Na czym skończyłam? Na ataku na tamtą bazę, na podsłuchach zza szyby, na tym jak zaatakowałam Ciasteczkowego Potwora... Czy może to on mnie zaatakował? To było tak dawno... A zresztą nieważne - moim znajomym tajnym agentom przestała się w końcu podobać "pomoc" superbohaterki, która nie robi nic oprócz kombinowania, jak tu wyrwać się do komputera, żeby coś obejrzeć, poleniuchować i w ogóle która ciągle nie wie, na czym skończyła. Stwierdzili, że gdybym poświęciła część z przeznaczanej do tego energii na próbę rozwiązania problemu głodu i wojny na świecie, dawno już wrócilibyśmy do Edenu. Jimmy Float próbował rozpisać to matematycznie, a Angus napisał wiersz (ale biały, czyli dramat czy jakoś tak). Przyznam, że wyglądało to trochę jak przypadki wykopania kogoś z zespołu, który sam założył, ale miało też swoje zalety (trochę spokoju?), więc spokojnie zdałam sprawozdanie ze swoich ostatnich podchodów (ze szczególnym uwzględnieniem ostrzeżenia dla Zbigniewa, nowego prawie-główno-dowodzącego, żeby strzegł się swojego dawnego kolegi, bo on tam jest), po czym spakowałam rzeczy, komputer i BISPOPa, i ruszyłam z wolna krokiem, którym zwykle kieruję się na stację. Niby nie musiałam się spieszyć - w końcu z Księżyca nie odjeżdża nic w ciągu następnych dwudziestu tysięcy lat - jednak gdybym to zrobiła, nie dogoniłby mnie ten przylepa, Ciasteczkowy Potwór. Tak, trochę się zmieniło w naszych relacjach od czasów tamtego wpisu, a stało się to przy udziale dużej ilości lodów pomarańczowych i płatków Chocapic. Tyle że jednak wolałabym, żeby został tutaj - duże toto, jeszcze więcej je, tymczasem jajek nie znosi i mleka nie daje - więc na co mi on?? Bagażu, dodam, też nie chciał nieść.
Właśnie dochodziłam do wniosku, jak bardzo absurdalnym było założenie, że da mi coś niesienie bagażu przez potwora, którego przecież sama i tak bym musiała nieść, kiedy po czarnym niebie niebie zobaczyłam srebrzysty pojazd Kitiny. Ona również mnie zobaczyła, zawróciła i razem udałyśmy się na moją rodzimą planetę (oczywiście odstawiwszy uprzednio Ciasteczkowego Potwora do układu, który Kitinie najbardziej kojarzył się z Ulicą Sezamkową).
Miłe to było spotkanie. Byłam w takim nijakim nastroju, że rozmowa z wyjątkowo gadatliwą i zorientowaną w hakerskim świecie kotką polegała głównie na słuchaniu. Ledwo wystartowałyśmy zaczęła nawijać o ostatnim zlocie Gray Hatów w Vancouver, w drodze od i do planety Nagnam zdążyła mi naświetlić wszystko, co związane z tematyką Software Exchange, a przy zbliżaniu się do Ziemi i wchodzeniu na orbitę opowiadała o wrażeniamiach z gry w Jazza JackRabbita, którego kupiliśmy jej z SuperInformatykiem na urodziny. Już u mnie, kiedy zaparzyła nam obu chakierską cherbatkę (tak, przez c-h), a ja dolałam sobie do niej soku cytrynowego (tak, przez samo c), pochwaliła się jeszcze ostatnimi odkryciami z badań nad starożytnymi zapiskami Jargonfile (stanowiącymi świadectwo, że pierwsze przypadki umiejętności i zapatrywań hakerskich miały miejsce już w 1024 roku p.n.e.), a potem... zapytała, co z blogiem. Zaskoczyła mnie - dotąd zawsze pytała jedynie ogólnie, co u mnie. Zapytała, kiedy nowy wpis, bo coś ostatnio nie było (jak to powiedziała: żeby chociaż jeden w miesiącu był) i chciałaby wiedzieć, dlaczego. No zastanówmy się, dlaczego... Najbardziej skora do ujawnienia była oczywiście kwestia dotycząca DW - już nawet nie mówię o tej nieszczęsnej przedwczesnej i jeszcze bardziej przedwcześnie wyklepanej na światło dzienne regeneracji Jedenastego, ale bardziej o tych niezupełnie fanowskich niestety spekulacjach z tym niby-Doctorem w roli głównej, według których to wcale nie jedenaste jego wcielenie ma się teraz przemienić. Ponieważ Kitina nie była na bieżąco z najnowszymi whoniversiańskimi spoilero-faktami, wprowadziłam ją w temat - oto tajemniczy Doctor pojawiający się pod koniec The name of the Doctor ma według całkiem konkretnych źródeł duże szanse stać się uczestnikiem Wojny Czasu spomiędzy Ósmego i Dziewiątego. I co wy na to? Nie dość, że nam się #8, a nawet #9 i #6 zwyczajnie zmarnowały - trzeba jeszcze jedną inkarnację sprzątnąć w pakiecie, bo przecież dwie do końca to kategorycznie za dużo. Zastanawia mnie, czy czasem Moff nie ma ambitnego planu przedstawienia
W ogóle ja nie wiem teraz, czemu tak się czepiłam tego Valeyarda - przecież to nie był wcale taki zły pomysł. Chciałam się popisać, że kojarzę gościa? Heh, chyba jeszcze ciągle te wrażenia po Ultimate Foe, gdzie wnerwiła mnie zuchwałość Mistrza - tak bardzo nie chciałam, żeby miał rację, żeby mój kochany Doctor miał jakąś zupełnie niepodobną do siebie ciemną stronę w okolicach przedostatniego wcielenia. Dziwny byłyby to pomysł, owszem, ryzykowny, lekko szokujący, ale gdyby go umiejętnie ugrać, wykorzystać... Mogłoby to być coś ciekawego - ciemna strona, z którą Doctor jakoś musiałby się zmierzyć, zrozumieć i przeciwstawić, dwojakość natury, zły Doctor? No a z pewnością podobałoby mi się to bardziej niż chory pomysł z Doctorem, którego nie było!
To tak przede wszystkim. Bo pomimo wszystkich niesamowitych rzeczy, które regularnie mnie spotykają, to jednak ta stale narzucająca się nowina o Hurcie - odtwórcy uczestnika Wojny Czasu, jest jak kopanie leżącego z półobrotu**.
W dodatku... Em... W dodatku chyba nie będzie spoilerem, jeśli powiem, że wtargnięcie scenarzystów (a tego Tarzana-Moffa w szczególności) na Gallifrey w okresie okołowojennym zdemoluje mi trochę stan rzeczy w Tym dziwnym uczuciu. Hehe, oczywiście, że wiem, na co się pisałam, ale z jednej strony zostawiłam sobie tam furtki napraqdę sporej wielkości, z drugiej... no dajcie spokój, czy ktokolwiek wierzył, że oni naprawdę nagle zabiorą się za TO? Niby 50-lecie i tak dalej, ale nadal uważam, że są dziesiątki ciekawszych rzeczy do roboty.
Wykonalnych rzeczy, dodajmy. Bo coś mnie się tu druga trylogia Star Wars nie zapowiada, a niczego mniejszego i mniej złożonego po prostu nie chcę. Drugie End of Time mi się zapowiada, choć jak na wielbicielkę Russella T. Daviesa przystało nie wierzę, żeby ktokolwiek zdołał go doścignąć Ale tak czy tak podejrzewam, że jeśli ta plotka o tym "Doctorze 8,5" nie zaneguje się w tempie ekspresowym, to zwyczajnie nie będę w stanie tego rocznicowego potworka oglądać. Na chwilę obecną bym nie była. Najgorsze jednak polega na tym, że jeśli wyjdzie tak jak niektórzy by chcieli już i po tym nieszczęsnym odcinku będzie do oglądania o wiele mniej niż myśleliśmy zimą...
To takie dwa drobiażdżki, które pomimo starań mojej świadomości podskórnie oskubują mnie z energii. A jak dodać do tego jeszcze bardziej realne sprawy jak fakt, że żaden pracodawca (niezależnie od zajmowanego ciała niebieskiego) nie chce mojej pracy, jeśli mu ktoś inny za nią nie zapłaci jak Unia czy Urząd Pracy (a broń Bóg, żeby jeszcze on miał płacić mi!), a co za tym idzie, chroniczną pustotę konta pomimo szeroko zakrojonych planów wakacyjnych, to... jak to się po mnie ujawnia: sporo mam momentów, gdy bez zapowiedzi tak smutno wzdycham.
Po tych paru godzinach burczenia na Moffa wyszło mi też, że i sam blog średnio w poprawianiu humoru pomaga. Było patrzeć na listę starszych wpisów i przekonywać się, że niektóre nie mają nawet jednego wejścia, no było? Zwłaszcza że się wie, że te ewentualne dwa czy trzy wejścia, to prawdopodobnie problemy z ogarnięciem formatowania i moje własne podglądy strony po parę razy. W sumie to co się dziwić, sama mało kiedy czytam coś więcej niż aktualne wpisy, do tego co (i jak) pisałam kiedyś, sama boję się zaglądać, ale jakoś tak dziwnie... Inna sprawa, że kiedyś ta ilość wejść naprawdę miała znaczenie, a teraz wszystko się pokićkało.
Innymi słowy - doła mam. Takiego nie, że rzucił mnie na podłogę, nie dawał wstać przez tydzień, a potem sobie poszedł, tylko takiego innego. I rozmowa z Kitiną pomogła mi to sobie uświadomić. Caaała noc rozmowy, nie spałyśmy wtedy wcale.
No więc Kitina czyta, czego się nie spodziewałam, podobno nawet od samego początku, tylko że nigdy nie potrafi sklecić komentarza. Czyta i wciąż czeka na wpis! Podobnie zresztą jak czeka Sektencja, Preity, być może nawet Capitano i Dagens i cała masa innych cenionych przeze mnie superbohaterów. Tylko na co ja czekam?
____________________
* Jak się teraz przyjrzałam na Wikipedii, to dawni scenarzyści nie siedzieli tam wcale tak krótko – taki Terry Nation, Robert Holmes czy Terrance Dicks byli przy kilku wcieleniach (Holmes aż przy pięciu, a reszta przy czterech), co sprawiło, że aż się wybałuszyłam, bo to mówiło nie o kilku, a o kilkunastu latach stażu w serialu! Inna sprawa, jakie były te lata – dwa odcinki na sezon oznaczały wyjątkowo pracowity rok, a i zdarzało się, że autorzy znikali na całe lata, a i regenerację. Tak naprawdę tylko Holmes naprawdę towarzyszył pięciu regeneracjom (obaj pozostali mieli lukę dokładnie przy tych wcieleniu, które przypadłyby im jako drugie), zresztą i bez tego nieobecność mogła być długa (Holmes po odcinkach ze złotych lat Czwartego zniknął aż do momentu... regeneracji Piątego w Szóstego), takiego zjawiska natomiast, jak dwa odcinki z rzędu, nie było zdaje się, wcale.
Uff.
**Zakładając oczywiście, że jest to wykonalne, ale przy mnie pewnie jest
Nie daj się dołowi - odwal mu, to moja rada :)
OdpowiedzUsuńPoczekajmy z tym Hurtem - może to będzie coś niewliczającego się, jak Obserwator. Albo, jak mawiał pan Bułkowski przy robieniu koktajlu "Thunder", ja tu mam jeszcze lepiej: ten oto jegomość http://tardis.wikia.com/wiki/K%27anpo_Rimpoche (Mentor Doktora, dodam) potrafił stworzyć mentalną acz materialną projekcję, która go zastępowała. Może więc i pan Przekokszony tak potrafi, skoro to był jego nauczyciel.
Capitano, ja nie wątpię, że ty byś wymyślił, ale TAM SIEDZI MOFF!
Usuń...
P.S. Czy nazwałeś Doctora per "Przekokszony"? Co to miało znaczyć, hem? XD
Moff uwielbia ściągać z DW Classic, postępując w ten sposób można tam znaleźć co najmniej kilka rozwiązań dla postaci Hurta, które nie zmienią numeracji, ani nie spowodują, że się liczba regeneracji zmniejszy.
UsuńNo a nie jest przekokszony? W pojedynkę zakończył Wojnę Czasu i sam jeden wyeliminował wszystkich niemal jej uczestników...
Oj tam zaraz przekokszony... Byle Czarodziejka z Księżyca robiła porównywalne rzeczy XD
UsuńAle wiesz, Moff chce tym razem zrobić coś, czego nigdy jeszcze dotąd nie było. No cóż, nie będę się kłócić, chcę, żebyś miał rację - bo jeśli ten Doctor, co teraz ma być, będzie ostatni...
Usagi to do pomocy miała całą armię sprzymierzeńców, a bez wsparcia jedyne co się jej udawało, to ogłuszyć przeciwnika płaczem, więc Doktorowi do pięt nie dorasta.
UsuńTak, superbohaterowie i superantybohaterowie (oraz superantyantybohaterowie) czytają i czekają na wpisy - Lord Error postanowił nie powodować żadnych błędów, dopóki nie napiszesz. No i wczoraj przy Arkanoidzie wyszły aż 2!
OdpowiedzUsuńCzy kopanie leżącego z półobrotu jest możliwe...to właśnie wczoraj zrobił Visual Studio wykładając się na breakpoincie :)
Czyli co - mam już więcej nie pisać? ;>
UsuńVisual Studio kopiący z półobrotu... <rozgląda się nerwowo za kartką i ołówkiem>
Nie pisać? Co powie Lord Error/Król Warning? Świat bez errorów...niee, to byłoby zbyt straszne.
UsuńNo dosłownie kopniak z półobrotu w leżacego - nie dość, że wyłożył się program, to jeszcze debugger działający na nim...
Hm, mnie też Kicia o blog pytała...
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam pół posta, bo potem już o DW - spojlery! :O
PS. Kończę czytać TDU. :)
I tam, spoilery - nie słyszałaś tych bzdur o Hurcie i o ..? Hmm... Jeśli tak, to zazdroszczę O.o
UsuńO, i kończysz czytać? Noooo to mi opowiesz, jak się podobało :D
<denerwuje się>
Nie słyszałam i nie chcę słyszeć! Zabiję tego, kto mi zaspojleruje. ;)
Usuń