w kształcie gumowej kaczuszki (tudzież gumowej kaczuszki w kształcie głazu) i jego również bez większego problemu podniósł, co znajdujący się dookoła piasek skomentował przez głośne Szzziiyyyuuu!. - Okazało się, że nie jest to proste, bo już tylko ważniejsze komendy policji dysponowały takimi urządzeniami. Więc przechwyciłem hasło roota za pomocą ogólnie już dostępnego sniffera, jakiś Abel czy coś, uruchomiłem poszukiwania poprzez pulpit zdalny i dowiedziałem się, że jesteś właśnie tutaj. Stosunkowo niedaleko na szczęście, więc przyszedłem piechotą.
Stałam tak sobie ze szczęką, która mniej więcej od połowy zaczęła z każdym słowem opadać coraz niżej i niżej. Wreszcie na końcu, kiedy zdradził, że przyszedł piechotą (to już na szczęście nie było dla mnie aż tak szokujące), jakoś się pozbierałam:
- Jędruś, ty geniuszu! - Złapałam się za jeszcze nie otrzepaną głowę. - Przecież ty miesiąc temu nie wiedziałeś, co to YouTube! WoW..! Jak ci się..! - Postanowiłam jednak odstawić zachwyty na później. - Ale zaraz: mówisz, że po coś mnie szukałeś?
- Tak - wyprostował się próbując wyprostować także stawianą właśnie na nogi Cat Womem.
- To w czym ci mogę pomóc? - Zapytałam wręcz onieśmielona.
- Nie wiesz może, co zrobić z tym spinaczem, żeby nie latał mi po ekranie?


Zostałyśmy obie zaproszone do jego, znanej mi już, komputerowo zdobionej hacjendy**. Znaczy: ja zostałam zaproszona, a Cat Womem zaniesiona - niby ten sam rezultat, ale jednak inne wrażenia.
- No to teraz ty opowiedz, co się stało, że cię musiałem wykopywać? - Powiedział Jędruś siadając naprzeciwko mnie na czymś dużo większym i dużo rozłożystrzym, zapewne odpowiednio przystosowanym do wielosetkilogramowych cyklopów.
A co mi szkodzi, pomyślałam, bo w końcu pasowałoby to trochę poukładać, więc zaczęłam od początku:
- Chyba ci nie mówiłam, ale szukam jednego gościa. Ostatnio dowiedziałam się, że może być w Goleniowie, a tam dowiedziałam się przypadkiem, że coś łączy miejsca, w których działo się coś, co może go interesować. Tyle że nie łączy wszystkich miejsc.
- Nie rozumiem?
W tym miejscu naprawdę spojrzałam na niego z uznaniem. Takie spokojne zaciekawione nie rozumiem zdarza się tylko u ludzi (no, niekoniecznie u ludzi), którzy mogą coś zrozumieć. Reszta odpowiada coś w rodzaju Ale jak to?, Że co?, Eee?, innymi słowy tak, jak ja.
- Wszystkie restauracje są, znaczy... to jest właśnie problem: wszystkie restauracje powinny być połączone podziemnymi korytarzami. Tak więc wzięłam znajomą - zatoczyłam ręką obszar, który zajmowała Cat Womem - która zna się na tajemnych przejściach, odnajdywaniu ich i, tudzież, wyłupywaniu i poszłam wkroczyć do ich piwnic.
- I pewnie byłyście zbyt nadgorliwe w tym wyszukiwaniu? - Jędruś próbował przyspieszyć mi nieco sprawę.
- Można tak powiedzieć... Kiedy już zaczęłyśmy się bardziej zagłębiać i intuicja coraz mocniej podpowiadała mi, że w Restauracji u Tadka właśnie schodziłabym schodami, by trafić na wielką zieloną żabę, nagle pojawiła się ściana. Nie żeby nie dało się jej obejść. Właśnie, że się dało i zrobiłabym to, choćby z przyzwyczajenia, ale Cat Womem przyglądała się wciąż ścianie, wreszcie zawyrokowała, że ten głaz w kształcie gumowej kaczuszki wydaje się jej podejrzany. Że on właśnie musi prowadzić do tajnego połączenia z większym kompleksem korytarzy, że musi podważyć go swoim magicznym łomem i... Dalej to już się pewnie domyślasz.
- Hmm - olbrzym poskrobał się zaintrygowany pomiędzy losowo wybraną parą oczu i stwierdził ku mojemu zaskoczeniu. - Ale jednak musiało to być połączenie. Ja wcale nie wychodziłem na zewnątrz, tylko poszedłem sobie prościutko moimi tunelami, którymi przeważnie zachodzę do niektórych restauracyj...
Spojrzeliśmy na siebie - skojarzył, że właśnie dowiedziałam się od niego czegoś, czego jeszcze nie wiedziałam.
Faktycznie pomrugałam zdumiona. Miałam jakby wrażenie, że nie przyszedł z tej samej strony, z której my wchodziłyśmy...
- Twoje mieszkanie jest połączone z restauracjami..? - powiedziałam, w porywach do wydukałam. Jednocześnie przypomniałam sobie o kalkulatorze Dirka: przecież znalazłam go właśnie TUTAJ!
- Owszem - potaknął z dumą. - Dlatego mam lepszy dostęp do kuchni włoskiej niż ktokolwiek w mieście! I to od razu do kilku restauracji na raz.
- O, ty też lubisz pizzę? - Zaśmiałam się, jednak nieco podejrzliwie.
- Jasne! A ty nie?
No pacz, on też lubi pizzę powtórzyłam odruchowo.
No ale przynajmniej miałam z głowy wątpliwości, czy to czasami nie jest szukana przeze mnie osoba. W przeciwieństwie do kucharzowłaściciela w okularach Jędruś nie miał nawet okularów, o kapeluszu już nawet nie wspominając. Pomijając już szczegóły, że mój przyjaciel był prawie że trzymetrowym, garbatym, nieogolonym, zielonym, trójokim cyklopem, który zamiast ciuchów nosił bardziej futrzane resztki po niedźwiedziu.
Różne rzeczy sugerowały teksty Douglasa Adamsa, ale aż tak brzydki to Gently chyba jednak nie był.
- Powiedz mi, kogo dokładnie szukasz - zainteresował się nagle sam podejrzany. - Skoro moje tunele mają tu znaczenie, to wygląda na to, że mogę coś pomóc.
Kurce, jak wszystko zaczęło się teraz ładnie składać! Jeśli będę szła równo z nim, krok w krok tymi samymi śladami, to na pewno w końcu się spotkamy i to może nawet całkiem rychło!
- Nazywa się Dirk Gently - odpowiedziałam. - Dawniej Svlad Cjelli. No i jest detektywem. Nietypowym, bo holistycznym, efektem czego - westchnełam niespodziewanie dla siebie - wybitnie ciężko jest go złapać, bo polega to na, przynajmniej jego zdaniem, wszędzie naokoło bez konkretnego powodu i dowodu...
- A jak wygląda?
Wtedy już zauważyłam, że coś go tknęło, jakby nagłe przypomnienie sobie o czymś. Wstał i zaczął wyraźnie się za czymś rozglądać, ni to w powietrzu, ni na ścianach, ale nic jednak nie mówił, więc ja kontynuowałam:
- Wygląda... charakterystycznie. Ubiera się charakterystycznie i w tłumie dzisiajszych wizji detektywów, wiesz, tych młodych szczupłych lalusiów, też wyglądałby conajmniej... charakterystycznie. Nosi zielony krawat do różowej koszuli, czy jakoś tak, gruby wyświechtany płaszcz... No, chyba nie o tej porze roku. A przede wszystkim - dodałam głośniej, kiedy Jędrek najwyraźniej odnalazł to, czego szukał, ustawił ze dwie rzeczy i odwrócił się znów prosto do mnie, tak że moje poczucie, że nie gadam do siebie, zostało wydatnie podbudowane - przede wszystkiem strasznie grube okulary i ciemno czerwony kapelusz w jakimś cudacznym nieokreślonym kształcie.
Cyklop kiwnął, po czym nachylił się i skierował swój wielki zielonawy paluch w miejsce, które znalazł - malutki czerwony guziczek wmontowany ładnie w ścianę. Nacisnął, coś zaczęło szumieć, więc wskazał mi ekran za mną, żebym skierowała swoje zdziwienie tam, a nie na niego.
Ujrzałam wymowny szaro niewyraźny obraz z szybko przerzucającymi się białymi cyferkami z prawej strony u dołu.
- Monitorujesz to miejsce? - Spytałam zaskoczona.
- Planowałem zniszczyć świat - powiedział takim tonem, jakiemu u ludzi często towarzyszy luzackie oglądanie paznokci (w sensie: u rąk; nie mówię o informatykach). On tego nie robił, bo przyznać należy obiektywnie, że nie było czego oglądać. - Musiałem się jakoś zabezpieczyć.
- Sprytne. Naprawdę spry... - przyznałam się, jednak w jednej sekundzie zapomniałam, o czym mówiłam, kiedy w pustym dotąd kadrze pojwiał się..!
Że też nagranie było z góry i nie mogłam zobaczyć twarzy, no! Ale wiedziałam, że to on - miał na głowie ten swój nawiedzony czerwony kapelusz! Co prawda, na tym ciemnawym nagraniu kolor nie był pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, ale wiiiiidać było, że był czerwony, załóżny, że poznałam kolor po kształcie XD
Ogłupiała spojrzałam w róg, na czas - 1 lipca, 9:19. Ten dzień, co nazwozili tych wszystkich detektywów, niewiele przed tym, jak przyleciałam ja.
Opanowałam się i skupiłam na ekranie. Co on właściwie robił? Zaraz... Wyglądało to tak, jakby się tu dostał przypadkiem, bo chodził i rozglądał się nieco spanikowany, poskrobał się nieco nad uchem przyglądając jakiemuś Macintoshowi, który spektakularnie odliczał czas do momentu rozsadzenia planety na kawałki, wreszcie z wymuszonym spokojem wycofał się, ale... w przeciwną stronę do tej, z której przyszedł.
- To wygląda tak - olśniło mnie nagle - jakby... On przyszedł od strony tunelu, prawda?
- Fakt, słabo to widać na nagraniu. Tak, właśnie z tunelu.
- To trochę tak, jakby trochę już połaził z jednej restauracji do drugiej przez te tunele i za którymś razem...
- ... trafił na mój dom - dokończył olbrzym. - No tak, nigdy niczego nie zamykałem. To trochę niebezpieczne, prawda?
Dla tych co przychodzą, na pewno zażartowałam w myślach.
- Trafił i był zdziwiony, że trafił w takie dziwaczne miejsce, zamiast do restaruracji - niespodziewanie zaczęłam się śmiać najwyrażnie pod wpływem skumulowanej mocy poprzedniego dowcipu oraz widoku zdziwionego Dirka kręcącego się po ekranie, kiedy Jędrek niepostrzeżenie znów włączył nagranie. - A potem wyszedł i w panice zgubił swój kalkulator. Heh.

Wygląda na to, że to właśnie na tym skończyły się najciekawsze dedukcje tego dnia. Cat Womem jak spała tak spała; nie wiem, jakim cudem nie obudziło jej tupanie gigantycznych platfusów mojego zielonego przyjaciela, ale najwyraźniej ma z kotami więcej wspólnego niż by chciała.
W każdym razie spała tak skutecznie, że nie załapała się na ani jedno słowo z naszej rozmowy***, co tylko przemawiało za tym, żeby jej już nigdzie nie brać.
Tak, wiem, wiem, że odkryła przejście i dzięki temu znacząco posunęła śledztwo do przodu, ale włożyła w to tyle subtelności, że jednocześnie odkryła przejście także w dwóch innych ścianach, suficie i najbliższej kolumnie podtrzymującej.

A wiecie, co leciało większość czasu w tle u mojego zaprzyjaźnionego szokującego inteligencją olbrzyma? :)



Taki hit lata, którego już nie ma ;D
Jejku - lata nie ma, sierpnia prawie nie ma, czas mi się kończy, co tu robić, co robić..?
____________________
*A lubię ją tym bardziej, im bardziej nie zostało mi już nic do czytania ani na bashu, ani na forum doctorowym, ani w pokopiowanych na telefon sherlockowych rozdziałach od RedHatMeg, tak więc wtedy uwielbiałam ją bardzo.
**Nie, elektronika się nie wyniosła. Pomimo zmiany filozofii życia uprawianej przez mojego kolegę cała imponująca sieć wielokomputerowych kabelków leżała, wisiała i plątała się wszędzie tam, gdzie była. A co, myśleliście, że komukolwiek chciałoby się ją stamtąd sprzątnąć?
***No, może poza wyjątkiem mojego Ale nie, nie tym, ten jest do odświeżania strony..! Kiedy się zorientowałam, że Cat Womem zaczyna żegnać się z Morfeuszem, natychmiast zaprzestałam pouczeń obsługi klawiatury, jednak ona tylko dorwała się po jakichś resztkach po pizzy, po czym prawie od razu znowu zasneła :< Uznałam więc, że się nie liczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz