środa, 17 października 2012

Przygody: Eli Srebrna Starzała

   Miałyśmy już zejść, gdy nagle... Telefon. No dobra. Nie mój... To czyj? Zakładam, że AstroGirl. Prędzej czy później się tego spodziewałam. Na misje nie brałam telefonu. Zresztą służył mi tylko do grania w gry. Nie miałam z kim pisać, z kim rozmawiać. Szczerze mówiąc zainteresowało mnie, kto mógł dzwonić do mojej znajomej. Postanowiłam jej więc posłuchać...
- Kto... - mruknęła gniewnie. - A pan... Pan...
   W końcu zrobiła dziwną minę, a potem zaczęła myśleć. Następnie znów słuchała wypowiedzi dzwoniącego.
- Ojej... - powiedziała.
   Zawiesiła się znów słuchając. W końcu się odezwała.
- No tak, faktycznie, widziałam, jak... - Ta AstroGirl niezła jest... pomyślałam. Musi mieć ostre znajomości. - Ale myślałam, że to ktoś inny... Lol...
   Słuchałam dalej mimo, że nie rozumiałam z tego ani słowa. Myślałam żeby podejść bliżej i obczaić, kto dzwoni, ale nie chciałam się jej narażać. Prawda była taka, ze nie wiedziałam, kim ta ruda panna jest. Anthony wysłał mnie do niej, bym przyprowadziła do niej Grubego Mańka i tyle. Dał dane do samochodu i gadżety... Stałam się dziewczynką na posyłki. Nie było to miłe oczywiście. Bo w końcu kto by chciał... 
   Patrzyłam na tą postać. Wydawała się miła - w przeciwieństwie do mnie. No, ale nie lubiłam koło siebie tłoku i zbędnej pomocy. Tylko, że dziewczyna przestała być zbędna. Trochę ciamajdowata i zakręcona. Chyba jej nie przypadłam do gustu. Tak myślę... Wiecznie jakieś pretensje z mojej strony... W tym momencie zdałam sobie sprawę, iż stałam się okropna dla wszystkich.
   Patrzyłam na zachowanie AstroGirl jeszcze chwilę, gdy ona spojrzała właśnie na mnie. 
- Co jest? - zapytałam myśląc, że chce mi coś powiedzieć. No, a poza tym chciałam zaznajomić się ze sprawą, w której do niej dzwonią.
   Pomachała mi ręką, że odpowie później. Dobra. W porządku. Zresztą pewnie i tak nie muszę tego wiedzieć. I czy chcę to wiedzieć?
- Ale wiesz, Robert, ja teraz nie mogę...
   Jaki znowu Robert. Znam jednego... E tam. On na pewno nie zna jej.
- Słuchaj, Robert, ja wiem, ale ja nie mogę teraz - powiedziała mu z grzeczną stanowczością - Właśnie zwiedzam z nową koleżanką podziemne kasyno, obiecuję, że oddzwonię, jak tylko znów wszystko będzie nogami do dołu!
   W końcu skończyła. Telefony są zawsze męczące. 
   Chciałam powiedzieć, żebyśmy szły dalej, ale ni stąd ni zowąd zachwiała się. Przestraszona podbiegłam zobaczyć, co się dzieje.
     Otworzyła powoli oczy oznajmiając:
- Widziałam Elvisa.
- Serio? Elvisa? - udałam zdziwienie, patrząc na nią dość krytycznie. - A ja Michaela Jacksona.
   Przewróciłam oczami i zaraz potem dodałam:
- Wstań. - Podałam rękę leżącej plackiem na chłodnych schodach. - Idziemy do szefa złodziei.
- Nie no, to naprawdę był Elvis... Taki na biało, z dużą grzywką... Chyba że to jakiś Madox był...
- A czy to ważne? - zaczęłam sobie z niej stroić żarty. - Ja widziałam Michaela!
- To w takim razie szukamy Michaela czy Elvisa? - zamilkła na chwilę. - Wiesz, nie wiem, jak to jest na co dzień w tej pracy, ale ja nie często widuję zmarłe gwiazdy pop...
- Idziemy do szefa! - zdenerwowałam się na nią w końcu. Jak mucha. - I zapomnij o tych cholernych gwiazdach!
- O niektórych rzeczach nie można zapomnieć - orzekła z niezrozumiałą dla mnie powagą. - Ani nie można przestać ich czuć.
   Prychnęłam zniesmaczona. Właśnie ona dawała mi rady. Tak to przyjęłam. Była trochę dziwna. Jej umysł płatał jej chyba samej figle. Czasem za bardzo zarozumiała, czasem zawiła jak kłębek włóczki. Często było ciężko ogarnąć, co myśli.
   Zostawiłam przemyślenia na inną okazję. Trzeba iść do Mastiusa! 
   Prawie biegłam po schodach. Chciałam jak najszybciej odzyskać ten pieprzony samochód. I dorwać przeklętego szubrawca, który mi go przez moją nieuwagę odebrał. Trąciłam lekko zaschłego nietoperza... Ble. Ach ten Mastius. Co on widział w takich rzeczach? Nie mogłam pojąć. 
   Au...! Poleciała na mnie z impetem jak jedna z moich strzał. Trzeba było szybko reagować. Schody były kręte, a my mogłyśmy na nich marnie skończyć.
  Sięgnęłam za pazuchę i wyjęłam kilka małych kulek. W głowie zaczęło nieprzyjemnie wirować. Pociągnęłam z całej siły za sznurki pakunków i... bach! Rozwinęły się ze świstem napełniając powietrzem. Poleciały w dół razem z nami, ale we dwie byłyśmy bezpieczne.
- Będzie w nich pełno grzyba - odrzekłam sama do siebie. Że też AstroGirl musiała być taka niezdarna. I co ja teraz zrobię? Na grzybową się nie nadają... W końcu to pleśń. I na dodatek tutaj panuje straszna wilgoć...
- W czym? - zapytała.
- W amortyzatorach. - odrzekłam fachowo. Trzeba było jej wszystko tłumaczyć jak małemu dziecku.
- Znaczy: w tych..? - pokazała mi palcem - A czemu? W ogóle to skąd je nagle wzięłaś? Genialny wynalazek! - Podniosła się pierwsza. - Niczym jakiś James Bond!
- James Bond to przy mnie Pan Pikuś - mrugnęłam, a potem zaczęłam zwijać poduszki.- Jesteśmy na miejscu.
   Patrzyła na wrota. Te z kolei były inne. Ich pochodzenia jeszcze nie znałam. Bardzo chciałam to nadrobić. Bardzo intrygowała mnie paszcza lawa szeroko otwarta na oścież i w tym momencie mignęła mi ręka AstroGirl.
   Przerażający ryk rozdarł alkowę, w której się znajdowałyśmy. 
- To coś ryczy!
   Drzwi otworzyły się z hukiem, a mężczyzna wyglądający zza nich ryknął równie głośno jak lew
- Co to ma być?!
- Mastiusie... - szepnęłam łagodnie, czarując głosem. - To ja... Elizabeth.
   Mimowolnie uśmiechnął się do mnie i poprawił swoje zachowanie.
- Wchodźcie. Kim jest twoja koleżanka?
- Ja... - pisnęła. - Jestem AstroGirl. Superbohaterka.
- O. Bardzo ładnie - skomentował tajemniczo.
- Wazeliniarz... - mruknęłam tak, żeby słyszał.
- Czego ode mnie chcecie? - zapytał wreszcie z błyskiem w oku. Błyskiem w oku, który świadczył o tym, że i on liczy na korzyść.
- Odzyskać mój samochód.
   AstroGirl uśmiechała się kpiąco.
- Nie mam żadnego samochodu - odpowiedział.
   Wiedziałam doskonale, że go posiada. Gruby Maniek był jego złodziejem od lat, jak wyczytałam z obszernych akt. Tylko dlaczego były aż tak obszerne? Jak zwykle Agencja ma swoje tajemnice.
   Popatrzyłam znowu na moją kochaną koleżankę. Już nie widziałam w niej nic złego. Tylko widziałam, że nasza znajomość nie może trwać długo. Zwykle ludzie mi znani coś tracili. Najczęściej życie, jak w przypadku Samuela. Ta gorzka myśl, że zabiłam swojego drogiego przyjaciela nie dawała mi spokoju od pewnego czasu.
   Wzięła z półki jedną z kolekcjonerskich kryształowych czaszek mojego znajomego, zaczynając się nią bawić.
- Ej, ty tam... - zawoła nagle -  Czy toto... ten gadżet Szekspira dużo kosztował?
- Jest bezcenna - obwieścił pompatycznie, ale widać było w oczach lęk przed tym, że dziewczyna może ją zniszczyć.
   Nie wierzyłam własnym oczom na to, co uczyniła. W mgnieniu oka roztrzaskała cenny przedmiot w drobny mak.
- I nie waż się wzywać ochrony - zagroziła palcem, jak niesfornemu brzdącowi. - Bo wszystkim nakopię równo i jeszcze coś się potłucze!
- Weź ten cholerny samochód... - z wściekłością rzucił mi kluczyki na kolana. Jednak dodał coś groźnie: - Tylko coś za coś.
   Wiedziałam, że będą z tego tylko kłopoty. Te marne glisty zawsze chciały czegoś w zamian.
- Czego chcesz? - zapytałam już wiedząc, że będzie to poważna sprawa.
   Obserwował to, co miałam ze sobą i na sobie. Na pewno był to jakiś chytry plan, który miał na celu pozbawienia mnie bardzo cennej rzeczy.
   Otworzył w końcu usta i zawołał tak poważnym tonem, na jaki było Mastiusa stać:
- Oddaj mi swoje skarpety!

4 komentarze:

  1. hehe a po co mu twoje skarpety? :D Będzie je wąchał jak szaleńcy zakochani w swoich ofiarach? Tylko że oni zazwyczaj wąchają bieliznę a nie skarpety :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj no nie mogę powiedzieć Mastius to dziwak :P

    OdpowiedzUsuń