sobota, 6 października 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 5 października 2012



Dawno nie polecałam nic do poczytania. Nie dawno..? Że tutaj ten..? Oj tam, oj tam, nie marudzić, bo nie polecę.
Od znaczącego już czasu Vampirciowo (a tak, znowu) zalewane jest rzeczami niewesołymi, pseudokryminałami sentymentalnymi, fantastykami naukowymi dramatycznymi i innymi dziełami tajemniczo poważnymi. Tymczasem nagle tu wyskakuje taka vipek i tworzy Ten kto wstaje lewą nogą.... Nie dość, że to takie z pierwszej osoby sarkastycznie wesołe, to jeszcze szybko przechodzi w zaskakujący świat do jakiegoś matrixa podobny, gdzie fart i niefart są wymiernymi zjawiskami, a talizman przynoszący szczęście to przerażająca broń...
Jak na razie dwa rozdziały są, trzeci w drodze. Zobaczymy, co będzie dalej.

Co tam jeszcze... Jak niektórzy wiedzą, odcinek siódmej serii Doctora Who obejrzałam. Wreszcie :] Co prawda nie ten, który ostatnio planowałam, ale za to, w ramach eksperymentu, taki, o którym opinii jeszcze nie czytałam (co mi się od czasu rejestracji na Doctor Who Polska jeszcze nie zdarzyło). Padło oczywiście na odcinek ostatni tej połówki serii (tak, mam bardzo słabą silną wolę), czyli ten, w którym ponownie, po Blink i Time of Angels zagościły Płaczące Anioły. Że zagościły to wywnioskowałam błyskotliwie z tytułu odcinka, tj. The Angels Take Manhattan. Tym natomiast czego nie wywnioskowałam, było to, że to tu właśnie odprawiamy za drzwi państwo "Stawowskich". Nie wywnioskowałam ani z tytułu, ani z numeru odcinka (dla mnie nr 5 to nie jest jednak połowa), ani nawet z treści odcinka - bo oto Amy się zasmarkała, Rory parę razy umarł, River się pojawiła, pouśmiechała, pobuczała na Doctora (bo uleczył jej rękę - tak, wszyscy faceci to świnie!!!), a sam zainteresowany walczył z nimi o odrobinę czasu antenowego. A zresztą, co ja się będę produkować - proszszsz.
Tam dalej są jeszcze dwa moje wywody na temat tego, że spotykanie samego siebie nie musi wywoływać paradoksu, że TARDIS ma prawdopodobnie zabezpieczenia przeciwko wyrzuceniu go z danej linii czasu w przypadku takowego oraz parę innych rzeczy mądrych równie inaczej, ale wybaczcie - było bardzo późno, a gadanie o poleceniach terminalopodobnych MatLaba nie pasowało mi tematycznie.


A teraz poszukiwania znajomego szalonego detektywa. Jak pamiętamy, ostatnio okazało się, że tak naprawdę wcale nie było czego szukać i że ów detektyw jest bardziej szalony niż mi się początkowo wydawało.
I wszystko z powodu próby oddania mu za groszek, która co do czego zeszła na dalszy plan.

Patrzyliśmy na siebie w osłupieniu (on tak nieco mniej wyraźnie przez te okulary), jakbyśmy się oboje zastanawiali, które z nas ma dać nogę. Albo mi się wydawało, albo Albin nieco się odsunął.
- Sektencja miała rację... - Przypomniałam sobie. Natychmiast wyciągnęłam wizytówkę, która mi się z tym skojarzyła i zakpiłam ni to rozbawiona, ni przestraszona. - Albin Czarnecki! Przecież alb to biały z łaciny... Oksymoron! Jak ja tego mogłam... Nie umiesz sobie wymyślić nazwiska nie będącego samozaprzeczeniem, panie Łagodna Katastrofa? - założyłam rękę na rękę, bo po dosłownemu to właśnie Dirk Gently znaczyło.
- Inaczej byłoby nudno - powiedział cicho, acz z nutką takiego jednego rodzaju uśmieszka, który sugerował, że postanowił przestać się już bać i teraz będzie udawał, że ma dobry humor strojąc miny właśnie namierzonego mafioza.
- I może powiesz mi teraz, jak mam cię tytułować? - Mnie dla odmiany wcale nie przeszło.
- A jak chcesz.
- OK, panie Cjelli - palnęłam więc. - Wsiadamy w pierwszy lepszy autobus i gonimy do Restauracji u Tadka. Chyba że wolisz, żebym wzięła cię na ręce, to by było taniej i szybciej.
Zniecierpliwienie skumulowane ostatnimi dniami sprawiło, że mój głos zabrzmiał (bez planowania) naprawdę chłodno. Nic dziwnego, że usłyszałam:
- Nic z tego.
Milczenie. Poprawił sobie kapelusz, a przez jego szkła przebijał mnie wzrok nie mniej rozogniony niż to, co miał na głowie.
Co ty takiego ukrywasz? Pomyślałam wreszcie.
- Nie możesz tu zostać - westchnęłam nieco cieplej.
- Już to słyszałem.
- I nie rusza cię, że lada chwila - gdzie lada chwila miało oznaczać dowolny, choć przekonująco krótki czas, którego niestety wciąż nie mogłam się wydowiadować - twoje historie poznikają z historii literatury?
- Rusza mnie, że panikujecie nad brakiem czasu, a ja nadal pamiętam wszystkie siedem książek.
Po czym, pozostawiając mnie zauważalnie zbitą z tropu, ruszył szybkim krokiem do najbliższego kiosku.
Nie miałam ochoty i czasu na obszerne opisowanie listy błędów, które popełniłam dnia minionego, więc napisałam do znajomego od literackiego wehikułu SMSa:
Mam go. Jak go przekonać? P.S. Gada trochę od rzeczy.
Przy czym to ostatnie miało być skrótem od tych siedmiu książek - co, nie wie, ile Douglas o nim napisał, czy udaje?
Tymczasem podleciałam do tamtego kiosku. Rzecz jasna chodziło mu o papierosy - w końcu w ramach udawania nie mógł ich przy mnie wcześniej palić, bo domyśliłabym się szybciej.
Ale... po co nie chciał, żebym się domyśliła?
- Zastanawia mnie - wyskoczyłam przed nim jak ten Filip z konopii (czy jak to się tam mówi) postanawiając zająć czas oczekiwania na odpowiedź niezobowiązującą rozmową. - Jakim sposobem masz na wizytówce, obok nazwiska, nadruk Restauracja Olimp, skoro przecież nie mogłeś przewidzieć, gdzie się pierwszy raz spotkamy, w końcu latałam za tobą po całym Zachodniopomorskim, i z kim cię pomylę. Hmm?
Zaciągnął się papierosem i, widocznie, trochę uspokoił.
- Ależ ja wcale nie miałem tych wizytówek już wtedy - Wzruszył ramionami. - Właściwie przedstawiałem się każdemu jak zawsze, dlatego tamten naukowiec tak się zdziwił, jeśli w ogóle zauważyłaś...
- I że lepiej jednak trochę się poukrywać skojarzyłeś dopiero w tamtej restauracji, tak?
- Tak.
- Dobre...
I temat się urwał. Heh, jeszcze pół godziny temu łatwiej się nam dyskutowało :(
- Ale dlaczego? - wypaliłam jednak bez czekania na porady. - Po co ten cały cyrk z ukrywaniem się? Ze zmianami nazwiska? O co właściwie chodzi?
- Po to, że chcę rozwiązać zagadkę tej Gesslerowej.
Powiedział chcę, nie chciałem - nie podobało mi się to.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie chciałam mu odbierać tej frajdy dedukowania - nie lubię robić ludziom na złość i nie robiłabym tego, gdybym nie musiała!
Wtedy na szczęście SMS przyszedł:
Powiedz, że wiesz, że CZEGOŚ mu tutaj brakuje.
Co masz na myśli, że gada od rzeczy?
"CZEGOŚ"? Patrzyłam swoją codzienną cielęcą techniką na ekranik telefonu. Ale czego?
- Posłuchaj mnie - postanowiłam zaryzykować. - Wiem, że czegoś ci tutaj brakuje. Musisz wracać.
Podziałało: odwrócił wzrok gdzieś w górę, gdzie wypadała ściana z wielką reklamą aktualnego hitu kinowego.
- Tak, pewnej rzeczy tu nie ma - zaczął bardzo poważnie wracając do mnie raz po raz wzrokiem. - Tego uczucia, że... ta historia jest już napisana. Że niezależnie jak postąpię, to wszystko będzie miało zakończenie. - Zauważył, że mętlik, który przez chwilą z siebie wydukał, nie był wystarczająco opisowy. - To jest coś takiego, jak... jak byś przyszła na przystanek i, pomimo że nie spojrzałabyś na rozkład, wiedziałabyś, że prędzej czy później ten autobus i tak przyjedzie - Zareagowałam zaskakującym zrozumieniem, więc mówił dalej. - Cokolwiek zrobię, będzie to dobra decyzja, bo doprowadzi mnie do zakończenia. A tutaj tak nie mam - zdjął okulary i, nie patrząc na mnie, przetarł je parę razy wyszarpniętą skądś chusteczką. - Może mi się nie udać. Ale wszystko zależy ode mnie.
- Ale... - chciałam coś powiedzieć, ale nie wyszło.
Nie, zdecydowanie nie byłam mistrzynią retoryki.
Wtedy... znowu przyszedł SMS:
O co chodzi z tym gadaniem od rzeczy? Czy mówi o liczbie dzieł z jego udziałem?
Nagle załapałam, o co chodzi, i mnie zmroziło.
- Co miałeś na myśli mówiąc, że pamiętasz wszystkie siedem książek?
- A co mam mieć? - Wydmuchał dym z papierosa i zmarszczył brwi. Czyżby też zaczął coś podejrzewać..?
- To masz mieć - wzięłam głęboki oddech - że ja nie pamiętam wszystkich siedmiu, tylko wszystkie DWIE książki z twoim udziałem. Plus wiem, że jest parę fragmentów w...
- Żartujesz sobie? - zaśmiał się słabo. - Nie wierzę ci.
Uniosłam ramiona, żeby ukazać, że sytuacja wcale mnie nie śmieszy, tylko przerażająco dziwi:
- Ale ja naprawdę nie pamiętam... Nigdy nie było...
- Wymyśl coś innego - rzucił zimno i ruszył przed siebie, znów względnie na oślep i bez sensu, tyle że tym razem zdecydowanie szybciej.
Dowciapny - myśli, że może się ścigać z superbohaterką?



A niech to, ale wieje. Mieliście kiedyś takie uczucie, stojąc na wietrze wśród wielkich drzew, że jesteście nad brzegiem morza?



4 komentarze:

  1. Może brakuje kalkulatora?
    A widzisz? Detektyw detektywa zawsze pozna! ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kalkulator ma przecie :p
      A twoje umiejętności dedukcyjne były iście zaginające, kajam się, że nie doceniłam ;D

      Usuń
  2. Ta, a o 18.60 za groszek nadal się upominają...niech ja go dorwę, to tak mu skopię spis treści, że nie będzie pamiętał, którędy do strony tytułowej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ! Czyż nie jesteś dumny, że twoje 18.60 pozwoliło uczynić krok w kierunku unicestwienia świata od mrocznej Magdy Gessler?

      Usuń