Towarzyszyła nam grobowa cisza. Trwała jednak tylko kilka sekund, ponieważ burczenie w brzuchu Nomena ją przerwało. Spojrzeliśmy na niego. On popatrzył na nas, potem na odłożony przez siebie talerz...
- Omnomnom... A'e 'ak 'o, 'ie 'uch? - Zapytał, nie przerywając konsumpcji.
- No normalnie, nie duch, tylko człowiek! Zostawił ślady! Teraz zrobimy - czyli ty zrobisz - odlew tego buta i poszukamy sprawcy.
- 'Ylko 'ajpierw 'jem.
- Tak, tak, a ja przesłucham wszystkich. Czy jest tu jakiś porządny gabinet, gdzie nikt nie da rady podsłuchiwać? - Zwróciłam się do Kunegundy.
- Tak. Jest na pierwszym piętrze, przy schodach.
- Dobrze, niech więc wszyscy zbiorą się w korytarzu. Przesłucham was po kolei, a Nomen w tym czasie zrobi odlew buta i... - spojrzałam na niego - zje.
Na pierwszy ogień poszła Kunegunda.
- Co robiłaś, gdy wczoraj zobaczono ducha?
- Byłam w sadzie. Patrzyłam, jak dojrzewają jabłka.
- Jak dowiedziałaś się, że zobaczono ducha?
- Usłyszałam wrzask mojej kuzynki, która to go zobaczyła. Gdy podążałam w jej stronę, dosłownie wpadłam na nią, przestraszoną. I, jak mówiłam, nikt się tam od wczoraj nie zbliżał.
- Rozumiem, że całe zajście było wieczorem?
- Tak, ok 21.00.
Druga była kuzynka Kunegundy, która, jak się dowiedziałam, nazywała się Amanda.
- Opisz mi, proszę, całe zajście.
- No więc, podlewałam róże - nie zaczyna się zdania od 'no więc' pomyślałam. - I wtedy zobaczyłam, że obok jednego z krzaków przebiega biała postać. Nie widziałam go dobrze, bo było ciemno, a ogród, jak widziałaś, jest duży, ale to był duch!
- A jak wyglądał?
- Jak..? No, jak duch!
- Jak duch, czyli jak?
- Miał duże, czarne oczy... właściwie to trochę jakby był z prześcieradła...
- Nie mam więcej pytań.
Następnie przesłuchałam gospodynię Kunegundy.
- No, więc co Pani robiła tego dnia ok. 21.00? - Jak wyżej.
- Zmywałam po kolacji, o ile się nie mylę. A! Nie, o 21.00 oglądałam serial Róże z miłości.
- Ah, a jak dowiedziała się Pani o duchu?
- Kunegunda i Amanda wpadły do salonu i narobiły rabanu.
- Rozumiem, dziękuję.
Ostatni był narzeczony Kunegundy, Andrzej.
- Gdzie byłeś, gdy Amanda zobaczyła ducha?
- Na strychu. Zaniosłem tam niepotrzebną półkę. Usłyszałem tam wrzaski i zbiegłem na dół, do salonu.
- Ktoś może to potwierdzić?
- Tak, gospodyni. Widziała mnie.
- I poza tym nie działo się nic podejrzanego?
- Hmm... Gdy pół godziny wcześniej przechodziłem obok szopy usłyszałem dziwny hałas, lecz gdy zajrzałem do środka nie zobaczyłem nic podejrzanego.
- Szopa jest tym budynkiem zaraz obok klombów z różami?
- Zgadza się.
- Okej, dzięki.
Hmm... Wszystko powoli układa się w logiczną całość, jednak chyba nie do końca tak, jak podejrzewałam... Gdy zeszłam na dół, zastałam w kuchni Nomena. Robił to, co mówiłam - jadł.
- I jak?
- Schnie. Mam nadzieję, że nikt się teraz nie dorwie do tego. Jak przesłuchanie?
- Czekaj... zostawiłeś odlew bez opieki?! Przecież ten Duch może się tu gdzieś czaić i zniszczyć dowody!
- Gdyby o nich wiedział, już by to zrobił.
- Ale... ale... ale... eh. Wygrałeś - przyznałam się do błędu.
Kilka minut później udaliśmy po odlew podeszwy. Zabraliśmy go do domu, usiedliśmy wszyscy w salonie i... co dalej?
- Hm, teraz musimy sprawdzić, kto ma taką stopę - i sprawdzaliśmy. Nikt z nas. Moja stopa na przykład stanowiła lekko ponad połowę tej stopy. Nawet Andrzej takiej nie miał, nie mówiąc o Nomenie.
- I co teraz? - Zapytał.
- Nie wiem - i wtedy to usłyszeliśmy.
- Kunegundooooo... pięęęęknaaaa dzieewczyyynooooo..! Wyyjdź zaa mniee, zostaaaw Aaaandrzeejaa!
- Mariusz! - Wysyczała Kunegunda i wybiegła na zewnątrz, a za nią Andrzej. Spojrzeliśmy na siebie z Nomenem, nic z tego nie rozumiejąc i pobiegliśmy za nimi.
Tam naszym oczkom ukazał się dziwny widok. Przed domem klęczał jakiś koleś - zapewne Mariusz i dzierżył w rękach gitarę, taką brązową z rysunkiem... świnki.
- Kunegundo! Kocham Cię! - Spojrzeliśmy znów na siebie z Nomenem.
- Co on tu odgrywa? - Szepnęłam.
- Nie wiem. Ale patrz na jego buty, flejtuch! - Nomen jest wielkim żarłokiem i wielkim czyściochem, o czym chyba się przekonaliśmy, kiedy posprzątał mi w pokoju.
Hm... Zabrudzone buty... Z czymś mi się to kojarzy... Szarpnęłam Kunegundę za ramię i szybko coś wyszeptałam.
- Dobrze. Mariuszu, może wejdziesz na chwilę? - Mariusz spojrzał z nienawiścią na biednego Andrzeja i skierował się wraz z nami do budynku. Usiedliśmy my w salonie i Kunegunda zapytała: - Hej, zagrasz z nami w grę? Zrobiliśmy stopę i sprawdzamy, czy uda się komuś pasować do tego odcisku buta. Ten, komu się uda, wygrywa.
- Okej - zdarł z nogi brudny, śmierdzący but.
- Nomenie, mógłbyś..? - Biedactwo. Chcąc, nie chcąc, chwycił but koniuszkami palców i przyłożył do odcisku. Pasował idealnie. - Eee... Mariusz, to Twój but?
- Taa, mam go już od dawna - skinęłam głową na Nomena i Kunegundę. Nomen zniknął w korytarzu a Kunegunda włączyła dyktafon, lecz tak, żeby Mariusz tego nie zauważył.
- Hm, to bardzo ciekawe, że odcisk takiego buta był tutaj, w ogrodzie. W miejscu, gdzie widziano pewnego ducha. Może chcesz nam coś powiedzieć?!
- Oh, to wszystko przez tę idiotkę! - Wskazał ręką na Kunegundę. - Nie chciała być ze mną, więc musiałem jakoś inaczej dorwać się do skarbu! Co wy sobie wyobrażacie, że okradanie jest takie łat... chwila, co ty robisz?! - I tak zdążyłam już go skuć, jego wrzaski jakoś mało mnie obchodziły. Tymczasem wrócił Nomen wraz z funkcjonariuszem policji, po którego zadzwonił. Odtworzyliśmy mu nagranie, na którym Mariusz przyznaje się do wszystkiego i na tym nasza praca została zakończona. No proszę! Następnego dnia wróciliśmy do domu.
- Wiesz, praca detektywa nie jest taka zła - powiedział Nomen w przedziale, przerywając jedzenia ciasta, które upiekła nam gospodyni Kunegundy na drogę.
- Czy ja wiem? Przecież ma się też wrogów...
- No tak, Oktawian.
- Ucichł ostatnio, no nie? To coś podejrzane...
- Masz rację - przytaknął Nomen. - Chyba wkrótce znów zrobi się głośno...
Reszta podróży minęła nam na jedzeniu.
Miłego dnia!
- Tak. Jest na pierwszym piętrze, przy schodach.
- Dobrze, niech więc wszyscy zbiorą się w korytarzu. Przesłucham was po kolei, a Nomen w tym czasie zrobi odlew buta i... - spojrzałam na niego - zje.
Na pierwszy ogień poszła Kunegunda.
- Co robiłaś, gdy wczoraj zobaczono ducha?
- Byłam w sadzie. Patrzyłam, jak dojrzewają jabłka.
- Jak dowiedziałaś się, że zobaczono ducha?
- Usłyszałam wrzask mojej kuzynki, która to go zobaczyła. Gdy podążałam w jej stronę, dosłownie wpadłam na nią, przestraszoną. I, jak mówiłam, nikt się tam od wczoraj nie zbliżał.
- Rozumiem, że całe zajście było wieczorem?
- Tak, ok 21.00.
Druga była kuzynka Kunegundy, która, jak się dowiedziałam, nazywała się Amanda.
- Opisz mi, proszę, całe zajście.
- No więc, podlewałam róże - nie zaczyna się zdania od 'no więc' pomyślałam. - I wtedy zobaczyłam, że obok jednego z krzaków przebiega biała postać. Nie widziałam go dobrze, bo było ciemno, a ogród, jak widziałaś, jest duży, ale to był duch!
- A jak wyglądał?
- Jak..? No, jak duch!
- Jak duch, czyli jak?
- Miał duże, czarne oczy... właściwie to trochę jakby był z prześcieradła...
- Nie mam więcej pytań.
Następnie przesłuchałam gospodynię Kunegundy.
- No, więc co Pani robiła tego dnia ok. 21.00? - Jak wyżej.
- Zmywałam po kolacji, o ile się nie mylę. A! Nie, o 21.00 oglądałam serial Róże z miłości.
- Ah, a jak dowiedziała się Pani o duchu?
- Kunegunda i Amanda wpadły do salonu i narobiły rabanu.
- Rozumiem, dziękuję.
Ostatni był narzeczony Kunegundy, Andrzej.
- Gdzie byłeś, gdy Amanda zobaczyła ducha?
- Na strychu. Zaniosłem tam niepotrzebną półkę. Usłyszałem tam wrzaski i zbiegłem na dół, do salonu.
- Ktoś może to potwierdzić?
- Tak, gospodyni. Widziała mnie.
- I poza tym nie działo się nic podejrzanego?
- Hmm... Gdy pół godziny wcześniej przechodziłem obok szopy usłyszałem dziwny hałas, lecz gdy zajrzałem do środka nie zobaczyłem nic podejrzanego.
- Szopa jest tym budynkiem zaraz obok klombów z różami?
- Zgadza się.
- Okej, dzięki.
Hmm... Wszystko powoli układa się w logiczną całość, jednak chyba nie do końca tak, jak podejrzewałam... Gdy zeszłam na dół, zastałam w kuchni Nomena. Robił to, co mówiłam - jadł.
- I jak?
- Schnie. Mam nadzieję, że nikt się teraz nie dorwie do tego. Jak przesłuchanie?
- Czekaj... zostawiłeś odlew bez opieki?! Przecież ten Duch może się tu gdzieś czaić i zniszczyć dowody!
- Gdyby o nich wiedział, już by to zrobił.
- Ale... ale... ale... eh. Wygrałeś - przyznałam się do błędu.
Kilka minut później udaliśmy po odlew podeszwy. Zabraliśmy go do domu, usiedliśmy wszyscy w salonie i... co dalej?
- Hm, teraz musimy sprawdzić, kto ma taką stopę - i sprawdzaliśmy. Nikt z nas. Moja stopa na przykład stanowiła lekko ponad połowę tej stopy. Nawet Andrzej takiej nie miał, nie mówiąc o Nomenie.
- I co teraz? - Zapytał.
- Nie wiem - i wtedy to usłyszeliśmy.
- Kunegundooooo... pięęęęknaaaa dzieewczyyynooooo..! Wyyjdź zaa mniee, zostaaaw Aaaandrzeejaa!
- Mariusz! - Wysyczała Kunegunda i wybiegła na zewnątrz, a za nią Andrzej. Spojrzeliśmy na siebie z Nomenem, nic z tego nie rozumiejąc i pobiegliśmy za nimi.
Tam naszym oczkom ukazał się dziwny widok. Przed domem klęczał jakiś koleś - zapewne Mariusz i dzierżył w rękach gitarę, taką brązową z rysunkiem... świnki.
- Kunegundo! Kocham Cię! - Spojrzeliśmy znów na siebie z Nomenem.
- Co on tu odgrywa? - Szepnęłam.
- Nie wiem. Ale patrz na jego buty, flejtuch! - Nomen jest wielkim żarłokiem i wielkim czyściochem, o czym chyba się przekonaliśmy, kiedy posprzątał mi w pokoju.
Hm... Zabrudzone buty... Z czymś mi się to kojarzy... Szarpnęłam Kunegundę za ramię i szybko coś wyszeptałam.
- Dobrze. Mariuszu, może wejdziesz na chwilę? - Mariusz spojrzał z nienawiścią na biednego Andrzeja i skierował się wraz z nami do budynku. Usiedliśmy my w salonie i Kunegunda zapytała: - Hej, zagrasz z nami w grę? Zrobiliśmy stopę i sprawdzamy, czy uda się komuś pasować do tego odcisku buta. Ten, komu się uda, wygrywa.
- Okej - zdarł z nogi brudny, śmierdzący but.
- Nomenie, mógłbyś..? - Biedactwo. Chcąc, nie chcąc, chwycił but koniuszkami palców i przyłożył do odcisku. Pasował idealnie. - Eee... Mariusz, to Twój but?
- Taa, mam go już od dawna - skinęłam głową na Nomena i Kunegundę. Nomen zniknął w korytarzu a Kunegunda włączyła dyktafon, lecz tak, żeby Mariusz tego nie zauważył.
- Hm, to bardzo ciekawe, że odcisk takiego buta był tutaj, w ogrodzie. W miejscu, gdzie widziano pewnego ducha. Może chcesz nam coś powiedzieć?!
- Oh, to wszystko przez tę idiotkę! - Wskazał ręką na Kunegundę. - Nie chciała być ze mną, więc musiałem jakoś inaczej dorwać się do skarbu! Co wy sobie wyobrażacie, że okradanie jest takie łat... chwila, co ty robisz?! - I tak zdążyłam już go skuć, jego wrzaski jakoś mało mnie obchodziły. Tymczasem wrócił Nomen wraz z funkcjonariuszem policji, po którego zadzwonił. Odtworzyliśmy mu nagranie, na którym Mariusz przyznaje się do wszystkiego i na tym nasza praca została zakończona. No proszę! Następnego dnia wróciliśmy do domu.
- Wiesz, praca detektywa nie jest taka zła - powiedział Nomen w przedziale, przerywając jedzenia ciasta, które upiekła nam gospodyni Kunegundy na drogę.
- Czy ja wiem? Przecież ma się też wrogów...
- No tak, Oktawian.
- Ucichł ostatnio, no nie? To coś podejrzane...
- Masz rację - przytaknął Nomen. - Chyba wkrótce znów zrobi się głośno...
Reszta podróży minęła nam na jedzeniu.
Miłego dnia!
Bycie Watsonem może być fajne, tylko że nie mogłem doszorować rąk przez dwa dni po tym śmierdzącym bucie XP [co nie przeszkodziło mi jeść ,) ] Nie radzę nikomu tego przeżyć, teraz będzie mi się to śniło po nocach. ble...
OdpowiedzUsuńBiedactwo nasze. xD Idę gotować spaghetti! *^*
Usuńzrób jajecznicę to wpadnę :D
UsuńZabrakło mi zdjęcia gitary :(
OdpowiedzUsuńTo pardon, kiedyś będzie! ;)
UsuńNo więc to był lokaj!
OdpowiedzUsuńXD
Tjak! *^*
Usuń