Podszedłem do Ciasteczkowej Evy. Chciałem sprawdzić czy wszystko u niej
dobrze, lecz nagle rzuciła się na mnie z dzikim okrzykiem i pazurami:
- Teraz zrobię ci masaż żeberek !!! - w jej oczach widziałem dziką niczym nie skrępowaną hordę dzikich tygrysów szablastozębnych. Naskoczyła na mnie i wbiła swoje dzikie pazury między moje żebra i zaczęła poruszać wbitymi palcami w różne strony... Dobrze że skoczyłem do ubikacji przed akcją bo bolało tak że gdybym miał co to bym popuścił. Ból emanował na cały organizm, lecz w pewnym momencie poczułem taką dzikość ! Byłem jak wilk a ona jak moja ofiara, wbiłem palce w jej podżebrze (wow ! właśnie się dowiedziałem że istnieje takie słowo jak podżebrze), odepchnęła mnie by chwilę potem wyskoczyć i wbić mi palce po raz kolejny, a ja nie pozostawałem dłużny. Walka była zaciekła, to mnie podduszała szalikiem by wbić pazury w żebra, to ja ją obezwładniałem ciosami karate by chwilę później zatrzymać całą akcję w potężnym zwarciu niczym Rocky Balboa z jego nemezis ...
Wziuuuum BANG ! Rzuciła mnie na ławkę, ławka rozbita w drobny mak (serio, ławka była z maku, jak się ją rozbiło to rozsypała się w makowy pył), dobiegła do mnie i ...
Chciała przebić mi płuco magiczną czerwoną gerberą na trole ! Na szczęście zrobiłem szybki unik i przeżyłem, wycofałem się do alpinarium by chwilę odsapnąć. Ta bestia nie dała mi złapać oddechu, o mało co nie wrzuciła mnie do mini oczka wodnego ... Kolejne zwarcie, czułem potworne zmęczenie, ona pewnie też, ale walczyliśmy dalej wbijaliśmy sobie te place pod te żebra z niesamowitą zaciętością i zażyłością, ciosy były szybkie i precyzyjne, aż do momentu gdy mnie związała i rzuciła o drzewo kiełbasiane, Ciasteczkowa Eva już miała zadać ostateczny lecz udało mi się wykorzystać technikę mojego przyjaciela Bruce'a Lee Łobró-ć-się-I-dioto która przy pomocy odśrodkowej zarzuciła Ciasteczkową Evę prosto na kontakt, nie wiem co robił kontakt w środku ogrodu botanicznego ale był tam on. Pech chciał że Ciasteczkowa Eva uderzyła w niego tak nieszczęśliwie, akurat trafiła dwoma palcami w dziurki od kontaktu, pech chciał że poraził ją prąd, pech chciał że akurat ją obejmowałem, pech chciał żeby także i mnie poraził prąd ...
W elektrycznym uścisku przelecieliśmy nad alpinarium i upadliśmy w klasie, takiej szkolnej klasie, sprytnie ukrytej klasie. Ktoś ukrył klasę pośród drzew, była tam tablica ! I graliśmy kółko i krzyżyk ! Wygrałem ! W pewnym momencie zrozumieliśmy że byliśmy odurzeni granatem złej wiedźmy ! Chodź już spokojniejsi niż przed porażeniem prądem to nadal dochodziło do drobnych potyczek. Dopadliśmy idącego przed nami trola i przesłuchaliśmy, tortury przy pomocy czarodziejskiej czerwonej gerbery okazały się niezwykle skuteczne, samo pokazanie gerbery wywołało u niego paniczny strach, a przyłożenie do skóry natychmiastowe topnienie. Dowiedzieliśmy się że wiedźma ma na imię Zygfryd i mieszka pod alpinarium, nie czekając ani chwili dłużej pożegnaliśmy trola słowami "asta lawista bejbe" i ruszyliśmy ku naszemu kolejnemu celowi ...
Co będzie dalej ? czy w końcu dowiemy się dlaczego wiedźma nazywa się Zygfryd ? Dlaczego armia troli otoczyła Alpinarium ? dlaczego jestem głodny ? To wszystko, albo nie , coś innego już w kolejnym wpisie !
Piosenka dnia :
Dobranoc:)
A niech to, ten Zygfryd! To nie daje mi spokoju!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, Zygfryd to ładne imię :)
Usuń