wtorek, 21 lutego 2012

AstroGirl, Dzienniki Superbohaterki 20 lutego 2012



Omlet, ludzie, omlet!

Ekhm.

Jak się włącza radio, to się generalnie można spodziewać najprzeróżniejszych rzeczy z przeróżnych punktów świata od Alaski po Nowy Jork, ale raczej nie tego, że znajdzie się coś z rejonu, który rzeczywiście nas dotyczy. A żeby jeszcze działo się coś w deseń! Jak masz 15 lat to usłyszysz o problemach z emeryturami, a jeśli 40 - to o budowie nowego placy Skyboardowego. A dzisiaj... proszę! I to naraz dwie rzeczy!
[tu nadmieniam, że osoby spoza Szczecina niestety prawdopodobnie nie odniosą korzyści z paru kolejnych akapitów :≶ ]

Z jednej strony coś, co może zainteresować mnie, ale także Super Informatyka oraz Flashmana (który, jak dzisiaj się przypadkiem dowiedziałam, już chodzi o własnych siłach):

Maraton Programistyczny, RedSky

No jak konkurs (czy tam maraton) programistyczny, to w zasadzie wiadomo - kodowanie, Debian, C++, serwery i tak dalej :)
Dla wszystkich Szczecinian, którzy jeszcze nie uciekli z krzykiem - zgłoszenia do eliminacji już od 20 lutego (znaczy się, ten tego, dzisiaj), a finał już 13 marca.
Informacje tutaj: Strona współpomagającego Wydziału Informatyki Politechniki Szczecińskiej (dzisiaj nazywanej ZUTem)
I jeszcze więcej informacji tutaj: Strona oficjalna ProgRUN RedSky

O ile miłoby było wziąć udział i kolejny raz uwierzyć, że to co zrobię nie zajmie pierwszego miejsca od końca (no jak przegrywać, to po superbohatersku, nie? :] ), o tyle dużo mniej ryzykowne psychicznie byłaby jakaś naukowa impreza dla dzieci, którą podobno 25. lutego organizuje Centrum Handlowe Galaxy. Podobno, bo nic mi się nie udało za pomocą Googla znaleźć :/ więc podkreślę tylko, że z tego co słyszały moje tępo-superbohaterskie uszy - sobota, 25 lutego, Galaxy, od 14:00 do 18:00.

[tak, od tej pory Nie-Szczecinianie już mogą czytać bez wyrzutów sumienia]

Różne rzeczy słyszałam. A to że zaczęli z opóźnieniem, bo mieli w 2008, a zaczęli na dobre ze dwa lata później, potem, że ledwo co zaczęli, to się zaczęli zjeżdżać z innych krajów i oceniać, że jednak wcale nie jest tragikonicznie, a wręcz przeciwnie, wreszcie jak jakimś cudem zagięli czasoprzestrzeń i nie zostawili w rzeczonym miejscu tylko jednej wielkiej dziury, a coś, co miało już odpowiedni kształt i (wydawałoby się) wszystkie elementy, to znajdują się nagle jacyś specjaliści, którzy twierdzą, że jednak ów coś nie nadaje się do użytku.
Pomyślałam więc, że skoro ludzie burzą się w jednej sprawie tak ostro od kilku lat i to na tak różne sposoby, trzeba by wreszcie na własne oczy zobaczyć ten nieszczęsny Stadion Narodowy.

Drogą podobnej do tej, którą leciałam ostatnio w celu odwiedzenia prezydenta (o wtedy) trafiłam nad naszą piękną Wisłę (no, pewnie Warszawiacy nie powiedzą, że piękną, ale to ich problem, mnie się podoba), gdzie stał ten duży, biały, odstający na górze, okrągły i podświetlany. Sobie wzięłam komórką go zrobiłam i jakoś tak wyszło:


stąd

Porozglądałam się, wszak fajnie się patrzy na Warszawę z lotu ptaka, pokołowałam jeszcze trochę (a nuż jakiś zboczeniec wyrywa jakiejś bezbronnej pani torebkę?), wreszcie wleciałam do środka i zajęłam sobie jedno z kolorowych krzesełek i patrzę na murawę. No, w zasadzie tylko próbowałam patrzeć na murawę, bo z jednej strony była ona do połowy rozebrana (tak, trawę można rozebrać, tj. zwinąć w rurkę, tak mówią przynajmniej), a z drugiej szybko zobaczyłam, jak w moją stronę leci po schodkach jakiś koleś i wrzeszczy:
- Pani nie siada..! Pani jeszcze nie siada..! Ludzie od spełniania kryteriów nie pozwolili...
Pomrugałam nie umiejąc zgadnąć, o co mu chodzi, jednak wstałam grzecznie. Pan podbiegł, wręcz rzucił się na klęczkach do krzesełka, zaczął się mu przyglądać, wydobył linijkę, zaczął przystawiać do nóżek, wreszcie, uspokajając się nieco, polerować...
- Ale stało się coś? - Przypomniałam, że nadal tu jestem.
Pan wstał, podniósł oczy, potem znów spuścił, podniósł... Tak zlustrował mnie ze dwa razy i zapytał po prostu:
- Z jakiego pani jest klubu?
- Klu..? - Rozszerzyłam oczy. - Paaanie, ja tylko świat ratuję. I nie pani, tylko A...
- A, znaczy się Legia...
- Nie, znaczy... - Zaprzeczyłam odruchowo, ale pomyślałam, że to pewnie jakiś znawca od sportu, więc lepiej się pewnie nie kłócić, bo do samych mistrzostw nie ogarnie, skąd się tutaj wzięłam. - Mnie... Ja... Mnie interesuje, co pan chciał od tego krzesełka.
- Nie chciałem, żeby się rozpadło - odpowiedział dobrodusznie, jakby chodziło o dobro krajów Trzeciego Świata.
- Ale niby dlaczego nowe krzesełko dopiero co wybudowanego stadionu miałoby się rozpaść? - Spytałam lekko zniecierpliwiona wskazując na plastikowe maleństwo z metalowymi nóżkami, jakby całe trybuny składały się tylko z jednego ich egzemplarza.
- Tego nikt nie wie - westchnął filozoficznie. - Było parę miesięcy wszystko dobrze, a potem przyszła jakaś komisja i po kilku dniowej analizie stanu stadionu i zestawieniu go z procedurami bezpieczeństwa zdecydowała, że on i składające się na niego elementy nie spełniają kryteriów i nie nadają się do użytku publicznego.
Publicznego? pomyślałam z uśmieszkiem nie potrafiąc pohamować wyobraźni, której zdaniem najlepszym wyjściem byłoby, gdyby każdy zabrał sobie po jednym elemencie do domu.
- Znaczy: nie można siadać? - Naprostowałam odkopując się spod jego proceduralnej chińszczyzny.


stąd
Krzesełka stadionowe - wizja artysty (Muzeum Narodowe w Warszawie)

- Nie tylko siadać. Stać też nie wolno! - Zapewnił troskliwie. - Zapytaliśmy od razu tę komisję od kryteriów czy możnaby dopuścić na przykład, że widzowie będą stać przez cały mech, ewentualnie przy zmęczeniu przechodzić w lekki pół przysiad, ale nie dotykając przy tym krzesełek, jednak się nie zgodzili.
- Szkoda...
- A, zresztą nie przejmuje się pani krzesełkami. Schody to im się dopiero nie podobały! - Złapał się wymownie za głowę. - Że takie kanciaste, że powinny być płaskie równoległe do powierzchni... Olaboga! Pani, jak widziałem, wleciała tutaj na szczęście górą, ale... Eee... - Wyglądało na to, że niespodziewanie zaskoczył. - Właśnie, jak to pani zrobiła?
- Jestem superbohaterką i ratuję świat - poinformowałam rozczarowana, że nie słuchał.
- Ah, tak. Gdybyśmy tak wpuszczali na widownię samych superbohaterów... - Myślał na głos i na końcu dodał z nadzieją. - A nie ma pani może więcej takich superbohaterów.
- Noo... - Propozycja z jakiegoś powodu mi się nie podobała. - No, niby sporo, ale wszystkiego wam nie zapełnimy. W dodatku niektóry mutanci są bardzo duzi, inni mają skrzydła...
- No ale jak skrzydła to dobrze! Będzie sobie wisiał w powietrzu przez cały mecz!
- Ale nawet taki superbohater też się może zmęczyć i chcieć usiąść. A dajmy jakiegoś centaura albo Człowieka Kamienia: niech pan sobie wyobrazi, jak oni panu każdym usiądnięciem zdewastują krzesełko!
- Prawdę pani mówi...
- W dodatku wy to chyba jednak macie robić dla ludzi, nie?
- No tak. Ale schody im się nie podobały - zaczął znowu wzdychać. - I dach, że rozwijany, a nie składany. I że elektryczność poprowadzona, że kogoś prąd może kopnąć. Ależ proszę pani! To już nawet na stadionie piłkarskim prąd nie może kogoś kopnąć? - Rozłożył ręce w proteście ręce, a potem zamachał nimi wskazując przestrzeń pomiędzy grupkami krzesełek. - Nawet w sprawie barierek coś mieli, pomimo że my ich tu przecież nie mamy!
- No tak, ja...
- A niech pani spojrzy tam - wskazał mi na boisko.
Czy raczej (jak ja lubię ten zwrot) to, co z niego zostało. Wiecie, jak to jest z boiskiem - ma krztałt prostokąta, który pomiędzy bokami zawiera wydzieloną płaszczyznę zarośniętą zielenią. Ten prostokąt tymczasem został widocznie pofragmentowany, bo wyglądał jak plansza do warcabów (czy nawet jak szachownica :D).
- Coś im się nie podobało z kolorem - mówił dalej. - Czy tam kształtem tego prostokąta. Że nie jest kwadratem czy tam trójkątem. Mieli wziąć kilka próbek, wzięli, poszli i zostawili takie rozmemłane, a tymczasem ktoś korzystając z okazji wyniósł pół trawnika. Ale niech się pani nie martwi, powiadomiliśmy już odpowiedniej organy ścigania.
- A nie sądzi pan, że zanim te organy dobiorą mu się do skóry, to już mu ta trawa dawno uschnie? - Zasugerowałam nieśmiało.


stąd
Przykładowe organy

- Nie zmienia to faktu, że sprawiedliwości musi stać się zadość! - Podniósł z dumą palec wskazujący.
- Z drugiej strony i tutaj już wam zarośnie... - Powiedziałam i w tej samej chwili przyszło mi do głowy, że nasze organy są tak genialne, że pewnie zarośnie nie tylko trawnik, ale może nawet i krzesełka.
Pan jednak był niezrażony. Znaczy: był zrażony, i to porządnie, wszystkim, ale akurat nie moją sugestią.
- No to gdzie wy te mecze wszystkie w końcu pourządzacie? - Zagadnęłam, kiedy chwilowo nic nie mówił.
- Cóż, nie usunęliśmy jeszcze wielu drzew w okolicy - podrapał się po czole z powagą. - Dźwięk dobrze się niesie, więc może gdyby tak oddać gościom część ceny biletów... - Rozważał mrukliwie, wreszcie zwrócił się z powrotem do mnie. - Na pewno tych bohaterów nie wystarczy, żeby wypełnić stadion?

Tak, superbohaterowie są przydatni. Co prawda niekoniecznie w takim sensie, jak pan podpowiadał, czyli żeby zajmowali miejsca na stadionie (a w zasadzie ich, hmm, nie zajmowali), ale raczej w takim, żeby był ktoś, kto złapie tę wielką budowlę za cegły, kiedy się już za bardzo zacznie rozpadać...

Kroniki Kurczęce część VI:
Karton Network
Duma i uprzedzenie
Imperium Słońca

A do posłuchania dzisiaj coś takiego:



Muszę sobie przypomnieć na której to stacji zbierali urywki polskich słów w zagranicznych piosenkach (o czym też sama tutaj pisałam). Jak nic tamten gość po refrenie śpiewa U-u-u-u mnie, u mnie, u mnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz