sobota, 30 czerwca 2012
AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 29 czerwca 2012
O, nie zauważyłam wczoraj - czyżby nowa superbohaterka? Ale taka jakaś mroczna... No ale może w takim razie Marvel będzie do nas chętniej zaglądać?
Jest coś jeszcze, czego nie zauważyłam. Pięćsetny post! Ksenia mi go sprzątnęła! Aaaaale - sami widzicie, jaki mam refleks. Nawet gdybym faktycznie zdążyła, jak planowałam, to zapomniałabym złożyć sobie gratulacji.
No czyli tak - Myth ma osiągnięcia na polu montażu technologii pseudokosmicznych, Nieżywa Panna Młoda na polu cmentarnym, Ksenia to już w ogóle wywodzi wszystkich w pole... No a ja...
Wezwał mnie dzisiaj po południu jakiś sierżant czy inny porucznik... w każdym razie na pewno jakiś wojskowy, bo znaczenie tego co miał na myśli, ciężko było odszyfrować z jego żołnierskich szczeknięć. No więc wezwał mnie dzisiaj i musiałam przylecieć do pewnego tajnego (haha, nie na długo! XD) laboratorium wojskowego.
Oprócz mnie było na miejscu pełno równie umundururzonych oficerów niższych i wyższych rangą (nie wiem, ja naprawdę nie znam się na tych ich szlifach, gwiazdkach i kułeczkach). Wszyscy zebraliśmy się w głównej sali (która aż ślniła od białej wyczesanej nowoczesności mikroskopów elektronowych, chłodni i komputerów marki Macintosh) i czekaliśmy na szefa całej akcji. Którego od razu poznałam, bo wyglądał dokładnie tak, jak brzmiał, czyli jakby połknął kij od szczotki - jeszcze przy telefonie człowiek się odruchowo oglądał, czy jakiegoś gdzieś nie brakuje.
- Przyjaciele i rodacy - zaczął stając pomiędzy nami.
Ło masz, trafił się Amerykaniec z pochodzenia pomyślałam krzywiąc się. Teraz pewnie będzie coś o duchu walki i o dumie z tego, że armia żadnego innego kraju nie może o sobie powiedzieć, że jest armią Stanów Zjednoczonych.
Powiedział jednak coś innego. I bardzo słusznie, w końcu nie jesteśmy armią Stanów Zjednoczonych.
- Z powodu awarii, która miała miejsce ubiegłej nocy, chwilowej niesprawności uległy zabiezpieczenia naszego laboratorium i na zewnątrz wydostało się wiele zwierząt i innych obiektów doświadczalnych - mówił, a ja zamiast skupić się na słuchaniu, zastanawiałam się, czy kij czasem nie zacznie mu nagle wystawać. - Niezłocznie wszczęsto akcje prewencyjne i niebezpieczeństwo zostało częściowo zażegnane, ponieważ udało się wyłapać większość wiewiórek, myszek, wszystkie króliki i jedną z trzech kaczek. Ponadto pani psycholog wypowiadała się, że Tarzan jest oswojony, więc wróci do nas mimo wszystko. Pozostało jednak najgorsze...
Wszyscy żołnierze zareagowali na to zwieszenie głosu grobowym Uuuuuu... Mnie pozostawało mieć nadzieję, że ktoś mi wyjaśni.
- Wielki egzemplarz gada - dokończył wreszcie i zauważyłam, że zwraca się jakby bardziej do mnie niż nie do mnie. - W przeciwieństwie do królików potrafił wyważyć drzwi sekcji eksperymentalnej i przedostać się na stołówkę. Następnie sterroryzował gospodynię i ukrył się w plątaninach tuneli wentylacyjnych. Zrozumieliśmy więc, że potrzebujemy prawdziwych herosów i wezwaliśmy najlepszych z was...
A do tego babę, która nie lubi jaszczurek i pająków z otworów wentylacyjnych komentowałam. Owszem, nie było tam żadnych innych bab.
No ale - ruszyliśmy. Najpierw w lewo, schodami w górę, do stołówki i obok zszokowanej gosposi, potem po drabince i przez rurki... Ciemno.
Jednak o wiele bardziej niż ta ciemność, przeszkadzała mi ciemna niewiedza w mojej głowie:
- Jak toto wygląda? - zapytałam któregoś żołnierza, który w przeciwieństwie do mnie nie był superbohaterem.
- O, a kim pani jest? - Odwrócił się zdziwiony, zaczął wybałuszać, ale wtedy zobaczył wielki wyświetlany napis. - Jestem superbohaterką... Fajne, takie w Empiku też mają?
No tak zatrzymałam się z wrażenia. W końcu najlepsi pojechali do Afganistanu.
- To jest jakiś duży, duży gad - odezwał się na szczęście ktoś inny. - Prawdopodobnie krokodyl albo wąż. Żółw nie byłby taki sprytny, żeby rzucać się na gosposię...
- Ale jak to prawdopodobnie? - Przerwałam lekko rozczarowana. - To wy nie wiecie, co tam siedziało?
- No cóż, nie. Nie bardzo. Badania były ściśle tajne.
- No tak naprawdę... - włączył się nieśmiało ktoś jeszcze. - Generał mówił nam na początku, co to jest za paskudztwo. Że jakiś gad, wąż czy... Ale ja jednak zapamiętałem jedynie, że jest to paskudztwo.
- Gosposia opowiadała, że było śliskie, miało długie zęby i brzydko pachniało.
- I miało łuski.
- I owłosiony nos!
- Nie znoszę paskudztw z owłosionym nosem! - odezwał się ktoś głosem, który ciekawie kojarzył mi się ze smerfowym Marudą.
- A ja myszy! - odezwał się ktoś z jeszcze ciekawszym głosem, bo jego brzmienie kojarzyło się z myszą.
- Śśśś!
Tak, ja też chciałabym, żeby to było takie Śśśś!, że ktoś nagle się zatrzymał i powiedział Śśśś!, żebyśmy też się zatrzymali (choć już niekoniecznie mówili Śśśś!) i zobaczyli to wielkie groźne coś, co on zobaczył.
Niestety, okazało się to być onomatopeją oddającą to, że jeden z soldierów wdepnął na jakąś skórkę od banana i to ona zrobiła Śśśś!
Czego to nie ma w tych tunelach wentylacyjnych.
Niestety, wydawało się, że sam zainteresowany nie będzie miał w najbliższym czasie okazji, żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo wiedziony siłą bezwładności dojechał do najbliższego otworu wentylacyjnego, wywalił siłą rozpędu pokrywę i niezwłocznie opuścił to nieprzyjazne środowisko.
Popatrzyliśmy przez chwilę z lekką zazdrością, westchnęliśmy, aż wreszcie trzeba było ruszać dalej. Powiem wam, że tutaj też wszędzie brzydko pachniało, więc zapowiadało się, że do łusek i włosów wkrótce dojdziemy.
Po kwadransie już wiedziałam - faktycznie, nie tylko generał i tamten, z którym gadałam na początku, nie są bohaterami. Wszyscy to nudziarze, do tego zdenerwowani. I do tego jeden lubi sudoku. I jeeeszcze do tego baterie w szyldzie z moim kochanym podpise nie wiedzieć czemu nagle nawaliły i przez resztę podróży musiałam przedstawiać się ręcznie.
Chłopaki też byli niezadowoleni, bo musieli włączyć latarki.
Wreszcie, jedno z nas idzie i... Nagle PUM! Uderza w coś!
Uderza, lekko się odbija ciągnąc za sobą mazistą śmierdzącą maź i, jakby to jeszcze było nie dość atrakcji, wrzeszczy, że nie chce umierać, że nic nie widzi i że łysieje.
Zadrżeliśmy, sięgnęliśmy po broń (no, ja akurat nie miałam, więc tylko chwyciłam jakąś rurkę... no dobra, tak najszczerzej to: chwyciłam się rurki) i spojrzeliśmy wycelowując latarki w górę przed siebie.
To, od czego jeden z moich żołnierskich kolegów się odbił, było duże, obślizgłe, niepachnące, miało łuski, włochaty nos (pod warunkiem, że był to nos), długie zęby, a nawet żylaki. Ale...
- Przecież to jest żaba - odwróciłam się do towarzyszącej mi brygady, która jakoś tak nagle zrobiła się gęstsza za mną niż przede mną.
stąd
- Żaa-aażżaab-b-b-a - potaknęli mi prawie chórem.
- No bo wiecie - mówiłam niezadowolona, żeby nie powiedzieć wściekła. - Ja nie zauważyłam, żeby żaba była gadem. Czy żaba jest gadem? - Przyjęłam nagle pozę pani Kazimiery Szczuki. - Jest gadem czy nie jest gadem? A może jest ssakiem albo rośliną?
Nic nie powiedzieli, za to żaba i owszem:
- RrRrreREeerRrrerrrhhh! - Aż tunele zadrżały.
- No dokładnie - potaknęłam jej: mądra żabeczka. - Straszycie mnie tu jakimiś krokodylami, wężami i innymi żółwiami, a tu tylko sobie malu... Hmm, a tu tylko sobie taki płaz siedzi! - Mówiłam coraz bardziej wzburzona. - No żeście żaby w życiu nie widzieli?
Pozostawał jeszcze drobny problem wydobycia kilku metrowej wzdłuż i wszerz masy na zewnątrz, ale to już dało się stosunkowo łatwo zrealizować przy pomocy stosownie dużej muchy.
stąd
Stosownie duża mucha (podane jednostki odmierzają metry).
Żabka wyszła i... nawet cieszyłabym się z tego, że już nie musi się męczyć w takim ciasnym i niefajnym miejscu, gdyby nie to, że przecież wojsko trzymało ją w laboratorium... Już robiłam się smutna, kiedy żaba nagle spojrzała na to wszystko ze swojego żabiego, tj, wybitnie cywilnego punktu widzenia, capnęła muchę i, zanim niezbyt lotna armia zdołała się zorientować w wrogą stronę, płaz kicał już siedem mil dalej XD
Ale to było w nocy. Co robiłam w takim razie cały dzisiejszy dzień, podobnie zresztą jak większość poprzedniejszego i jeszcze cały poprzedniejszy? Otóż wałkowałam szczegóły w szablonie Bloggera (bo to jednak jego wybrałam sobie na przechowalnię tekstów moich i Capitano Senseschi, o). Zwłaszcza JEDEN szczegół. W końcu stanęło na tym, że (skoro w tym HTMLowo XMLowym czymś nie ma PHP i żadnego innego sposobu na stworzenie własnej globalnej zmiennej) po wybraniu innego formatu czasu w ustawieniach sprawę załatwił dodatkowy kod w JavaScripcie, który tylko korzysta z danych timestamp z drzewa danych Bloggera.
I voila! Wreszcie data przy poście wygląda po ludzku!
Tak, tak, wiem. Ale ja z tym muszę żyć, a wy zawsze możecie wyłączyć komputer.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ojej tak cię straszyć nie wiadomo czym a tu nagle... żaba :)
OdpowiedzUsuńNo ba! Gigantyczne węże, jaszczurki, krokodyle - brrr. A żabki są spoko. Takie małe w naszym stawie sobie ładnie pływają, kumkają i nawet na ręce pozwalają się brać z zaskoczenia jak się wadzi rękę do wody i weźmie je spod spodu.
UsuńTę też bym wzięła na ręce, tyle że się nie dała zaskoczyć.