Dobra, najpierw sprawy bieżące z kraju/świata/Wszechświata/Chłodnicy Dolnej:
- Stadion Narodowy zalany w trupa!
Tak, proszę Państwa! Po wpisaniu prostej frazy stadion zalany, Woojek nie pozostawia nam wątliwości, że wydarzeniem, którym ostatnio żyje świat, nie jest bynajmniej kosmiczny skok Mytha w samych gaciach, choć niewątpliwie ma on podobną skalę.
stąd, a jeśli jeszcze ci mało... A jeśli poza tym chcesz pooglądać...
Ów obiekt, który jeszcze nie dawno miałam czelność mylić z koszem wiklinowym, okazał się nie być koszem wiklinowym - bo kosze wiklinowe przeciekają! Stadion Narodowy natomiast wykazał się imponującą wręcz szczelnością magazynując tyleż olbrzymie co niezaplanowane ilości wody i stając się w parę chwil, niczym Inspektor Gadget, basenem!
stąd
Inspektor Gadget zmieniający się w basen.
I teraz ta tajemnica, jakim cudem udało się nam zremisować z Anglikami, przestaje być tajemnicą. Nasi są ekspertami w sprawach zalewania się, więc kiedy tylko pozwolono im chwycić za wiosła, czepki i pontony (tak, każde w osobną rękę), natychmiast przechlupali piłkę, gdzie trzeba i jest remis! Tadam!
Jak to ładnie skomentowali w którymś radiu, wczoraj w godzinach względnie porannych (uhm, około 13:00):
No i teraz będzie:
- Wyłączyłaś żelazko?
- A ty zamknąłeś dach? - FaceBook nie ogarnia.
Z radością przeczytałam ostatnio (tak, doprawdy potrafię być bez serca w sobotniej Wyborczej (niestety nie udało mi się znaleźć elektronicznego odpowiednika artykułu za wyjątkiem tego), że w największym serwisie społecznościowym wprowadzili tak mądre i pomysłowe kombinacje z zawyżaniem wartości akcji na giełdzie i wpisów reklamowych w serwisie, że gubią się w nich nie tylko akcjonariusze i marketingowcy, nie tylko ja, nie tylko użytkownicy, ale i sami zainteresowani. Ze zdobytych przeze mnie informacji wynika, że 40-50 proc. lub nawet więcej wartości owych wpisów oraz większość zysków z akcji zagarnęła rybka akwariowa, należąca do jednego z twórców TwarzowejKsiążki, przy pomocy luk odkrytych w programie Edgerank, dzięki której można nim grać w pasjansa oraz sterować systemem kontroli lotów Feliksa Baumgartnera (oooops...). Dalszymi działaniami podjętymi przez rybkę mają być, kolejno: przejęcie fotelu prezydenta w Waszyngtonie,umożliwienie stworzeniom wodnym brania udziału w imprezach sportowych, nadpisania FaceBooka, Wikipedii, Demotywatorów oraz, następnie, pozostałych 2% Internetu przez tony orzechów włoskich i, wreszcie, zrzucenie meteorytu na bardziej zaludnione rewiry naszej planety pod koniec grudnia tego roku.
A potem będzie tylko Cześć i dzięki za ryby ze strony delfinów.
Jak na razie Zuckerberg mówi dużo mądrych i pomysłowych rzeczy w ramach wyjaśnień, a tymczasem ja przypominam, że jak coś, to wiecie - MySpace nadal działa - Moff czyta Dukaja!
Nie wiem co prawda, jak i dlaczego, ale jak niespodziewanie donosi Whomanistyka* Moff niewątpliwie skończył ze zżynaniem z samego siebie z lat poprzednich oraz (jak twierdzi Capitano Senseschi) z przygód siódmego wcielenia Doctora, a zabrał się za mistrza światowej literatury sci-fi!
Teksty Doctora nie pozostawiają wątpliwości:Wifi otacza nas ze wszystkich stron. Żyjemy w zupie z wifi. Ale wyobraź sobie, że coś w niej jest. Coś żyje w wifi. Zajmuje ludzkie mózgi, kopiuje je, edytuje.
Myślnia! Przestrzenie myślni, w których żyją świadome monady żerujące na memach myślowych produkowanych bezwiednie przez nasze mózgi. Monady zbudowane z memów potrafiące zaatakować i zanieczyścić człowieka obcą osobowością i wspomnieniami...
(...)
Ludzie włączają światła. Wifi włącza ludzi.
(...)
Aktywny kamuflaż! Wyciągają obraz prosto z twojej podświadomości i rzucają ci go w twarz!
No i dobrze, tak powinno być - skoro Moff od czasów swojej młodości utracił umiejętność myślenia i lepiej jest mu kopiować niż udawać, że nadal jest zupełnie zdrowy na umyśle, to niech przynajmniej kopiuje od najlepszych!
No, to tyle z aktualności. Nie mogę jednak nie opowiedzieć o sprawach, którymi nie interesuje się mniej niż 90% planety, czyli w tym przypadku: poniedziałkowym Teatrze Telewizji :)
Było... cóż, coś co według moich i tak już zresztą bardzo naciąganych kryteriów (zwłaszcza po pierwszym zetknięciu się z dziełem pt. Ciemno) i tak do kategorii sztuka teatralna zakwalifikować się nie da - była i dynamiczna akcja poprowadzona zarówno w mieszkaniach, jak i poza nimi, było bogactwo postaci i fajna muzyka, ba! była nawet strzelanina, że już o śledztwach, przesłuchaniach i ukrywaniu trupów nie wspomnę - nie kwalifikowałabym więc tego w żadnym razie jako sztukę, a normalny film sensacyjny, tyle że o tyle nastrojowy, że z 1977 roku. A mowa o, jak już dowiodłam, filmie kryminalnym pod tytułem Kłopoty to moja specjalność. No więc jest to jeden z tych filmów, który całkiem nieźle mieści się w moim przyzwyczajeniu, że jak coś jest starsze niż ja, to pewnie będzie aktorzy będą potrafili już samą mimiką przyszpilić do ekranu :p Zagadka kryminalna oczywiście średnio oryginalna (choć nie łatwa i potencjał miała duży), więc mieliśmy sporo "miejsca" na bliższe poznanie main detective, Philipa Marlowa (main, bo było dwóch, o czym jeszcze powiem) ciętojęzyczny i, trochę na zasadzie filmów sherlockowych, od czasu do czasu z używek korzystający (tu: flaszka). Patrzyło się na jego potyczki słowne fantastyczne (tym bardziej nie tylko on w tym utworze miał fochy i gadane), choć niestety nie mogę się pochwalić żadnych znamiennym cytatem, bo jak to z takimi błyskotliwościami, za żadną nie udało mi się nadążyć na tyle, żeby ją zapamiętać i jedyne, co utknęło mi w pamięci to: Proszę zaczekać, właśnie mam obiad w chwili nalewania sobie ów "obiadu" do szklanki.
Z tego, co mówi Ciocia Wiki, utwór był wcześniej książką, nic więc dziwnego, że ucierpiał na przypadłość dla ekranizacji typową tj. na spłaszczenie połączone ze sztucznym skróceniem wątku głównego. Oglądając ironiczny, lecz spokojny i wystylizowany wręcz być może wstęp, nastawiłam się naiwnie, że reszta też będzie miała taki styl, nie zawracając sobie głowy myślą, że aby sprawę takiego gabarytu rozwiązać z takim wdziękiem i bez olewania jak szedł pierwszy kwadrans, to musielibyśmy mieć do czynienia nie z filmem, a z serialem. Nooooo i z pewnością takie rozwiązanie by nie zaszkodziło. Aż mi się przypomina takie powiedzonko Miłe złego początki, lecz koniec żałosny - jak poziom od pewnego momentu zaczął lecieć w dół, przez parę zabójstw, przez badanie sprawy, które w zasadzie nie wychodziło poza latanie od... domu klienta do własnego, wreszcie ostatecznie spotkanie w jednym miejscu wszystkim winnych, podejrzanych, pokrzywdzonych i osób losowych i finałową wymianę kul, która nie chciała mi się skojarzyć z niczym innym niż końcówka Hamleta, to przy napisach końcowych zaczęłam zwyczajnie rżeć ze śmiechu.
Być może przerobienie na kilka odcinków miałoby jeszcze taką zaletę, że... detektyw, który był poprzednikiem Filipa, który sam kazał go zawezwać i którego imię, jak głosi Wikipedia, brzmiało Arbogast, miałby szansę na nieco więcej czasu antenowego niż dostał tutaj. Cóż, trafiło się, że mam teraz taki stan ducha, że dużo skuteczniej mogą uwagę przyciągnął misiowaty Graczy... em... Zbigniew Buczkowski i jego niedołączny, sympatycznie przekrzywiony kapelusz, niż Jerzy Dobrowolski, choćby nie wiem, jak dobrze grał ten drugi. Dość szybko wyłapałam fakt, że dostał w filmie miejsce, które stawia go jako pierwszego w kolejce do odstrzału, jednak... no szkoda, chętnie bym obejrzała coś właśnie z takim detektywem ;)
Co ciekawe, wśród rzeczy, które mi się w jego "wykonaniu" podobały znalazły się, obok zamyślonych min podczas rozmowy telefonicznej i obserwacyjnego skradania się, znalazło się rzucie gumy, czego początkowo nie mogłam zrozumieć. Detektyw luzak - interesujące. Tylko z czym mi się to kojarzy? Dopiero dzisiaj (a więc po trzech dniach) doszłam, że to jego olewkoprofesjonalne przyglądanie się zdjęciom dowodowym i w ogóle taki sposób bycia, którego raczej wśród telewizyjnych policjantów, adwokatów i innych takich miało zupełnie ten sam charakter, jakim programiści obdarzają ekran komputera. Właśnie coś takiego - taka trochę ciekawość i spokój, ale jednak i rutyna spowodowana pewnością siebie.
A takie nic.
Przyszło mi też wtedy do głowy, że... muszę zajrzeć do jakiegoś utworu, w którym byłoby coś o detektywach. Fajne spostrzeżenie, prawda? Co z tego, że zgodnie z dzisiejszą modą (no i moją aktualną, pewnie zmienną jak zwykle, fanaberią) mogę z miejsca opowiedzieć ostro o trzech literackomedialnych przedstawicielach tego zawodu, a wymienić na luzie z dziesięć, skoro... no sami wiecie. Domyślam się, że tak naprawdę tacy ludzie nie są ani genialni (Sherlock), ani szurnięci (Sherlock XD Monk), ani nie mają dowodów podstawianych pod nos (Gently). Ale weź tu się dzisiaj dowiedz...
A jak już przy detektywach... Taaaaaa, znowu was pokatuję XD Na forum Vampirci spotkała mnie wczoraj imponująca niespodzianka. Mianowicie moje mimochodne pomarudzywania od czasu do czasu zaowocowały o dziwu nie chórnym ANI SŁOWA O DOUGLASIE ADAMSIE, bo dostaniesz bana!, ale... shoutboxową linijką koleżanki hermi:
x e [Wczoraj 11:15] hermi: Przez Astroni łazi mi po głowie pomysł jak ktoś w poszukiwaniu zaginionego kota mógł wylądować na Bahamach.Widzieliście?
No, i tak sobie skakałam jak ta ikonka i tak mi już zostało. Tym bardziej, że dopytki (dokładnie było to: hermi, hermi! Na Teutatesa! Ona czyta(ła)/ogląda(ła) tego holistycznego cudaka! Dzięki mnie! Awwww!) przyniosły jeszcze lepsze rezultaty, bo okazało się, że koleżanka przeszła od razu do rzeczy i zajęła się ni mniej ni więcej tylko książką:
x e [Wczoraj 21:59] hermi: Jestem w połowie pierwszego tomu cyklu, jutro powinnam go skończyć. I jak mówiłam po głowie chodzą mi dwa pytania: dlaczego mnich musiał uwierzyć, że dolina jest RÓŻOWA, jakby nie było innych kolorów i jak holistycznie kot wiąże się z Bahamami, ale na drugie to chyba będzie fanfik.Moja reakcja nie mogła być tu inna niż:
x e [Dzisiaj 22:29] Astroni: I... hermi! Ty czytasz "Holistyczną Agencję..."! I to na prawdę moja zasługa! Bo kogóżby innego! Ja się teraz dopiero cieszę jak dziecko!Ja nawet nie wiem do teraz, co powiedzieć! Nigdy nie uważałam swoich zainteresowań za na tyle ogarnięte, żeby kogokolwiek do nich celowo wciągać, a tutaj tak nagle... ktoś bez proszenia...
Hmm, czyżby ten subtelny dodatek do podpisu wstawiony na pohybel fanom Sherlocka?
— (...) Jak brzmiała zasada Sherlocka Holmesa? „Kiedy odrzuci się wszystko, co niemożliwe, wtedy to, co pozostaje, choćby nie wiem jak nieprawdopodobne, musi być prawda”.Niessamowite. Znalazłam Adamsowi kolejną fankę!
— Odrzucam te zasadę w zupełności — rzucił ostro Dirk. — To co niemożliwe nieraz posiada pewien rodzaj integralności, której zazwyczaj nie ma w sobie to, co jest zaledwie nieprawdopodobne. Jak często spotykała się pani z na pozór całkowicie racjonalnym wytłumaczeniem, które sprawdza się pod każdym możliwym względem prócz tego jednego — że jest rozpaczliwie nieprawdopodobne? Instynkt podpowiada: „No tak, ale on czy też ona zwyczajnie by tak nie postąpili”.
Douglas Adams, Długi mroczny podwieczorek dusz, 1988 r.
A potem było z hermi już tylko "gorzej" - wśród jej ambitnych planów (takich jak napisanie kotu z Bahamów fanfika!) jest "zdirkowanie" () koleżanki RedHatMeg. Która jak na razie zdaje się być odporna, jako że oglądała odcinki, ale jak tak patrzę na determinację hermi i te jej tricki (bo Meg ma słabość do starożytnych bogów!), to nawet myślę, że nie będzie potrzebowała mojej pomocy...
A na zakończenie jest jeden motyw, którym mnie rozkleiła:
x e [Dzisiaj 11:00] hermi: Książki są tylko dwie, do tego krótkie. Przypominają mi styl Astroni :)Ona chyba coś knuje XD
A niech to - ona coś knuje. Ona na pewno coś knuje XD
Teraz zbliża się ich (nasze?) spotkanie forumowe i aż się boję, co to będzie jak ona zacznie ze mną nawijać po dokończeniu dwójki, skoro już teraz miałam wrażenie, że po dwóch naszych wymianach pytanie-odpowiedź połowa towarzystwa dała nogę. Nie no, pieniężnie i czasowo bywa różnie, ale chyba najwyższy czas już poznać Vampircię <pozytywne zdenerwowanie> Choćbyśmy miały z hermi rozsadzić cały Kraków naszymi holistycznymi ekscytacjami...
____________________
*niespodziewanie, bo nie donosiła o niczym od dobrych paru miesięcy :D
Ty mi tu nie pisz znowu o detektywach, ponieważ to tylko przypomina mi, jakim ja żałosnym jestem. >.<
OdpowiedzUsuńAleż! Oni są jeszcze bardziej żałośni, bo im reżyser wszystko podstawia pod nos!
UsuńA poza tym - pamiętaj o jednej z pierwszych zasad Astroni: nigdy nie dołuj się wyczynami osób, które ktoś inny wymyślił :p
<pocieszacz>
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń