poniedziałek, 22 października 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 22 października 2012



No pacz, kolejna historia zaczyna zacierać się w odmętach pamięci, a ja zamiast ją ogarniać, zajmuję się FaceBookiem i basenem Narodowym...
No więc - na czym to skończyliśmy..?
A, na skarpetach. Stoimy na skarpetach.

Powtórzyłam sobie kwestię wyelegantowanego jegomościa w myślach, potem jeszcze parę razy, przy czym też rozważając, czy nie jest to czasem jakiś idiom, metafora czy innym skarpetniczy oksymoron.
Oddaj mi swoje skarpety. Intrygujące.
- Że co?! - krzyknęła Eli tymczasem.
- No, skarpety... - odpowiedział Mastius z takim typem nieśmiałego zdziwienia w głosie, jaki bez wątpienia zyskaliby terroryści, gdyby ktoś im próbował wyjaśnić, że milion dolarów i helikopter z pełnym bakiem przestały być pro.
- Chłopie! - odezwałam się wreszcie zniecierpliwiona, kiedy minęła mi potrzeba wybałuszania się. - Masz tu jeszcze dwanaście tych kryształowych główek! - Wskazałam na rządek pod ścianą, którego długość dopiero co skracałam sprawiając, że jeden z jego elementów zrobił się nagle o wiele... liczniejszy, niż to sobie zaplanował twórca.
- A moje paznokcie? - Eli zrobiła nietypową minę. - Dostaną kataru...
On chce przejąć władzę nad światem przyprawiając jej stopy o przeziębienie! pomyślałam z paniką i wzięłam do ręki jedną z czaszek.
- Tu chodzi o coś innego. - powiedział wreszcie Mastius zakłopotany przyciśnięciem do ściany. - Po prostu mi są potrzebne.
- Jak po prostu? - mówię ja. - Jak czyjeś skarpety mogą być komuś po prostu potrzebne?
- Wkrótce się tego dowiesz - odpowiedział tajemniczo.
Cóż było robić? Eli skapitulowała, przysiadła na podłodze, ściągnęła kolejno wszystko, co miała na nogach i wreszcie przekazała szefowi złodzieji białe skarpetki w bałwanki.
- AstroGirl... - rzuciła nagle do mnie. - Dobrze, że ty nie musisz nic oddawać. Cieszę się, że to tylko skarpety. Mogła by to być inna część garderoby. Chyba się domyślasz jaka?
Odruchowo zaczęłam się zastanawiać, czy nie zagadnąć o moich superbohaterskich kalesonach, ale poprzestałam na:
- Ja miałabym..? - a po chwili: - I niby skąd mam wiedzieć, jaką część?
- Mam na myśli garderobę bieliźnianą... - mrugnęła aż nazbyt wymownie.
Zerknęłam na faceta - gość patrzył na nas oczyma większymi niż my przed chwilą na niego.
- Niech tylko spróbowałby się dobrać do mojej! - zaprotestowałam hardo.
- Taki popaprany to ja nie jestem! - zaprotestował dziko, jakby naprawdę nie kazał się nikomu przed chwilą rozbierać.
- Wiem - powiedziała moja towarzyszka, jakby naprawdę nikt nie kazał jej się przed chwilą rozbierać.
Ta, akurat! spojrzałam na niego tak podejrzliwie, żeby to zauważył. Już ja wiem, jak to ci niby chodzi o skarpety czy jakąkolwiek inną część garderoby! Taki Majewski też lubi damskie nóżki, ale przy tym się tego nie wstydzi i może jeszcze dodałby jakiś komplement o bałwankach!


stąd
Majewski i jego stopnicze zachwyty

Podążyłam wzrokiem za jego ręką, kiedy chował je do szuflady, bojąc się nawet myśleć, co jeszcze tam może mieć...
- Siadajcie w końcu - powiedział wtedy.
- Dziękujemy. - potaknęła Eli znowu. Gdyby mi tak ładnie potakiwała...
Zbliżyłam się niechętnie do jednego z dwóch foteli, które otaczały jego biurko od strony wejścia, usiadłam usadawiając ze standardowym trudem pelerynę i nie przestawałam rozglądać się z niezmąconą dezorientacją.
Pewnie was ciekawiło, "gdzie" tym razem byłyśmy - w średniowieczu czy w Las Vegas. Cóż, co prawda nie trudno jest to wydedukować po braku nie-do-końca-ubranych pań oraz nietoperzach (znaczy: nieubranych nietoperzach), ale - tak, w średniowieczu. No, z odrobiną takiego bufiastego renesansu.
Następnie mój wzrok zawędrował znów na jego eleganckie wylakierowane włosy: Właściwie to czego on teraz chce? Dał nam już te kluczyki do samochodu, na którym Eli tak zależało - możemy spadać.
- To nie wszystko, prawda? Chcesz jeszcze czegoś? - Facet był widać bardziej domyślny niż ja.
- Tak. Potrzebuję Grubego Mańka...
Ah, tamten! olśniło mnie z opóźnieniem. Na śmierć o nim zapomniałam! W końcu niby miałyśmy go złapać, dostarczyć do jakiegoś więzienia, czy coś...
- A skąd on... - Odezwałam się nagle z wątpliwością do dziewczyny. - Jeśli wolno mi zapytać... Skąd on może wiedzieć, skąd go wziąć?
- To moja małpa na posyłki - prychnął Mastius, a zaraz potem odwrócił się do Eli z wyjaśnieniami. - Kazałem znaleźć mu dobry samochód... Znalazł... kłopoty. Ale pamiętaj, Eli. Coś za coś...
- Znaczy: znowu któraś z nas będzie musiała coś ściągnąć? - złapałam się za głowę. - Co to? Rozbierany poker?


stąd
Internetowa pigułka gwałtu - łykasz i od razu masz wszystko ściągnięte.

- Tym razem... potrzebuje jednej Strzały... - Powiedział, dla własnego dobra udając, że mnie nie słyszał.
- Strzały? - Skrzywiłam się, ponieważ to właśnie słowo jakoś dziwnie podkreślił i miałam przeczucie, że zaraz coś mnie ominie.
- Nie! Nie mogę! - Spanikowała Eli. Spanikowała i to tak na poważnie.
O co jej może chodzić? zaczęłam kombinować próżno. Ma strzały na plecach, nawet sporo... Nie może mu dać jednej..?
- Eli? Czego on chce? - zdziwiłam się na głos. - O co chodzi z tymi strzałami?
Przełknęła ślinę i spojrzała na mnie mroźnie.
- On chce służby.
- Czego od niej chcesz, zboczeńcu? - odwracam się do niego wściekła. Wyglądało na to, że zaraz zerwę się na nogi i mu przyłożę (lub też zrobię cokolwiek innego, co znacząco urozmaici mi wpis). Muszę jednak przyznać, że tak naprawdę nie byłoby to takie proste - Mastius wzbudzał we mnie coś tak onieśmielająco respektotwórczego, że coś kazało mi trzymać się na dystans i przestrzegało przed zaatakowaniem go, jakbym się bała.
- Chcę tego, co mówiła - odpowiedział mi z chytrym spokojem. - Służby. Przez rok będzie moją niewolnicą.
- Chłopie, opanuj się! Niewolnictwo znieśli parę wieków temu! Wymyśl coś innego! - obrałam nieco inną strategię, lecz jak rychle się okazało, też na próżno.
- W prawie ziemskim... tak. - odezwała się cicho Eli zdrętwiała z powagi sytuacji. - w prawie intergalaktycznym nawet teraz mogę zostać pojmana. ale nikt tego zwykle nie robi, każdy się boi... - I zachichotała smutno. - Liczą na moją dobrą wolę.
Obskoczyłam wzrokiem jedno po drugim. Nie no, to było zbyt kuriozalne. Co innego Las Vegas, co innego nietoperz i Mona Lisa, ale..?
- Eli, co ty wyczyniasz? - Mówię szeptem do niej, przerażająco zamyslonej. - Możemy przecież same złapać tego Mańka, jestem superbohaterką, co za problem?
Wreszcie, zniecierpliwiona do przesady wstałam, dokoczyłam do faceta i... Czemu on odskakuje, skoro miałam tylko pogrozić mu palcem, czyż nie?
- Słuchaj, ty... - zaczęłam grozić palcem. Kiedy z zupełnie innej strony rozległ się dziwny, powolny szept:
- Spokój w lochu.
I cisza. Bardzo gwałtowna. Pozornie cisza panowała tu cały bezustannie, zawsze kiedy nikt akurat nic nie mówił, ta jednak była inna, pełna, tak że zdawała się odpychać od siebie każdy dźwięk, który próbowałby ją zarysować. I taka ciężka, że w jednej chwili zamiast podjąć zdecydowaną akcję reedukacyjną wobec Mastiusa, stwierdziłam, że to męczące, bezsensowne i lepiej sobie postoję. Czułam co prawda, że nie wszystko jest w tej chwili w porządku i coś w moim środku wrzeszczało rozczarowane Helloł? No dalej, co z tym sierpowym*?, to jednak... pomyślałam, że czemu nie?
On chyba podzielał moje odczucia.
- Mastiusie... - mówił dalej prawie ten sam szept, choć już ciut bardziej ludzki. - Wiesz, że nie mogę. Nie jestem ci potrzebna. Niosę tylko śmierć...
- Elisabeth... - mruczy. Brzmiałoby to jak flirt, gdybym nie wiedziała, że podobnie jak ja facet trochę przysnął. - Wiesz, że jesteś cudowną kobietą?
- Wiem to. I widzę, że przestaje działać. Jesteś Magiem...
- Mag? - mówię niezbyt głośno, ale słyszalnie. - Nie wkopałam dotąd jeszcze żadnemu magowi...
Faktycznie: zaklęcie chyba zaczynało się ulatniać.
- Jestem nim - nawijał nie zwracając na mnie uwagi i skomentował oskarżycielsko. - A ty jesteś czarownicą!
- To jak - odezwałam się do koleżanki, już całkiem przytomna z rozbawienia. - Dzwonimy po Harrego Pottera?
Zaśmiała się. Zaśmiała się! Pierwszy raz od kilku godzin ktoś śmiał się z mojego żartu!
- Nie jestem. Jestem kimś innym. - wyjaśniła.
- No ale proste zaklęcia, jak widzę, masz opanowane... - dopytywałam ostrożnie, mając nadzieję, że nie wkopię jej bardziej niż jest na chwile obecną. No co? Też ciekawiło mnie, kim ona jest? Może dowiem się teraz przy okazji?
Nie odpowiedziała.
- Oddaj mi go - powróciła do starego tematu
- Jako osoba magiczna możesz o to prosić... Ale go nie dostaniesz.
- Na serio powinnyśmy zadzwonić po Pottera... - rzucam do niej.
- Myślisz, że to na mnie działa? - zaśmiała się Eli. Nadal tylko do niego. Odniosłam wtedy wrażenie, że chyba powinnam już iść do domu.
- Myślę, że tak. - mówi dumnie.
Miałam powiedzieć coś o stoczeniu równej walki jak mężczyzna z mężczyzną, żeby przestał się czepiać biednej czarodziejki, jednakże mój plan całkowicie udaremniło to, że nie jestem mężczyzną.
W dodatku zanim skończyłam się zastanawiać ona zrobiła coś ciekawego - wyciągnęła dziwaczne urządzenie w kształcie zegarka. I podała je... MI!
- Co ja mam z tym zrobić? - odezwałam się szybko, spanikowana, mając ochotę odrzucić jej to, co przed chwilą wcisnęła mi w ręce.
- Masz tam trzy pokrętła... - Rozkazała dość sprawnie, choć namyślając się. - Pięć razy w prawo trzecie.
- Z prawej.
- Mojej..? Aaaeee... Mam je przekręcić zgodnie z ruchem wskazówek ze...
- Ej, co to ma znaczyć? - Mastius ogarniał sytuację jeszcze gorzej niż ja, co bez wątpienia dobrze rokowało na najbliże parę minut.
- Tak.
- Aaaahaa...
W tym czasie wyjęła coś Z kieszeni. Coś co wyglądało jak kawałek światłowodu i co ona zwinęła teraz w okrąg wielkości hula-hop. Włazi i gestownie sugeruje mi zrobić to samo.
- Żegnaj... - powiedziała do szefa złodzieji, który sprawiał, jakby zapomniał, gdzie zostawił swoją zaklęciową księgę Gumisiów.
- I tak przy okazji... Zabieram Mańka.
No i tu zrobiłam "trochę" błąd - kiedy skończyła, a ja przy okazji skończyłam obracać, uznałam, że podsumowaniem tego działania powinno być naciśnięcie czegoś - padło więc na to obracane właśnie pokrętło.
- Nieeee..! - usłyszałam tylko i zniknęłyśmy.

***

I...
Inne miejsce! Rozejrzałam się. Mały zamknięty pokój. Jaki pokój? Z tego, co zobaczyłam w dole za oknem, było to jakby pierwsze czy drugie piętro górnej części baru, w którym byłyśmy na początku - tak przynajmniej mogłam dedukować po poziomie ufajdania dachu znajdującego się poniżej.
Co prawda oddziaływania w stylu podziemie - kilkupiętrowa wieża nie bardzo chciały mi się ułożyć w głowie, mimo to nie wyganiałam ich stamtąd i dawałam wolną drogę do organizacji wielkiej parapetówki wspólnie z innymi niezrozumiałymi dziwnościami, które mi się dzisiaj zdążyły nazbierać.
Poza tym uważałam, że taki popis przestrzenny, jaki zaprezentowała Eli Mastiusowi (i mi) był bardzo cwanym posunięciem. Nawet bym jej to powiedziała, gdyby nie to, że nagle burknęła coś fochniętym tonem, że spaliłam jej koło, więc w jednej chwili zapragnęłam stać się mniej widoczna. Co ja zrobię, że tamten kurek wydawał się wręcz mieć napisane na czole Press Play?
Na szczęście dziewczyna wydawała się być bardziej zaaferowana usterką niż mną (albo jeszcze czymś innym?), tak że w miarę spokojnie rozejrzałam się. No więc powyższe obserwacje dotyczyły tamtej strony okna. Jeśli chodzi o tę, po której my się znajdowałyśmy... zobaczyłam Mańka. Śpiącego na szczęście.
Już miałam powiedzieć coś jak To co - bierzemy i w nogi?, kiedy zobaczyłam, że rudowłosa zajęła się nie nim, a drzwiami, a przede wszystkim tym, że nie są otwarte - zapewne uznała to za utrudnienie w opuszczaniu pomieszczenia. Ja nie, ale zanim doszłam do głosu, przed moimi oczami toczył się zażarty bój między moją przyjaciółką a drzwiami, przy czym (tak na oko) te ostatnie wychodziły na prowadzenie.
Zrobiło się dość hałaśliwie, nic więc dziwnego, że Maniek się obudził i kiedy po jednym z opętanych skoków karate i sugestywnym Au... Eli wylądowała tuż przy nim na podłodze, skierował do niej nieprzytomne:
- So sie sieje...?
- Ty! - zaczęła niespiesznie zapewne rozważając jak podejść, jego rozbudowaną psychologię. - Ty gadaj mi natychmiast, gdzie jest mój samochód! Jeśli coś mu się stało..!
- Nooo... Na górze oczywiście. - bełkotnął zdziwiony, że ktoś może nie wiedzieć.
Dziewczyna chyba nie spodziewała się tak rychłego sukcesu, bo z radości podskoczyła prawie pod sufit, a przy tym jej nóżki podskoczyły tak, że sprezentowała Mańkowi wyrafinowany cios w czoło, tak że nie widział on już, kiedy lądowała.
- No pięknie - zreflektowała się wreszcie. - Drzwi zamknięte, Maniek leży... umiesz to otworzyć?
No! Nareszcie ktoś mnie zauważył!
Żeby udowodnić, że nie mam sobie równych w trudnej sztuce otwierania drzwi, uderzyłam je raz z przydługiego wyskoku. Tym razem to drzwi wydały z siebie Au..., po czym zrobiły się trzyskrzydłowe.
Popatrzyła na mnie w niezupełnie obcy mi już sposób, zapewne oczekując, że na podsumowanie powiem coś zabawnego. Powiedziałąm więc "Voila!" ale chyba niezbyt ją to satysfakcjonowało, bo uzupełniła sama robiąc wielkie oczy:
- No co ty? Chyba Bruce Lee barał u ciebie lekcje karate.
- Niii. Najwyżej korepetycje.
No to idziemy (na razie bez Mańka, Eli widocznie nie wierzyła w jego prawdomówność względem samochodu). A tam... jakieś dwa łyse prawie-ABSy** zastępują nam drogę.
- Komisarz Maciek Friedek i Rafał Kopacz - mówią jednocześnie. - Mamy tu zadanie.


stąd
Jak się dowiedziałam później - powyżsi komisarze to 2/3 paczki z W11.

- Bierzemy go do samochodu Eli - powiedział jeden z nich, oczywiście nie miałam pojęcia który, skoro wcześniej nawet kiwnięciem powieki nie dali nam znaku, który z nich jest Maciek, a który nie jest.
Ale skąd oni wiedzą, kim ona jest i że ten samochód należy do niej? szczęka mi opadła.
- Eee... Eli... Ale ty wiesz, skąd oni się tu wzięli?
- Mówią że mają tu coś do załatwienia... - powiedziała ona tak sobie jedynie zaskoczona. - Myślę, że poszli do kasyna.
- Ale panowie! To trzeba było skręcić od wejście w prawo, a nie w górę! - próbuję zaprotestować licząc, że w ten sposób przeciążę ich prosty program zachowań i rozwalę system. No a potem wzruszyłam ramionami.
Ruszyli gęsiego na górę, a ja westchnęłam ciężko. Ludzie, to my się tu grzecznie teleportujemy z jakiegoś gabinetu, ogłuszamy sobie naszego złodzieja i jak każdy normalny superbohater otwieramy drzwi, a tu nam się wciskają jakieś dwa Maćki i Kopacze, zabierają złodzieja i myślą, że wszystko jest w porządku. Kto ich tu zapraszał? I my mamy za nimi iść! Przyznam się, że już nie bardzo miałam ochotę, ale pocieszałam się, że chyba nic już mnie tu bardziej nie zaskoczy.
Jak to powiedział tamten policjantodetektyw z reklamy: Nie mogłam się bardziej mylić.
Kiedy już zbierałam się niechętnie do przekroczenia progu, stanął w nim... Mastius. Zaledwie zarys, ale... Pomrugałam. Stał się wyraźniejszy. Z każdą sekundą stawał się wyraźniejszy...
Zauważyłam, że im bardziej on robi się pełny, nieprzezroczysty i bardziej uśmiechnięty, tym bardziej mojej towarzyszce włosy stają dęba na głowie.
- Ale przecież to tylko duch! - powiedziałam odważnie, mając głupią pewność, że jakby nie wyglądał, duchem pozostanie. Tak czy siak przesunęłam się bardziej w bok, żeby ją zasłonić.
- Jak ty to...? - wyjąkała wreszcie.
- Zapłacisz mi za to - powiedział, a jego oczy stały się czerwone.
- Nikt ci za nic nie zapłaci, chłopie! I lepiej się zwijaj, bo zaczynam nabierać doświadczenia w walce ze zjawami!
Również Eli przybrała jakiś rodzaj defensywno-agresywnej pozy i zasugerowała cicho:
- Musimy się odsunąć.
- Dokąd? - spytałam dość ogłupiała.
I kiedy on wyglądał już na serio prawie jak człowiek i robiło się naprawdę niefajnie, ona krzyknęła zdecydowanie:
- W tył, Astrogirl!
Co ja bym zrobiła bez jej opanowania! Błyskawicznie sięgnęła po łuk, wyjęła strzałę z kołczanu na plecach, wymierzyła prosto w serce i... i...
I coś ją przestraszyło. Jakiś szelest... Obracam się - za nami pojawił się jeszcze ktoś. Jakby jeszcze było tu mało ludzi... Ktoś wyjątkowo dziwny... bo przebity strzałą! Taką srebrną strzałą, jakie ma Eli!
Kaptur, spod ciemności którego widać tylko dwa czerwone punkty, smród siarki (tak, nowy) i do tego jeszce ta strzała...
Co to może być? skuliłam się w środku.
- Eli, ten z tyłu to jest po naszej stronie? - szepnęłam mając nadzieję, że chociaż wie, kto to.
- Samuel... szepnęła. Końcówka wymierzonej strzały zaczęła się trząść, precyzja celu rozmyła się...
- Super... - szeptam jeszcze ciszej. Właściwie po tym, jak kiedyś o nim wspominała, nie byłam w stanie rozsądzić (a przynajmniej nie w takich warunkach) czy jest jej zaciekłym wrogiem, czy też wyjątkowo nietypowym znajomym. Kiedy jednak dziewczyna zalała się łzami, łuk prawie wypadł jej z rąk, a postać nazwana Samuelem zaczęła się demonicznie cieszyć (ku, jak to zauważyłam, uciesze pojawionego właśnie szefa złodzieji), nie trzeba było już nic tłumaczyć.
- Eli, uciekajmy stąd! - zaproponowałam w panice, tęskniąc za prostymi rozwiązaniami takie jak przebijanie ściany i odlatywanie ku zachodzącemu słońcu. Eli jednak rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie i... osunęła mi się na ręce:
- Pomoż... mi...
No jeszcze tego mi brakowało! Jedyna sensowna osoba w tym zgiełku leży mi na rękach! W pierwszej chwili miałam zamiar faktycznie zrealizować poprzednie dążenie do naruszenia integralności ściany i dać nogę. Ale... gdzie się podział Samuel?
Zniknął jego śmiech, jego zapach, jego... Nie było po nim śladu. Uspokoiłam się nagle. Uciekł? Przestraszył się czegoś? Mnie? Zniknął równie bezsensownie jak się pojawił, pośmiał się i poleciał dalej.
No to spojrzałam, już z nieco większą pewnością siebie, na Mastiusa. No tak, podobnie jak parę chwil temu, kiedy Eli się z nim pożegnała, spóźnił mu się odruch reakcji i stał przede mną zaskoczony tym, że zemdlała. Nie pamiętał znowu swoich zaklęć, nie pamiętał, że kiedy przestaje być duchem, zaczyna być materialny, nie pamiętał, że parę razy podpadł mi w swoim gabinecie...
Dopadłam go więc, podniosłam, przycisnęłam do ściany, tak że jego garnitur przestał być tak bardzo elegancki, a potem zaczęłam wygrażać paluszkiem. Dwa razy wygroziłam mu w główkę, żeby nie zdarzyło mu się więcej szukać niewolników wśród moich koleżanek, potem jeszcze razy pogroziłam mu w brzuszek, żeby w razie gdybym kolejny raz miała zaszczyt się u niego pojawić, to żeby szybciej przypominał sobie, gdzie ma kluczyki, samochody, złodzieji-uciekinierów i różne inne rzeczy, których mogłabym oczekiwać, a na koniec pogroziłam mu jeszcze paluszkiem w nóżkę i w żeberko - odpowiednio za nietoperza, który próbował zepsuć mi fryzurę, i oczywiście za skarpetki.

Kiedy miałam już pewność, że ów miły pan wszystko sobie przypomniał, wzięłam Eli ponownie w ramiona, radośnie przebiłam ścianę i skierowałam się na czuja w górę, tam gdzie czekał jej samochód.


Przeważnie, jak zaglądam na forum Doctor Who Polska, ale tak że zaglądam dosłownie na część forumową, to mam taki dylemat, czy zerknąć na widocznego jedynie tam shoutboxa (które to zerknięcie skutkuje zazwyczaj obudzeniem się po trzech godzinach wśród rozmów o rzeczach najmniej omawiania wymagających), czy w ogóle nie patrzeć. Przeważnie robię to drugie, no ale jednak... No bywają ciekawe rzeczy, bywają, nie powiem, że nie, dlatego nie jestem w stanie absolutnie zrezygnować z shoutboxów.
No więc zajrzałam tam w ostatni piątek, 19 października i... to był ten moment, kiedy bardziej niż kiedykolwiek opłacało się zajrzeć niż nie zajrzeć! Capitano (którego ja zawsze będę tytułowała per Capitano Senseschi, a który teraz definitywnie przemianował się na Lommasi) założył bloga! I to jakiego! Jak głosi podtytuł:
Blog z recenzjami klasycznych odcinków "Doktora Who", najlepszego serialu science-fiction wszech-czasów :)

Czyli:
Doctor Who Classic - Recenzje :)

I co wy na to? :D On był zawsze w tym nie do przebicia. Wespół z MacG byli oblatani we WSZYSTKICH odcinkach, jakie BBC wyprodukowało pod banderą DW! Jak do tego dorzucimy jego fantastyczny angielski (sam o sobie mówi, że nie zaskoczy go już żaden idiom), to w zasadzie aż marzyło mi się, żeby kiedyś ktoś coś takiego kiedyś zrobił. Sama bym chciała, gdybym miała takie możliwości, albo przynajmniej czas (heh, pisanie recenzji...).
A tu proszę! Pozostaje mi mieć nadzieję, że jego "wola walki" z własnym leniem i niedobrymi kolejami losu odpychającymi go w środy od komputera pozostanie niezachwiana, no i oczywiście, w imieniu kolegi zaprosić do czytania tego, co w te środy tam powstaje




____________________
*sierpowym paluszkiem oczywiście :]
**ABS - Absolutny Brak Szyi

1 komentarz:

  1. Eee, ja tam nie wejdę na bloga, bo się boję. :) Tego jak dużo muszę jeszcze klasycznych odcinków oglądnąć.
    SAMUŁEl! YAY! To to był on, ten smród siarki?! Ha! Ahaa! I wszystko jasne! [Piszę o moim staryyym wpisie.]

    OdpowiedzUsuń