niedziela, 12 sierpnia 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 12 sierpnia 2012



- Mam tu odrobinę hiptoesteromanganu jamonezu. - czarna osoba o czarnych włosach o imieniu Alexxx pochwyciła coś niewyraźnego w igiełki i wystawiła na elegancki blask promieni słonecznych. - W okolicach niebieskiego przycisku z napisem czerwony są też spore skupiska ciemnej substancji...
- To zapewne stężony kurz - powiedział Horacy przewinąwszy półtora cyklu za pomocą swoich okularów.
Patrzyłam sobie na nich i czekałam na wynik. Po bezproduktywnym przyglądaniu się przez kilka dni kalkulatorowi I Ching należącego do zaginionego detektywa doszłam do ciemnego wniosku, że nie dojdę do żadnego wniosku, jeśli będę się tak bezproduktywnie gapić. Co prawda wyklikiwałam sobie od czasu do czasu wróżbę heksagramową dla rozrywki, ale jedyne zdarzenie, które mogę zaliczyć do swoich osiągnięć w tej dziedzinie było takie, że trafiłam trójkę, Chun, czyli coś, co i poprzedniemu właścicielowi zdarzyło się trafić "na moich oczach", bo jeszcze w książce. Resztki nawijek o chmurach, rydwanach, aniołach, słońcu i niciach nieskazitelności wijących się wokół pól duchowej rozterki nawet nie chciało mi się czytać. Powinnam do czegoś dojść oglądając urządzenie i wyłapując pozostawione na nim resztki śladów, ale przecież nie potrafię. I nagle przyszło mi do głowy, kto potrafi! CSI!
Pod latarnią najciemniej! Przecież to oni pomogli ściągnąć tu Dirka, powinnam się do nich od razu zwrócić! Co z tego, że nie pamiętają, czy i gdzie go zostawili. Być może teraz sobie przypomną, jak poskładają fakty?
- Myślę, że ten kurz pochodzi z najdorodniejszych winnic południowej Francji - wydedukował tymczasem rudy. - I że winogrona, na których się zbierał, zostały zebrane o świcie.
- Plastik jest wykonany... - Mamrotała jego koleżanka. - Z... jakiejś odmiany... plastiku.
Plastik okazał się jednak być na tyle charakterystyczniejszy od winnic, że zleciało się natychmiast pare innych osób.
- Te rozpadliny - powiedział ktoś, oglądając popękane miejsca, które skleiłam taśmą; zapewne jakiś geolog. - Prawdopodobnie zostały wywołane prawdopodobnie trzęsieniem ziemi, które miało miejsce nad Honolulu.
No tak, naprawdę geolog interesowałam się zajadle. Zaraz mi wyjaśni w którym okresie triasu zdarzyło się to trzęsienie ziemi.
- Niezupełnie - zaprzeczył ktoś inny jednak. - One z pewnością zostały spowodowane uderzeniem jakiegoś tępego narzędzia.
Walnął w nie głową jakiś polityk..?
- Być może narzędzie uderzyło w nie pod wpływem trzęsienia ziemi? - Bronił sprawy geolog.
- Słuchajcie, to wszystko ma sens! - Zacieszyła się Alexx. - Trzęsienie ziemi spowodowało...
W tej sekundzie wszystko się zamgliło i poszarzało. O nie, znowu będzie symulacja rzeczywistości...
W zasadzie nic to nie wnosi do bloga, oszczędzę więc czytelnikowi dublowania opisów (powiedziała, że kalkulator spadał i faktycznie spadał!). Chciałam tylko zaznaczyć, że zamgliło się i poszarzało, skutkiem czego na chwilę zrobiło mi się niedobrze, a po tym, jak pani Alexxx skończyła kombinować, wszystko się znowu odmgliło i odszarzało. No a mnie się znowu zrobiło niedobrze tak samo jak wcześniej.
- Trzęsienie ziemi spowodowało - mówiła więc, podczas gdy inni musieli oglądać to, co mówiła w zwolnionym tempie - że tępe narzędzie spadło i uszkodziło urządzenie. Podczas gdy spadało, jego ekranik zarysował się gałązkami winorośli - odtwarzana przeze mnie rzeczywistość popisała się teraz paskudnym zgrzytem powstałym przy zetknięciu się gałązek z ekranikiem. - Następnie odbiło się, a jego popękana pokrywa odpadła i wtedy do środka dostał się piasek. Podczas gdy piasek dostawał się do środka, jego klawiatura doznała silnego oddziaływania zagęszczonych cząsteczek kurzu...
- Ale jak to? - Spytałam.
- Tak to, że być może padało.
I z miejsca cała symulacja chlusnęła na ziemię kapuśniakiem. Suchutkim! Deszcz padał, a my byliśmy zupełnie suszi... susi... su... Byliśmy kompletnie niezmoknięci!
- Kiedy więc był już z wierzchu oblepiony mokrym kurzem, a od środka suchym piaskiem... - Mówiła ze zmarszczonym czołem, jakby uczestniczyła właśnie w wyjątkowo skomplikowanej rozgrywce gry w kręgle - pokrywka wskoczyła na miejsce, urządzenie jeszcze raz się odbiło, pewnie na jakimś większym liściu winogrona i wcisnęło się dokładniej na miejsce, tworząc też dziwną szramę, którą widzimy z boku, a ponadto zaplamiając się od liścia manganem majezady - Wymieniła końcówkę radośnym "jednym tchem".
- Chyba jamonezy? - dopytałam podejrzliwie.
- A, tak, w rzeczy samej - potwierdziła, najwyraźniej ciesząc się, że doprowadziłam jej plan do perfekcji.
- Ale... jak trzęsienie ziemi na Honolulu mogło wpłynąć na winorośle we Francji? - Zapytał ktoś słuchający z boku.
- Efekt motyla? - Zaproponował ktoś jeszcze inniejszy.
- Chyba słonia - skomentował ten linijkę wyżej.
- A może to wydarzyło się w okolicach triasu, kiedy jeszcze kontynenty nie były do końca podzielone i Francja mogła znajdować się blisko Honolulu? - Spróbował geolog. Tak, na pewno geolog.
Wszyscy zamyśleli się teatralnie.
- Ale to nie wszystko. Jest jeszcze trudniejsza sprawa - mruknął Horacy zaintrygowany ustawiając się pod słońce tak, żeby elegancko rozogniało jego włosy. - Mianowicie jak na pęknięcia dostała się taśma klejąca?
- Pewnie ktoś ją przykleił, bo najwyraźniej słabo się odbiła na tym liściu i... ten... - wyjaśniłam, okazując moje wielkie zainteresowanie, kiedy już byłam po drugich mdłościach. - Emm... Ale... Wy mi podpowiedzcie jakoś, jak go znaleźć? Nie obchodzi mnie przeszłość tego kalkulatora, znaczy... nie tak odległa, jak francuskie winnice z okolic triasu... znaczy... Wiecie, o co mi chodzi?
Nie wiedzieli.
- A moglibyście zdjąć odciski palców?
Odciski palców Dirka Genlty! Ogarnęła mnie fangirlowska ekscytacja. Co z tego, że były mi na figę potrzebne, bo przecież wiedziałam już, do kogo należał kalkulator? Zawsze jakaś okazja!
- Niestety, jest na nim już wiele innych odcisków - westchnął rudzielczy śledczy.
- Jakich? - Zdziwiłam się, bo pomimo śladów po sprzedawcy i ewentualnych poprzednich właścicielach te, które mnie interesują, powinny być najwyraźniejsze.
- Głównie naszych - odpowiedziała Alexx, a Horacy w hołdzie dla niej wykonał rytualne dwa cykle obrotów na swoich okularach, czyli założył je i zdjął w trybie "w te i we wte".
- Ale... Hmm - teraz to już szczerze załamałam ręce. - Ale gdzie go szukać? Gdzie podejrzewacie, że może być?
- Jak dla mnie, pewnie poszedł sobie kupić nowy kalkulator - odezwał się znowu geolog.
- Ale pamiętacie w ogóle, że tam był? - Spróbowałam nagle z innej strony; w końcu rzekomo go widzeli. - Wchodził? Wychodził? Przyglądał się czemuś?
Owszem, wiedziałam, że wszedł oraz niewiele po tym wyszedł, ale chciałam porównać wersje. Poza tym w tym niewiele po tym sporo mogłoby się zmieścić. Być może pan właścicielokucharz nie był wszędzie jednocześnie, a nawet na pewno nie był, więc nie mógł widzieć wszystkiego, a przynajmniej mógł coś przeoczyć. Tymczasem tych tutaj było więcej, szanse na "bycie wszędze jednocześnie" mieli więc odpowiednio większe, więc może...
- Na pewno wszyscy wchodzili - stwierdził Horacy zmieniając tryb myślenia z zainteresowanego na zainteresowane. - Prowadziliśmy wszystkich bezpośrednio z teleportu do restauracji. Dopiero potem mieli dowolność.
- Jak widać trochę zbyt dużą - wtrąciła Alexxx.
- I on wtedy wyszedł? - Spytałam mając wrażenie, że rzecz nieco ruszyła z miejsca.
- Tak, ale... Nie tak natychmiast - powiedział rudy i to mnie zaskoczyło (znaczy: nie tyle, że mówił, ale to, że mówił do rzeczy). - Jakoś w korytarzu zatrzymał się pośrodku tłumu, kiedy cała reszta poleciała prosto do sali, popatrzył na sufit, pozastanawiał się chwilę, spojrzał na jakiś stolik, przy którym akurat nikogo nie było, aż wreszcie zabrał z niego trzy srebrne łyżeczki i dopiero wyszedł na zewnątrz.
- Oooo... - Pomrugałam zaskoczona do granic. - Ukradł..? A wy nic nie zrobiliście?
- Próbowaliśmy - roześmiał się Horacy podpierając się pod boki. Z drwiną w głosie! Do siebie! - Ale najpierw nie byliśmy świadomi, co robi, a potem, kiedy już wylecieliśmy na zewnątrz, zobaczyliśmy tylko, jak wskakuje do jakiegoś busa.
- Ejjj... - Coś sobie nagle przypomniałam. - Przecież jeszcze parę dni temu twierdziliście, że wcale nie wiedzieliście, który to był!
- A pani by się przyznawała publicznie do swoich porażek?
- A pan zagląda na mojego bloga czasem? - W jednej chwili cała ich ekipa przestała być taka bystra i błyskotliwa. Pomyślałam sobie wtedy, że faktycznie blog, w którym wspomina się też o swoich gorszych dniach, a także różnych mniej ciekawych szczegółach życia codziennego, to chyba jednak nie jest najlepsiejszy pomysł, jeśli jest się superbohateram albo super-csi-śledczym.
Ważne, że się jednak teraz przyznali.
- A nie wiecie, dokąd on wtedy pojechał? - Dopytywałam do oporu.
- Dooo... to było coś na Gggg...
- Goleniów? - zapytałam, choć równie dobrze mogłabym tego pytajnika wcale tam nie stawiać.
- Goleniów! Skąd pani wiedziała?
Wiedziałam stąd, że ostatnio Super Informatyk doniósł mi w komentarzu o przypadku zrobienia w balona jakiegoś taksówkarza. Tylko po co on tam siedzi ponad miesiąc? Artoooooor mówi, że taksówkarz mówił, że on mówił ( XD ), że bada powiązania między jego gonitwą na stację PKP a reklamami na blogu. I tak tam sobie bada, cały czas? Chyba coś w tym jest, bo skoro był w stanie przewidzieć, o której godzinie Super Informatyk pojawi się na stacji ("z gotówką" :p), nie mówiąc już o tym, ile ma o, to chyba jednak trochę tam posiedział. Ale PO CO? Taaa, takiego to nie zrozumiem. Dopóki się osobiście nie zapytam...

No dobra, teraz dla wyrównania, coś czego nie było w tym wpisie, czyli głupota, śmiech i dramatyzm:

stąd

Akurat mi się ostatnio przypomniały XD




4 komentarze:

  1. Czyli wiemy gdzie jest Dirk! :D
    Te przerażone jajka rządzą! Szkoda, że do wielkanocy daleko [Dalek!], naszła mnie ochota na pisanki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie na zwykłe jajka ;) Dobrze, że przynajmniej ja z tym nie muszę czekać do Wielkiej Nocy.

      Usuń
  2. Ostatnio na lotnisku Szczecin-Goleniów ktoś kupował lot na Hawaje. Twierdził, że jest z rządowej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrzno-Zewnętrznego i że musiałby potraktować wszystkich debuggerem, gdyby powiedział, co to jest. Tak, zapłacił okrągłe 0. I przewidział, że akurat prześpię Goleniów i dojadę aż na lotnisko.

    OdpowiedzUsuń